Buddystka under construction, pierwszy raz na Dalekim Wschodzie, w środowisku odmiennym aczkolwiek zaskakująco naturalnym. Doświadczam pewnego rodzaju wzruszenia mogąc zobaczyć na własne oczy miejsce, w którym w takiej ilości żyją ludzie, myślący podobnie do mnie. Zapewne tak czułby się Tybetańczyk – katolik po przyjeździe do Polski, albo do Hiszpanii.
Bali jest hinduistyczna. Bali jest monoteistyczna, choć wielu Bogów balijczycy znają.
Bali, wyspa muzułmańskiej Indonezji… Największego islamskiego państwa świata.
Ta odmiana hinduizmu występuje wyłącznie na Bali pozostając czymś więcej niż sumą wpływów hinduizmu, buddyzmu i dawnych animistycznych wierzeń balijczyków.
***
Tanah Lot
W drodze przewodniczka opowiadała o niezwykłym balijskim hindu. To balijka, mówi bardzo słabo po angielsku, zasłaniając się niemieckim, ale towarzyszący nam Niemcy rozumieją tyle mniej więcej w swoim ojczystym języku, co my po angielsku. Nieważne, bo więcej można wyczytać z jej entuzjamu, energii, dobroci, łagodności.
Mówi o życiu, o równowadze, o Bogu, człowieku, roślinach i zwierzętach. Maya. Ahimsa. Karma.
Brahma, Wisznu, Śiwa – trzy oblicza tego samego Boga. Ogień, woda, powietrze.
No water – no life
No light – no life
No fruits – no vitamins – no life
Tak mówi.
Wspominałam już, że Balijczycy mają mnóstwo świątyń, rozrzuconych jak kapliczki przydrożne z tym, że jest ich znacznie więcej. Są dosłownie wszędzie. Przy nich składane są codzienne ofiary z kwiatów, owoców i zapalonych kadzideł. Takie ofiary można spotkać nawet na brzegu morza. Starannie powkładane do pudełek wyplatanych z trawy morskiej. Jednak te na ziemi są daniną płaconą demonom, złym duchom.
W drodze do Tanah Lot zatrzymujemy się przy świątyni śmierci. Możemy wejść do środka, co trochę mnie dziwi, ale potem widzę jak przewodniczka wkłada w rękę banknot opiekunce świątyni i moje zdziwnienie przygasa.
Nie czuję tego miejsca, podoba mi się, ale nie czuję go. Jakby było dla mnie puste.
Teraz już prosta droga do Tanah Lot. Dojeżdżamy, ale trzeba się przedrzeć przez ogromny bazar z pamiątkami. Wszędzie włóczą się psy, leżą i się grzeją, śpią nawet na środku ulicy. Te psy są na całej wyspie, wszędzie ich pełno. Leniwe, rozgrzane słońcem, często chore, ale nie zabiedzone.
Idąc staram się nie patrzeć na stragany, bo czujne oko handlarza zaraz to wychwytuje. Dzieciaki wciskają pocztówki – trzeba się mocno oganiać.
Z każdym krokiem się zbliżamy. Nie wiem do końca czego się spodziewać.
Tanah Lot to najświętsza świątynia balijczyków. Wykuta w skale wyrastającej z oceanu. Pełno tu turystów, ale to specjalnie nie przeszkadza, w każdym razie mnie dzisiaj nie przeszkadzało. Coraz mniej mi przeszkadza.
Zwyczajowo przyjeżdża się obejrzeć Tanah Lot o zachodzie słońca. Można go obserwować ze wzgórza oplecionego knajpkami. Jest ich tyle, że właściwie o wyborze konkretnej decyduje kąt padania zachodzącego światła.
Pierwsze wrażenie było piorunujące. Spokój bijący od tego miejsca zapiera dech. Piękno w najczystszej postaci.
Tym razem nie można wejść do środka – mogą wierni na modlitwę, ale turystom pozostaje podziwianie z oddali.
Siedzę w wybranym miejscu i chłonę.
Znowu ten dziwny rodzaj wzruszenia. Myślę o dzisiejszych badaniach w dalekiej Polsce. Wysyłam w stronę świątyni proszalny sygnał. Błagalno-proszalny. Może to już modlitwa, a może tylko rozmowa.
Podobno mamy szczęście, bo w porze deszczowej o wiele trudniej zobaczyć zachód słońca w całej okazałości. Jest piękny, wolniuteńki. Zmieniają się kolory, zmienia się nastrój. Ogarnia mnie spokój, taki za jakim tęskniłam od miesięcy.
