Okolice Bródna: Kto gra w karty…

Minął kolejny rok. Studia w tamtym czasie to była niezła jazda.

Cała ta historia musiała się zdarzyć w grudniu 1981 roku. Oczywiście przed 13. Tak mi wychodzi. Może dlatego, że nic nie pamiętam między tym wydarzeniem, a zamachem. A może dlatego, że do dziś nie rozumiem, dlaczego to wydarzenie nie pociągnęło za sobą żadnych konsekwencji. Może, w końcu, dlatego, że zaraz potem wyjechałem na trochę z Warszawy? Między 9 a 12 grudnia? Bardzo być może. Ale nie będę się upierał. Pamięć płata figle. Może to był październik, albo listopad, przed aferą z pułkownikiem Hebdą i WSI (taka szkoła wyższa w Radomiu, proszę się nie podniecać).

Ale mnie pasuje grudzień. Narracyjnie lepiej wypada.

To były dziwne czasy. Z jednej strony strajki, kartki, zebrania i słoik smalcu ze skwarkami na w razie, jakby co…. Z drugiej narastające przekonanie, że to się jakoś musi rozwiązać. Codzienne żarty, że trzeba wyjrzeć przez okno, żeby sprawdzić, czy ktoś nie wisi na latarniach i mianowicie, ewentualnie, kto. Żarty, które nikogo nie śmieszyły.

Akademik na Żwirkach, zwany pieszczotliwie tartakiem...

Ale o tym nie będę pisał, tym bardziej, że obok był (i jest) Wydział Geologii, gdzie studiowała moja przyszła (wtedy) żona. Natomiast często grałem wtedy w brydża. Nie zawodniczo, ale ambitnie. Żadnych tam robrowych i gadanych. Żadnego prawie alkoholu, albo jakieś symboliczne piwo. Dużo herbaty, papierosy, jazz i zapis choinkowy. Słabe dwa, gdyby ktoś pytał.

Mieszkałem wtedy w jednym pokoju z człowiekiem z podyplomowej dziennikarki. Na trzeciego mieszkał, na waleta jego kolega z politechniki. Inżynier z FSO.

Niemęczący był, jako walet. Wstawał o 6 rano, kładł się wcześnie, spał kamiennym snem i nie przeszkadzał chrapaniem. Niewidzialny człowiek, można powiedzieć. Idealny współlokator, tym bardziej, że poprawiał naszą sytuację aprowizacyjną dzięki bufetowi na Żeraniu. Niezłą pasztetowa, o ile dobrze zapamiętałem. Czasem nawet trafiała się serwolatka.

Niekrępujący mnie i niekrępujący się, lokatorzy byli o tyle ważni, że moi dwaj lokatorzy z pierwszego roku wynieśli się, bo im, wedle stanowczych i głośnych oświadczeń, zdecydowanie przeszkadzał mój ówczesny tryb życia. I to, że jest jeden tylko klucz do pokoju. Był jeden, bo nie byli wiarygodni. Pierwszy rok poza domem. Z mojej perspektywy (cztery lata internatu, w zasadzie na swoim) – dzieci. Zdaje się, że oni to źle znosili i mieli kiepskie wyniki w nauce. Jakoś się nie przejąłem. Jak się wynieśli i zamieszkałem z dorosłymi, którzy potrafili zapytać i zapukać, to się dorobiło klucze dla każdego. Proste.

Czasy były rozrywkowe w sobie. To wszyscy wiedzą. Każdy z nas jakoś tę legendę w sobie nosi. Nie zamierzam o tym pisać.

Tego dnia (wieczora, nocy? – sam nie wiem jak to określić), grałem w brydża do 3 rano. Grudzień. Strajki wygasły (jeśli dobrze lokuję to wydarzenie w czasie), szło ku gwiazdce. Dydaktyka była raczej symboliczna. Obciążenia żadne.

Coś chyba nawet byłem wygrany, na tym graniu. W każdym razie spokojnie położyłem się na moim skrzypiącym łóżku i zasnąłem. Swoją drogą, jak rzesz ono potrafiło skrzypieć! Łza się w oku kręci).

Inżynier z FSO spał, inżyniera, co studiował podyplomowo, nie było. Nie pamiętam, dlaczego.

Zasnąłem. Mocnym, zmęczonym snem.

Obudził mnie wybuch.

Wybuchła moja woda kolońska. Bardzo porządna. Prastara, jeśli mnie pamięć nie myli.

Obudziłem się w pokoju całkowicie wypełnionym dymem. Miałem wrażenie, że palą się drzwi (nie paliły się, ale mogło to takk wyglądać z mojej perspektywy).

Jak idiota rzuciłem się do okna. Pewnie brakowało mi powietrza. Kiedy otworzyłem okno, płomień przemknął po suficie, spalił firankę i nadtopił lampę, co zwisała. Żar smagnął mnie po twarzy. Tak giną ludzie, kiedy płuca spala im gorące powietrze. Ale ja stałem oknie, i nic mi się nie stało.

Co było dalej pamiętam średnio.

Wiem, że wodą zgasiłem płonącą szafkę, ale nie pamiętam skąd miałem wodę. Mam wrażenie, że ktoś mi ją podął. W plastikowej misce. Pewnie jakiś sąsiad.

Po chwili siedziałem w czymś, co tylko z grubsza przypominało pokój w akademiku. Osmalone ściany. Tynk odpadł z sufitu. Z jednej z półek została tylko kupa spalonych desek. Tam stały kosmetyki męskie i spirytus mrówczany, bo któryś z kolegów się smarował.

Pamiętam, że te deski wyrzuciłem przez okno, razem z jedną ze sprzątaczek. Nie mam pojęcia, dlaczego na mnie nie doniosła, bo ten pożar nigdy się nie pojawił w moich relacjach z władzą akademikową.

Co się stało?

W zasadzie niewiele. Mieliśmy w pokoju lodówkę. W tamtych czasach rarytas akademikowy. Mieliśmy też dwie grzałki: dużą i mała.

Kolega inżynier, jak co rano wyłączał lodówkę, gotował mała grzałką wodę, robił sobie herbatę, a następnie lodówkę włączał z powrotem. Bo było tylko jedno gniazdko.

Tego dna postąpił tak samo, tyle tylko, że zamiast lodówki włączył dużą grzałkę. I już.

W zasadzie największy mój fart był taki, że ja polałem to wodą, stojąc na podłodze na bosaka, to mnie prąd nie zabił.

Bardzo się temu wszystkiemu nasz waletujący inżynier potem, (to znaczy z wieczora) dziwił, ale trzeba przyznać, że z faktami nie dyskutował. O ile pamiętam, to nawet odnowił pokój. O tyle o ile. Klejową pociągnął, spod której i tak czarne jakieś wyzierało. A lampa przypominała dzieło sztuki zaangażowanej, choć święciła.

W zasadzie do dziś nie wiem, czy ta woda kolońska spaliła mi pokój, czy uratowała życie.

Zaraz potem był stan wojenny, a ja na kilka miesięcy wróciłem do S.

Pożar wydawał mi się jakimś nieznaczącym drobiazgiem. Zwłaszcza, ze w następnym roku akademickim zmieniłem pokój. Na mniej nadpalony.

Pamięć płata figle. Nie potrafię dokładnie powiedzieć, kiedy to było, nie potrafię dokładnie opowiedzieć, co się działo. Natomiast doskonale pamiętam jak siedzę w mokrej piżamie na, mokrej pościeli i palę bułgarskiego, bezkartkowego papierosa.

I mam kompletną pustkę w głowie.

A może właśnie to sobie wymyśliłem? Bo reszta zdarzyła się naprawdę.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Z wtyczkami i kontaktami, Panie Yayco,

to różne historie bywają. Ja, dziecięciem będąc jeszcze niechodzącym, ale pelzającym jak najbardziej, wsadzilem nożyczki do kontaktu. Skutki można zauważać do dzisiaj.

A Pan zdążyl dawno juz zmienić jeden nadpalony pokoj ina inny.

Milego wieczoru


Panie Lorenzo,

kiedyś mój tatuś, trochę chyba będący po pijaku, zepsuł kontakt.

A ja o tym nie wiedziałem.

I wchodząc do pokoju zapaliłem światło. To znaczy nie do końca, bo się zetknąłem z dwoma kablami.

Ale śladów nie zostawiły one na mnie.

Pozdrawiam z wieczora, jak i z rana – serdecznie


Hm, coraz

więcej tych opowieści z dreszczykiem.

Ja choć ekspert od palenia czajników i elektrycznych (w jeden dzień na studiach zepsułem dwa, a przynajmniej znajomi mi tak wmawiali, bo ja się upieralem, że jeden to nie ja, a drugi w sumie choć ja, to nie z mojej winy, bo ktoś złosliwie podebrał wodę i myślałem, że woda, której wcześniej pełno tamże nalewałem, dalej tam jest) i takich co się na gazie stawia, to jednak takich groźnych przygód nie miałem.

Choć z czajnikami w ogóle miałem jeszcze przygód kilka jak jeden raz spadł mi z wrzącą czy gorącą wodą na nogę.Bolało kilka dni i oparzenie było.
A raz trzymając czajnik opierałem się o otwarte dzrwi i poleciałem do tyłu, na szczeście jakoś się wtedy nic nie wylało, bo oparzenia mogłyby być ciekawe.

Tak z tą grzałką mi się skojarzyło w sumie.


Panie Grzesiu,

czajników to ja nawet nie liczę.

Moja żona ma koncepcję, że ja czajniki spalam jak mi się znudzą.

Coś w tym jest.

A oparzenie najlepsze to miałem jeszcze jako dziecko, w czasach gdy piec w domu był.

Po prostu kazano mi dorzucić do pieca, a ja gołą dlonią się do drzwiczek dobrałem.

Wielką miałem w podstawówce wtedy przewagę, bo przez trzy tygodnie nie mogłem pisać.

Pozdrawiam na gorąco


Hmm

Gdy z mojej małej ojczyzny rodzice przenieśli się do ścisłego centrum (tuż pod wieżą zawdzięczaną Rosjaninowi – Sokratesowi i pewnym Anglikom), niedługo potem przeniosła się po sąsiedzku zaprzyjaźniona rodzina. W tejże rodzinie nieszczęśliwie zginął ojciec, pozostawiając żonę i dwie dorastające córki (niemal moje rówieśniczki) oraz kilkuletniego synka.

Jakoś tak, mimo odległości jednej przecznicy, byliśmy najbliższymi sąsiadami.

I ja kiedyś po sąsiedzku wysłany przez mamę poszedłem po jakieś coś. Pewnie nie cukier, bo tak samo do sklepu blisko, ale coś w tym stylu.

No i wchodzę do tych dziewczyn i widzę, że jakieś urządzenie (lampka? radio? piecyk? Chyba radio.) podłączone jest do kontaktu w sposób najprostszy: dwie odarte z izolacji końcówki przewodu wetknięte w dziurki. A ten chłopczyk tam hasa na tym tle.

No to łapię się za głowę i mówię — że niebezpiecznie. A one, że tak, ale nie ma komu naprawić, a stara wtyczka się rozpadła. One nawet mają wtyczkę na zmianę, w szpargałach po ojcu, ale nie wiedzą co i jak.

No to ja — spoko, nazywam się Bond, Dżejms Błąd, czy jakoś tak. Panuję nad sytuacją.

Wręczonym śrubokrętem rozkręcam wręczoną wtyczkę (taką starego typu, z uziemieniem) i zakładam. Pierwszy raz w życiu to robię, ale przecież łatwizna. No łatwizna, ale zakręciwszy przewody zauważyłem, że obudowę wtyczki trza było najpierw na kabel nanizać.

Cholera. Znów będę musiał powtarzać te głupie ruchy.

No to przynajmniej sprawdzę, czy dobrze zamontowałem, czy działa.

