Liberalizm i socjalizm - piękne mity?

GadajacyGrzyb

Łże-liberalizm
Wychodzi na to, że liberalizm jest rodzajem ułudy dozowanej ludowi wedle uznania przez banki.

I. Błąd liberałów
Ciężko mi to pisać jako zwolennikowi wolności gospodarczej, który uważa że swoboda produkcji i handlu jest czynnikiem najwydajniej sprzyjającym wytwarzaniu bogactwa zarówno narodów, jak i poszczególnych jednostek – ale z tym całym liberalizmem jest jednak coś nie tak. Tu od razu uprzedzę, że będę posiłkował się „Wojną o pieniądz” Song Hongbinga i można niniejszą notkę potraktować jako dopełnienie mojego poprzedniego tekstu „Kawał rzetelnej, chińskiej propagandy”.

Podstawowe pytanie brzmi: czy liberalizm to jest coś, co sobie nawzajem zarzucają politycy? Jeśli odpowiemy twierdząco, wtedy Gadający Grzyb ma rację. Niemniej wtedy trzeba założyć, że to z czym mamy do czynienia na świecie w gospodarce to kapitalizm, a tym samym uznać za prawdziwe pokrzykiwania lewactwa o konieczności ograniczenia kapitalizmu. Na tak zwanym zachodzie można spotkać się z ludźmi wzywającymi do rozprawienia się z kapitalizmem i wprowadzenia socjalizmu. Dzieje się to po bankructwie bolszewickiej wersji socjalizmu i w przededniu bankructwa narodowego, znaczy brukselskiego, socjalizmu!
Za komuny, istniało coś takiego jak czarny rynek, gdzie każdy produkt miał swoją cenę, zupełnie niezwiązaną z ceną urzędową, pobieraną za towar przez władzę. Ceny z czarnego rynku były wyznaczane przez niewidzialną rękę rynku czyli swobodną grę podaży i popytu. Co ciekawe, w jakiś cudowny sposób uwzględniały nakłady poniesione przez sprzedającego. Wycenione było wszystko: godziny stania w kolejce, kartka, talon, asygnata – wszelkie protezy rynku wprowadzane przez władzę, były w jakiś niesamowity sposób wyceniane, pomimo że żaden księgowy nie maczał w tym palców. A może właśnie dlatego?
Niemniej czarny rynek działał sprawnie i o ile władza nie interweniowała na nim zbyt mocno dawał pojęcie o wartości dóbr dostępnych na nim.
Wydawać by się mogło, że upadek komuny powinien spowodować wybielenie „czarnego rynku” i normalny kapitalizm/liberalizm w państwie. Ku temu szła gospodarka pod rządami Mieczysława F. Rakowskiego i Mieczysława Wilczka.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, iż doktryna liberalna stanowi pewien ideowy destylat, który nigdzie i nigdy nie był w stu procentach zrealizowany. Postulaty liberałów wskazują jedynie zasadniczy kierunek, który ma nam mówić, że im mniej obciążeń fiskalnych oraz prawnych ograniczeń narzucanych jest na gospodarkę, tym lepiej ona funkcjonuje ku pożytkowi – mniejszemu lub większemu – wszystkich uczestników obiegu. Krótko mówiąc: tyle państwa, ile jest to konieczne, tyle rynku, ile jest to możliwe. Państwo w tej koncepcji powinno przede wszystkim nie przeszkadzać – co nie znaczy, że ma być słabe. Przeciwnie – ma być „chude, ale żylaste” jak to ongiś ujął Korwin-Mikke – winno pilnować bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego oraz praworządności.

Jak do przedstawionej powyżej wizji apństwa liberalnego ma się rzeczywistość. W jakim państwie mamy realizowaną tę ideę? Jeśli chcemy krytykować liberalizm, czy kapitalizm, to musimy poszukać obszaru, gdzie jeden z nich występuje. A z tym może być problem, bo najczystsza oaza kapitalizmu, choć nie liberalizmu, jaka kiedyś istniała w brytyjskim Hongkongu już taka kapitalistyczna nie jest, a liberalna raczej nie będzie.

