Muzycznik Gretchen: Elvis Aaron Presley


 

Trudno jest napisać o Elvisie coś, czego ktoś wcześniej nie napisał.

Trudno jest pisać o Elvisie, bo gdy tylko usiadłam do pisania, pojawiały mi się w głowie kolorowe okrzyki, że Król , że Elvis żyje , że Love me tender .

Nie będzie kolorowo, nie będzie o Królu, nie będzie Love me tender.

Moja ciotka kocha Elvisa. Jest w tym nieznośnie typowa: ma wszystkie płyty, wszystkie koncerty, zna niemal każdy fakt z jego życia, uważa, że był jednym z najpiękniejszych mężczyzn jacy pojawili się na tym globie, o ile nie najpiękniejszym.

Miałam chyba jakoś... ile ja mogłam mieć lat?... jedenaście?... dwanaście?

Mieszkałam u niej wtedy dwa tygodnie, i przez te dwa tygodnie oglądałam koncerty, słuchałam o jego życiu, o chórze gospel, o kierowcy ciężarówki, o nagraniu piosenki dla matki, o czarnym pasie karate, o wrednej Priscilli (oczywiście, że wredna w końcu to jego żona, ciocia się nie załapała), o córce, o prochach, alkoholu, o morderczej machinie, która na nim zarabiała.

O tym jak zaczął umierać, wciąż jeszcze żyjąc.

Zaraziła dość małą mnie tym wszystkim. Wydawał mi się taki fascynujący, niezwykły i przystojny, co dla nastolatki nie jest bez znaczenia.

I ja się w nim zakochałam.

Bardzo jej zazdrościłam, że była w Memphis, że odwiedziła to, co tylko w Stanach ktoś może nazwać domem, bo dla przeciętnego człowieka to jest raczej zamczysko.

Priscilla stała się wredna.

Za jego śmierć obwiniałam tych wszystkich, którzy zarabiali pieniądze na jego talencie.

Aż w końcu co?

Tak, tak.

Byłam przekonana, że Elvis żyje.

Myślę, że jak na tamte czasy, to byłam najwięcej o nim wiedzącą dorastającą dziewczynką w Polsce. I byłam z tego dumna.

Przez kilka ostatnich dni szukałam piosenek do tego tekstu, wiele wiele lat po tych rozmowach , odległa od swojej ówczesnej fascynacji.

Zabawne, bo nie wydaje mi się obcy. Miałam wrażenie, że wracam do starego znajomego.

Ta podróż okazała się trudna i smutna. Bo dorosła Gretchen widzi więcej.

Wstrząsające jest obejrzenie Elvisa na koncercie z 1968 roku, a potem zobaczenie go na ostatnim w 1977. To tylko dziewięć lat…

Zawsze najbardziej lubiłam go wo okresie czarno-skórzanym . Jeszcze nie nabrał tych koszmarnych manier, nie zbiera potu twórczego w biały ręcznik, który potem oddaje mdlejącej ze szczęścia kobiecie.

Jeszcze nie chowa się za pierścieniami, kołnierzami jak z Arabelli, cekinami i całym tym kiczem.

Jest młodym, radosnym mężczyzną, z niesamowitą energią. Z głosem, który mnie zabija zupełnie.

Wtedy jeszcze jego uśmiech jest prawdziwy.

Jedna piosenka o miłości jednak się znajdzie. Bo kiedy Elvis zaczyna tym swoim głosem, to ja się przestaję dziwić reakcjom kobiet na sali…

Jak one na niego patrzą!

W pierwszej fazie okresu kołnierzowego, jeszcze trochę jest rozpoznawalny. Jeszcze ma kontakt z rzeczywistością.

I nikt, przenikt nie zaśpiewa Fever w ten sposób, choć wielu się stara.

Jeszcze to, jest rok 1970.

Miliony ludzi go kochają. Ma wszystko, o czym marzy ileś kolejnych milionów. Jest symbolem, legendą.

Tyle, że jest też pod ogromną presją, żyje w niewyobrażalnym tempie. I wiadomo, historia jest znana, zaczyna za dużo pić, zaczyna swoją przygodę z lekami. Przygodę, która potrwa jeszcze tylko siedem lat…

A potem przez całe lata, kolejne miliony nie uwierzą, że umarł.

Zastanawiam się jak można żyć pośród tylu ludzi, którzy nie widzą w tobie człowieka. Tak się tylko zastanawiam.

Jesteś ciałem, głosem, talentem, wzbudzasz silne emocje…

Ale nie jesteś człowiekiem, bo możesz umierać na oczach tłumów, a oni śmieją się i klaszczą.

Możesz płakać na ich oczach, gubić się, ale to też jest piękne i wspaniałe, bo to co widzą to uśmiech, a nie łzy.

W końcu możesz umrzeć, ale to też wielu nie przekona.

Symbole nie umierają.

To są fragmenty ostatniego koncertu, który miał miejsce sześć tygodni przed śmiercią, której nie było…

Patrzę na to z ogromnym trudem. Niechętnie.

Bo to już nie on.

Spróbuj Czytelniku odnaleźć w nim niego samego.

Zobacz łzy.

Zobacz człowieka.

Nie Króla, który nadal żyje.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Gretchen

Elvis była kobietą :)

pozdrawiam z okolic meczowych

prezes,traktor,redaktor


Max

Radość przewagi meczowej wyjaśnia wiele :)

Bardzo się cieszę, że zajrzałeś mimo meczu.

I doceniam.

:))


Prowokuje dalej

prezes,traktor,redaktor


ooooook....

Ale trochę zrozumienia mógłbyś okazać.

:)


Myślałem że Ci się spodoba :(

Mann w Trójce w piątki puszcza , mnie się podoba:)

Elvis jest ok.

prezes,traktor,redaktor


Oj Max

No spodobało mi się.

No wiesz? :))

Nie krzywić mi się tutaj.

Chociaż to nie jest wesolutki tekst w sumie, to może i skrzywić się można.

Może być też tak, że ja nie tak bardzo dzisiaj jestem wesolutka, jak zazwyczaj.

Ale dziękuję jak najbardziej Maxie.

Jak najbardziej.


Elvis

nie jest do końca z mojej “bajki”, ale tekst pierwsza klasa. Super.
Królowie też są tylko ludzmi…
Pozdrawiam!


Aniu

Otóż widzisz. Z mojej bajki on też do końca nie jest.

Oddaję mu głos. W moim przekonaniu naprawdę niepowtarzalny.

Jak pisałam byłam jednak ostro indoktrynowana :)

Natomiast historia człowieka jest wielce dająca do myślenia.

Bo ja sobie myślę tak. Jak się zagalopujesz w dzikim pędzie, to na koniec się okaże, że nawet umrzeć nie możesz, gdyż innym to nie pasuje akurat do opisu świata.

Kiedy patrzę na jego łzy i ten uśmiech idiotyczny w tym przedostatnim fragmencie, to z jednej strony wiem, że to już tylko chemia, ale z drugiej słyszę okrzyki publiczności, oklaski, śmiech…

A przecież na początku on mówi:
jeśli myślicie, że jestem zdenerwowany, to się nie mylicie

I co? Nic. Piski, śmiechy, oklaski.

