Trochę jakby niezręcznie organizować plebiscyt, o ile nie ma kandytatur spełniających kryteria, ale to szczęśliwie nie jest mój problem.
Na mój rozum to Żakowskiemu idzie o to, że wtedy autorytety były na wyciągnięcie ręki, nikt autorytatywności autorytetu nie kwestionował i… no właśnie, i było bezpiecznie.
Załóżmy na chwilę, że Żakowskiemu o to chodziło.
O ile mamy rację, to teraz możemy pomyśleć na dwa sposoby.
Sposób I: skoro z autorytetami jest bezpieczniej, są tuż tuż, w sporej liczbie to istnieje niebezpieczeństwo, że zwolnimy się z myślenia. Z jednej gęby, przeskoczymy w drugą, ale ta druga już jest pod płaszczykiem (kołderką?). Niby wolni, a nadal jakby nie.
Sposób II: autorytety są potrzebne. Może zawsze, może szczególnie w trudnych momentach. Uporczywe korzystanie z ich pomocy, zdania jest rodzajem bezpiecznego pomostu. Jest chwilowe. W końcu puszczamy rękę autorytetu i idziemy dalej sami.
Pytanie teraz jak się pożegnamy, i jak pożegna się z nami autorytet.
Czy my jesteśmy na tyle dojrzali, żeby być wdzięcznymi za to, za co wdzięczność się należy, czy też raczej nie umiejąc się rozstać i dojrzeć samodzielnie musimy zaprzeczyć autorytetowi.
Bywa i tak, że się przejedziemy – nasz bohater i wzór okaże się kłamcą i manipulantem, może nawet zdrajcą. Bardzo to nieprzyjemna sytuacja.
Nie jestem pewna czy Żakowski lamentuje z powodu tego, że nie ma się komu pod opiekę oddać. W moim przekonaniu pokazuje raczej, o tym na ile wnikliwie czy rzetelnie można dyskutować, pewien schemat rozstawiania się z autorytetami.
W sumie to wykopywanie kogoś za drzwi, szukanie i węszenie – o ile istnieje jako utrwalone zjawisko – jest takim samym przywiązaniem do tych ludzi, jak traktowanie ich jako kołderki, czy krzaczka, za którym można się schować.
Związujesz się silnie z tym, przeciwko komu walczysz.
Dodam tylko, że nie mówię o tym, że walka nie ma sensu. Że prawda nie ma znaczenia. Dodam, żeby była jasność.
Pino
Trochę jakby niezręcznie organizować plebiscyt, o ile nie ma kandytatur spełniających kryteria, ale to szczęśliwie nie jest mój problem.
Na mój rozum to Żakowskiemu idzie o to, że wtedy autorytety były na wyciągnięcie ręki, nikt autorytatywności autorytetu nie kwestionował i… no właśnie, i było bezpiecznie.
Załóżmy na chwilę, że Żakowskiemu o to chodziło.
O ile mamy rację, to teraz możemy pomyśleć na dwa sposoby.
Sposób I: skoro z autorytetami jest bezpieczniej, są tuż tuż, w sporej liczbie to istnieje niebezpieczeństwo, że zwolnimy się z myślenia. Z jednej gęby, przeskoczymy w drugą, ale ta druga już jest pod płaszczykiem (kołderką?). Niby wolni, a nadal jakby nie.
Sposób II: autorytety są potrzebne. Może zawsze, może szczególnie w trudnych momentach. Uporczywe korzystanie z ich pomocy, zdania jest rodzajem bezpiecznego pomostu. Jest chwilowe. W końcu puszczamy rękę autorytetu i idziemy dalej sami.
Pytanie teraz jak się pożegnamy, i jak pożegna się z nami autorytet.
Czy my jesteśmy na tyle dojrzali, żeby być wdzięcznymi za to, za co wdzięczność się należy, czy też raczej nie umiejąc się rozstać i dojrzeć samodzielnie musimy zaprzeczyć autorytetowi.
Bywa i tak, że się przejedziemy – nasz bohater i wzór okaże się kłamcą i manipulantem, może nawet zdrajcą. Bardzo to nieprzyjemna sytuacja.
Nie jestem pewna czy Żakowski lamentuje z powodu tego, że nie ma się komu pod opiekę oddać. W moim przekonaniu pokazuje raczej, o tym na ile wnikliwie czy rzetelnie można dyskutować, pewien schemat rozstawiania się z autorytetami.
W sumie to wykopywanie kogoś za drzwi, szukanie i węszenie – o ile istnieje jako utrwalone zjawisko – jest takim samym przywiązaniem do tych ludzi, jak traktowanie ich jako kołderki, czy krzaczka, za którym można się schować.
Związujesz się silnie z tym, przeciwko komu walczysz.
Dodam tylko, że nie mówię o tym, że walka nie ma sensu. Że prawda nie ma znaczenia. Dodam, żeby była jasność.
Gretchen -- 29.11.2008 - 11:37