...

Działało. Przeleciałem pół pokoju.
Fryzurę musiałem mieć niezłą.
Poza tym nic, ale w sumie kto tam wie.
Nieodwracalne zmiany w mózgu czy cóś tam…

Wniosek: przestrzegaj przepisów BHP.

Dobranoc państwu.


Panie Yayco

Zapis choinkowy, mój ulubiony się pojawił! Hura.

Od zawsze kiedy gram to tym zapisem się posługujemy.

Historia jednak dość przerażająca jest, trzeba przyznać.

Ja mam taki kłopot, że sama bym chętnie różne swoje historie poopowiadała, ale nie mam pomysłu na nazwę dla tego wszystkiego. Taką zbiorczą znaczy,

Niesamowite jednak ile historii mi się przypomina. Niektóre same się z pamięci wygrzebują.

Dzisiejsza Pańska przypomniała mi jak uczono mnie grać w brydża. I jakie to miało konsekwencje.

Jeśli wymyślę nazwę to zacznę pisać.

Pozdrawiam współczując wszystkim, w razie gdybym jednak tę nazwę wymyśliła…


Dzień dobry,

na razie wpadłam jedynie się przywitać.

Muszę jechać na zajęcia, a potem pewnie odespać.

Wieczorem się poudzielam :)

pozdrawiam


Panie Odysie,

Pan jest człowiekiem wielorakich uzdolnień.

Poniekąd.

Doświadczenie Pańskie pokazuje zresztą, że nawet uprzejmość i rycerskość niosą ze sobą pewną dozę ryzyka.

Pozdrawiam serdecznie


Pani Gretchen,

cieszę się, że działam na Panią jak , za przeproszeniem, miłorząb dwuklapowy.

Oczekuję efektów tej działalności z nerwowością ale i optymizmem.

Gdybym mógł zasugerować, to niech Pani najpierw napisze, a potem wymyśla tytuł.

Pozdrowienia


Pani Pino,

jakżeż młodzi ludzie jednak są wytrzymali.

Poczekamy, poczekamy…

Pozdrawiam


No to w sumie, Panie Odysie,

jesteśmy obaj po jednej kądzieli albo mieczu, czy cuś takiego. Niech będzie, że po jednej/ym wtyczko-kontakcie:-)

A zmiany z pewnościa zaszły, takie bardziej energetyczne one są.

Pozdrawiam poniedziałkowo


Ci co Panią uczyli grac w brydża, Panie Gretchen,

w ogóle wszyscy co uczą grać innych w tę grę to musieli w dzieciństwie albo w młodości mieć bezpośredni kontakt z kontaktem, a właściwie z tym, co nich płynie. Proszę tego nie traktować jako uszczypliwości pod swoim adresem, jako że i mnie też ktoś kiedyś brydża uczył.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Lorenzo

Oni to musieli mieć wielokrotny kontakt z kontaktem, albo czymś jeszcze straszniejszym.

Wie Pan co to było? Trzy osoby co już umieją i jedna ja, która jeszcze nie?

Ich determinacja była większa.

Do czasu.

Miło Pana spotkać tak w poniedziałek… Pozdrawiam Pana, Panie Lorenzo


Rany boskie,

miałam odsypiać, ale nie da się, więc nadrobiłam tymczasem lekturę inskrypcji nowych.

Torba, kabel i ta woda kolońska, to już jest bardzo ładna średnia, Panie yayco. Nieprzeciętna.

Najwyraźniej coś nad Panem czuwało, żeby mógł nam Pan dziś o tym opowiadać. Co mnie cieszy.

A na brydża jestem niestety za głupia, bez żadnej kokieterii. Uczyli mnie grać w Norwegii, ale zrozumiałam tylko tyle, że to takie bardziej wysublimowane kierki. Później jeszcze sama próbowałam rozkminić o co w tym chodzi, zachęcona lekturą Chmielewskiej, ale ni cholery.
To przedkomputerowa rozrywka jest, tak sobie to tłumaczę.

pozdrawiam


"Przedkomputerowa" rozrywka, Pani Pino?

To może lepiej, że Pani w to to nie gra:-)) Komputerom daleko do tej zabawy, choć reakcje towarzyskie bywają niekiedy podobne do tych na txt. A mrożące krew żyłach odzywki licytacyjne, albo zagrania wcale nie ustępują nastrojem i emocjami opowieściom, z jakimi mamy do czynienia powyżej.

Ukłony


Panie WSP Lorenzo

W elektryczności to nie ma tylko wtyczki i gniazdka.
No..

Bo jest te trzecie.
Czyli uziemienie.

Jak to w elektryce.


Pnie Yayco

Co do prundu, to mnie chyba raz tylko złapało?

Ale jak miałem ze 6/7 latek, to motor marki Jawa, pamiętasz pan, taką supermaszynę, obaliłem na siebie. Właziwszy.
Na stopce stał.
Bez nieuwagę & zapał do wsiadania.

I zdążyłem uskoczyć, tylko mi mały palec u nogi złamał.
Nie przyznałem się, choć bolało. Nie honor było.

Tyle, że do tej pory krzywy zgryz mam.
Znaczy szpotawy jestem.
Wróć.
Zgryźliwy.


Z tym brydżem, to jest dziwnie,

kiedy pierwszy raz się tą dziwną geą zainteresowałem, to mi powiedziano, że żeby się nauczyć, to trzeba najpierw kilka lat karty za brydżystami nosić. Wtedy tej głębokiej i prawdziwej myśli nie zrozumiałem.

W liceum byłem chyba jedyną osobą, która nie umiała grać. Jakoś to przeżyłem, choć naigrawano się ze mnie złośliwie.

A na studiach jeden kolega wręczył mi któregoś dnia podręcznik licytacji wspólnojęzykowej i poinformował, że za tydzien gramy w turnieju.

Nie wygraliśmy, ale też nie odpodliśmy nazbyt wcześnie. Szło się nauczyć.

Pozdrowienia


Pani Pino,

przepraszam. Choć to jakoś miło,że młodzież żeńska nie dosypia za moją sprawą. No.

Wtedy tego tak nie odczuwałem, że ktoś nade mną czuwa. Dziś tak to odczuwam. Nawet wiem kto. Ale to przyszło później i zupełnie z innej strony. Od życia a nie od śmierci. tak jak powinno.

Radość Pani starannie podzielam, choć jeszcze mi chyba jedna (a ściślej – dwie) historie zostały. Jedna zabawna, a druga mniej. Może je jakoś połączę, Pomyślę.

Kierki zaś kocham szczerą miłością. Grywałem w toto w mieście szatana zabójczą metodą: cztery rozbójniki i cztery _odgrywk_i. Po kopiejce za punkt. Parę rubli byłem do przodu, jeśli mnie pamięć (łagodząca dawne bóle) nie oszukuje.

Chmielewska, nawet ta dawna, zdatna do czytania dla ludzi, opisuje raczej taką wersję, której ja nienawidzę szczerą nienawiścią – rober towarzyski. I majonez na palcach. Niech przepadnie.

Przyznam też bez bicia, że od lat nie grywam, bo moja żona nie jest aż tak tolerancyjna,żeby znosić moje czepialstwo brydżowe.

A pierwsza rzecz, która mnie wciągnęła w komputer, mianowicie w C-64 (starsi wiedzą, a młodszym nie wytłumaczę) to był brydżź. Niezły całkiem.

Pozdrawiam serdecznie


Jawę, Panie Igło, to przyznam,

że zawsze myliłem z CeZetką. Obie miały to cudowne połączenie czerwieni i chromu.

Zazdrościłem, bo dziadek miał znacznie mniej szpanerską WFMkę.

A mały palec to ja sobie łamię co i raz. Zazwyczaj po ciemku kopiąc w jakś mebel.

Nawet się przyzwyczaiłem.

Pozdrawiam


Panie Lorenzo,

z tym nastrojem w brydżu to święta prawda jest. Ja znany bylem z tego, że wszystko ogrywałem, tylko najprostszej z gier -_trzy bez atu_ prawie nigdy. Fatum, cholera.

Jak grałem to cholerne trzy, to moi partnerzy zamykali oczy, albo wychodzili do łazienki.

Potem trzeba było straty odrabiać.

Pozdrowienia


No nie...???

Cezetka, to i owszem, ale czarna była ( z chromem) taka bardziej enerdowsko-faszystowska.
Bo Jawa, to prosze pana, taka bardziej purpurowa.
W odcieniu wiśni.


Panie Igło,

były czarne, a były takie raczej jak Java co ją Pan pamięta purpurową.

Z tego co mi się po rozumie błąka, to marka ČZ i Java były w latach sześdziesiątych używane zastępczo.

Ale sprzeczać się nie będę, bo przecież kurde, wszystkiego pamiętać nie mogę.

Pozdrawiam


Ja się tam na elektryczności nie znam, Panie Igło,

ale racje Panu muszę przyznać: jak się złapałem za wtyczkę (podłączoną z drugiej strony z gniazdkiem), albo wsadzałem nożyczki do gniazdka, to mnie natychmiast uziemiało. I to baaardzo skutecznie:-))

Miłego popołudnia oraz uziemiania życzę


A kto Panu powiedział, Panie Yayco,

że trzy bez atu są najprostszą grą? Rzekłbym, że wręcz przeciwnie. I nigdzie tak braki punktowe (czyli hochsztaplerka) nie wychodzą, jak w bez atu. Podobnie się ma rzecz z licytacją tzw. naturalną.

Ukłony

PS. A z graniem w jednej parze z Małżonką to ma Pan świetą rację. Chcesz ktoś rozwodu, to niech zagra parę robrów z połowicą.


Wszyscy mi tak mówili, Panie Lorenzo i

na dodatek wszyscy to ugrywali.

A ja nie.

Małżonka niezła była. Lepiej ode mnie rozgrywała, bo nie miała skłonności do blefu. Ale uczona była silnego dwa i nie chciała się przychylić do odmiennej koncepcji.

Jak jej mówiłem, że mnie uczył w szkole jeden z najlepszych brydżystów tamtego czasu, to odpowiadała, że tylko cudem mi tenże dwói na maturze nie postawił.

I miała rację, choć to nie cud był, ale koleżeńska pomoc

Pozdrowienia wzajemne


Znaczy się, Panie Yayco,

szła na pewne. W towarzyskim to niezła zasada, tylko ciut nudna, a w turniejach to raczej wiele się nie zwojuje, jako że jak ma się mocną kartę, to wszyscy ją mają i ugrywają to samo. Czyli żadnych punktów turniejowych nie ma.

Blefować w licytacji to jednak można (i należy) w pokera, w brydżu to nie wychodzi. Zupa wylewa się zazwyczaj już po wrednym (jak zwykle) wiście.

A co do blefu (lub czegoś w tym rodzaju) to był kiedyś taki krakowski wynalazek (Wisła to wymyśliła, czyli głównie niejaki Jezioro Olek) znany jako silny pas. Ale często się tego nie dało stosować, najwyźej raz:-)

Miłego popołudnia


Eeeeee..., tam

Po primo panie Lorenzo, to ja se radzę z tymi co gry nie panimają.

Ale zastanawia mnie ( panie Yayaco ), jak to brydżyści sie dogadywać potrafią, szczególnie, że ja tylko w szweda w akademiku grałem i to nie na pieniadze ale na piwo.
Jak mi tłumaczyli, to taki brydż ale we trzech.
I ligę mieliśmy w bloczku na Jelonkach.

Ja mniej, więcej tak jak Legia grałem, czyli nierówno.

No ale skoro o piwo szło, to raz ja piłem ichniejsze albo one moje pili.
A ja razem z nimi.

A matematyka w liceum miałem wybitnego, tylko że w 3 klasie rozpędzony na kolarzówce w stojącą na drodze przyczepę od traktora, rozpędzony tryknął.
Czy coś z tego wynika, sam nie wiem?