Królowie się nie denerwują.

Pozdrawiam.


nad tym tekstem to sobie

pomyślę do jutra,

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Max

no to jak by co, to się podziel.

Bardzo na to liczę.

Uśmiech, zamiast pozdrowień :)


Król to Król

ale jeśli chcemy dać inne imię dla rokendrola to definitywnie będzie to Chuck Berry!

“I don’t need to fight
To prove I’m right”


Brrrr.

Przedostatni filmik, ten z (jak mówi głos z offu) sześciu tygodni przed śmiercią jest dla mnie porażający. Widać, że był sobą tylko jak śpiewał...


oooook, że się powtórzę Stopczyku

Tylko popatrz na te ostatnie miesiące życia Króla .


Mindrunnerze

Chyba tylko to mu zostało…

Do końca ten głos miał moc.

Uważam, że na nieszczęście.

Patrzyłam na to i naprawdę coś mnie za gardło ściska za każdym razem…

Spójrz na tę twarz. Bez dawnej wyrazistości.

Mnie rozkładają jego łzy.

Sobie je jakoś interpretuję. Po gretchenowemu .

I kiedy widzę, że ludzie ich nie widzą to mi się serce rozdziera.

Król, który publicznie płacze…

Mind, dziękuję za poprawkę. Faktycznie to nie jest sześć miesięcy, tylko sześć

tygodni… Idę poprawić.


prosty chłopz niego

i dlatego tak porywał.

oczywiście żyje!

==============
po co nasze swary głupie,
wnet i tak zginiemy w zupie…


Pani Gretchen,

za każdym razem jak ktoś coś mówi, pisze albo przedstawia o Elvisie, to czuję się jakbym był na lekcji u profesora Pimki. Tak, tej o Słowackim.

Który, nota bene, też mnie nie porusza.

Przeczytałem to, co Pani napisała dwa razy. Za pierwszym razem na sucho, starannie omijając muzykę.

To dobry tekst jest, pomyślałem sobie. Bo i o źródłach fascynacji i o degradacji człowieczeństwa. I co dla mnie najciekawsze się wydawało, o tym, że twórczość jest interakcją. Że w istocie rzeczy ważniejsze bywa to, co odbiorca widzi, słyszy albo i czuje, od tego, co wykaszle twórca.

Czasem wychodzi z tego radość na pogrzebie.

Podobał mi się taki tekst.

A potem sobie go przeczytałem jeszcze raz robiąc przerwy na tę, tam… muzykę. I chyba dobrze, że najpierw czytałem bez muzyki.

Jestem doskonale impregnowany na czar Elvisa. Za każdym razem muszę się skupiać, żeby utrzymać uwagę na śpiewie. Oczy radośnie uciekają w tył głowy. Od obrazków…

I to jest mój kolejny problem związany z Pani tekstem. Albo zaleta, którą w nim widzę. No niech będzie, że zaleta, bo jakbym Pani nie pochwalił, to by mi napisano, że uprawiam manipulacje. Więc ja będę chwalił wprost. Co oczywiście też jest manipulacją. Taki los.

Ale, ale, o czym to ja pisałem, zanim popadłem w solipsyzm i bezduszne krytykanctwo oraz płaczliwe użalanie się nad własnym losem, tak modne w tym sezonie?

Już wiem. Pisałem o tym, że zaletą Pani tekstu jest to, że daje się on czytać bez tej tam muzyki. Ja starannie omijam przymiotniki, które mi się nasuwają względem muzyki. Ale mniejsza z nimi, z przymiotnikami.

Podoba mi się to, że tekst o Elvisie jest o czymś, a nie o kimś.

Nie podoba mi się to, że pewnie i tak czegoś nie zrozumiałem, bo nie rozumiem tej muzyki.

No.

Pozdrawiam niedzielnie i asymptotycznie


a ja tak sobie

jeszcze myśle, że aby zachować siebie, swój przekaz w światku tzw. szołbizu trzeba być naprawdę silnym. Wpada się w maszynkę producentów, speców od reklamy, doradców, którzy żerują na talencie. Wyciskają do ostaniej kropli, wcześniej podsuwają różne specyfiki podkręcające wydajność. A jak już się wyciśnie takiego delikwenta do cna to zostawia się go samego, z rozbudzonym poczuciem wyjatkowości. Jak tu nie popaść w deprechę?


Hamiltonie

Fakt faktyczny, chłopak był prosty dość.

Mogło być tak, że tak sobie inne proste chłopaki i dziewczyniny patrzyły na niego, i ci pierwsi myśleli spoko, ja też mogę być jak Elvis a cj drugie wybierz mnie! wybierz mnie!

Tak był powierzchownie podobny do każdego, że wydawał się całkiem w zasięgu.

Moim zdaniem jednak porywał ponieważ miał taki głos. Taaaaaki.

:)

Uprzejmie dziękuję za odwiedzenie tych skromnych progów.
Nie wykluczam rewizyty, bo przeczytałam w nocy Twój tekst i nie miałam juz siły gonić myśli, która mi się przybłąkała, ale wszak jakaś była.


Panie Yayco

Ja to nawet Pana rozumiem.

Wybrałam same koncertowe utwory z przyczyn dwóch:

pierwsza: w nagraniach koncertowych wyłażą na światło reflektorów wszystkie wokalne niedoróbki

druga: to co jest w tubie dostępne jako obrazki, to już jest zgroza zupełna (jak sam by Pan powiedział obejrzawszy).

I tak oszczędziłam czytelnikowi fragmentów z rytualnym dopinaniem różnych części garderoby w trakcie .

Mnie zachwyca głos. I nie wiem jak może nie zachwycać, że tak się prowokacyjnie wyrażę.

Zasmuca mnie historia. Nie taka znowu odosobniona w tamtych czasach, a i dzisiaj podobne da się znaleźć bez większego trudu.

Poprzez rodzinne konotacje, czy jak to nazwać, sam w sobie jest jakoś ten Elvis zaprzyjaźniony.

Cieszę się, że się Panu tekst podobał. W końcu to jest fragment, za który ja jestem odpowiedzialna.

Bo jedno jest pewne, w oceanie niepewności świata: jeśli Elvis żyje, to nie jestem nim ja.

Pozdrawiam Pana załączając jego utwór w odmiennym wykonaniu.


Aniu

No właśnie.

Przestajesz być osobą, zaczynasz być produktem.

Koniec końców już samemu można nie wiedzieć kim się jest, a zdaje się że tego typu rozterki, nie znajdują zrozumienia wśród najlbiższego otoczenia.

Masz śpiewać, koncertować, koncertować i śpiewać, nagrywać płyty. Nie wyrabiasz się to weź sobie coś na rozluźnienie. Potem coś na przyspieszenie.

Masz dać radę.


Widzi Pani, Pani Gretchen,

to jest tak, że ludzie różne rzeczy lubią.

I różne maja wyobrażenie o historycznych faktach też. I o zasługach.

Ja, czemu dawałem wielokrotnie wyraz, jestem raczej za facetem w czerni, niż za facetem o białym kołnierzyku. Nie lubię mundurów, a już haftowanych to w szczególności.