Potrzebowałam tego, już mogę liczyć od 50 wstecz…
***
Na pograniczu Kuty i Denpasar stoi gigantyczny pomnik człowieka walczącego ze smokiem. Smok oplata postać człowieka, rozdziawia paszczę. Człowiek walczy dzielnie i nie poddaje się. Nie wiadomo czym skończy się ta walka…
Ten pomnik jest symbolem relacji Bali do turystyki. Z jednej strony to im daje życie, z drugiej wciąż obawiają się zbyt mocnego wkroczenia Zachodu w ich kulturę.
Przewodniczka porównała to do trucizny węża, która w małej ilości ma zbawienne działanie, lecz w zbyt dużej zabija…
***
Wieczorny telefon do Warszawy. Jest trochę gorzej, tylko trochę. Kolejne uniedogodnienie życia, w gruncie rzeczy tylko (?) dyskomfortowe.
Jutro będę dziękować.
***
Z natury przychodzimy, do natury odchodzimy ...
komentarze
Gretchen
zanim przeczytam to podrzucam link do wywiadu w Trójce z Dalajlamą http://www.polskieradio.pl/trojka/salon/?id=79179
mnie zastanowiło to jak mówił o komarach m.in:
Ja osobiście nie mam wrogów. Może jakiś komar. Kiedy sobie smacznie śpię, pojawia się komar… pierwszy komar jeszcze jest do zniesienia, ale kiedy pojawia się drugi, zaczynam się złościć. Ale jestem Tybetańczykiem, jestem człowiekiem, więc oczywiście okrutnicy, ci, którzy działają bezlitośnie – to są ludzie, którzy powodują złość. Wtedy możemy sobie wyobrazić tych ludzi i z premedytacją ćwiczyć zainteresowanie, współczucie
pozdrawiam
prezes,traktor,redaktor
max -- 11.12.2008 - 14:58Piękna ta świątynia, Panie Gretchen.
I w dobrym miejscu, by odpowiednio sobie proporcje wobec świata otaczającego poukładać.
Takie małe pytanie: a wierni to do niej wpław czy łodkami się dostają?
Pozdrawiam jak zwykle
Lorenzo -- 11.12.2008 - 15:15Max
Dziękuję. I jeszcze raz.
:))
Gretchen -- 11.12.2008 - 15:27Szanowny Panie Lorenzo
Cieszę się, że ma Pan podobne zdanie na temat Tanah Lot do mojego.
Proszę sobie dźwięk dołączyć: miarowo i niezbyt szaleńczo szumiący ocean…
Wierni są przeprowadzani przez specjalnie w tym celu zapewne powołane osoby, jak najbardziej wpław. Tam nie jest głęboko, tylko prądy są niebezpieczne.
Przypuszczam, że dla gości specjalnych są łodki, ale to tylko przypuszczenie.
Oczywiście pozdrawiam Pana, mając chwilowo właściwie ustawione proporcje ważności rzeczy we wszechświecie.
P.S. Oczywiście, że lwica :)
Gretchen -- 11.12.2008 - 15:32Same lwy jak widać
źle to rokuje:))
notka piekna, fajna i jako tako korpesponduje z moimi dzisiejszymi dokonaniami, ale o tym jak wrócisz:)
prezes,traktor,redaktor
max -- 11.12.2008 - 15:38Max
Jak to same? Czyżbyś i Ty…?
Dziękuję za dobre słowa. I moją ciekawość rozbudziłeś. No.
:))
Gretchen -- 11.12.2008 - 15:41Do stu tysięcy ośmiorakich ośmiornic,
lubię Cię, Gretchen :)
Ojciec mojej przyjaciółki był kiedyś w Tajlandii i krajowcy podążali za nim z garnkami egzotycznych potraw, hi hi
pozdrawiam słonecznie
Pięknie tam...
Zawsze zachód słońca odbierałem, jako niezwykle uwodzicielski spektakl spokoju i nadziei, bo przecież wiem, że jutro wzejdzie. Gdziekolwiek byłem, a nie byłem zbyt daleko, najdalej na Lazurowym Wybrzeżu.
U Ciebie musi to być zwielokrotnione…
Zazdroszczę (powtarzam się)...
Pozdr
RafalB -- 11.12.2008 - 17:23Pino
I wzajemnie :)))
Na mnie ich strategia handlowa działa dokładnie przeciwnie do zamierzonego efektu, cholera. Omijam więc sklepy z czego On się cieszy, trochę dziwiąc he he.
A co się działo jak znaleźliśmy się pod świątynią Besakih, do której można wejść wyłącznie w sarongu, a sklepikarze dostrzegli, że On ma krótkie spodnie to już słowa tego nie opiszą.
Najzabawniejsze, że wspierałam ich wtedy w wyborze lepszego, a co za tym idzie niestety droższego sarongu.
W nagrodę mam bardzo ładny sarong :)
Pozdrawiam Cię bardzo ciepło, żeby nie rzec gorąco.
Gretchen -- 12.12.2008 - 03:37Rafał
Pięknie, nie da się zaprzeczyć.
Teraz jest pora deszczowa i jak mówią miejscowi to nie to samo, ale dla mnie i tak aż nadto.
Przypomniałeś mi moje wakacje na Lazurowym Wybrzeżu. Mieszkaliśmy wtedy na kempingu poleconym przez przyjaciela. Zachwalał, że namiot łatwo rozbić i do tego jeszcze są takie wydzielone miejsca na każdy, żeby ludzie sobie na głowach nie siedzieli.
Idąc za światłą poradą dotarliśmy tam.
O ile łatwo jest rozbić namiot na skale… O ile te miejsca, to tylko jedno takie miejsce…
I jeszcze wieczorami szczury po drzewach chodziły. Najpierw myślałam, że to koty ale nie, jednak i bez cienia wątpliwości to były szczury.
Pozdrowienia jak zawsze.
Gretchen -- 12.12.2008 - 03:42Hyhy,
szlag by trafił, znałam taki ładny limeryk Barańczaka z motywem sarongu, ale mój “Pegaz zdębiał” został w Warszawie razem z większością książek, cholera… Ale żeby nie było, się skupię, herbaty se naleję i spróbuję odtworzyć coś innego z tej serii, żeby chociaż Daleki Wschód się zgadzał.
Pewien Chińczyk nieboszczyk w Kantonie
Ukazywać się zwykł swojej żonie
A że obok małżonki
Spał tylko marynarz z dżonki
Noc mijała im w niedużym gronie.
Pozdrówki i dobrego powrotu (lepszego niż w tamtą stronę, w każdym razie) bo jeśli dobrze kojarzę, już niedługo musisz zaczynać spylanie na Ochotę :)
Pino
Noc mijała im w niedużym gronie.
Pyszne :)
Zaczynam spylanie we wtorek, to jeszcze kilka dni mam. Niewiele to fakt, ale co poradzisz?
Dlaczego Ty nie śpisz o tej porze? Już wstałaś, czy jeszcze się nie położyłaś he he?
Gretchen -- 12.12.2008 - 04:09Gretchen,
się nie położyłam i nie położę chyba – która godzina tam u Ciebie? – jak jakaś normalna w miarę, to se możemy głupoty popisać na przykład. A za parę godzin spylam dla odmiany na Borek Fałęcki do mojej Babci, ustalić ostatnie szczegóły logistyczne naszego turystycznego planu. Potem euro zamienić na korony, se kostium kąpielowy jakiś nabyć i jak raz na stan wojenny uciekamy se jeszcze z jedną panią na Słowację.
A to pięknie, że jeszcze do wtorku, korzystaj z życia i przyjazności kulturowej ;)
Pozdrawiam i pururu
Pino
U mnie siedem do przodu, czyli tak na oko, plus minus to będzie za pół godziny południe. Chyba piątek :)
Gdzieś już pisałaś, że wyjeżdżasz albo mi się śniło. Obstawiam jednak, że pisałaś bo sny to mam bardziej odjechane jednak.
Słowacja to pięknie! Rozumiem, że będziesz się taplać w wodzie razem z Paniami? Zazdroszczę takiej babci, mówię serio.
Korzystam tu z kulturowej przyjazności – oni coś mają z tym uśmiechaniem się nie teges. Widziałaś kiedy, żeby ludzie tak często się do siebie uśmiechali. Dziwactwo.
Do tego tu jest bardzo bezpiecznie i można się po ciemnicy włóczyć bez oglądania się na boki.
Pururu
Gretchen -- 12.12.2008 - 04:32O cholera,
to ja pewnie gdzieś koło południa polskiego będę kimać, jak już sprawy na Mieście pozałatwiam. Typu “serdeczna matko, pożycz mi sto złotych, jak Boga kocham, oddam do soboty”.