Nie rozstrzygając tutaj, na ile ta wizja jest możliwa do zrealizowania i jakie zagrożenia się z nią wiążą („darwinizm społeczny”), łatwo zauważyć, że w tej optyce państwo staje się wrogiem dążącym do poszerzenia swego władztwa na różnych polach kosztem obywateli i próbującym ograbić ich z majątku. Jednak podstawowy błąd, jaki jest przez liberałów popełniany to przekonanie, że państwo jest wrogiem głównym, jeśli nie jedynym. Tymczasem, wcale tak nie jest.

Założenie, że państwo jest dla liberała wrogiem jest z gruntu błędne. Wrogiem jest każdy, kto wykorzystuje państwo w innym celu niż dobro wspólne. Dobro wspólne jako zapewnienie bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego oraz równość obywateli wobec prawa. W tym miejscu można wskazać na wszelkie instytucje międzynarodowej finansjery „organizacje społeczne”, a w szczególności związki zawodowe i koporacje/cechy, jako wrogów liberalizmu. Państwo jest tylko narzędziem, którego przeciwnicy liberalizmu używają do osiągnięcia swojego celu.

II. Gospodarka sterowana
I tu przywołać muszę wspomnianą na wstępie „Wojnę o pieniądz” Song Hongbinga, w której to książce głównym przeciwnikiem i zagrożeniem dla zdrowej gospodarki oraz jej harmonijnego rozwoju nie jest wcale państwo, lecz międzynarodowa finansjera – czyli po prostu bankierzy ulokowani w świątyniach szatana na Wall Street, w londyńskim City, w bazylejskim Banku Rozrachunków Międzynarodowych i podobnych inkarnacjach Mammona.
Państwo wraz ze swymi wszystkimi organami jawi się tutaj wręcz jako marionetka i narzędzie w rękach finansistów. Wojna o pieniądz – czyli prawo do jego emisji i kontroli została przez państwa przegrana i to w wymiarze globalnym, a to oznacza wyprowadzenie władzy gospodarczej do banków. Jeżeli dodamy do tego koncepcję kreacji pieniądza fiducjarnego przez prywatne banki centralne jako państwowego długu dla którego zastawem są podatki obywateli (czyli „upaństwowienie” długu i „prywatyzację” zysków), to nagle okazuje się, że liberalizm ma w praktyce zupełnie inne oblicze, niż wynikałoby to z teoretycznych założeń.

I tu nie ma zgody. Liberalizm nie ma niczego wspólnego z oddaniem prawa do kreacji pieniądza w prywatne ręce. Liberalizm przede wszystkim zadbalby o to, by każdy mógł być tym, kto kreuje pieniądz. Proszę w tej chwili spróbować założyć bank! Jakie są szanse na uczynienie tego dla kogoś spoza „rodziny”? To nie jest liberalizm tylko socjalizm. Władza rozdaje prawo do robienia interesów „po uważaniu”, a ludziom się wydaje, że to wolny rynek. Tak jak wszystkie korporacje zawodowe bronią dostępu do swoich dochodów powołując się na dobro klienta, tak samo jak bankierzy w „trosce o klienta” ograniczają dostęp do ich świata. To jest czysty socjalizm!

Owszem, swoboda obrotu gospodarczego pozostaje czynnikiem pożądanym i korzystnym, ale co począć, gdy cykle koniunkturalne kontrolują rekiny finansjery? Jeśli są w stanie nadmuchać emisją łatwego pieniądza-kredytu bańkę spekulacyjną w którą wchodzą nieświadomi niczego ludzie i przedsiębiorstwa skuszone wizją prosperity, a następnie raptownie „odciąć prąd” przechodząc do etapu „strzyżenia owiec”, to gdzie tu mamy liberalizm? Z jednej strony są hasła o swobodzie przepływu kapitałów, towarów, siły roboczej, a drugiej wychodzi na to, że gospodarka jest jak najbardziej sterowana – tyle, że nie przez państwo.

Odpowiadając na pańskie pytanie, liberalizm jest na długich wakacjach, jak nazwano jego zesłanie do krainy baśni. W realnym świecie, nie ma liberalizmu, bo niewolnicy nie znoszą wolności i jak tylko mogą, to zakładają sobie pęta. Ponieważ wmawia im się, że wszyscy są tacy sami, więc wkładają kajdany socjalizmu również nielicznym ludziom wolnym. Oczywiście wszystko w imię wolności!

Kryzysy finansowe zaś to nie wynik naturalnego cyklu koniunkturalnego, żaden „dopust Boży”, wynikający z okresowego „przegrzewania się” gospodarki, tylko sprokurowane na zimno skoki na kasę. Mechanizm jest prosty: odcinamy, bądź podrożamy udzielane dotąd hojną ręką kredyty, a gdy następuje krach, zgarniamy jak szuflą gwałtownie tracący na wartości majątek. W ten sposób można załatwić cale państwa (np. załamanie na rynkach wschodnioazjatyckich), nie mówiąc już o milionach szarych obywateli, którym np. raptownie staniały domy poniżej kwoty kredytu, który wciąż mają do spłacenia.

Kryzys gospodarczy przy braku pieniądza, a z walutami fiducjarnymi, jest możliwy bez zmowy bankierów, co nie znaczy, że jest ona wykluczona. Niemniej chodzi o to, by nie demonizować przeciwnika. Jest potężny bez tego.

III. Łże-liberalizm

czyli narodowy socjalizm.

Wychodzi zatem na to, iż rzekomy „liberalizm” jest rodzajem ułudy dozowanej ludowi wedle uznania przez banki. Innymi słowy, jest to rodzaj systematycznej hodowli polegającej na naprzemiennych etapach „podkarmiania” koniunktury (i wtedy mówi się nam, że liberalizm „działa”) oraz „strzyżenia owiec” (i wówczas powiada się rozkładając ręce, iż nastąpiło „przegrzanie”). Różnica między takim „liberalizmem” a interwencjonizmem jest taka, że łapę na gospodarce zamiast państwa trzyma prywatna oligarchia… Czyli, mamy do wyboru dwie patologie.

Zatem należy wrócić do zadanego przez Gadającego Grzyba pytania: gdzie jest liberalizm? Co opisywany przez autora system zwany niewiadomo dlaczego „liberalizmem” ma wspólnego z liberalizmem. W komunie mówiono dużo o wolności i godności człowieka, zaś praktyką było gnojenie wszystkich. W socjalizmie mówi się dużo o swobodzie gospodarczej reglamentując co tylko można.

System łże-liberalnego mirażu polega więc na tym, że w skali „mikro” może panować daleko posunięta swoboda gospodarcza, niskie podatki, wycofanie się państwa z różnych biurokratycznych „knebli”, wszystko to wspomożone sprawnym sądownictwem – a mimo to w skali „makro” będziemy mieli do czynienia z niemalże ręcznym sterowaniem gospodarką jako całością. Kluczem do owego panowania jest emisja pieniądza – szczególnie, gdy nie ma on zabezpieczenia w stałych walorach, takich jak kruszce. Nie bez przyczyny Mayer Rothschild powiedział, że jeśli ma kontrolę nad emisją pieniądza w danym kraju, nie dba o to jaka kukła siedzi na tronie (w wersji łagodniejszej – nie dba o to, kto stanowi w nim prawo). Z doktryną liberalną opisaną w pierwszej części notki taka sytuacja nie ma nic wspólnego, dlatego też obecny system nazwałem „łże-liberalizmem”.

Zamiast wprowadzać jakieś nowe nazewnictwo, należy poszukać w przeszłości. Jeśli odrzuci się głupoty antysemickie z narodowego socjalizmu duchowego ojca unii brukselskiej, to ma się czysty łże-liberalizm. Swoboda gospodarcza w skali mikro i absolutne zniewolenie w skali makro.