I proszę wybaczyć, chyba jedynym utworem w wykonaniu Elvisa, który mógłbym tu wkleić jest ten.

Słychać, że chłopak miał kawałek głosu i jakby mu dać prawdziwe piosenki dośpiewania, to może… Ewentualnie…

Świat nie jest sprawiedliwy, Pani Gretchen. Mój ulubieniec był wredny i złośliwy. Potem się ustatkował (co te kobiety robią z mężczyzn, swoją drogą, nieprawdaż?). Ale w fazie złośliwej robił sobie jaja z kolegów. Na przykład takie.

Więc reasumując. Można się nie zachwycać, bowiem nie ma obowiązku zachwycania. I zawsze się zdarzy taki ktoś jak ja, co się nie zachwyci. Bo się zachwyci czymś innym. Na przykład starcem, który ze swojego połamanego głosu potrafi wycisnąć coś takiego.

Proszę zauważyć, że śpiewając to samo co Elvis, śpiewa o czymś zupełnie innym. Wolę to, o czym on śpiewa.

Ale proszę nie traktować tego jako polemiki. Ot tak mnie naszło, kiedy oderwałem się od testu chi kwadrat na momencik.

Ci dwaj Panowie spotkali się w młodości. Wiele wskazuje na to, że dzielili nałogi i złe przyzwyczajenia. Jeden umarł, a drugi podobno żyje. Jak patrzę na ich życie, to bardziej imponuje mi ten, który na pewno umarł. Wolę też jego muzykę.

No.

A z tekstem jest jak z muzyką. To co Pani napisała, a to co inni (dajmy na to ja) przeczytali, to niekoniecznie jest to samo.

Ważne, że mi się podobało.

Pozdrawiam, rozważając przedziały akceptowalnego prawdopodobieństwa przy trzydziestu stopniach zmienności


Panie Yayco

Jak już Pan się zaprze zadnimi łapami to sposobu na Pana nie ma.

No, ale ponieważ w gruncie rzeczy sporu między nami nie ma, a nawet gdyby był (tak teoretycznie sobie rozmyślam) to ja też się zaprzeć potrafię, więc w efekcie każde z nas zostałoby przy swoim.

Zatem dobrze, że nie polemizujemy, prawda? Prawda.

Zwłaszcza, że ja tego w czerni też dość lubię proszę Pana.

Żeby Panu odrobinę zamieszać w tych tam kwadratach chi, to proszę:


Pani Gretchen,

kobiety to są niepoważne jak wiewiórki.

Pani sobie żarty stroi, a mnie w tym czasie jeszcze jedno do głowy przyszło.

Może to jest tak, że ja się podświadomie bronię przed zaakceptowaniem sensu zmarnowanego życia?

Mając do wyboru, wybieram człowieka, który potrafił zerwać z nałogami. Potrafił mieć szczęśliwą rodzinę.

Jakie to nieprawdopodobne: miłość, sztuka i wiara. W jednym spełnionym człowieku.

Potrafił na starość śpiewać rockowe piosenki tak, że ani siebie, ani tych piosenek nie ośmieszał.

Odkąd przeczytałem Pani tekst, zastanawiam się, czy stary Elvis miałby w sobie dystans i afirmację.

Nie ma odpowiedzi na to pytanie. Jest lęk, że niekoniecznie.

Więc w końcu nie wiem, czemu nie lubię Elvisa. Czy dlatego, że muzyka przyszła do mnie z wyspy, czy dlatego, że się tak głupio zmarnował?

Normy się przeplatają. Doświadczenie myli z marzeniami.

Tak sobie myślę, że muszę jeszcze raz napisać, że to dobry tekst, skoro ciągle mnie uwiera.

Pozdrawiam


Gretchen

Podobał mi sie Twój tekst (bez muzyki czytałem, choć głos Króla zawsze uważałem za wybitny).
I wnioski takie aktualne mi się wydają, dlatego że stosunek do człowieka, jaki prezentowali fani i współpracownicy Króla, nie jest zarezerwowany jedynie dla szołbiznesu. Często się zdarza dzisiaj np. w codziennej pracy.

Traktują cię tylko jak narzędzie, które pozwala więcej sprzedać, więcej zarobić, wykonać plan, osiagnąć target…
Nie istniejesz jako osoba, twoja wartość spada wraz z malejącymi wynikami…

Rzadko widzimy w drugim czowieka, to fakt smutny i niezaprzeczalny.

Pozdr


Panie Yayco

A mężczyźni bez sensu jak motylek.

Mniejsza jednak teraz o to, bo jak widzę nowy wątek się pojawił w Pana refleksjach wokół tego dobrego tekstu.

Więc ja myślę o tym tak samo. Literka w literkę.

Ja też się kiedyś zastanawiałam kim by był Elvis, jakim człowiekiem na starość.

Być może przynajmniej w jednej kwestii drogi tych panów byłyby podobne.

Może mi Pan wierzyć, że wydobycie się z uzależnienia, wyjście z tego bagna odmienia ludzi w sposób nieprawdopodobny.

Przykładów mam aż nadto.

Niestety w przypadku Elvisa, nigdy się tego nie dowiemy.

To marzenie tylu ludzi, że on gdzieś żyje szczęśliwy i spokojny…

To pewnie też dlatego chcą w to wierzyć.

Pozdrawiam Pana oddalając się na czas jakiś. Podobno do zoo…


Rafale

odpowiem za jakiś czas, bo chwilowo się oddalam, jak mówiłam.

Natomiast odpowiedź wymaga chwili czasu.

Póki co dziękuję za tę myśl i pozdrawiam.

Zajrzyj jeszcze :)


No to wróciłam...

To o czym piszesz Rafał, to w gruncie rzeczy jest widoczne wszędzie.

Takie traktowanie drugiej osoby jako środka do jakiegoś celu, jako instrumentu, jako narzędzia. Wtedy on jest potrzebny, Jeśli się nie sprawdzi, nie wytrzyma to się go wymienia na inny, albo nie zwraca na nieużytek uwagi.

Kiedyś przy przejściu dla pieszych podeszła do mnie jedna kobieta, poprosiła żebym podała jej rękę i pomogła przejść.

No to podałam, przechodzimy a ona mówi, że od lat nie pokonała tej odległości, bo cierpi na lęk, ale teraz bierze leki i jest trochę lepiej.

Powiedziałam jej, że to nie jest trochę lepiej lecz znacznie lepiej – w końcu właśnie przechodzi przez tę ulicę.

I wiesz, to nic takiego, ale sobie potem pomyślałam, że ciekawe czy gdyby trafiła na kogoś innego, czy gdybym ja miała inny zawód…

Popatrz na ulice, jak ludzie obojętnie się mijają. Jak ktoś się przewróci to najpierw wszyscy uciekają, że może ktoś inny to za nas załatwi.

Kiedy ktoś nas zagadnie to najpierw pojawia się jakiś tam przestrach, że czegoś chce.

Zobaczenie człowieka w drugim człowieku, stało się czymś wyjątkowym. Szlachetnym?

A to powinno być całkiem naturalne.

Całkiem.


Elvis był towarem

co ja gadam, jest towarem.

Czasem mi się wydaje, że my też jesteśmy towarami. Oczywiście na mniejszą skalę, ale jednak mechanizm jest ten sam.

Jak sie ma tego świadomość to chyba łatwiej się na to nie godzić.

Pozdr

P.S.
Zapraszam do siebie :-)


Rafał

Czasem mi też się wydaje, że wszyscy jesteśmy jakimś rodzajem towaru…

Pocieszam się tym właśnie, że może jednak ta świadomość choć trochę redukuje skutki. Że można wtedy na coś wpływać, o ile ma się ją ma.

Ciekawe ile osób nadal żyje z Elvisa?

Czy mają jakikolwiek poziom refleksji sprzedając choćby popielniczkę z jego twarzą?

Znajomy mi mówił, że w Watykanie można było wiele lat temu kupić popielniczkę z twarzą Jana Pawła II… namalowaną na dnie…

Z twarzą Elvisa można pewnie pojechać jeszcze dalej… Tylko dla mnie to już i tak jest o wiele za daleko…

A tak z drugiej strony, to tak wiele osón marzy, żeby stać się towarem na taką skalę. Bo widzą przed tylko wspaniałości, a po bywa często za późno.

I tak to się kręci…

Na różnych poziomach. W różnej skali.

A za zaproszenie dziękuję. I tak zawsze czytam co piszesz.
Zacznę Ci się więc wtrącać :)


Marzenia o byciu towarem

Tak, masz rację, wielu ludzi je ma. I wiele zrobi, żeby się spełniły.
Co za czasy!

Ale jak ktoś powiedział: Każdy jest kowalem swojego kowadełka.
Można się bronić przed tym, może jest trudniej bo czasami dobrze płacą, ale warto twarz zachować.

Pozdr


Rafale

Błąd.
Chodzi mi o tym, jakoby wielu ludzi ma marzenia o byciu towarem.

Wielu ludzi chce coś osiągnąć w życiu.

Sukces.

Wybić się.

Jest trylion motywacji.

I wyborów, zwykle błędnych, bo podejmowanych w młodym wieku, w nowym środowisku, pod wpływem ludzi, o których myśli się, że pomogą, że coś wiedzą, że są bogatsi o doświadczenia.

Ho, za bardzo generalizujecie…

www.pomocdlarenaty.pl


Jaki, kurde, motylek?

Chyba taki, co konie dusi po nocy.

Z tym wychodzeniem (z uzależnienia, nie do zoo) to zapewne ma Pani rację.

Ale zdaje się, że Cash chciał wyjść. Robił to, bo chciał, żeby ktoś go chciał.

I wyszedł.

W przypadku Elvisa, można chyba powiedzieć, że nie chciał wystarczająco. Albo nie miał wystarczjącego zewnętrznego powodu, by chcieć.

Dla mnie to wygląda tak, że Elvisowi wystarczało to, ze był Królem. Osiągnął sukces i się nim pieścił.

Cash chciał być człowiekiem.

I chyba dobrze wybrał, choćby dlatego, że mógł w pełni zasadnie zaśpiewać to:

Pozdrawiam


Rafał

Czasami widzę na jakie kompromisy ze sobą ludzie idą, bo mają nadzieję, że dostaną coś, co pozwoli im już w końcu się zatrzymać.

I nie zatrzymują się.

Jeszcze kawałek, jeszcze jedna granica, jeszcze trochę, jeszcze rok…

Tylko trzeba sobie jakoś poradzić z napięciem, z dyskomfortem, z pytaniami.

Po drodze ta twarz odrobinę zaczyna się rozmywać.

Najpierw nagnę się tylko ciut, ciut, a potem być może całkiem się złamię.

Chyba, że zrezygnuję. Uznam, że moja twarz nie zostanie jednak wystawiona na sprzedaż...


Panie Yayco

Pan jest dość okrutny w swojej ocenie.

Bo nie wiemy tak naprawdę o czym Elvis myślał przed zaśnięciem, nie wiemy za czym tęsknił, nie wiemy czy czegoś mu nie brakowało na poziomie najbardziej fundamentalnym.

Była jeszcze jedna osoba, o niezwyke podobnym życiorysie z podobnie dramatycznym zakończeniem, Marylin Monroe.

I podobnie jest używana do dzisiaj. Z zapomnieniem jej człowieczeństwa.

Owiana tajemnicą, kobieta wszechczasów.

Samotna do nieprzytomności, zagubiona, przepita i przećpana.

Czy to ma być tak, że tylko żywi mają rację?

Czy tylko oni coś pokazali?

Oczywiście, że oni pokazali jak można, ale ile w tym było szczęścia, zbiegów okoliczności?

Ja wierzę w to, że każdy chce być człowiekiem w tym kontekście, o jakim Pan pisze. Nie każdemu to jest dane.

Bywa i tak, że życie na krawędzi kończy się wypadnięciem z zakrętu.

Może znajdzie Pan chwilkę i popatrzy na te zdjęcia. Kiedy ja na nie patrze, to mniej więcej widzę, na których widzę człowieka, a na których produkt…

Pozdrawiam Pana rozmyślając o tym, co o czym decyduje.


Mad Dogu

Generalizuję, to fakt, ale tylko po to żeby osiągnąć jakąś syntezę :)

Trylion motywacji? Być może. Ale i tak wszystkie sprowadzają się do chęci posiadania władzy, znaczenia lub pieniędzy. Albo tych trzech atrybutów naraz.

Patrząc na swoich młodszych kolegów lub rówieśników powiedziałbym, że raczej nie brakuje im wiedzy na temat funkcjonowania tego całego cyrku. Oni są, powinienem powiedzieć, my jesteśmy po prostu cyniczni. I mamy nadzieję, że to my przechytrzymy a nie nas przechytrzą...

Pozdr


Pani Gretchen,

czy Pani aby nie idealizuje nazbyt tych ludzi?

Szczerze mówiąc nie bardzo rozumiem dlaczego mam się fascynować tym, że ktoś sobie ze sobą nie poradził.

Pewna, bardzo mi bliska osoba sama wyszła z nałogu. Z picia konkretnie. Ale za późno.

Zmarła w wieku 53 lat. Dziś wiem, że to bardzo niewiele jest.

Ten człowiek był samotny w swoim nałogu podwójnie, bo całe życie przeżył w świecie ciszy.

Dużo o nim dziś myślę, bo jutro będą jego imieniny, a ja nie pojadę na grób, bo nie dam rady. Więc myślę. I modlę się.

I myślę, że pewnie ma Pani trochę racji, że nie wiemy o czym marzyli i co czuli. Nie wiemy nawet, czy.

Wiemy natomiast, że nie dali rady.

Myśle, że to nie przemawia na ich rzecz.

I żeby była jasność: nie osądzam i nie oskarżam. Na pewno nie dziś i nie jutro.

Po prostu dziwi mnie budowanie pomników (niekoniecznie z kamienia i spiżu) tym, którzy nie dali sobie rady sami ze sobą.

Śmierdzi mi to jakoś dążeniem do usprawiedliwiania samych siebie, bo przecież skoro tak wielcy byli słabi, to czegóż wymagać od nas maluczkich?