Pisałam, wyjazd był przewidziany dokładnie na ten weekend, choć co prawda po drodze Węgry zmieniły się w Słowację. Ale może to i lepiej, Madziarzy tacy depresyjni, Sunday, bloomy Sunday, mogłybyśmy jeszcze trafić na nieprzyjazność kulturową, albo co…
Babcia Czajnikwax rządzi, zgadzam się. Ale wiesz – ona sześćdziesiąt parę lat harowała na to, by wreszcie robić tylko to, na co ma ochotę. Zaliczyła wszystko, że wymienię tylko II wojnę światową i gruźlicę. I pokonała świat, obok mojej Matki podziwiam ją najbardziej na tym świecie.
Cholera, tego ostatniego Ci zazdroszczę, bo jednak Kraków to złe miasto i ja na baczności muszę mieć się ciągle… Jest jednak sens jeździć na tropikalne wyspy – ja bym se w pierwszej kolejności z takowych Islandii zażyczyła ;)
Cieszę się, że pururu Ci się przyjęło :) Pozdrawiam
Wiesz,
To ja mogę tylko trzymać kciuki za pomyślność akcji i będę trzymać. No.
Też wolę Słowację od Węgier. Zrozumieć chociaż tych Słowaków można. Kto wymyślił węgierski, mamo moja…?
Chociaż baseny w Budapeszcie całkiem, całkiem.
Jeśli można to pozdrów Babcię serdecznie. Sama nie mam żadnej babci więc moja zazdrość wobec takiej jest zrozumiała, mam nadzieję. I jest to zazdrość absolutnie życzliwa.
Na tej Bali jest wielkie przywiązanie do rodziny. Oni się właściwie nie rozstają.
Co ciekawe, jak mówiła ta przewodniczka tu nie ma czegoś takiego jak emerytura co powoduje, że starsi rodzice są na utrzymaniu dzieci.
Życie kręci się w obrębie trzech wspólnot: rodziny, wspólnoty sąsiadów i wspólnoty irygacyjnej (o ile taki jeden z drugim ma pole ryżowe). Największym zagrożeniem jest oczywiście wykluczenie.
Jako, że wierzą w reinkarnację to każde dziecko przychodzące na świat jest uważane za wcielenie jakiegoś przodka.
I naprawdę dzieci się tu traktuje z wielkim szacunkiem.
O żadnym biciu nie ma mowy, bo to mogłoby uszkodzić duszę takiego dziecka. Wyobrażasz sobie?
Tak mi się to skojarzyło z Twoją miłością do babci, i wzajemną babci do Ciebie.
Może być tak, że póki co wszystko z jednym mi się kojarzy :)
Pururu (przyjęte jak najbardziej)
Gretchen -- 12.12.2008 - 05:06Gretchen,
cholera jasna, wiesz, mój twardy rzymski katolicyzm i Twój buddyzm to jest dokładnie jedno i to samo. W takiej formie, jaka każdej z nas pasuje.
Ale głupi ci Rzymianie, znaczy – Terlikowscy świata tego, co to są contra gentiles. Debile, Jezus nie był do niczego contra. A jednocześnie nie przyniósł pokoju, tylko miecz. I jakże mają to rozkminić i pogodzić różne matołki takie?
Rodzina bardzo ważna rzecz, o ile wzajem się nie wcina. Wtedy uciekać choćby w kosmos. Jak moja Matka, która pisząc podanie o przepisanie z psychologii na antropologię UW, napisała w uzasadnieniu coś w stylu: “związałam się z młodym Żydem, studentem etnografii. Obecnie jestem w gipsie.”
O ludzie, jak ją sklął mój dziadek-antysemita, żeby nie ten gips, to by pewnie wyleciała z domu i na rzeczy swoje czekała pod balkonem :D
Dalej, no… pururu ;)
Co do reinkarnacji, to też kumam już, o co Wam, znaczy tym od ośmiorakiej ośmiornicy, biega. Niby losy się nie powtarzają, ale ich fragmenty gdzieś odbijają się co chwila. Nic nie bierze się z niczego, nic.
Bardzo sprytnie gadamy na przeróżne tematy mówiąc ciągle o masełku, wyluzuj :) A jakby co, to zawsze zamydlimy oczy różnym ciekawskim, nie bój nic :D
Pino
Musiałam pójść na trochę, bo zaczęło poważnie lać nie bacząc kompetnie na to, że ja tu siedzę i rozmawiam. Do tego On się przeziębił (rany, to już naprawdę trzeba mieć zdolności żeby się tu przeziębić hi hi) i padł jako ten chorobą złożony.
Najwyżej zbankrutuję na internet. Trudno się mówi, w dobie kryzysu wypada zbankrutować.
Ale ja nie o tym chciałam.