Wymowną ilustracją obecnego stanu rzeczy jest podane w książce Song Hongbinga zestawienie siły nabywczej głównych światowych walut na przestrzeni czasu. Okazuje się, że dopóki pieniądz miał zakorzenienie w złocie, jego siła nabywcza mimo różnych zawirowań praktycznie nie spadała. W momencie odejścia od parytetu złota, poleciała na łeb na szyję. I to również jest fragment procederu systemowego rabunku bogactwa wypracowywanego przez pokolenia ludzi „strzyżonych” przez centralnie sterującą cyklami koniunkturalnymi finansową międzynarodówkę.

Pieniądz nie może tracić na wartości, bo jest jej miernikiem. Tracić na wartości może waluta czyli „piniondz”.

Czy jest wyjście z tej sytuacji? Teoretycznie tak. Państwo musi odzyskać monopol na emisję pieniądza – odpowiednik królewskiej prerogatywy bicia monety. Tyle, że ów pieniądz musi diametralnie różnić się od obecnego wirtualnego śmiecia emitowanego jako państwowy dług pod zastaw podatków. Powrót do kruszców jako zabezpieczenia wartości jest jedną z możliwych opcji. Tylko zakorzenienie pieniądza w trwałych, namacalnych walorach jest bowiem gwarancją, że zaczniemy żyć w realnym świecie, nie zaś w gospodarczym Matrixie zafundowanym nam niczym hodowlanej trzodzie.

Nie chcę Gadającego Grzyba rozczarować, ale już w średniowieczu znane są przypadki psucia kruszcowego „pieniądza”. Ponadto mam jedno pytanie. W czyich rękach jest Narodowy Bank Polski? Jacy prywaciarze są jego właścicielami? To nie są pytania retoryczne. To jest pytanie o sensowność przedstawionego przez autora wywodu. Jeśli powodem jest prywatna własność banków emisyjnych, to w państwie, gdzie bank emisyjny nie jest prywatny nie powinno być tego problemu, a jest! Zatem przyczyna jest bardziej złożona, niż Gadjącemu Grzybowi się wydaje. cbdu

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

@JM

1) Nie, liberalizm nie ma nic wspólnego z tym, co zarzucają sobie politycy. Oni mają na myśli współczesny “neo-liberalizm”, który z liberalizmem klasycznym nie ma nic wspólnego :)

2) No właśnie, rzeczywistość do tej wizji ma się średnio. Możemy co najwyżej mówić o państwach w których wprowadzono pewne elementy liberalizmu.

3) OK, powiem zatem tak: siły używające państwa by szkodzić dobru wspólnemu nie są tu jedynym zagrożeniem.

4) Toteż ja właśnie dlatego przeciwstawiam współczesny “łże-liberalizm” liberalizmowi klasycznemu opisanemu we wstępie notki!

5) Pełna zgoda – liberalizm jest na “długich wakacjach”

6) No tak – kryzys może nastąpić naturalną koleją rzeczy. Gorzej, jeśli te kryzysy nie występują “same z siebie”, tylko się im pomaga – i to jest jedna z osi książki Song Hongbinga.

7) Piszę o “łże-liberalizmie” czyli o tworze, który liberalizm jedynie udaje.

8) OK, terminu “łże-liberalizm” użyłem, by podkreślić jego fałsz. Nie jest to jednak również “narodowy socjalizm” – mamy do czynienia z tworem globalnym, konstruowanym by realizować interesy ponadnarodowej kliki finansowej.

9) Więc niech będzie “waluta” – nie będę się spierał :)

10) Owszem, psuto kruszczowy pieniądz, dlatego w obiegu powinny być banknoty będące ekwiwalentem realnie istniejących rezerw kruszcowych wedle określonego przelicznika. Albo kruszcowe monety, ale mające z góry ustaloną zawartość proporcji metali. Ciekawostka – w latach 60 w Jemenie (albo Arabii Saudyjskiej, już dokładnie nie pamiętam) funkcjonowały w obiegu bardzo tam cenione złote monety cesarzowej Marii Teresy bite na “licencji” austriackiej – wspomina o tym Gan-Ganowicz w “Kondotierach”.