Współczuję im, a jeszcze bardziej ich bliskim, jeśli takich nie utracili po drodze.

Ale nie widzę żadnego nimbu.

Jakoś tak.

Pozdrawiam


Rafale

No tak, ale sam mówisz, że patrzysz przez swój pryzmat:-)

Przecież nikt zaraz na początku nie myśli, by być twarzą popielniczki, nie dajmy się zwariować:-)))))

Z drugiej strony też można powiedzieć, że takie czepianie się merkantylnej strony medalu to takie kubusiopuchatkowe jest.

Bo co, jeśli ktoś jest fanem, chce być blisko swojego idola, tak?
No więc jak ma to osiągnąć?
Słuchanie piosenek, obejrzenie filmu, czy przeczytanie książki od dawna już nie wystarcza.

Dlatego kupujemy gazety z plakatami.
Kubeczki.
Gadżety.
Bo dzięki nim osiągamy w jakiś sposób kontakt z tym idolem.

Czy to złe?

Z drugiej strony wytwórca i sprzedawca gadżetów dzięki popularności idola oraz miłości fanów zarabia na życie.

Zresztą...zbyt dużo w tym wpisie rzeczy zostało pomieszanych, byśmy wyciągnęli jakiś wspólny pierwiastek. No ale może…

www.pomocdlarenaty.pl


Panie Yayco

Nie idealizuję, bo ich nie znam.

Ja piszę o tym, że wtłaczanie kogoś w wizerunek może powodować takie konsekwencje.

Trudno z mojej perspektywy, przyjąć takie założenie, że jeśli ktoś sobie ze sobą nie poradził, to jakoś to nie przemawia na jego rzecz.

Musiałabym bowiem uznać, że już sam fakt wejścia w uzależnienie (bez względu na to jak to się skończy) jest dowodem nieporadzenia sobie ze sobą. Moim zdaniem i tak, i nie. To zależy.

Podziwiam tych, którym się udało. Nie umiem skrytykować tych, którym nie.

Trzeba też pamiętać jakie to były czasy… kto wtedy i ile wiedział o tym co się z nimi dzieje? Jakie były możliwości pomocy?

Ja mam w ogóle wątpliwości ilu z nas tak naprawdę radzi sobie ze sobą... I co to znaczy. Ale to inny temat.

Proszę zwrócić uwagę, że budowane pomniki są nie dla ludzi, lecz dla wizerunków. Biznes nadal się kręci na wizerunku, a nie na prawdzie.

No może z Marylin jest trochę inaczej… Tu się jeszcze zarabia na tajemnicy, i na tym że nie wiadomo czy to było samobójstwo, przedakowanie czy to co tak naprawdę było.

Elvis przecież nie umarł...

Ludzie są bardzo samotni w swoim uzależnieniu. Siedząc tam w środku tego wszystkiego są naprawdę samotni i wściekli. Jedno przeplata się z drugim.Karmiąc brak zmiany.

Niektórzy są doświadczani po wielokroć. Jak choćby ta bliska Panu osoba…

Wie Pan, że wciąż szukam czasu na nauczenie się języka migowego?

Pana osobista historia to dla mnie bolesny przykład całkowitego zamknięcia. Oddzielenia od świata bardzo grubą szybą.

Tak wiele spraw może tę szybę zbudować.

Pozdrawiam Pana z dominującą nutą smutku…


Pani Gretchen,

trochę się chyba wątki pomieszały.

Spróbuję naprostować.

Zacznijmy do tego nieradzenia sobie. Pani mi przypisuje pogląd, którego ani nie wyraziłem, ani nie podzielam.

Ja w ogóle nie podejmuję się rozważania skąd się bierze uzależnienie i jaka jest w tym rola uzależnionego. A już zwłaszcza z Panią o tym nie zamierzam dyskutować.

Ja cały czas (wyciągając wciąż przykład Casha) porównuję. Tych, którym się udało i tych, którym się nie udało.

I ubolewam, że dla popkultury ciekawsi są Ci co im się nie udało. Widzę w tym swoistą radochę, że ktoś miał wszystko , a i tak nie lepiej skończył niż wujek Stefan, w którym się wódka w drugie święto zapaliła.

Proszę zauważyć, że cały przemysł budowany wokół celebrities tak naprawdę nastawiony jest na poszukiwanie nieszczęścia. Małego (bo komuś, za przeproszeniem, pierś się wypsła), albo dużego – że proszę taki znany ktoś, a ma chorobę nieuleczalną. Czy Diana byłaby tak popularna, gdyby miała z tym sklepikarzem troje dzieci? Jakoś nie wydaje mi się.

Kultura amerykańska, napędzana dążeniem do sukcesu jest troszkę inna. Może to tłumaczy marzenie o tym, że Elvis nie umarł. Nie wiem, nie znam się.

Co zaś do języka migowego, to mogłoby to być dla jednych szczęściem, a dla Pani koszmarem, gdyby się Pani nauczyła. Po prostu to środowisko zawsze było szczególnie podatne na chorobę alkoholową. Nie mam, od lat, kontaktu z młodzieżą, ale obawiam się, że inne uzależniacze też się mają nieźle.

Terapia w tym środowisku nie jest przesadnie rozwinięta, obawiam się.

Ale jakby Pani w to weszła, to już by Pani na nic innego czasu nie miała. Dla nich bym tego chccial, ale czy dla Pani?

Nie wiem i nie wiedząc – pozdrawiam


Panie Yayco

Naprostował Pan.

Zostawmy to uzależnienie, bo ono wątki miesza faktycznie.

Myśli Pan, że ci którym się nie udało są ciekawsi dla tej całej popkultury?

Hmmm…

Może to jest tak, że śmierć jest dla niej ciekawsza od życia? Może to jest nudne jak się komuś udało przetrwać?

Popkultura karmi się śmieciami Panie Yayco. Skandalem, romansem, rozwodem.

Karmi się jeszcze chętniej nieszczęściem.

Zdaje się, że właśnie się z Panem zgodziłam…

Dlatego pewnie buduje te wizerunki, w których tak trudno człowiekowi się zmieścić.

Z kierowcy ciężarówki zrobić Króla… To jest coś.

Przeciętną w urodzie kobietę przeoistoczyć w symbol kobiecości… To też jest coś.

Myślę, że jest taki moment, że oni się tym upajają, że to jest przyjemne. Zapewne do czasu kiedy nie okaże się, że jak każdemu czasem coś w duszy zatrzeszczy. Że choruje, albo potrzebuje odpocząć.

Wtedy okazuje się jak to jest naprawdę. Myślę, że niewiele osób to obchodzi w gruncie rzeczy.

Przywołana przez Pana Diana jest tego doskonałym przykładem.

Jest ich wiele przecież.

Nie dorastasz do własnego wizerunku – wypadasz.

Tylko kim zostajesz, bez tej obudowy, bez czegoś co niby nie twoje, stało się już drugą skórą?

Jeśli umrzesz, masz szansę pozostać legendą. Jeśli nie, odejdziesz spokojnie w niepamięć.

Pozdrawiam Pana, nie powiedziawszy ostatniego słowa w sprawie własnej edukacji.

Ja celebrities nie będę z pewnością...


Hmmm

“Jeśli umrzesz, masz szansę pozostać legendą. Jeśli nie, odejdziesz spokojnie w niepamięć.”

Nooo, to już jest zbyt daleko idące uproszczenie. Z naciskiem na “zbyt”.

www.pomocdlarenaty.pl


Elvis dla mnie...

...to “Are You Lonely Tonight” w wersji bez śmiechu. Oraz mój maine coon, który teraz bawi się z Królem…
:)


Gretchen

myślałem, nawet sporo

nic nie wymyśliłem, udaję że zgadzam się ze wszystkim co wyżej, w tej czy innej

odsłonie

nie chcę tez popaść w banał pisząc to co wyżej,

wkleję tylko to na razie

prezes,traktor,redaktor


yhmmm

Wyjęte z kontekstu to niemal każde zdanie jest zbyt daleko idącym uproszczeniem.


Panie Joteszu

No to Elvis ma pięknego kota :)

Pozdrawiam


Max

Oooo piosenka jak się patrzy.

Mark z kolegami, to jest to co lubię.

A Ty wiesz, że moja mapka pokazała mi, że był u mnie ktoś z Memphis?

Aaaaaaale fajnie :))


Czyżby E...

nie to nie możliwe…a może?

prezes,traktor,redaktor


a wiesz, że...

...nieeeee…

Ale czekaj, bo mnie zastanowiło co miałeś na myśli pisząc, że udajesz że się zgadzasz ze wszystkim co powyżej?


Gretchen

nie z każdą uwagą przedpiszców:)

a co konkretnie?

u róznych osób różne rzeczy, nic ważnego

(to jest meta komentarz pasujący na każda okazję)

prezes,traktor,redaktor


Max

mistrzostwo!

Chylę czoła, serio.

Całość cudowna i jeszcze ci przedpiszcy

Zaśmiałam się w głos.


Do Elvisa i Diany

dorzucę jeszcze Jamesa Deana.

Śmierć jest seksowna. Życie mniej.

Podobnie, np. Warszawa jest ciekawsza niż Praga czy Paryż.


Pino

I jeszcze Jim Morrison.

On też podobno żyje…


aaaa tam

samo się napisało:)

prezes,traktor,redaktor


jaaasne i oczywiiiiiiste

:))


Pani Gretchen,

pisze Pani, między innymi tak:

Gretchen

Tylko kim zostajesz, bez tej obudowy, bez czegoś co niby nie twoje, stało się już drugą skórą? Jeśli umrzesz, masz szansę pozostać legendą. Jeśli nie, odejdziesz spokojnie w niepamięć.

To dosyć uniwersalne jest. Mam wrażenie.

Jak się człowiek rozejrzy to wokół pełno takich figur, które uwierzyły,że są kim innym niż są.

Nie, nie chodzi mi o tych, którzy kreują swoją jaźń fasadową. Każdy kreuje. Jeden lepiej, drugi gorzej.

Chodzi mi o takich, którzy przestali odróżniać swój wizerunek (medialny, internetowy, polityczny etc.) od samych siebie.

Czasem zdają się sobie demiurgami, równymi Najwyższemu.

Czasem umierają, bo dopychając swoje życie do ściany, przebijają się na drugą stronę.

Z jednej strony mamy samobójców. Tych wedle Emilowego ujęcia należałoby kwalifikować jako normatywnie zagubionych, anomicznych, bo tacy są wielcy, że nic już ich nie wiąże, nawet ich włąsne życie. A kiedy szukają kulturowego, normatywnego wsparcia, to go nie znajdują, bo odrzucili reguły, które ich wyjątkowość krępowały.

Z drugiej strony, którzy giną bo są tak upojeni swoją doczesną “nieśmiertelnością”, że się im ona myli z prawdziwą. Nie dla nich są przepisy prawa o ruchu drogowym, nie dla nich zakazy wsakiwania w biegu i po pijaku do pociągu.

Czasem nie umiem odróżnić jednej kategorii od drugiej. Zresztą, jedni i drudzy są fascynujący, przez swoją skrajność.

Mniej fascynujący są ci, którzy poprawiają w lustrze wyliniały tupecik i mówią sobie, że są lwem. Są śmieszni, a śmieszność nie jest pociągająca.

To wszystko prawda.

Ale nie tych śmiesznych mi szkoda. Dostarczają mi radości każdego dnia. Ich łaszenie się o każdą odrobinę aplauzu jest uroczo śmieszne.

Szkoda mi tych, którzy wybrali dobre życie. I szkoda mi ich nie dla nich, bo oni dobrze wybrali i nie sądzę by bardzo żałowali, w ogólności.

Szkoda mi, że tak mało się o nich mówi.

Ale tak to jest urządzone. Dlatego tylko się wepchnąłem z tym Cashem do Pani. On jest przykładem, rzadkim dosyć, że można nie zrezygnować ze sławy, a ocalić życie.

Ale jestem też pełen najwyższego szacunku dla tych, którzy zrezygnowali. Bo jakoś czuli potrzebę obronienia samych siebie, przed samymi sobą.

Dzisiaj jeden z tych zabawnych zabrał mi kilka ważnych godzin z życia. Jestem zmęczony i marudzę, snując się wokoło tematu.

Przepraszam.

Ale bardziej pozdrawiam, oczywiście.


Szanowna Gretchen

Powiem tak.
Miłośnikiem Presleya nigdy nie byłem, bo ja w swoim czasie the Clash fanem zostałem a to zupełnie inna bajka.
Była.
A nawet coś takiego jak Zdrój Jana pamiętam.Taki zespół.
A co do wrażeń estetyczno/gimnastycznych to zawsze wolałem Blondie niż tego młodego/starego łże-Elwisa z Foresta Gampa.
Co to biegać umiał, nawet w tych szynach na nogach.
I latał wszędzie.


He

To ciekawe Gre, że nie potrafisz polemizować z tym, co napisałem w moim komentarzu…

:-DDDDDDDDDDDDDDD

www.pomocdlarenaty.pl


Mad

Ciekawe to jest, że ty chcesz polemizować z kimś, kto z tobą nie chce.
I wtedy potrafisz.

To może przygłuchy jesteś?
Co?


a nie jest to na odwrót mesje?

Zawsze potrafię wujek.

Nie moja wina, że panienka stroi fochy.

Trudno.

www.pomocdlarenaty.pl


Mad (i nie tylko)

Po pierwsze odpowiedziałam na Twój komentarz Mad. Niezbyt polemicznie przyznaję, raczej grzecznie.

Po drugie, a wynikające z pierwszego, dlatego że jest pewna niezakończona sprawa między nami.

Szczegóły wiesz gdzie znajdziesz, albo zaraz do nich dotrzesz. Wyświetlają się na górze strony.

Panienka nie stroi fochów gdyż ani ja panienka, ani nie mam zwyczaju stojenia fochów.

Mówię wprost. Nazywam sprawy tak, jak je widzę. Niekoniecznie przysparza mi to przyjaciół, ale ja mam przynajmniej jasność sytuacji.

Większość spraw można ze mną załatwić przy użyciu metod prostych, a nawet tradycyjnych w swojej wymowie.

Jestem potwornie zmęczona tymi awanturami. Nie zamierzam się w żadną więcej angażować.

O czym, korzystając z okazji, informuję wszystkich i każdego z osobna.


/Panienka/

Jest u siebie.
A ty na gościnnych występach.

Idy piwo pić do koho innego.

A może “Rasprihajte koni” hoczesz posłuchaty?


Ok

Spadam.

www.pomocdlarenaty.pl


Panie Yayco

Ja chyba mam taki problem, że nie umiem potępić człowieka za jego wybory, te niszczące.

Może inaczej jednak… Nie potrafię tego negatywnie ocenić.

Kiedy czytam, co Pan napisał to widzę wyraźnie, że Pan ma perspektywę społeczną, a ja jednostkową. Dla mnie każdy człowiek jest osobnym mikrokosmosem.

Oczywiście wiem, że te mikrokosmosy składają się na rzeczywistość społeczną, która nie jest ich prostą sumą... Ale to, że coś wiem, nie znaczy że jest to dominujące w moim patrzeniu na świat.

Jakoś tam każdego widzę osobno.

Jeśli kogoś mi żal to tych nieświadomych, działających automatycznie, rutynowo.

Najmniej mi żal (przeciwnie do Pana) tych, którzy wybrali tzw. dobre życie, oni wygrali.

Nie ma ich tak znowu bardzo mało, tylko że niewiele się o nich mówi, ale im już na tym nie zależy przecież.

Dobre życie to jest tego rodzaju wartość, której chyba nie da się zamienić na nic innego. Zwłaszcza jeśli jest darowane jak cud, wbrew wszystkiemu.


Panie Igło

Nie trzeba mi mówić jaka to bajka The Clash :)

Miło, że Pan odwiedził mój zakątek.

Prezencik (tytuł mi się spodobał):


Kilka rzeczy, Pani Gretchen, jeśli można.

Dobrze, że się Pani z tego “potępienia” wycofała, bo ja nikogo (w tym tutaj kontekście) nie potępiam.

Natomiast oceniam negatywnie. Nie ze względów społecznych, bo doceniam znaczenie dewiacji dla trwałości struktur i ich zdolności adaptacyjnych i modyfikacyjnych.

Potępiam jako ja, bo uważam, że daru jakim jest życie nie powinno się marnować.

A mój żal nie jest skierowany wobec tych co wygrali. To byłby nonsens. Mój żal jest żalem do kultury, która tapla się w negatywizmie,. olewając (nie do końca oczywiście, bo nic nie jest jednoznaczne i do końca). Tym co wybrali i wygrali – zazdroszczę. Bez cienia zawiści.

Ale faktycznie, mój socjocentrym nie pozwala mi żałować zautomatyzowanych konformistów. To jest smar społeczny. Olej w silniku. Zmieniany co jakiś czas.

Tylko,że jeśli wyjdę z socjocentryzmu i zobaczę konkretnych ludzi, którym się wydaje,że są niepowtarzalni i kontrowersyjni, a są robieni z matrycy, to czasem niektórych mi żal.

Tych nieagresywnych.

Więc summa summarum nie ma wielkiego sporu między nami, choć odmienność perspektywy jest oczywista

Pozdrowienia


Panie Yayco

Te Pańskie subtelności językowe…

Jaka jest różnica między potępieniem a negatywnym ocenianiem?

Ciekawy jest wątek o taplaniu się kultury w negatywiźmie. Słyszał Pan o subkulturze EMO ?

Może negatywizm jest bardziej nośny, sama nie wiem. Może łatwiej wyrażać negatywistyczny sprzeciw, niż dostrzegać błękit nieba i niepowtarzalność życia?

Właśnie się staram sobie uprzytomnić czy znam kogoś, kto jest z tego drugiego nurtu…

[nadal się zastanawiam]

Nie wymyśliłam.

Ale może jeszcze?


Pani Gretchen,

negatywna ocena oznacza jedynie, że nam się coś nie podoba. I koniec. Potępienie oznacza, że ze względu na jakieś kryteria (subiektywne lub zobiektywizowane) uważamy, że coś jest złe i należy to wyplenić.

Negatywnie oceniam ludzi, którzy nie potrafią dopasować krawata do koszuli (co w moim wypadku jest trochę ekstrawagantne). Ale nic nie robię. Ot: nie podoba ni się.

Potępiam ludzi, którzy innych gryzą (dosłownie lub w przenośni). Zrobię wszystko, aby w mojej okolicy takich nie było.

Na gruncie normatywnym to było by tak,że negatywne oceny towarzyszą każdej odczuwalnej dewiacji, niezależnie od rodzaju norm, które zostały naruszone.

Potępienie jest natomiast formą reakcji na dewiację w sferze norm moralnych.

Ale proszę dalej nie dopytywać.

Co do tej subkultury, to słyszałem. Nawet często, bo się z niej moje Dziecko naśmiewa.

Nie zna Pani nikogo, kto afirmuje życie?

Współczuję, pozdrawiając


Hm, powiem tak,

Elvis nigdy jakoś nie był “mój” w tym znaczeniu, co moi byli Doorsi, Beatlesi, Dżem, DCD, Armia, Pidżama, Closterkeller, osiecka, piosenki Staszewskiego seniora.
Wprawdzie doceniam, kilka piosenek lubię, ale nie chwytało mnie jednak nigdy to tak bardzo..
Tekst jednak pięknie napisany (choć właściwie u ciebie to normalka, więc poo co ja to piszę?), utworów nie moge posłuchać, bo od kilku mi nie działają youtuby, najpierw w żadnej przeglądarce i wszystkie, teraz tylko te z twojej notki nie działają ni w Mozilli ni w Operze.:)
Ale sobie za to Marylki Rodowicz słucham od godziny.

A i bardzo ciekawa dyskusja i komentarze pod tekstem, aż się nie powinienem włączać, bo nie umiem nic na tym poziomie dodać.
Ale chciałem się pojawić, bys wiedziała, że przeczytałem już dawno, tylko nie miałem czasu i okazji wpisać się.

Pozdrówka


Grzesiu

To ja już tu prawie osiwiałam ze zgryzoty, że nie pojawiłeś się w Muzyczniku, a Ty normalnie się rozleniwiłeś :)

Swoje elvisowe konotacje wyjaśniłam więc nie będę się powtarzać.

Jak Ci tubka zadziała to proponuję posłuchać, choćby we fragmentach, zwłaszcza tych ostatnich.

Za wszystkie dobre słowa dziękuję.

Gdybyś kiedyś mógł napisać o Closterkeller… Bo wiesz, ja uważam, że Anja Orthodox opiera swoje dokonania na całkowitym braku głosu i słuchu… Sama zresztą to kiedyś o sobie powiedziała.

Więc gdybyś kiedyś zechciał mnie przekonać... Obiecuję, że się postaram :)

Idę dogryźć Panu Yayco teraz, bo mi umknęło.

A wszak każda okazja jest dobra.

:))


Panie Yayco

To ja Pana ugryzę i może mnie Pan potępić, bardzo proszę.