Wbrew pozorom Jezusowi do Buddy daleko nie było. I o podobne sprawy im szło. Pisałam o tym u Maxa. Oczywiście jest sporo różnic, ale one są głównie w obrządkach, a nie w Myśli. Trzeba się jedynie bliżej przyjrzeć i nie szukać różnic.
Mam taką roboczą hipotezę, że to dotyczy religii w ogólności. Różne ścieżki w tym samym kierunku, czy jakoś tak. Kwestia woli, intencji, poznania i zrozumienia.
Nie ma to wiele wspólnego z tak częstym zarzutem relatywizmu.
Z tą reinkarnacją to sprawa ma się tak, że idzie o zbliżanie się do Boga. Im bardziej trzymasz się właściwej Drogi, tym mniej czasu Ci to zajmie. Jak natomiast pobłądzisz, posmęcisz, pomarudzisz to odrobisz następnym razem. O ile jeszcze nie tym. Tyle to będzie trwało, ile będziesz potrzebowała.
Dlatego są te odpryski choć życie nigdy się nie powtarza w identycznym kształcie.
Nic nie bierze się z niczego, jak sama słusznie zauważasz.
Natomiast do tych contra to niestety za przyczyną Grzesia i Maxa zbłądziłam i trochę mi od tego gorzej się zrobiło. Sama jestem sobie winna w końcu.
Co do tej rodziny, to ja z natury przesadnie rodzinna nie jestem choć w miarę czasu upływu zaczynam doceniać i dostrzegać plusy. Tylko, żeby mi się nie wcinać nadmiernie, bo wtedy w kosmos :)
Mama jak widzę jest twórczą osobą :) i swoje decyzje uzasadnić potrafi.
Wyluzowana to jestem, że hej Pino.
Tak, że pururu a może nawet pururururu :))
Gretchen -- 12.12.2008 - 06:43No widzisz,
ja po drodze natomiast zdążyłam wybiec w noc po papierosy, bo mnie żreć zaczęło, co rozumiesz jako ta patentowana zadymiaczka karmy własnej. A że nie miałam forsy na całą ramkę, wysępiłam jednego Spike’a od pani w nocnym i jednego elema od pani ochroniarz (no, LM to jest przynajmniej moja trzecia, po Marlboro i Pall Mallach, ulubiona marka).
Wypij wieczorem czareczkę wina, ostatnie grosze rozdaj ubogim…
Z tych cholernych religijnych ścieżek najbardziej krętą i ciernistą wydaje mi się islam. No nie lubię tych pojebów, choć oczywiście nie mówię o wszystkich. Ale jak ktoś kurczę – niech policzę w pamięci – jakieś 1100 lat temu zamknął wrota na wszelką dyskusję o życiu i wodorostach, to czego się spodziewać?
Terlikowski gorszy od nich, bo miał lepszy background. I św. Tomasza, i św. Augustyna, i św. Franciszka i św. Dominika. Jak bym jeszcze chwilę pokombinowała, to bym dołożyła czterech brakujących do lokalnej naszej europejskiej ośmiorakiej ścieżki.
A, i on jeszcze jakoby bawi się z dziećmi i tłumaczy z rosyjskiego klasykę myśli teologicznej :D Ratunku, jak tu nie śmiać się z debila? Se kuknij, jeśli chcesz, na ostatnią notkę na bloxie moim.
No dobra, Onym się opiekuj, kontroluj czujnie sytuację, jak trzeba, to kopnij świat w dupę :) Ja tu jeszcze chwilę posiedzę (“zapalam papierosa, czekam na światło dnia”), a jak się rozwidni, to spadam na ten Borek, ino informację w sprawie gazu przykleję na drzwi, bo o 10 przychodzą liczniki sprawdzać.
Pururu, a jakże, cały czas
Pino
Z tym zadymianiem to masz rację. Niestety. Ciekawa rzecz, że przez całą trzydziestogodzinną dobę wypaliłam tylko jednego papierosa, a i to dopiero pod koniec… Mniejsza o to, nie ma co się cieszyć niewiele znaczącym wyjątkiem.
Bardzo mało wiem o islamie, co sobie uświadamiam z mocą ostatnio. Widziałam klika lat temu dokument w telewizji o muzułmanach i wynikało z niego dość klarownie, że islam jest taki kręty i ciernisty w swoich fundamentalnych odłamach wyłącznie. Obawiam się, że o tych wiemy najwięcej i z tym nam się on kojarzy.
