To jednak było więcej niż rok temu. O mniej więcej pół roku.
Jest bardzo rano. Niedziela. Nieśmiały początek wiosny przejawiający się również mżawką. Taką ledwie widzialną.
Jedziemy, słuchając radia.
Ja jeszcze właściwie śpię, ale staram się udawać, że skądże znowu.
Jedziemy dalej.
Jesteśmy na Trasie Toruńskiej, inaczej zwanej małą obwodnicą, a jeszcze inaczej trasą Armii Krajowej.
Co jakiś czas śmignie jakiś TIR, albo też inny samochód osobowy z kierowcą o ułańskiej iście fantazji.
Jedziemy, a przed nami zakręt.
Ograniczenie do 60, ja nie patrzę na licznik, bo co mi do tego. Nie ja prowadzę. Myślę, że mogło być między 80 a 90.
Zakręt jest dziwny, jak już się wydaje że się skończył, to się okazuje coś zupełnie przeciwnego.
Pamiętacie tę delikatną mżawkę?
Nadal jest.
Nie wiem co się stało.
Poczułam lekkie chybotnięcie, jak na łódce. Miło mną zakołysało.
Znowu jesteśmy na prostej zakrętowej. Na kilka sekund.
Zaczyna kołysać bardziej nieco… I jeszcze trochę bardziej.
Już wiem, że utraciliśmy sterowność.
Są trzy pasy w jedną stronę. Jechaliśmy lewym.
Kołysanie sprowadza nas na środkowy… obrót… potem na prawy… półobrót… potem na środkowy…
Zbliżając się do lewego ponownie i cały czas delikatnie jak w tańcu się obracając, przyspieszamy nieco…
Dostrzegam tę solidną metalową barierkę.
Już wiem, że uderzymy od mojej strony.
Drzwi? Obok? Przód?
Zdaję sobie nagle sprawę, że świat zwolnił bieg.
Ktoś wyłączył dźwięk.
Jaka piękna cisza…
Przypominam sobie wypadek swoich rodziców. I że mama zachowała się dokładnie przeciwnie do wskazań ojca.
Moje ciało kołysze się tak, jak nim kołysze.
Jest we mnie spokój, jakiego niezbyt często zdarzyło mi się doświadczać.
Żadnych zrywów, może trochę żalu.
Najmniejszej paniki.
Zgoda.
Uderzamy.
Prawą stroną, ale jednak bardziej przodem.
Moja głowa uderza w coś obok. Delikatnie. Tylko takie stuk.
Bezruch. Piękna cisza…
Na wszystkich trzech pasach za nami ustawione jak w teatrze samochody.
Żaden TIR nie przejeżdżał.
Z jednego z samochodów wysiada mężczyzna. Młody.
Zapierdalałeś – mówi.
Jestem całkiem pozbierana, tylko trochę nogi mi się trzęsą.
Myślę racjonalnie i chłodno. Działam sprawnie.
Jaka ty byłaś spokojna, kiedy na ciebie patrzyłem ...
Do dzisiaj widzę uśmiechniętą twarz Tych z Góry . Życzliwie uśmiechniętą.
Moja historia całkiem świeża, choć trąci
To jednak było więcej niż rok temu. O mniej więcej pół roku.
Jest bardzo rano. Niedziela. Nieśmiały początek wiosny przejawiający się również mżawką. Taką ledwie widzialną.
Jedziemy, słuchając radia.
Ja jeszcze właściwie śpię, ale staram się udawać, że skądże znowu.
Jedziemy dalej.
Jesteśmy na Trasie Toruńskiej, inaczej zwanej małą obwodnicą, a jeszcze inaczej trasą Armii Krajowej.
Co jakiś czas śmignie jakiś TIR, albo też inny samochód osobowy z kierowcą o ułańskiej iście fantazji.
Jedziemy, a przed nami zakręt.
Ograniczenie do 60, ja nie patrzę na licznik, bo co mi do tego. Nie ja prowadzę. Myślę, że mogło być między 80 a 90.
Zakręt jest dziwny, jak już się wydaje że się skończył, to się okazuje coś zupełnie przeciwnego.
Pamiętacie tę delikatną mżawkę?
Nadal jest.
Nie wiem co się stało.
Poczułam lekkie chybotnięcie, jak na łódce. Miło mną zakołysało.
Znowu jesteśmy na prostej zakrętowej. Na kilka sekund.
Zaczyna kołysać bardziej nieco… I jeszcze trochę bardziej.
Już wiem, że utraciliśmy sterowność.
Są trzy pasy w jedną stronę. Jechaliśmy lewym.
Kołysanie sprowadza nas na środkowy… obrót… potem na prawy… półobrót… potem na środkowy…
Zbliżając się do lewego ponownie i cały czas delikatnie jak w tańcu się obracając, przyspieszamy nieco…
Dostrzegam tę solidną metalową barierkę.
Już wiem, że uderzymy od mojej strony.
Drzwi? Obok? Przód?
Zdaję sobie nagle sprawę, że świat zwolnił bieg.
Ktoś wyłączył dźwięk.
Jaka piękna cisza…
Przypominam sobie wypadek swoich rodziców. I że mama zachowała się dokładnie przeciwnie do wskazań ojca.
Moje ciało kołysze się tak, jak nim kołysze.
Jest we mnie spokój, jakiego niezbyt często zdarzyło mi się doświadczać.
Żadnych zrywów, może trochę żalu.
Najmniejszej paniki.
Zgoda.
Uderzamy.
Prawą stroną, ale jednak bardziej przodem.
Moja głowa uderza w coś obok. Delikatnie. Tylko takie stuk.
Bezruch. Piękna cisza…
Na wszystkich trzech pasach za nami ustawione jak w teatrze samochody.
Żaden TIR nie przejeżdżał.
Z jednego z samochodów wysiada mężczyzna. Młody.
Zapierdalałeś – mówi.
Jestem całkiem pozbierana, tylko trochę nogi mi się trzęsą.
Myślę racjonalnie i chłodno. Działam sprawnie.
Jaka ty byłaś spokojna, kiedy na ciebie patrzyłem ...
Do dzisiaj widzę uśmiechniętą twarz Tych z Góry . Życzliwie uśmiechniętą.
Gretchen -- 29.10.2008 - 23:09