Portret siostry kochającej

Ona kocha jego, on pożąda jej. Tak trwa to kilka miesięcy, po czym on zrywa kontakt. Zrywa go beztrosko i bez konsekwencji, skazując rodzinę kochającej dziewczyny na niesamowite katusze. Bo mało kto zdaje sobie sprawę z tego, co to znaczy mieszkać pod jednym dachem ze zranioną kobietą. I powiem szczerze – nic przyjemnego.

Wchodzę do łazienki – a tam krwawiące serce mojej siostry. Wchodzę do sypialni – ona wypłakuje się w poduszkę (dodam – w moją poduszkę, a bardzo nie lubię spać na mokrej), słuchająć przy tym jakichś tandetnych ballad miłosnych. Wchodzę do kuchni – moja siostrunia siedzi na stole w szlafroku i popija parującą herbatę, wpatrując się w jej toń swoimi szklistymi oczyma. Obcy powiedziałby – żałosny widok wyegzaltowanej kobietki, ale ja, jej własna, rodzona siostra, zdrowo się tym wszystkim zaniepokoiłam, więc po prostu wyszłam z kuchni bez słowa. Bo jakiekolwiek słowa by nie padły i tak byłoby źle.

I już nie chodzi mi wcale o tę czerwoną krew z serca, która ścieka po umywalce jak w pewnej reklamie (towarzyszą jej chyba śnieżnobiałę zęby), a przy widoku której nie sposób dokonać porannej toalety, to jestem w stanie przeżyć. Chodzi o to, że w domu nic nie może odbywać się swoim torem, bo “Monisia cierpi”. Nawet tego bloga muszę pisać pod jej nieobecność, bo stukot palców uderzających w klawiaturę, rozprasza ją. Nie mogę słuchać swoich ulubionych arii, bo kojarzą się jej z Nim; nie wolno mi zaglądać na naszą klasę, bo On tam jest; nie należy się nawet myć, bo szum wody, o zgrozo, też kojarzy się z Nim!!! Psychoza miłości! O, gdybym ja spotkała tego, jak mu tam…Filipa, Gustawa czy innego Karola…pogadałabym sobie z Nim solidnie!

Ale najgorsza afera to była, gdy razem z Mamą postanowiłyśmy usunąć z domu wszelkie ślady Jego jestestwa. Wykasowanie siostrzanego archiwum gadu-gadu zakończyło się wyrzuconymi w moim kierunku słowami: “Jesteś bez serca!”. Może, nie mogłam zaprzeczyć, bo przecież nikt nie udowodnił mi na piśmie, że jakiekolwiek serce mam. To jest jakaś paranoja. Czy wszyscy zakochani zachowują się aż tak irracjonalnie?

I to w wieku zaledwie dziesięciu lat?

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

No tak,

jak ma się dziesięć lat, to przynajmniej nie ma się Wzgórka Wenery.

Może to jest, jakie – takie pocieszenie?
Co?


Hmmm,

myślę, że jest. Fakt, byłoby gorzej, gdyby w wieku 10 lat seksualność i w sferze somatycznej, i w metafizycznej była bardziej rozwinięta. ;)


No, no,

widzę, że małe studium zakochania, świetnie jak zwykle u ciebie napisane.

A w ogóle wychodzi mi, że najlepiej mieć tę pierwsza miłość za sobą albo jeszcze przed sobą:)

Pozdrówka.


No to zależy od obiektu miłości.

Poza tym myślę, że i definicja i granice “pierwszej miłości” są płynne i każdy traktuje je inaczej, prawda? :)
Za pochwały dziękuję, niezmiernie mi miło :)


Subskrybuj zawartość