Czyżby mniejszość wygrała walkę o wizerunek w oczach świata? To byloby smutne przeraźliwie.
Podglądam ich tu sobie i tych w hotelu, i tych na ulicy, i uczuciwie mówiąc dziwnie straszni nie są. Natomiast jak mówię, wiem zbyt mało.
Bo zobacz Pino, gdyby osoby o takim widzeniu rzymskiego katolicyzmu jak Tomasz Terlikowski były twarzą tej religii?
Dwa dni temu rozmawiałam o tym z Nim (wtedy jeszcze był do rozmowy zdatny) i mówi, że dawno nie słyszał takiego intelektualnego betonu , ale że mimo wszystko Terlikowski nie wpieprza się w wieżowce, ani nawet do tego nie nawołuje.
I to prawda. Tylko, że porażająca większość muzułmanów też jest od tego z daleka. Może więc niesprawiediwy jest ten nasz odbiór? Może bierze się z niewiedzy, albo z myślenia stereotypami.
Chyba zacznę się temu bliżej przyglądać.
Zadymione pururu :)
Gretchen -- 12.12.2008 - 07:14Ależ jasne,
po owocach ich poznacie, przecież.
Najlepsza kawa świata, cyfry, co to je zestawiam w pracy na karteczce, haszysz i trucizny inne słodkie, nargile, łaźnie, architektura mauretańska, szachy… od cholery mają dobrych rzeczy w sobie.
Jakichś bardziej ascetycznych atrybutów im trochę brakuje, na mój gust. Może z tego niedostatku to wpieprzanie się w wieżowce? I z chorego nieco zakazu picia alkoholu? Że o innych sprawach nie wspomnę z wrodzonej mi subtelności, ale jak człowieka, co nikogo nie krzywdził, potrafią gdzieniegdzie powiesić, no to sorry…
Nie wiem, bredzę, dymka mi brakuje. A przed braniem na krechę w Żabce czuję drobny opór metodologiczny. Ale jak zapodam cztery zeta, co je mam, a resztę obiecam donieść później, to chyba wsjo w pariadke będzie…
Pururu lekko syczące, ale uśmiechnięte wciąż
I czego syczy?
Obiecaj, że przyniesiesz – wprawisz się przed proszeniem o stówkę :))
I zobacz, że ten zakaz picia jest, a pochodzenie słowa alkohol przypisuje się językowi arabskiemu, co ma w tłumaczeniu oznaczać zły duch . No, ciekawe. Ykhm.
W wolnej chwili napisz co masz na myśli z tymi ascetycznymi atrybutami, bo mnie zaciekawiłaś.
Nieustannie uśmiechnięte pururu dla Ciebie.
Gretchen -- 12.12.2008 - 07:30Ykhm,
Wy mnie się tu, Gretchen, nie rozpędzajcie :D Bo się śmiać zacznę za bardzo i szlag trafi cały wybudowany tu przez nas obie efekt artystyczny.
No mówiłam, kurna, że bredzę, jak nie palę. Ale spoko, o ile się orientuję, to zazwyczaj umiem zgadnąć, co też miałam na myśli, skrótem lecąc. A jak nie, to zmyślam i też jest git.
Dobra, z siłom i godnościom osobistom udaję się zażądać na kredyt papierosów!
Zaraz wrócę.
Pani Pino,
powiada Pani, że Pani bredzi, jak nie pali? To chyba ostatnio Pani mniej pali, obawiam się. Ale, jak widziałem niedaleko, zyskała Pani nowych, interesującycych admiratorów. Co się chwali i pokazuje, że nawet kobieta mniej paląca, coś sobie w Sieci Wszechświatowej znajdzie. No.
Pozdrawiam Panią ascetycznie
yayco -- 12.12.2008 - 10:17Gretchen
Jak to same? Czyżbyś i Ty…?
Dziękuję za dobre słowa. I moją ciekawość rozbudziłeś. No.
:))
widać tego jeszcze nie ustaliliśmy:)))
prezes,traktor,redaktor
max -- 12.12.2008 - 09:27Pani Gretchen,
w zasadzie to chciałem najpierw napisać, że Pani powinna się Człowiekiem opiekować a nie kpinki sobie z niego urządzać. Mężczyzna zasadniczo jest delikatnej zdrowotnej kompleksji i jak się zmęczy to choruje.
Zasada taka, przedwieczna. No.
Więc trzeba się Pani nim opiekować. Moim zdaniem.
A ponadto obrazki, że ładne, warto wspomnieć.
Aż mnie z zazdrości podkusiło, żeby coś przykleić. Z innej okolicy. Pesto tam w okolicy robią. Czy cóś.