Panie Lorenzo,

proszę się zdecydować i zadeklarować: czy zdaniem Pana ja jestem panem Igłą?

To by dopiero postawiło TXT w rozrywkowym świetle. Zaiste.

Może warto by się przy ej oszybce poupierać?

Zaś co do rzeczy samej to ma pan racje. Punktów mało, ale ryzyko też małe. Taka taktyka.

Blef w licytacji? Wspólnojęzykowej? Ona trochę tak wyglądala dla licytujących inaczej (otwarcie trzy bez atu na długim kolorze będące pytaniem o asy…), ale zawsze była precyzyjna. Matematycy to wymyślili.

Szło mi raczej o blef rozgrywkowy, oparty na innym rozkładzie prawdopodobieństw niż zwykły, statystyczny.

Kurde, całe lata nie grałem, a zagrałbym. Ochoty nabrałem…

Wredny wist?

Uwielbiałem wistować. Przeciwnicy tego nie znosili.

W sumie to ja myślę, że ludzie dzielą się na strategicznych (umysłowość szachowa) i taktycznych (podejście brydżowa).

Tyle tylko, że rzadko kto ma stosowne umysłowe kwalifikacje do tego.

Pozdrowienia taktyczno-operacyjne przesyłam


Panie Igło,

dogadują się normalnie.

Najpierw ustalają znaczenie słów, a potem nie używają ich w innych znaczeniach.

I proszę zważać na słowa, bo taki już Pan grzeczy się zrobił, że pan Lorenzo Pana Szanownego ze mną myli.

Wciórności!

Pozdrowienia zrozpaczone


Panie Yayco

yayco

A mały palec to ja sobie łamię co i raz. Zazwyczaj po ciemku kopiąc w jakś mebel.

Nawet się przyzwyczaiłem.

A zdarzyło się Panu złamać palec u nogi spadając z wycieraczki? Z takiej leżącej przed wejściem do mieszkania?

Naszej znajomej udała się ta sztuka dwa razy. Pierwszy raz nie był najgorszy: noga w gipsie od feralnego paluszka do kolana. Za drugim – od paluszka do biodra.

A historia z grzałką... Nikomu nie życząc: nie pozazdrościć.

Pozdrawiam


Pani Penelopo,

witam uniżenie z narastającą sympatią!

Aż, żeby tak to już nie. Zazwyczaj nóżka od łóżka załatwia mi ten palec.

Tylko nie wiem po co ten gips.

Jak złamię sobie palec, to zakładam luźniejsze buty i trochę kuleję. I już.

Już nawet do lekarza z tym nie chodzę.

Wiem,że źle czynię, ale jakoś mi się nie chce.

Pozdrawiam wyraziście i stanowczo

PS Natomiast potrafię sobie zwichnąć stopę na równej i prostej drodze. Udaje mi się doskonale!


Panie Lorenzo,

edytowanie nic nie pomoże Panu!

Ci co mieli widzieć, to widzieli.

Pozdrawiam, chichocząc złośliwie w ciemności


Ja bardzo sorry, Panie Yayco,

ale to tak zawsze, gdy człowiek na trzech stołkach siedzi (bo jeszcze prowadziłem korespondencję z partnerem z Węgier, któremu musiałem nader ostrożnie słowa dobierać, jako że on język niemiecki tak bardziej z widzenia zna:-)

No i jeszcze te urocza wymiana zdań na blogu p. Mada.

A co do tych innych rozkładów, to ja mam takie dziwne, wynikające z doświadczenia, przyzwyczajenia przy impasach, że dama zazwyczaj bywa z dziesiątką. Nie mam pojęcia dlaczego, ale prawdopodobieństwo jest około 80%. I co to ma wspolnego ze statystycznymi rozkładami? Może sie to z jakims innym układem kompensuje?

A co do szachistów i brydżystów, to też mi statystycznie wynika, że dobrzy szachiści zazwyczaj bywaja także dobrymi brydżystami. Odwrotnie już niekoniecznie.

A co do wistów, to jeszcze trzeba partnera uświadomić, na czym one polegają:-)

Ukłony i przerwę na dojazd do domu ogłaszam


Widzi Pan Panie Lorenzo,

to właśnie przez Pana otwartość na odmienność jest.

Ja wtorki i środy mam takie, że do nocy ciemnej, mówię do ludzi, którzy jakby niewiele rozumieją, o czym ja z nimi rozmawiam, choć słowa poszczególne pewnie nawet i słyszeli.

Choć może i nie.

Muszę się zastanowić.

Miłej i niestresującej drogi życzę


Juz dotarlem, Panie Yayco,

ku utrapieniu i smutkowi kilku osób – nawet w calości.

W nagrodę za bląd w adresie opowiem pewna historyjkę, która, co prawda, bardziej pasuje do Pańskiego tekstu o paleniu.

Pewnego dnia jechalem Plantami Dietlowskimi na odcinku, na którym na przestrzeni niecalych stu metrów są dwa światla. O tym, że po pierwszych zielonych nie nalezy sie rozpędzać wiedzą tylko tubylcy; reszta sądzi, że ma do czynienia z zieloną falą, a tu niespodzianka. Jak pierwsze robią się zielone, to drugie za parę sekund robia się czerwone.

Dojedżam więc do pierwszych, przejeżdżam na zielonych i zaczynam hamować. Tym bardziej energicznie, że jadący przede mna samochód zatrzymuje sie gwaltownie i wypada z niego kierowca, trzymając twarz zasloniętą dlońmi i podskakując jednocześnie, jak czlowiek dźgany widlami.

Dopiero po chwili okazalo się, że jako obcy ruszyl na pierwszych zielony z kopyta i musial mocno przyhamować przy drugich, bo zrobily się czerwone. Ponieważ facet byl palaczem, więc trzymal papierosa w ustach, a rękoma robil to, co robil: jedną trzymal kierownicę, a druga zmienial bieg.

