Przypadki Polaka w Szkocji. (2)


 

Szukam pracy.

Nie żebym od razu nie miał pracy. Mam, ale mam dużo czasu i jeszcze większe potrzeby. Zatem szukam pracy!

W polonijnym miesięczniku znajduję informację. Taka a taka firma organizuje dni otwarte dla kandydatów do pracy. Robią to 100km od mojego miasta, ale jak się chce pracować, to trzeba zainwestować. Jadę autostradą, więc droga leci szybko, ale po dojechaniu do miasta nadrabiam spóźnienie. Lekko zdenerwowany szukam adresu. Jest gorąco. Ja w garniturze, robi się koszmarnie.

Znalazłem adres. Pan „portier” zapytany o spotkanie prowadzi mnie krętymi korytarzami do sąsiedniego budynku. W dość dużej sali kilku pracowników leniwie się snuje. „Co mogą dla mnie zrobić?” „No jak to? Ja w sprawie pracy!” Przemiła pani informuje mnie, że zamiast tłuc się 100 km w jedną stronę, mogłem wejść na ich stronę w sieci. Oni nie są przygotowani do rozmowy o pracy… Gwiżdże ze mnie para jak z nieszczelnego szybkowaru… Do domu można jechać spokojnie.

Inna historia w ramach poszukiwania pracy.

W sąsiedniej miejscowości jest posada. Cały proces rekrutacji przebiega za pomocą sieci z wyjątkiem spotkania. Jest bardzo miło. Panowie mówią o tygodniowym terminie oczekiwania na decyzję. Po dwóch tygodniach jadę do nich zapytać co się dzieje. Ach przepraszamy, to nie u nas są wysyłane listy, tylko z działu personalnego, który znajduje się w jeszcze innej miejscowości.

Pan dzwoni, ale pani personalnej nie ma, więc na następny dzień wyśle decyzję. Minęły kolejne dwa tygodnie, a wiadomości jak nie było tak nie ma.

Oba opisane przypadki dotyczą instytucji ogólnokrajowych, żeby nie powiedzieć rządowych.

Tak to bywa na zachodzie…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Wpadłam, przeczytałam,

Przepraszam, ze dopiero teraz, ale teraz Bogu dzięki skończył się rok szkolny.
Hmmm, jestem pod wrażeniem i chyba mam rację nie chcąc wyjeżdżać z Polski. Jesli gdzie indziej i tak nie jest lepiej? Trzeba sobie na miejscu budowac świetlaną przyszłość :)
Pozdrawiam.


Subskrybuj zawartość