Pozdrawiam, wciąż licząc
yayco -- 12.12.2008 - 10:17nakomaryŻeby one tylko po drzewach łaziły, Pani Gretchen!
Na Elbie uprawiały wspinaczkę po ścianach domów. I to wysoką. Widać taki ryzykancki charakter tam mają.
Ukłony zasyłam
Lorenzo -- 12.12.2008 - 10:14Ekhmm...
Słusznie Pino, słusznie. Przepraszam – poniosło mnie w dal siną.
Choć efektu jeszcze jak się zdaje całkiem nie roztrwoniłam.
Czekam na wieści o skuteczności przeprowadzonej akcji (albo nawet obu akcji).
:)
Gretchen -- 12.12.2008 - 11:10Max
No widać najwyraźniej.
Koniec świata. Koniec świata.
:))
Gretchen -- 12.12.2008 - 11:11Panie Yayco
Jaki piękny obrazek konkurencyjny. Ściągał Pan!
Cieszę się, że się moje Panu podobają, bo nie po to ja się tu staram żeby… No.
Gdybym Pana nie znała, to pomyślałabym, że Pan Pino zazdrości, ale że Pana znam to tak nie pomyślę. Ależ Pan uszczypliwy w piątek, ależ.
Co do opieki to nawet poszłam po jakieś leki, ale po drodze kupiłam też sobie spinki do włosów z przymocowanym do nich kwiatkiem. Zwariowałam chyba, że spinki z kwiatkiem nosić.
Na swoje usprawiedliwienie nie mam zbyt wiele.
Proszę natomiast nie podjudzać tych komarów. Pan na nie liczy, a one zupełnie jakby o tym wiedziały.
Pozdrawiam Pana przy dźwiękach cymbałków bambusowych.
Gretchen -- 12.12.2008 - 11:17Panie Lorenzo
Cóż to za przerażająca wizja! Brrr…
Muszę natychmiast pozbyć się tego obrazu sprzed oczu.
Pozdrawiam Pana mrugając zawzięcie.
Gretchen -- 12.12.2008 - 11:19Oczywiście, Pani Gretchen,
ściągalem.
Było to dokładnie tak. Odłożyłem na chwilę PDA, zwiesiłem rozmowę na gg, wyszedłem na balkon i sobie pomyślałem:Ech, jak za cztery miesiące Pani Gretchen pojedzie na Bali, to jej tym zdjęciem dopiekę...
Taki jestem. Wredny i wtórny. Oraz uszczypliwy w piątek. To od tego, że zaraz idę. Powiem tak. Najsensowniejszą częścią mojego dnia pracy będzie półtorej godziny ze studentami. Czy pojmie Pani mój ból? Dodam, że poza tym będę pracował jeszcze pięć godzin.
Spinki gratuluję. Mam nadzieję, że o lekach Pani nie zapomniała. Przez ten kwiatek, znaczy.
Pozdrawiam, lekko się uśmiechając. Kto by pomyślal, że mogę się uśmiechać do komarów?
PS A czego miałbym zazdrościć Pani Pino, bo tego nie zrozumiałem jakoś?
yayco -- 12.12.2008 - 11:29Panie Yayco
Tam myślałam właśnie, że tak to było.
Życzę Panu niezbyt mimo wszystko bezsensownego dnia pracy proszę Pana.
O lekach nie zapomniałam z powodu kwiatka, już taka wredna nie jestem he he.
Mógłby Pan zazdrościć, gdyby Pan mógł. Przecież wyraźnie napisałam, że to niemożliwe. Czy nie nazbyt wyraźnie?
Pozdrawiam Pana uśmiechając się by odstraszyć komary.
Gretchen -- 12.12.2008 - 11:32A nie ma Pani, Pani Gretchen,
jakiegoś konterfektu Pana Yayco przypadkiem? By go komarom pokazać. Być może wtedy, zdjęte grozą (z powodu szacunku wielkiego), odejdą sobie na bok w celach medytacyjnych. I dadzą Pani spokój.
Właśnie uświadomiłem sobie, że one – to znaczy te komary – to bardziej komarzycami są. I nie wiem teraz, czy one mogą być tak zdjęte grozą z powodu szacunku wielkiego na widok Pana Yayco. Bo płeć przeciwna, Pani Grethen, nad wyraz nieobliczalna jest.