Co do NBP – on jest “państwowy” ale zarazem “niezależny” – państwo w państwie. W tym modelu rząd zaciąga długi na “rynkach” emitując obligacje, bo NBP nie ma prawa tych obligacji kupować od rządu bezpośrednio – nie wspominając już o emisji czegoś w stylu lincolnowskich “greenbacków”. Z kolei w USA “prywatny” FED emituje dolary (albo dopisuje sobie liczby w rubryczkach) dopiero po wyemitowaniu przez rząd federalny obligacji opiewających na określoną kwotę, które FED od rządu “kupuje” jako zabezpieczenie emitowanych “dolarów dłużnych”. Stąd obecna zawierucha w USA, bo jeśli Kongres nie zgodzi się na obligacje, to zabraknie tych FED-owskich dolarów na pokrycie wydatków rządu. Sam nie wiem, która patologia jest tu gorsza…

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Gadający Grzybie!

GadajacyGrzyb

@JM
1) Nie, liberalizm nie ma nic wspólnego z tym, co zarzucają sobie politycy. Oni mają na myśli współczesny “neo-liberalizm”, który z liberalizmem klasycznym nie ma nic wspólnego :)

Dlatego należy piętnować używanie słowa liberalizm w odniesieniu do systemu panującego na świecie, w Europie czy w Polsce. Wszechogarniające zniewolenie kryje się za różnymi maskami. Maska „liberalizmu” jast najgorsza, bo jest ona zaprzeczeniem tego co ma symbolizować i przyczynia się do zakłamania języka.

2) No właśnie, rzeczywistość do tej wizji ma się średnio. Możemy co najwyżej mówić o państwach w których wprowadzono pewne elementy liberalizmu.

Myślę, że w tej chwili można co najwyżej mówić o państwach, w których nie udało się usunąć pozostałości liberalizmu.

3) OK, powiem zatem tak: siły używające państwa by szkodzić dobru wspólnemu nie są tu jedynym zagrożeniem.

Wydaje mi się, że jest to podstawowe zagrożenie. Przecież międzynarodowa finansjera nie występuje z otwartą przyłbicą, tylko wykorzystuje państwa do zmuszania ludzi, do akceptowania swoich not bankowych z pokryciem w „słowie honoru” polityków. Gdyby właściciele FED chcieli wprowadzić teraz „pieniądz światowy”, oparty na powietrzu, bez pomocy państw, to sam Pan by ich wyśmiał. A jak musi Pan przyjmować „bilety NBP”, to trudniej jest się śmiać.

4) Toteż ja właśnie dlatego przeciwstawiam współczesny “łże-liberalizm” liberalizmowi klasycznemu opisanemu we wstępie notki!

Tyle, że to co Pan opisuje, to forma socjalistycznego totalitaryzmu, a nie liberalizmu. Nazwy są ważne! Tego liberałowie powinni nauczyć się od socjalistów. Nie po to, by zmieniać rzeczywistość za pomocą gwałcenia języka, ale po to by się takiemu gwałtowi przeciwstawiać.

5) Pełna zgoda – liberalizm jest na “długich wakacjach”

:(

6) No tak – kryzys może nastąpić naturalną koleją rzeczy. Gorzej, jeśli te kryzysy nie występują “same z siebie”, tylko się im pomaga – i to jest jedna z osi książki Song Hongbinga.

Problem polega na tym, że gospodarka i kultura anglosaska funkcjonuje w taki sposób, że krysys musi się co jakiś czas pojawić. Nie trzeba go wywoływać. Wystarczy cierpliwie poczekać i durnie kierujący bankami lokalnymi sami z siebie doprowadzą do przegrzania koniunktury i można zacząć strzyc barany. Po prostu, Pan zakłada zmowę, a ja wiem, że ona jest niepotrzebna, zaś międzynarodową finansjerę podejrzewam prędzej o oportunizm. Jest okazja, to strzyżemy do skóry!

7) Piszę o “łże-liberalizmie” czyli o tworze, który liberalizm jedynie udaje.

Niemniej należy znaleźć nazwę bez części liberalizm.

