Przypadki Polaka w Szkocji. (3)

Jak wygląda załatwienie prostej sprawy w Wielkiej Brytanii? Ciekawie.

Znajomy stracił pracę w wyniku trudności rynkowych, jakie dotknęły firmę, w której pracował. Ponieważ przepracował rok po zarejestrowaniu się w WRS, a utrata pracy nie jest zawiniona przez niego, więc przysługuje mu zasiłek dla bezrobotnych. Wydaje się, że nie ma prostszej sprawy do załatwienia. Wystarczy pójść do właściwego biura, pobrać odpowiedni druczek, wypełnić, złożyć w odpowiednim okienku i po sprawie. Prawda, że brzmi to prosto? Tylko, że to tak nie działa na tym Zachodzie.

W zeszłym tygodniu udaliśmy się do JobCentrePlus instytucji, która załatwia tego typu sprawy. Tam urzędnik dał nam ulotkę, z „bezpłatnym” numerem telefonu, na jaki trzeba zadzwonić. Tego dnia miałem jeszcze parę rzeczy do załatwienia, więc umówiłem się ze znajomym na poniedziałek.

Poniedziałek

Już po dziesięciu minutach oczekiwania dwóch próbach poinformowania maszyny zgłoszeniowej gdzie znajomy mieszka, zostałem połączony z żywą osobą. Uprzejma pani zapytała czy wiem, że dzwoniąc z komórki nie jest to połączenie bezpłatne. Powiedziałem, że wiem. Pani zaproponowała, że oddzwoni. Nieopatrznie zgodziłem się. Do wtorku nie oddzwoniła.

Wtorek

Dzwonimy z automatu publicznego umieszczonego w centrum handlowym. Znów około dziesięciu minut oczekiwania, choć tym razem rzeczywiście za „Bóg zapłać”, i pani po drugiej stronie usiłuje rozmawiać. Niestety, hałas otoczenia uniemożliwia pani przyjęcie zgłoszenia. Pani nie jest w stanie wypełnić formularzy, jakie pojawiają się na ekranie. Co zabawne, ja mam problemy z usłyszeniem, o co pani pyta, ale chciałbym załatwić sprawę. Nie da się. Pani odsyła nas3 do JobCentrePlus, gdzie są telefony dedykowane do połączeń z centrum telefonicznym i cisza, więc pani nie będzie miała problemu z przyjęciem zgłoszenia. Niestety kończy mi się przerwa, więc sprawa musi zostać odłożona3 do dnia następnego.

Środa

Idziemy do JobCentrePlus. Wyjaśniam urzędnikowi, że zostałem skierowany do nich do biura, aby skorzystać z telefonu. Urzędnik informuje mnie, że nie można skorzystać z telefonu. To, że poprzedniego dnia wysłano nas do tego biura nie robi na nim wrażenia. (Przy trzech aparatach telefonicznych widocznych z miejsca gdzie rozmawiamy, nie ma żadnego człowieka.) Tracę spokój, i informuję urzędnika, że traktuję to jako przejaw prześladowania na tle narodowościowym. Pan oburza się, że oni obsługują dziesiątki Polaków. Niemniej zatelefonować nie możemy.
Udajemy się zatem do Citizen Advice Biuro, gdzie teoretycznie można uzyskać pomoc, gdy sprawa wydaje się beznadziejna. Znów trzeba odczekać swoje, ale pani, która nas przyjmuje jest bardzo życzliwa. Po krótkim streszczeniu problemów z JobCentrePlus, pani mówi, że właśnie goszczą u siebie pracownika tej instytucji, więc nie powinno być problemu. Nie powinno być, ale pracownik ów wyszedł na drugie śniadanie (lunch). Ma wrócić. W między czasie pani proponuje skorzystanie z telefonu CAB, w celu załatwienia sprawy. Okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Udaje się nie tylko dodzwonić do JCP, ale urzędniczka jest uprzejma przejść ze mną całą procedurę rejestracji. Po godzinie odpowiadania na idiotyczne pytania, znajomy dostaje termin rozmowy z urzędnikiem w JCP oraz informację jakie dokumenty ma ze sobą przynieść. Termin spotkania, to wtorek w przyszłym tygodniu. Ciekawe co się wydarzy…

A miało być tak łatwo…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Zachodnie procedury

Wydaje mi się, że pokutuje u nas jeszcze mit sprawnego, uczciwego i rzetelnego Zachodu. Przynajmniej w sprawach proceduralnych, pracy, techniki i organizacji. Nic bardziej błędnego. Ludzie nie wiele się różnią od nas, przynajmniej sposobem załatwiania sprawy. Spychologia, uniki i brak czasu to normalka. Tak samo jaki u nas są też ludzie życzliwi, kompetentni i załątwiający sprawy bez ceregieli. Biurokracja musi z czegoś żyć wszędzie na świecie. Im robi więcej kłopotów swoim klientom, tym bardziej jest potrzebna. A miało byc tak łatwo…... Panie Jerzy, jest łatwo, tyle tylko, że po pierwsze nie wszystkim, a po drugie, to właśnie co Pan przechodzi to łatwo…, bo można trafić jescze gorzej, czego nikomu nie życzę.
Pozdrawiam


Teraz już wiadomo,

dlaczego w W.Brytanii takie małe bezrobocie:)

dawniej KriSzu


Szanowni Panowie

To ja chyba w innym świecie żyję, oczywiście eurokołchozowym, bo wg mnie nie u nas w Irlandii wszystko załatwia się prosto, łatwo i przyjemnie. Najczęsciej przez internet, lub telefonicznie, jeśli osobiście to też nie boli. Wszystko wytłumaczą, pomogą- no problem. No, ale ja mam różowe okulary eurokołchoźnika, więc to inna bajka, prawda Panie Jerzy? Wg mnie nie ma gorszej rzeczy, niż załatwić cokolwiek w Polsce.

Mit sprawnego uczciwego i rzetelnego Zachodu?- tutaj tak właśnie jest Podróżny.

Pozdrawiam

kułak i spekulant


Panie Blokserze!

Nie wiem, jak jest w Irlandii. Nie mnie to oceniać. Nie wiem również jak bogate są Pańskie doświadczenia w załatwianiu spraw urzędowych.

W moim przypadku, z racji znajomości języka i ogólnej życzliwości ludziom, mam bardzo bogate doświadczenia w kontaktach z biurokracją zarówno królewską (rządową) jak i lokalną czy firmową (np. bankową). Nie piszę, że cały zachód jest taki jak Wielka Brytania, ale piszę o rzeczywistości brytyjskiej, która przeczy mitom, jakie są szerzone w Polsce przez różne media. (Jak przyjeżdżałem tu w 2005. roku to wyczytałem w Gazecie Wyborczej, że na zachodzie „palenie jest niemodne”. Natomiast w praktyce spotkanie osoby niepalącej to święto…)

Ten cykl, to tylko drobiazgi, gdyż na opisywanie wszystkich durnot z jakimi mam tu do czynienia szkoda mi czasu…

Pozdrawiam


Witam Od jakiegoś czasu

Witam

Od jakiegoś czasu słyszę, czytam o problemach Polaków w Szkocji, Anglii z ichniejszą biurokracją. Wszystko pięknie tylko jakoś w moim przypadku (trzy lata w Szkocji, rodzina 5 osób), w przypadku brata z żoną i kilku innych znajomych jakoś nie możemy zaznać tych problemów.
Nie wiem, może mam przydzielonego jakiegoś anioła stróża – urzędnika, który dba o to aby wszystkie sprawy, które załatwiam szły szybko, sprawnie i bez kłopotów. I to wszystko przez internet, pocztę lub telefon. Jedyny przypadek gdy widziałem twarz urzędnika to uzyskanie NI dla mnie i dla mojej żony.

Tylko, że ja (i moi znajomi) pewnie jesteśmy jakimiś rodzynkami, żyjącymi poza tutejszą rzeczywistością.

Pozdrowienia


Panie Tomaszu!

Może ma Pan po prostu szczęście. Tak się składa, że więcej czasu poświęcam na załatwianie spraw innych niż własnych, więc mam dosyć spory przegląd tego co się tutaj dzieje.

Rozumiem, że NI, to kod ubezpieczeniowy, którego skrót angielski to NIN, czyli national insurance number. Zazdroszczę Panu szczęścia do urzędników lub odporności na głupotę.

Pozdrawiam


Panie Jerzy,

dla porównania polecam lekturę blogu Brytyjczyka w Polsce:
http://british-in-poland.blogspot.com/

dawniej KriSzu


Panie Dymitrze!

Przecież wyraźnie pisze, że w Polsce jest lepiej, choć nie dzięki lepszej sprawności instytucji, a dzięki większej plastyczności ludzi. To jest to co ja widzę na „co dzień”.

Oni mają tutaj doskonałą biurokrację, również medyczną. Tylko co z tego? Co ma zrobić matka niemowlęcia, które jej zdaniem za mało je? Położna środowiskowa (health visitor) nie widzi problemu, więc matka nie ma jak dostać skierowania na badania, które uspokoiłyby jej duszę, a prywatnie się nie da…

Polski system jest bardziej ludzki.

Pozdrawiam


Panie Jerzy

ale ja z Panem nie próbuję polemizować, tylko podsyłam Panu linka do ciekawego bloga:)

dawniej KriSzu


Panie Dymitrze!

Ja zajrzałem i potwierdziły się moje spostrzeżenia…

:)

A co myślą o nas inni zawsze jest dobrze poczytać, choć ten blog jest pisany w tym barbarzyńskim języku, tego dzikiego kraju leżącego u europejskich wybrzeży.

Pozdrawiam


Ale Pan operuje tym językiem

Przynajmniej tak mi się wydawało.

dawniej KriSzu


Panie Dymitrze!

Operuję, operuję… niemniej wolałbym czytać to samo po polsku. Tego języka mam dosyć na co dzień.

:)

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość