Oj tez mam trochę na koncie, wprawdzie nie tak strasznie dramatyczne jak u Griszeqa, ale za to zabawne.
Jest ich kilka, zacznijmy może od ostatniej.
1. Gdzies tak w czerwcu stwierdziłem, że trza do kondycji wrócić i “górala” z piwnicy w końcu wytargać, jadę sobie więc na miasto, wracam już, wszystko okej, jadę coraz szybciej (dla zrozumienia warto zapamiętać, że Grzesia rowery zawsze mają bardzo zawodne hamulce), nagle samochód przede mną dziwnie zwalnia i skręca w prawo (chyba kierunkowskazu nie dał, albo ja mało spostrzegawczy jestem) no i jeb, w lewą stronę samochodu uderzyłem, z rowera spadłem, lekko się obtarlem i jeszcze łańcuch mi spadł. Ale wstałem i pojechałem zaraz dalej, czując i rozbawienie i wstyd:)
2. Jest pielgrzymka rowerowa do Częstochowy, pędzimy wszyscy grupą w miarę szybko, nagle jakiś kretyn ze 2 rowery przede mną hamuje,nie sygnalizując, mówiąc, krzycząc, bez powodu w sumie, logiczne więc, że ten bezpoośrednio przede mną też, ja jako że by nie uderzyć w niego, hamuję też, tyle że głupio, bo przednim, który choć był w przeciwieństwie do tylnego niezawodny, to każdy rowerzysta wie, co powoduje raptowne hamowanie przednim hamulcem.
Rower się podnosi, ja przelatuję pięknie przez kierownicę i leżę, oczywiście, obtarty i pokrawiony acz delikatnie w sumie, co robię?, wstaję, nic mi nie jest, jedziemy dalej:), no, ale pomimo bólu trzeba było zgrywac bohatera.
3. Jadę sobie, chodnikiem oczywiście (ale to było jak byłem młody i głupi), zamyśliłem się, nic nie widzę, prawie zasypiam na tym rowerku, nagle trzask, zdziwony patrzę o co chodzi. Nie wiedzieć czemu jestem twarzą w twarz z jakimś gościem,który łapie mnie za ręce i krzyczy, jak ja jeżdżę.
Jeszcze ze dwie by były, ale wszystkie podobne, więc nie przytaczam.
Ale i tak najpiękniejszą historię i krwawą miałem przy przechodzeniu przez siatkę, blizny sa do dziś acz niewielkie.
Ale to może później opiszę.
Hm, historie rowerowe?
Oj tez mam trochę na koncie, wprawdzie nie tak strasznie dramatyczne jak u Griszeqa, ale za to zabawne.
Jest ich kilka, zacznijmy może od ostatniej.
1. Gdzies tak w czerwcu stwierdziłem, że trza do kondycji wrócić i “górala” z piwnicy w końcu wytargać, jadę sobie więc na miasto, wracam już, wszystko okej, jadę coraz szybciej (dla zrozumienia warto zapamiętać, że Grzesia rowery zawsze mają bardzo zawodne hamulce), nagle samochód przede mną dziwnie zwalnia i skręca w prawo (chyba kierunkowskazu nie dał, albo ja mało spostrzegawczy jestem) no i jeb, w lewą stronę samochodu uderzyłem, z rowera spadłem, lekko się obtarlem i jeszcze łańcuch mi spadł. Ale wstałem i pojechałem zaraz dalej, czując i rozbawienie i wstyd:)
2. Jest pielgrzymka rowerowa do Częstochowy, pędzimy wszyscy grupą w miarę szybko, nagle jakiś kretyn ze 2 rowery przede mną hamuje,nie sygnalizując, mówiąc, krzycząc, bez powodu w sumie, logiczne więc, że ten bezpoośrednio przede mną też, ja jako że by nie uderzyć w niego, hamuję też, tyle że głupio, bo przednim, który choć był w przeciwieństwie do tylnego niezawodny, to każdy rowerzysta wie, co powoduje raptowne hamowanie przednim hamulcem.
Rower się podnosi, ja przelatuję pięknie przez kierownicę i leżę, oczywiście, obtarty i pokrawiony acz delikatnie w sumie, co robię?, wstaję, nic mi nie jest, jedziemy dalej:), no, ale pomimo bólu trzeba było zgrywac bohatera.
3. Jadę sobie, chodnikiem oczywiście (ale to było jak byłem młody i głupi), zamyśliłem się, nic nie widzę, prawie zasypiam na tym rowerku, nagle trzask, zdziwony patrzę o co chodzi. Nie wiedzieć czemu jestem twarzą w twarz z jakimś gościem,który łapie mnie za ręce i krzyczy, jak ja jeżdżę.
Jeszcze ze dwie by były, ale wszystkie podobne, więc nie przytaczam.
Ale i tak najpiękniejszą historię i krwawą miałem przy przechodzeniu przez siatkę, blizny sa do dziś acz niewielkie.
grześ -- 27.10.2008 - 16:39Ale to może później opiszę.