W momencie ostrego hamowania papieros wypadl mu z ust i odbijając się od kierownicy – trafil go żarem w oko.

Jaka jest statystyczna szansa, by osiagnąć taki efekt celowo, zakladając, że ktoś chcialby się trafić papierosem we wlasne oko przy pomocy kierownicy?

Pozdrawiam w zamyśleniu


A skąd, Panie Lorenzo,

są owi, co im do głowy przychodzi zielona fala. Mnie by nie przyszła. Nienawyknięty jestem.

I nie śmiej się Pan z cudzego nadstatystycznego nieszczęścia.

Współczuć trzeba było i pocieszyć, że mogło być gorzej, bo mógł jego połknąć, tego papierosa.

A od tego to już na smętarz niedaleko.

Pozdrawiam refleksyjnie, bom się zmęczył niespodziewaną pracą fizyczną, od czego mnie myśl o upływie lat dopadła


To nie slabych lotów dowcip, Panie Yayco,

ale autentyczny cytat z osiedlowego dziedzińca: “Kaziu, przestań bić Józka, bo się spocisz!”

Przepraszam:-)

A co do tej niespodziewanej pracy fizycznej, to proszę pamietać o brydżowym przykazaniu: “Umiar zdobi mlodzieńca!”

Pozdrawiam więc w tym sensie


Moje dwa ulubione powiedzonka brydżowe.

miały charakter ogólnowojskowy.

Jak rozgrywałem, to po wyłożeniu kart partnera zwykłem mawiać (jeśli to akurat nie było trzy bez atu):

- Pokazuję i omawiam

Silnie wkurzające.

A o wiele mogłem rozjechać rozgrywającego, to powtarzałem pod nosem:

- Ogień, ruch i współdziałanie

I w tym duchu pozdrawiam Pana


Szkoda

że nie miał mnie kto brydża nauczyć grać. A podręcznik jakoś do mnie nie przemawiał.

Pozdrawiam wieczornie, póki komputer do mojej dyspozycji :D


Co do brydża,

to tak sobie tłumaczę, Panie Lorenzo, że moje pokolenie już się na tym nie rozumie w większości. I że komputery coś z tym wspólnego mają, jako rozleniwiające, czy też psujące synapsy, czy jak to powiedzieć. Zaplątałam się :) No, kiedyś ich nie było, to ludzie w karty grali i mieli inne ciekawe rozrywki.

A ja żałuję, że nie umiem i nie ogarniam. Ale jako że jestem ogólnie zarozumiała, to nawet pasuje czasem poczuć swoją umysłową niższość, dla równowagi. Natomiast bardzo lubię w różnych książkach wątki karciane, czy to u Sapkowskiego, czy u Chmielewskiej, czy u Pratchetta (babcia Weatherwax ogrywająca szulerów w Okalecz Pana Cebulę to było coś). Więc Panów dialogi też z przyjemnością czytam, chociaż nie rozumiem.

Co do palenia w samochodzie, to nie popieram. Ale zdarzyło mi się latem, kiedy jechałam ze stryjem przez puszczę do Gruszek, na internet i ping ponga. Sam zajarał, poczęstował, odpalił Patrola i śmignął ile fabryka dała. Po ciemku i przy fatalnej drodze. Papieros mi się w ręku trząsł, a nie wydawałam okrzyków tylko dlatego, że musiałam fason trzymać.

Pozdrawiam


Pani Penelopo,

mówiąc szczerze, to najbardziej potrzebny jest w brydżu, jak w życiu, partner.

Podstawy licytacji dadzą się zapisać na kilku kartkach.

Tylko trzeba kogoś, kto zniesie te kartki przez kilka razy.

Bardzo się cieszę, że marnuje Pani czas, kiedy ma Pani komputer do swojej dyspozycji.

Pozdrawiam wielce zadowolony


Pani Pino,

czy zgodzi się Pani, że Esme jest jedną z dwóch najbardziej fantastycznych postaci jakie stworzył Pratchett?

Dla ułatwienia dodam, że mój komputer ma na imię Samuel.

Kiedyś w kolejce na Konfrontacje (proszę zapytać rodziców) siedzieliśmy w małym fiacie w sześć osób i paliliśmy. Dobrze , że nie jechał. Ale i tak miałem dziurę w koszuli na plecach.

Pozdrowienia


Maluch maluchem, Panie Yayco,

a byl Pan kiedyś w okolicy budki dla palaczy na Heatrow? 10 metrów kwadratowych, a w środków pól kopy palaczy. Jak się drzwi otwierają, to jakby ktoś nebelwerfer uruchomil.

A dla biletów na Konfrontacje to ludzie wiele rzeczy byli w stanie znieść. W Krakowie, niestety, nie ma już kina, w którym się odbywaly. Sztuka przegrala – o dziwo – z nauką (choć i trochę z komercją, jako że fragment wyższej szkoly prywatnej się w bylym kinie mieści).

Uklony niekonfrontacyjne


Panie Lorenzo,

szczęśliwie już niepalący bylem kiedy ten wynalazek oglądałem.

Podobnie zabawnie jest w Madrycie, obawiam się.

Ale już mnie to nie… Nie rusza mnie to.

Ale wie Pan co?

Większość kin w których u nas się Konfrontacje odbywały, też już nie istnieje.

Dwa rozebrane, trzecie czeka na rozbiórkę. W czwartym jest teatr niekoniecznie najlepszy…

Ale muszę Panu powiedzieć, że ja mam teraz jeden multipleks ulubiony, choć z dala od domu.

Głęboko jest pod ziemię i pod tego komórkowe telefony mniej dają się odczuć.

7 listopada na Jamesa B. tam się udam. Źródła angielskie sugerują, że znowu się udało. Co mnie cieszy nadzwyczaj.

Pozostaję w stanowczych pokłonach


Zgodzę się, ponieważ

Esme jest moim jedynym autorytetem moralnym. O tyle wygodnym, że jako postać fikcyjna nie ma z pewnością żadnej teczki w IPN-ie.

