I taka austriacka historyjka mi się przypomniała. Wędrując (samochodowo) po dziwnych zakątkach Austrii, zupełnie bocznymi drogami, napotkałem na niewielkiej dróżce między Burghausen (to jeszcze w Bawarii) a Salzburgiem taką scenkę. Otóż w jednej z maleńkich wiosek jakaś parka kazała zrobić sobie zdjęcie pod tablicą z nazwą wioski, którą zasłonili jakąś kurtką. No dobrze, pomyślałem, może nie chcą wiedzieć, gdzie są. Po owym zdjęciu zażyczyli sobie powtórnej fotki i tuż przed jej zrobieniem usunęli kurtkę i przyjęli zadziwiające pozy. Po pstryknięciu fotki odczytałem nazwę owej wioski, którą dotychczas przeoczyłem – Fucking.
Znaczy co, para angielskojęzyczna?
Ponoć mieszkańcy (na oko z kilkadziesiąt dusz) nie chcą się zgodzić na przemianowanie, bo nazwa historyczna bardzo.
Aha, Austrię lubię dla wielu powodów. Jednym z nich są bezpretensjonalne wina. Szczególnie białe.
Czytam sobie i czytam
I taka austriacka historyjka mi się przypomniała. Wędrując (samochodowo) po dziwnych zakątkach Austrii, zupełnie bocznymi drogami, napotkałem na niewielkiej dróżce między Burghausen (to jeszcze w Bawarii) a Salzburgiem taką scenkę. Otóż w jednej z maleńkich wiosek jakaś parka kazała zrobić sobie zdjęcie pod tablicą z nazwą wioski, którą zasłonili jakąś kurtką. No dobrze, pomyślałem, może nie chcą wiedzieć, gdzie są. Po owym zdjęciu zażyczyli sobie powtórnej fotki i tuż przed jej zrobieniem usunęli kurtkę i przyjęli zadziwiające pozy. Po pstryknięciu fotki odczytałem nazwę owej wioski, którą dotychczas przeoczyłem – Fucking.
Znaczy co, para angielskojęzyczna?
Ponoć mieszkańcy (na oko z kilkadziesiąt dusz) nie chcą się zgodzić na przemianowanie, bo nazwa historyczna bardzo.
Aha, Austrię lubię dla wielu powodów. Jednym z nich są bezpretensjonalne wina. Szczególnie białe.
Pozdrawiam austriackim grizgotem
oszust1 -- 11.09.2008 - 22:09