Ja w tym Linzu – mieście to byłem ze trzy raz a cały pozostały czas na górze, nad miastem. To był rok 1973 albo 1972, czyli za Franza Josepha. A jak była mgła, znaczy góra tkwiła w chmurze, to mieliśmy wolne, bo klienci nie dojeżdżali wtedy, ale mi się nie chciało jechać w dół. I wieczorami późnymi surrealistyczny widok leżącego w dole Linzu, z pomarańczowo oświetlonymi arteriami, po których niemal nic nie jeździło, bo dla Austriaków była głęboka noc.
Najbardziej surrealistyczna jednak była wizyta w knajpie delegacji polskich związków zawodowych, do której wypchnięto mnie jako dolmetsiera, ale to zupełnie inna beczka śmiechu…
:)
Herr L.
Ja w tym Linzu – mieście to byłem ze trzy raz a cały pozostały czas na górze, nad miastem. To był rok 1973 albo 1972, czyli za Franza Josepha. A jak była mgła, znaczy góra tkwiła w chmurze, to mieliśmy wolne, bo klienci nie dojeżdżali wtedy, ale mi się nie chciało jechać w dół. I wieczorami późnymi surrealistyczny widok leżącego w dole Linzu, z pomarańczowo oświetlonymi arteriami, po których niemal nic nie jeździło, bo dla Austriaków była głęboka noc.
Najbardziej surrealistyczna jednak była wizyta w knajpie delegacji polskich związków zawodowych, do której wypchnięto mnie jako dolmetsiera, ale to zupełnie inna beczka śmiechu…
:)
Pozdrowienia i powodzenia
jotesz -- 12.09.2008 - 13:53