Choć potrzebuje ona uzupełnienia w postaci Niani Ogg, bo w końcu ktoś musi pomachać torebką z cukierkami.

Nie wiem, czy nie stawiałabym właśnie na ten duet, co do dwóch postaci. Bo Vimes jakiś taki zbyt doskonały się zrobił, przy całym Chandlerowskim sznycie.

Skoro już na to zeszło, to zacytuję: “Ludzie, którzy nie potrzebują innych ludzi, potrzebują innych ludzi, by udowadniać im, że są ludźmi, którzy nie potrzebują innych ludzi.”

:)

Dalej chciałam napisać: rodziców teraz nie zapytam, ale kojarzy mi się, że to jakieś pokazy filmowe były? Ale potem przeczytałam komentarz pana Lorenzo i tyle mojego kojarzenia.

pozdrowienia głowologiczne załączam


A co do brydża, Szanowna Pani Pino,

to jest tak, jak mówi Pan Yayco: najbardziej przydatny jest partner i znajomość podstawowych regul. Reszta przychodzi z doświadczeniem czyli grą. No i trochę myśleć trzeba. Ale gdzie nie trzeba, chyba tylko w polityce. Zaręczam, że jest to tylko trochę trudniejsze od rachunku różniczkowego, za to zdecydowanie latwiejsze od trafienia szóstki w totka.

A przygotować się należy, jako że nadchodzi kryzys energetyczny (który to już z kolei kryzys?) i prąd będą wylączać. Pozostaną nam lampy naftowe i wlaśnie brydż, albo kierki lub remik dla mniej zaawansowanych. Dla ryzykantów, takich jak Panowie Max albo Grzesiu, pzostanie poker, dla innych zaś kanasta. Lud pracujący wsi i miast grywac będzie w zechcyka albo tysiąca, zaś Pan Igla w winta lub wista , w zalezności od tego, jaki przodek weźmie w nim górę.

W sloneczne popoludnia grywać bedziemy w bule, lub ćwiczyć palcatami. Panie zaś będą mogly zabawiać się w serso; dzieci w kólko graniaste lubo też w zbijanego. W Krakowie, na placach publicznych, mlodzież męska grywać będzie w zośkę, lub po szkolach w cymbergaja.

Jak więc Pani widzi, Pani Pino, wcale nie bedziemy się nudzić w przyszlości niedalekiej, kiedy to kryzys wszechobecny ogarnie nasze i inne państwa.

Milych perspektyw i rozrywki Pani życzę


Ale wie Pani, Pani Pino, że

właśnie ten Chandlerowski sznyt ja lubię?

A ściślej jego wywracanie na lewą stronę: odwyk, żona, syn, takie tam.

Jak bylem młody, no tak trochę jak Pani teraz, to Marlowe był dla mnie podstawowym archetypem odniesienia. Gówniarski romantyzm.

Czy czytała Pani coś Michaela Connellego? Polecam.

Vimes ma chyba nawet więcej z Hieronima Boscha, gliniarza z LA, niż z Marlowe’a.

Ale Vimes rządzi. Lubię go nawet w epizodach, takich choćby jak te w Potwornym regimencie.

Patrycjusza też cenię przyznam. Coraz bardziej mi się podoba jego elastyczne podejście.

Niania to też oczywiście pierwsza liga, choć raczej kojarzy mi się nie z cukierkami, a z pieśnią radosną Laska Maga ma na koncu gałkę..., czy coś. I ze znakomicie rozwiązanym problemem sprzątania w obejściu.

A głowologia jest najważniejszą z nauk.

Pozdrawiam

PS. Tak, Konfrontacje były przeglądem filmów. Początkowo takich, które niekoniecznie później trafiały do kin. Później czymś na kształt zbiorczych zapowiedzi filmowych na najbliższe miesiące. Całkiem zabawnie było stać po karnety przez cała noc…


Panie Lorenzo,

jak widzę dla Pana przyszłość, to w zasadzie taki ogród doktora Jordana, plus stoliki brydżowe?

Ale jakby co, to ja mam bule...

Szacuneczek


W koncu, Panie Yayco,

jakiś ersatz trzeba będzie dla netu w czasach wylączeń znaleźć. Nie wiem, jak w Warszawie, ale u nas, w Krakowie, na bulwarach wislanych i w parkach stoją takie kamienne stoliki z szachownicami. Więc dlaczego nie dla brydżystów? A w przerwie bule?

Poza tym dawniej, gdy byliśmy – pardon – gdy bylem, czas ciagnąl się niczym miodek turecki,a teraz gna jak szalony; trzeba go zacząć smakować.

Proszę na mnie liczyć:-)


U nas, Panie Lorenzo

kiedyś takie stoły były.

Ale ostatnio chyba nie widziałem.

Może wrócą, bo się nam parki powoli, ale stanowczo cywilizują. Ogrodzeń dostają i bram zamykanych.

Za czym jestem, jak najbardziej.

Pozdrawiam zachowawczo, z odrobiną przesady


Panie Lorenzo,

z takich rzeczy, to umiem grać w curling. Ale do tego potrzeba trochę sprzętu specjalnego i lodowiska, na które łyżwiarzy się nie wpuszcza nigdy. Więc obawiam się, że też do kitu.

I uwielbiam scrabble, choć na sieci jest wygodniej, bo automatycznie punkty liczy i kwadraciki się nie rozsypują na planszy. No i ogrywam kolegę, co w Londynie mieszka.

Ale na kryzys też się przygotowuję, jako osoba paranoiczna ogólnie. I napawam się słodyczą życia, zgodnie z tym, co mówił Talleyrand. W ogóle, im bardziej się w przeszłości zagłębiam, tym bardziej się boję, że za jakiś czas zapłaczą z tęsknoty nawet ci, co stan obecny nazywają PRL-bis, układ okrągłostołowy itd. W końcu, taka II RP to też w pewnym sensie syf był. A potem co przyszło? No właśnie.

Ale to już nie na temat było.

