Przypadki Polaka w Szkocji. (5)

W zasadzie jest to suplement do wpisu „Przypadki Polaka w Szkocji. (3)”. Jak nietrudno zauważyć, wtorek minął jakiś czas temu.

Przyszliśmy na umówione spotkanie do JCP. Gdy rozmawiałem z urzędniczką na temat terminu spotkania, ta pyta się mnie czy jestem tłumaczem. Już chciałem powiedzieć, że znajomym gdy pojawiła się „tłumaczka” – jakaś studentka polska. Ja powiedziałem znajomemu, że w takim razie zaczekam w samochodzie i „ztleniłem” się.

Urzędnik według zapewnień Pani, z którą rozmawiałem kilka dni wcześniej, miał tylko sprawdzić dokumenty, bo wniosek już został wypełniony telefonicznie. Tak nam się wydawało. Natomiast on uznał, że jest władny oceniać prawidłowość wniosku i to czy znajomy jest uprawniony do pobierania świadczenia. „Tłumaczka” tłumaczyła to, co uznała za stosowne, przyznając się mojemu znajomemu, że ona nie rozumie tego urzędnika, bo on mówi po szkocku. A urzędnik kilka razy chodził po kolegach w celu wypracowania jedynie słusznego stanowiska.

Zobaczymy jak będzie wyglądał ciąg dalszy banalnej wydawałoby się sprawy.

PS. Mam już następny kwiatek, ale to kiedy indziej…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Jerzy,

czy można mieć nadzieję na opisy przypadków innych niż biurokratyczne?

PS. To znaczy biurokratyczne też są ciekawe, ale W.Brytania to chyba nie tylko urzędy (mam nadzieję).

dawniej KriSzu


Panie Dymitrze!

Jak odwiedzi mnie rodzina to pewnie powłóczymy się po Szkocji, to może nawet jakieś zdjęcia będą. Ale na co dzień to ja mam do czynienia z tymi „urokami”, o których piszę.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość