Codziennik Gretchen: 21 stycznia

dobre uczynki: uśmiechnęłam się do pana w szpitalu

złe uczynki: wyfuczyłam się na pielęgniarkę

nastrój: maniakalno-depresyjny

napęd: raczej maniakalny

motywacja: pełzająca

***
Kręciłam się i miotałam, ale nareszcie zadzwoniłam do moich drogich lokatorów, żeby wieść, dla nich dość nieprzyjemną, przekazać. Ledwie się biedactwa wprowadziły, nawet rozsiąść się wygodnie nie mieli kiedy, a tu już trzeba klamoty pakować i w świat wyruszać daleki.
Jedyne co mogłam zrobić, żeby całkiem na idiotkę nie wyjść, to dać im więcej czasu niż wynikałoby to z naszej umowy. Niezręczna i kłopotliwa sytuacja. Niby życie takie jest, niby brutalne i pozbawione sentymentów…
Eksmen jednostronnym oświadczeniem woli zmienił naszą umowę, to ja musiałam zmienić swoją. Proste.
To teraz tylko czekam na znak od nich, że się wyprowadzają i wprowadzam się ja. Przynajmniej będę u siebie i już nawet mam pewne plany związane z zamurowaniem jednego otworu, rozwierceniem drugiego, przemeblowaniem, poprzestawianiem czyli mówiąc krótko rewolucja dostosowana przebiegiem i zasięgiem do odnośnego metrażu.
Ufff…

A dzień zaczął się dość dziwnie. Najpierw zadzwoniła matka moja rodzicielka, że mogę zawlec się do szpitala, bo wpuszczają swobodnie. No to bryk z łóżka (przecież ja nie mam łóżka…), wyfryzowałam się na swoich nowych całkiem włosach rżniętych brzytwą przez panią Izę i drałuję przez tę piękną ochocką okoliczność. Sprytnie wydreptałam sobie drogę między cudnymi kamienicami, toteż idąc i marznąc rozglądam się ciekawie. Już prawie doszłam do przejścia dla pieszych, a tu widzę ciężarówkę z napisem kapusta kiszona . Uspokojona, że to nie grudzień odważnie przeszłam na drugą stronę.
Usiadłam sobie za chwil kilka obok matki własnej i gawędzimy o mojej wczorajszej wizycie na Pradze. Przewinęły się ze trzy pielęgniarki, jak zwykle, nic podejrzanego. Weszła czwarta i mnie wyrzuciła. Że jest zakaz mówi, my na to, że już nie ma, ona na to, że jest, my że nie ma i tak mniej więcej ta rozmowa się toczyła.
Wyszłam.
Wychodząc wyfuczałam się na średni personel medyczny w jej osobie, dokładnie sprawdziłam nieobecność jakichkolwiek informacji o tym, że nie powinno mnie tu być, ale cóż było robić. Poszłam do zajmowanego czasowo i na dziko lokalu, którego formalnie jestem współwłaścicielką, lecz przecież nie będziemy mówić o drobiazgach, kiedy tyle ważnych rzeczy się dzieje.

Oj dzieje się, oj… Eksmen rozwija działalność rozrywkową, oczywiście poza moimi plecami, gdyż wszelkie stosunki dyplomatyczne ze mną zostały przez niego zerwane kolejnym jednostronnym oświadczeniem woli, bez prawa głosu dla drugiej strony, którą w tym przypadku jestem ja. W tym, we wszystkich innych drugą stroną jest Beatka, co dobrze jest i pobożnie, i niech szczęście wszelakie ich nigdy nie opuszcza, a Ci z Góry niech czuwają nad nimi, ich potomstwem, potomstwem ich potomstwa i dalej w tym duchu.
Nic mi do tego.
Może trochę mi do tego, że z powodów tajemniczych Eksmen rozpuszcza jakieś parszywe nieprawdy na mój temat, choć nad tym też przechodzę do porządku zmęczona bałaganem. Nie chce mi się zajmować bzdurami pozbawionymi jakiegokolwiek znaczenia.
Ma chłop potrzebę i nagle rozmowny się zrobił, to niech się realizuje.

Ciekawa rzecz, że on się z takim smutkiem pochyla nad moim losem… Taki jest porządny, oraz troskliwy, że bardzo się martwi tym, że taką starą kobietą jak ja, to już nikt się nie zainteresuje. Nie wykluczam, że ze starości zaczynam podśmiardywać, albo coś. Więc jestem stara, pozbawiona pieniędzy, pogrążona w rozpaczy, od której zapijam się systematycznie, nie utrzymuję z nikim kontaktów (chyba należy to wiązać z rozpaczą lub też tym się zapijaniem, nie mam pewności). Nie to prawda co on, u którego nóg świat ściele się i ściele, aż się wyściele.
Mogłabym przekląć szpetnie, ale czynię to pisząc jedynie wtedy, kiedy sytuacja jest poważna i na to zasługująca, więc tym razem nie. Poza tym starszym osobom nie wypada jednak.

Ogólnie więc jest wesoło i imprezowo, choć zdarzają się chwile zadumy.

Wczoraj porą już raczej wieczorową, co nic nikomu nie powie, bo zimą każda pora jest, albo przypomina wieczorową, usiadłam na poczcie. Oczywiście nie usiadłam bez sensu – miałam list do nadania, numerek papierkowy, osiem osób przede mną.
Za chwilę na sąsiednim krzesełku usiadł młody chłopak, tak na oko miał około dziewiętnastu lat

- Długo tak można czekać? – zagadnął.

- Myślę, że można dość długo – wczuwam się w klimat rozważań filozoficznych. W końcu jestem od niego starsza i teoretycznie więcej przeżyłam więc mogę spróbować odpowiedzieć.

Kilka minut ciszy.

- Nie ma tu gdzieś innej poczty?

- Nie, nie ma. – uśmiecham się.

Kilka minut ciszy.

- Mogę spytać, gdzie pani pracuje? – wybija mnie z zamyślenia zaskakującym pytaniem.

- W poradni terapeutycznej.

- Aha, bo na poczcie ta praca to strasznie nudna. Nie wiem jak oni tu wytrzymują.

- Kiedy byłam mała, chciałam pracować na poczcie – uradowałam się tym wspomnieniem.

- Podobało się pani, że można przybijać pieczątki z takim hukiem? – skąd wie?

- Bardzo mi się to wydawało atrakcyjne i za każdym razem, kiedy jestem na poczcie wspomnienie odżywa, choć ma pan trochę racji, że nie muszę do tego wracać przez aż tyle czasu.

Tym razem on się roześmiał. Pomilczeliśmy, powzdychaliśmy, drugie okienko się uruchomiło i numerki radośnie zaczęły przeskakiwać na tablicy A.

- Widzi, pan? Idzie jak burza. W końcu nie zdążymy dobiec do okienka. – poczta wypełniła się naszym śmiechem.

Ostatecznie minęliśmy się w drodze od i do okienka. Kiedy nadawałam swój list, a kobieta waliła pieczątkami aż miło, mała zielona koperta którą zostawił, leżała sobie spokojnie na półce, przed podróżą na Mazury.

Średnia ocena
(głosy: 2)

komentarze

Bażancie,

czysty obłęd. Jeszcze ta ciężarówka mit Sauerkraut.

Mam nadzieję, że to nie mój zły wpływ, aczkolwiek wątpię.

W każdym razie, pieczątek w Krakowie mogę zapewnić Ci skolko ugodno.

Żal, że się do literatury popularnej nie załapałam, z moim nocnym wpadunkiem na Plac. :P

pururu


Pino

Przyjadę na pieczątkowanie do Krakowa, już się na to cieszę.

Nie załapałaś się gdyż postanowiłam być dyskretna… Każdy dobry uczynek… :)

Ale nigdy nie wiadomo czy ten epizod nie zostanie wykorzystany w przyszłości.

pururu


Nawet mam pewien pomysł

jako świadek mimo woli…


Nic nie rozumiem Merlocie

Jaki pomysł?
Czego świadek?
Mimo woli?


A ja rozumiem,

jestem bystrzejszym bażantem, przynajmniej o tej porze doby.


Bez wątpienia :)

Idę sobie zrobić kawę. To powinno pomóc.

I nie sifaj na kawę pod moją nieobecność.


Skandal,

mi tu się zepsuł piecyk gazowy, chłop poszedł szukać bankomatu i zaginął w akcji, hydraulik nie odbiera telefonu i nawet nie wolno nasifać mi na to smoliste brazylijskie świństwo?

No dobra, właśnie wrócił. Idziemy jeść przepiórcze yayeczka.


Dzisiaj na bogato?

Przepiórcze yayeczka, no… no…

:)


Całkiem dobre,

chociaż ich łuskanie to absurdalna czynność.

No, ale: “jak yayca znają swoje miejsce w szeregu, to są pożyteczne. Należy je po prostu zeżreć”.

Ot i poranna złota myśl. Czas na poranny płyn białych ludzi. Herbatę.


No no

To miał chłop szczęście. Bo tu ludzie mówią, że w Krakowie w bankomatach siedzi wąż walutowy i od razu przerabia na euro.


Kupiłam wczoraj Marcelowi grę: Poczta

Był tam stępelek.
Trochę mały, ale sprytny – jak to w życiu ;)

Miał powodzenie, oj miał....


Dorciu

Czyli kolejne pokolenia kochają głośne bum pieczątkowe.

Porządek we Wszechświecie jak rzadko. :)


Jak wygląda sprytny stempelek?

Już się boję, że coś mnie ominęło…


"Jak wygląda sprytny stempelek?"

pamiętasz “Pociągi pod specjalnym nadzorem”? :D

Śnieg. Deszcz. Psy osaczają. Rozpoznaję niektóre z nich


Subskrybuj zawartość