Panie Yayco, Connellego nie czytałam, niestety. Mam wrażenie, że ja najwięcej czytałam gdzieś do dwunastego roku życia, a od kiedy poszłam na studia, to ostry już notuję regres. Nie licząc literatury fachowej, z którą też zazwyczaj nie nadążam.

Ach, Potworny regiment to w ogóle było coś. Pochłonęłam chyba na dwa razy w Empiku, aż się wstydząc, że takie wrażenie na mnie robi.

Patrycjusz – zdecydowanie tak. I Śmierć. A jeszcze rektor Ridcully moim zdaniem zasługuje na wyróżnienie, za rozsądny i energiczny styl kierowania Uniwersytetem :)

Pozdrawiam z nadzieją, że nowy świt będzie jednak jak wielka, ogromna ryba


Do rektorów, droga Pani Pino,

to ja mam niejaki dystans.

Kiedyś może opowiem o tym, jak mnie jeden prorektor mazowiecki uczył obyczajowości akademickiej.

Śmierć, tak, być może, zwłaszcza,że Pimpuś budzi moją notoryczną sympatię.

No i jest teraz ta młoda, jak jej tam… Tiffany. Jak Cholewa przejąl tłumaczenie tego podcyklu, to się okazało, że jest o i niegłupi i przeraźliwie śmieszny.

Dziecko, które zlewa tłumaczenia, mówi, że zawsze taki był.

Pozdrawiam

PS Coś z Vimesa:

- Pani – powiedział lodowatym tonem. - Jestem oficerem Straży i muszę poinformować, że działania, jakie pani sugeruje, łamią prawa tego miasta. - A także kilkorga co bardziej pruderyjnych bóstw, dodał w myślach.


Mam jedną acz błyskotliwą myśl

która posluzy mi jako metakometarz

Szanowni Panowie Yayco i Lorenzo

spać nie będę mógł przez Was!!!

pozdrawiam ciągle kulając się ze śmiechu

tym bardziej ze nie wiem po jakiemu gadacie

p.s pierwszy król, drugi szczur, trzeci do nieba leci, a czwarty gra w karty

no.

:))))))

prezes,traktor,redaktor


Nic nie wiedząc o brydżu, powrócę do grzałki

Owoż niegdyś, we wspominanym już domu spędzaliśmy rodzinne wakacje. Dom, jak wiadomo, jest z drewna, lecz podmurowany. Podówczas jeszcze nie było wodociągu, tylko studnia. Siłą rzeczy brakło i łazienki — jej rolę pełniła tzw. umywalnia czyli pokój do ablucji, połączony z podręcznym składem wszystkiego. W pomieszczeniu tym ojciec trzymał trumnę, czyli ogromnych rozmiarów plastikowy bagażnik dachowy (tzw. boks). W praktyce byl dodatkową półką. W umywalni trzymaliśmy także grzałki elektryczne — takie duże, do grzania wody w wiadrach
Tyle wprowadzenia.

No i teraz sama anegdotka.

Moja mama z jakiegoś przeciwległego pomieszczenia wysłała mojego małego (cztery lata? tak jakoś) brata z wyraźnym poleceniem:
— Zanieś grzałkę do umywalni i połóż na bagażniku taty. Tylko NIE WŁĄCZAJ do kontaktu.
Podkreślam to nie włączaj, bo mama tak właśnie wokalnie ten zwrot podkreśliła.

Skąd jej do głowy przyszło, by akurat to powiedzieć — nie wiem. Musiała przemówić kobieca intuicja czy jakieś skrzyżowanie wyrzutów sumienia działających wprzód pod wieszczym natchnieniem.

Co zrobił braciszek?
Oczywiście, staranie wykonał polecenie.
Zwłaszcza tak podkreśloną jego część.

Jakim zbiegiem okoliczności wykryliśmy swąd nim dom poszedł z dymem — nie wiem. Skończyło się na gustownej dziurze w trumnie.
A mogło być największe ognisko w moim życiu…

I niech ktoś powie, że cudów nie ma.


Panie Yayco

yayco

mówiąc szczerze, to najbardziej potrzebny jest w brydżu, jak w życiu, partner.

Ależ był taki człowiek. Mój ojciec. Nauczył grać moją mamę, moją siostrę... a jakaś oporna byłam.

Ale w tysiąca potrafię grać.

:D

Pozdrawiam porannie.


cd. Panie Yayco

Wieczorem przeszło mi przez myśl, czy by do Pana nie dołączyć 7 listopada w tym multipleksie. A Bond… mmmm.

Ale cóż: zjazd rodzinny z okazji urodzin córki robimy.

Pech.


Panie Maxie.

Pan powinien zrobić wydanie zebrane metakomentarzy.
No.

A ja się dziś zdenerwowałem. Rano pracowałem na Czerniakowie i żona mi przysłała informację, że pocisk się znalazł. Choć nie wiadomo kto zgubił.

Nawet się ucieszyłem, bo to zawsze lepiej znaleść, niż zgubić.

Ale potem się dowiedziałem, że zajęcia są zniesione tylko do 14. Niefajnie. Bo ja tam zaczynam znacznie później. Znaczy, w tej okolicy.

Pozdrawiam markotnie


Panie Odysie,

cuda są. Bezwzględnie.

A my je, równie bezwzględnie, omijamy wzrokiem. Zazwyczaj.

Pozdrowienia


Pani Penelopo,

ja też byłem oporny.

Aż trafiłem na bardziej upartego ode mnie.

I już.

A w tysiąca to grałem w dzieciństwie. Lubiłem to.

Szkoda z tym Bondem.

Ja pewnie się jednak wybiorę 7 bo i tak będę zajęty tego dnia, a kilka następnych zamierzam pracować sumiennie, odrabiając miesiące blogowania.

Bo ja bardzo jestem za Bondem, a odnowienie konwencji przyjąłem entuzjastycznie.

Ale może następnym razem się okazja nadarzy? Kto wie?

Pozdrowienia serdeczne


Subskrybuj zawartość