A teraz moje dreszczowce.

A teraz moje dreszczowce.

Problem z tą historią jest taki, że przestrzeń jej trzeba opisać bardzo dokładnie. Tak dokładnie, że zdradzi ona wiele szczegółów o mnie i o miom otoczeniu. Ktoś kto mnie zna choć trochę z pewnością jak ją przeczyta, rozszyfruje moja tożsamość i wyśle za mną asasynów.

Polecimy więc trochę ogólnikami. Po pierwsze było to nieługo przed maturą. Konkretnie, jakieś trzy tygodnie przed studniówką. Po druge ze wszech miar mogło to wyglądać jak podjęta pod wpłwem impulsu próba samobójcza. Ale to nie była zadna próba poczynienia sobie krzywdy. Jeśli już to zwykła głupota.

Miejsce – ulica Basztowa w Krakowie. Stara kamienica.

Czas – kasztany kwitną przedwcześnie.

Bohaterów masa i musze używać skrótów, bądź pseudonimów. Ale powiedzmy, że wszyscy to koledzy z liceum, za wyjątkiem rodzin. No i ja. Długie włosy, które u innych zamieniły by się w romantyczny zaczes od którego omdlewają dziewczęta, u mnie formowały coś między fryzurą Mela Gisona z pierwszej części “Zabójczej broni” a chaosem nagłownym MacGyvera. Ot, po prostu mam naturalne afro, włosy mi sie bowiem zawsze kręciły jak opętane duchem czarnoskórego muzyka reggae. Swoja drogą nie lubię tego muzycznego podgatunku.

Pierwsza odsłona dramatu to ja, kolega L. oraz inny kolega zwany Bestią. Po lekcjach w liecum pomaszerowaliśmy ulicą Długą i Plantami aż do Basztowej, by pożegnać kolegę A., oraz jego rodzinę. Bo wyjeżdżali do ciepłych krajów w związku z pracą rodziców.

Poszliśmy, pożegnaliśmy się, mama A. nas wycałowała i wyszliśmy z mieszkania. Ja jestem z tych co zawsze przodem, szczególnie pod gradem kul, czy słów obelżywych, więc i schodziłem pierwszy. Bestia i L. zostali z tyłu. Schodziłem klatką schodową starej kamienicy i coś mi strzeliło do głowy, by oprzeć się o balustradę i spojrzeć w dół, poprawiając przy okazji plecak.

Tu mała przerwa. Wtedy nie wiedziałem, ale teraz wiem dobrze, że jedno piętro w starym budownictwie krakowskim, to odległość liczona w metrach okrągłych. Znaczy osiem metrów to wcale nie jest nadmierna estymacja.

Poznałem każdy metr miedzy jednym a drugim piętrem.

Teraz opowieść będzie miała charakter rwany. Odrobinę. Otóż powiedziałem “cholera”. A endorfiny zalały mnie tak, że nie byłem w stanie niczym ruszyć. Ale ruszałem się cały w rytmie metronomowo-wahadłowym, zaczepiony plecakiem o secesyjnego zawijasa z metalu, będącego częścią barierki. Żeby było śmieszniej, do góry nogami. A potek plecak pękł. I zobaczyłem przewijającą się przed oczami ścianę.

L. widział to z góry. Przeleciałem te metry głową w dół skierowany. Uderzyłem w przedostatni, kamienny stopień. I Bestia pobiegł na dół, do mnie, a L. do góry, by rodzinę A powiadomić, że po karetkę, lub trupiarkę trza dzwonić.

Bestia zbiegł na dół i opowiadał mi potem, że wstawałem bardzo długo. Nie wiem. Mnie się wydawało krótko. Że tak jakbym upadł i się zerwał. Tymczasem leżałem bez przytomości jakieś dziesięć minut, w powoli rosnącej kałuży krwi, która leciała z uszu, nosa i ust (straciłem dwa zęby i pogryzłem się w język podczas lotu). Leżałem i nie reagowałem, a Bestia w głowie układał mowę pożegnalną na mój pogrzeb. Myślę, że mogło to być coś w stylu: “Nie był mądry, nie wyglądał dobrze, mentalnie był jak pijany pięciolatek we mgle, ale nikomu chyba nie szkodził przesadnie, choć był ponad normę natrętny”.

I tu właściwie wiem tyle, że nic nie widziałem. Jakieś barwy i tyle. I nic, ale to kompletnie nic nie słyszałem. Za to pojawila mi się w głowie ta myśl, którą pamiętam aż za dobrze. “To koniec Piotr. Masz życie z głowy.”

Bestia mówił więc, że wstawałem jak w zwolnionym tempie. Jak kiepska animacja poklatkowa. Choć nie wiem na ile to byłem ja a na ile jego zaburzona nerwami percepcja rzeczywistości każe mu tak utrzymywać. A on nie wiedział za co mnie chwycić, by nie pogorszyć stanu. Ot, nie wiadomo było co mam złamane.

Potem przyjechała karetka. Sprowadzono mnie dwa piętra w dół i jeden z sanitariuszy zapytał mnie o mój numer PESEL. Co nadziwniejsze, podałem mu go, choć nie pamiętałem.

Dramat w części drugiej odbył się w szpitalu i powoli zamieniał się w komedię. Jako, że wniesiono mnie na noszach, ojciec mój uznał, że właściwie jestem nieżywy. Przyjechał do szpitala Kolejowego łamiąc wszystkie drogowe przepisy i był na miejscu przed karetką, jak tylko rodzina A. telefonicznie przekazała mu gdzie mnie wiozą. Po prawdzie nie wiem jak mnie rozpoznał, bo zamiast twarzy miałem napuchniętą, krwawą i nieruchawą mimicznie maskę. Ubrany byłem jak każdy szanujący się nastolatek w czarny golf. Pielęgniarki poprosiły ojca o pomoc w rozebraniu mnie do prześwietlenia, a potem wspólnie usiłowali zdjąć ze mnie ten golf, którego rękaw opinał opuchniętą rękę jak opaska uciskowa nałożona przez wielbiciela sadomasochizmu, który już nie ma nic do stracenia. Tu również relacja obca a nie moja. Według ojca, skląłem niewyraźnie wszystkich i kazałem pielęgniarce przynieść nożyczki. Zabrałem jej narzędzie gdy tylko się z nim pojawiła, rozciąłem całą górną część wierzchniego okrycia na sobie i znów straciłem przytomność. Prześwietlono mnie, zrobiono mi też wszystkie możliwe tomografie i tak dalej. Wciąż mam zdjęcie, które mogę prezentować w charakterze dowodu, że kiedyś, przed maturą miałem mózg.

I potem wywieźli mnie na składanie. Anestezjolog dał mi zastrzyk, powiedzieli, że zaczynają mnie składać. Chciałem im powiedzieć, że jeszcze nie śpię, ale twarz miałem zdrętwiałą, a potem zobaczyłem ojca i zapytałem, kiedy mnie poskładają. Rękę miałem już w gipsie. Pięć złamanych kości i wstrząs mózgu. Ojciec pomagał pchać moje łóżko. Było po wszystkim.

W ciagu kolejnych dni odwiedzali mnie różni ludzie. tego samego wieczoru Gorzki, który powiedział bardzo nerwowym głosem, że gdybym mu umarł, to by mi przychodził świeczki na grobie gasić, bo by nigdy nie wybaczył. I Dawidka. I Inni. W ogóle, okazało się, że chyba kilka osób mnie zna i nawet lubi.

I przez wiele lat potem, gdy pojawiała się najczarniejsza z czarnych depresji, myślałem tyko o tym, co powiedział mi lekarz i policjanci, co mnie odwiedzili. Że tego wypadku nie powinienem był przeżyć. Że właściwie powinien był mi strzelić kręgosłup, lub czaszka pęknąć. Cokolwiek. Pięć złamanych kości ręki i wstrząs mało używanego mózgu, to żadna, ale to żadna cena. I długo byłem przekonany, że tam, na tych schodach umarłem.

A teraz myślę, że Bóg w roztargnieniu chwycił, poczym pacnął się w czoło, wymamrotał do siebie “Cholera, nie z tej półki” i odłożył mnie na miejsce.

Trochę dziwnie się czuję po opisaniu tego. Trochę bardzo dziwnie.

Mam nadzieję, że lektura nie była nawet w połowie tak bolesna, jak samo zdarzenie.


Okolice Bródna: Przedostatni raz? By: yayco (60 komentarzy) 29 październik, 2008 - 10:11
  • Gretchen By: max (29.10.2008 - 23:19)
  • Panie Maxie, By: yayco (29.10.2008 - 23:16)
  • Moja historia całkiem świeża, choć trąci By: Gretchen (29.10.2008 - 23:09)
  • Maxie By: Plenczow (29.10.2008 - 23:08)
  • Ma Pan rację Panie Lorenzo, gotowym głowę popiolem posypać! By: yayco (29.10.2008 - 23:06)
  • Lorenzo By: max (29.10.2008 - 23:02)
  • Przyjmuje argumentację By: max (29.10.2008 - 23:01)
  • A mialeś Pan, Panie Yayco, By: germania (29.10.2008 - 22:59)
  • Panie Maxie, By: yayco (29.10.2008 - 22:58)
  • Pani Kasiu, ja jestem między ludźmi By: yayco (29.10.2008 - 22:55)
  • literalnie By: max (29.10.2008 - 22:53)
  • Panie Mindrunnerze, By: yayco (29.10.2008 - 22:50)
  • Maxie By: Plenczow (29.10.2008 - 22:49)
  • Zapytam w takim razie o dach By: max (29.10.2008 - 22:44)
  • Odpowiedzi Kasi. By: Plenczow (29.10.2008 - 22:40)
  • Panie Maxie, By: yayco (29.10.2008 - 22:40)
  • mindrunner By: max (29.10.2008 - 22:38)
  • A teraz moje dreszczowce. By: Plenczow (29.10.2008 - 22:32)
  • Kasiu By: Gretchen (29.10.2008 - 22:30)
  • Panie Yayco By: max (29.10.2008 - 22:27)
  • To ja powiem tak: Pani Kasiu By: yayco (29.10.2008 - 21:52)
  • Primo, opowieść żony. By: Plenczow (29.10.2008 - 21:47)
  • Fantastycznie, By: yayco (29.10.2008 - 21:21)
  • Panie Yayco, By: Plenczow (29.10.2008 - 21:06)
  • Panie Mindrunnerze, By: yayco (29.10.2008 - 20:55)
  • Witam Panie Yayco, By: Plenczow (29.10.2008 - 20:28)
  • Ale się Wam temat napatoczył! By: germania (29.10.2008 - 14:31)
  • Pani Pino, By: yayco (29.10.2008 - 13:58)
  • W pewnym sensie By: Pino (29.10.2008 - 13:52)
  • Raczej są, Panie Grzesiu, By: yayco (29.10.2008 - 13:41)
  • A to kojarzę By: tecumseh (29.10.2008 - 13:37)
  • Panie Grzesiu, By: yayco (29.10.2008 - 12:30)
  • Hm, na szczęście By: tecumseh (29.10.2008 - 12:09)
  • Panie Griszqu, By: yayco (29.10.2008 - 10:50)
  • Panie Yayco By: hgrisza (29.10.2008 - 10:38)