8) OK, terminu “łże-liberalizm” użyłem, by podkreślić jego fałsz. Nie jest to jednak również “narodowy socjalizm” – mamy do czynienia z tworem globalnym, konstruowanym by realizować interesy ponadnarodowej kliki finansowej.

Przecież twórac narodowego socjalizmu miał takie same ambicje, jak wujek Jo. Obaj chcieli uszczęśliwić świat swoją wersją socjalizmu. W tej chwili idee austryjackiego malarza zdobywają coraz większe poparcie w Europie. Proszę pamiętać, że antysemityzm był narzędziem, a nie celem, więc pozorny brak antysemityzmu w unii brukselskiej jest tylko zmianą taktyki narodowych socjalistów, a nie ich celów: jedno €uro, jedna niemiecka Europa i jedna Merklowa… (za Adolfa słowa były inne, ale cel ten sam).

9) Więc niech będzie “waluta” – nie będę się spierał :)

Jak już pisałem, słowa są ważne. Cieszę się, że dochodzimy do porozumienia.

10) Owszem, psuto kruszczowy pieniądz, dlatego w obiegu powinny być banknoty będące ekwiwalentem realnie istniejących rezerw kruszcowych wedle określonego przelicznika. Albo kruszcowe monety, ale mające z góry ustaloną zawartość proporcji metali. Ciekawostka – w latach 60 w Jemenie (albo Arabii Saudyjskiej, już dokładnie nie pamiętam) funkcjonowały w obiegu bardzo tam cenione złote monety cesarzowej Marii Teresy bite na “licencji” austriackiej – wspomina o tym Gan-Ganowicz w “Kondotierach”.

O ile pamiętam ze szkolnych czasów, któryś z władców francuskich miał zwyczaj płacić monetami cienkimi i lekkimi, a podatki kazał sobie płacić monetami grubymi i ciężkimi. Zawartość kruszcu i nominał jednych i drugich były takie same… Między innymi dlatego uważam kruszec za nienajlepszy ekwiwalent pieniądza. Chyba, że będzie to kruszec według wagi, przy jednolitej próbie. Niemniej też nie zalecam.

Co do NBP – on jest “państwowy” ale zarazem “niezależny” – państwo w państwie. W tym modelu rząd zaciąga długi na “rynkach” emitując obligacje, bo NBP nie ma prawa tych obligacji kupować od rządu bezpośrednio – nie wspominając już o emisji czegoś w stylu lincolnowskich “greenbacków”. Z kolei w USA “prywatny” FED emituje dolary (albo dopisuje sobie liczby w rubryczkach) dopiero po wyemitowaniu przez rząd federalny obligacji opiewających na określoną kwotę, które FED od rządu “kupuje” jako zabezpieczenie emitowanych “dolarów dłużnych”. Stąd obecna zawierucha w USA, bo jeśli Kongres nie zgodzi się na obligacje, to zabraknie tych FED-owskich dolarów na pokrycie wydatków rządu. Sam nie wiem, która patologia jest tu gorsza…

Ja nie piszę, że w naszym systemie nie ma patologii, tylko zwracam uwagę na to, że system jest chory niezależnie od tego, kto jest właścicielem banku centralnego. Na prywaciaża łatwiej napuścić tłuszczę, niemniej upaństwowienie niczego nie zmieni. Temu służyła uwaga o NBP. Trzeba szukać błędów w systemie, a nie pokazywać palcem, a on jest „be”. :)

Na koniec uwaga ogólna. Gdyby Pan wczytał się w moje propozycje dotyczące rozwiązań problemów związanych z kreacją pieniądza, zadłużaniem się władzy i podatkami, to zobaczyłby Pan, że te wszystkie problemy z którymi się boryka świat przestałyby istnieć. Tyle tylko, że politykom rządziłoby się trudniej, bo nie mieliby możliwości fundowania kiełbasy wyborczej na koszt wnuków. Wiem, że mój tekst jest napisany dość trudnym językiem (ci paskudni niewolnicy…), niemniej po wczytaniu się, wiele rzeczy się wyjaśni i wielu dyskusji będziemy mogli uniknąć.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Subskrybuj zawartość