A najgorsza, jak Pani wie, to ta niepewność
Lorenzo -- 12.12.2008 - 11:41o rany
zazdroszczę Ci :)...
wracaj i konstruuj dalej. w tej robocie cały czas trzeba piąć sie do góry.
poproszę jeszcze jakiegoś buddę specjalnie dla mnie (może być uśmiechnięty … niekoniecznie mędracko ;))
Docent Stopczyk -- 12.12.2008 - 11:54
Panie Lorenzo
To może ja się jakoś ustylizuję bardziej po męsku?
Dzisiaj dla odmienności mamy tu obłęd z jakimiś innymi owadami. Całkiem nawet sympatyczne, ale co one wyprawiają proszę Pana Lorenzo! Chodzą, latają. Jedne ze skrzydłami inne bez (te bez raczej nie latają).
Ja słucham śpiewów balijskich na balkonie, a On leży i marudzi (stąd moja ucieczka balkonowa między innymi).
Pozdrawiam nieodmiennie i do znudzenia.
Gretchen -- 12.12.2008 - 13:44Stopczyku
Będzie Budda dedykowany, obiecuję.
Mam jeszcze takie zdjęcie, które mi się jakoś z Tobą skojarzyło, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, żeś taki elegancki mężczyzna.
:))
Gretchen -- 12.12.2008 - 13:45A może wystarczy im, Pani Gretchen,
kilka tekstów sławnych lub osławionych blogerów odczytać? Już widzę oczyma wyobraźni, jak całe stada tych owadów szybko przenoszą się na sąsiednie wyspy:-)
Ale takie wydarzenie może spowodować ewentualne oskarżenie Pani o działanie na szkodę tamtejszego środowiska naturalnego.
Zmiana zaś równowagi naturalnej może być tą ostatnią kroplą, co to o niej niedawno minister Nowiski od ochrony mówił. A wtedy, Panie Gretchen miła, to zaraz wulkan Krakatau, a może i kilka innych wybuchnie. No i setki tysięcy ton CO2 (albo nawet miliony) do atmosfery uleci, Globalne Ocipienie wspomagając.
I może się zdarzyć, Pani Gretchen, że powróci Pani do Polski i znajdzie ją jako kraj rajski z powodu temperatur wysokich i rozplenienia się roślinności tropikalnej bardzo. A ona – znaczy się ta roślinność – znowu wzrost pogłowia komarzyc spowoduje.
Więc może już lepiej nic nie robić, bo to we wspomnianych kwestiach pomięszanie wielkie funkcjonuje. A to Globalne Ocipienie, a to kolejna epoka lodowcowa (co też z GO koresponduje). Jeszcze chwilka, a Smok W. się obudzi i za dziewicami rozglądać się zacznie.
Zatchnęło mnie w tego wszystkiego i w tym sensie Panią pozdrawiam
Lorenzo -- 12.12.2008 - 14:03Panie Lorenzo
Ufff…
W tej sytuacji zostawię jak jest. Tak będzie lepiej, a skoro i tak koniec bliski to nie ma co kombinować. Można wtedy przekombinować.
A na co mi to?
Pozdrawiam Pana konserwatywnie w związku z tym.
Gretchen -- 12.12.2008 - 14:12No, no, ja opóźniony dotarłem tu,
ale w czwartek to ja na nic czasu nie mam, wyjątkowo, bo w resztę dni, to się zazwyczaj obijam.
A teraz dodatkowo zaspany jestem.
Zdjęcia piękne, wszystkie, z chęcią bym takie cuda obaczył.
Pozdrówka.
P.S. Nie wiedziałem, że moje miasto ma coś wspólnego z Bali.
grześ -- 12.12.2008 - 14:52Znaczy tych komarów zatrzęsienie, acz dopiero od lipca gdzieś chyba i tylko ze 2 miesiące czy jakoś tak.
Grzesiu
Obejrzenia tych wszystkich cudów szczerze Ci życzę.
Cieszę się, że zdjęcia Ci się podobają :)
Pozdrawiam Cię oczywiście.
Gretchen -- 12.12.2008 - 15:54Hyhy,
Gretchen, Ciebie w idealnym momencie w dal poniosło, tyle tylko powiem.
Jak bym Ci opisała poranną wyprawę po fajki, to by naprawdę wyszło, że jestem jako te komary, hi hi hi.
Uff, mniejsza z tym wszystkim. Pozdrawiam i spadam po takie różne drobiazgi.
I do pracy, bo trzeba pchać zboże
Pino
Lekkiego spadania zatem :)
A pracy nie nazbyt uciążliwej.
Pururu jak najbardziej.
Gretchen -- 12.12.2008 - 16:28