Kiedy piszę o tej afirmacji to wyłącznie w kontekście wykwitów kultury, nie rzadko masowej.

Ma Pan jakiś przykład?

Z wyłączeniem Arki Noego (każdy jak widać na inny rodzaj alergenów jest nieodporny…)?

A co tam, zadam pytanie jeszcze ogólnie:

Czy ktoś może mi tu podać przykład dostępnego wykwitu kultury, najlepiej muzycznej, który jest afirmacyjny wobec życia?

Bo ja nadal sobie przypomnieć nie mogę.

Panie Yayco, pozdrawiam Pana indywidualnie, mimo apelu skierowanego do zbiorowości…


A! Grzesiu

Jeszcze kiedyś napiszę tekst o de dors.

To już będzie jazda bez trzymanki.

Chyba, że się skontroluję, oraz ocenzuruję.

Nie mogę tego wykluczyć, nie mogę.

Ale nie mogę też obiecać.

:)


Gretchen

don’t worry be happy

oprócz błękitnego nieba

what a wonderful world

opadły mgły, wstaje nowy dzień

do pewnego stopnia la boheme

więcej nie wymyśliłam :)


Szanowna Pani Gretchen,

następnym razem proszę sobie kupić w dziecinnym sklepie gryzaczek.

Jak Pani tak zadaje pytania, to proszę się nie dziwić odpowiedziom.

Przecież nie chodzi tu o to, że są zespoły dla dzieci (nie tylko Arka Noego, ale choćby Małe WuWu). Nie chodzi o to mam nadzieję, żeby wskazać sto tysięcy optymistycznych piosenek (bo jeśli o to chodzi, to pani Pino w sposób prosty i elegancki wykazała, że albo źle zadaje Pani pytania, albo tak już jest pogrążona w negatywizmie, że nie chce nic zobaczyć).
Przecież w warstwie słownej i muzycznej wiele piosenek Elvisa jest, w swoim prymitywizmie, tak wesolutkich, że strach. Blady, zimny strach…

A postawa afirmatywna jest czymś innym. Nie jest niedostrzeganiem oczywistego zła i wykonywaniem rozkosznych hopsasów pod muzykę. Przeciwnie, dostrzegane (bo przecież dostrzegalne) zło jest jej istotnym (choć niekoniecznie ujawnianym) elementem.

Nie jest pustym optymizmem, bo na szczęście tekściarzem nie jest żaden François-Marie Arouet.

Idzie o to, aby złu przeciwstawiać dobro. Wierzyć w dobre zakończenia. Choćby były one tylko transcendentnie gwarantowane. I zakładać, że to, co robimy, zbliża nas do szczęśliwych zakończeń.

W tym sensie afirmatywna będzie piosenka Tomka Lipińskiego o miejscowości Moskwa, którą Pani nie tak dawno wklejała.

Ja kiedyś wklejałem piosenkę Gianny Nannini Grazie! Afirmatywny jest Brassens, którego wklejam, choć nie znam francuskiego. Afirmatywny jest i Cash, i Nohavica.

Albo ten cudowny kawałek Waglewskiego, który pomieszczam niżej w innym wykonaniu:

Można by tak długo. Można by wskazywać na konkretne piosenki, albo na konkretne projekty muzyczne, jak choćby The Traveling Wilburys, albo Raz, dwa, trzy.

Ale przecież nie o to idzie. Choć to dziwne, że Pani nic poza Arką Noego nie zauważyła. Zresztą nawet Arkę… u nas zakłamano i większość ludzi ją kojarzy wyłącznie z kampanią wyborczą Krzaklewskiego. Mniejsza…

Bo naprawdę, nie o to idzie. Pisząc o taplaniu się kultury w negatywizmie, nie twierdziłem, że nie ma kontrprzykładów. Są. Sam się staram nimi otaczać. Jak można ich nie widzieć – nie wiem. Mogę współczuć.

Kultura tapla się w negatywizmie w tym sensie, że łatwiej w massmediach o czernuchę (proszę wybaczyć rosyjskie słowo), niż o coś odmiennego. Paradoksalnie, niektóre media udają, że ten negatywizm potępiają, tylko po to, żeby go lansować. Takie mam wrażenie.

Czemu tak jest – nie wiem. Nie znam się na kulturze masowej. Prywatnie, jako nieznający się myślę, że kreowanie pozytywnych wzorów jest trudniejsze, bo pozytywne wzory są trudne. Nakładają na nas ograniczenia, każą odmawiać sobie tego, co baaaardzo niekiedy pożądane i przyjemne.

Co więcej, nie powinniśmy wówczas iść się powiesić, bo nie wszystko jest w zasięgu ręki, ale powiedzieć sobie, że może coś się da zrobić. Albo, że sami z tego zrezygnowaliśmy, jeśli to prawda.

Pewnie mnie Pani obśmieje, bo mam też wrażenie, że negatywizm jest terapeutyczny. Bo koncentrując się na cudzym nieszczęściu, trochę przestajemy zwracać uwagę na to, co sami sobie złego robimy.

I na koniec raz jeszcze: nie chodzi o to, żeby piosenkarz gibał się radośnie pod muzykę. Mam to w nosie. Nie jestem grupą docelową, obawiam się. Większość telefonicznych ankieterów rezygnuje po usłyszeniu odpowiedzi w kwestii wieku.

Ja bym chciał, żeby czasem ktoś mnie odciążył z obowiązku tłumaczenia mojemu Dziecku, że kreatywny inteligentny człowiek może przetrwać i czasem osiągać swoje cele. A jak się zdaje, od współczesnej kultury popularnej nie powinienem tego oczekiwać.

Pozdrawiam

[Edit: zmienilem klip, na pełną wersję piosenki, choć obrazki inne]


Obawiam się, Panie Yayco Szanowny,

że od żadnej kultury popularnej nie może Pan tego oczekiwać. Ta popularność w przypadku kultury (choć nie tylko) zdaje się ma to do siebie, że niekoniecznie chce jakieś wyższe cele osiągać.

Choć właśnie słucham sobie na Trójce od rana piosenek Kabaretu Starszych Panów i wygląda na to, że oni są też popularni. Pytanie w jakim wymiarze i dla kogo.

Pozdrawiam optymistycznie (w moim wymiarze)


Panie Lorenzo,

to nie tak.

Zresztą sam Pan to zauważył.

Ja mogę tego oczekiwać. Więcej – ja to dostaję.

Tylko, że chciałbym więcej. I żebym nie musiał tak się męczyć, żeby znaleść.

Bo ja leniwy jestem. Poniekąd.

Pozdrawiam, słuchając Jimmiego Mcgriffa


Pino

O, widzisz.

Dziękuję :)


Panie Yayco

Ależ Pan złośliwy o poranku.

Tłumaczy mi Pan, co ja wiem tyle, że mi się coś w mózgu zablokowało i nie mogłam odnaleźć właściwego tropu.

Dlatego apelowałam o pomoc. Tak wie Pan, afirmatywnie zamiast negatywistycznie.

Pino i Pan, Panie Yayco żeście mnie wkopnęli na tor, za co uprzejmie dziękuję.

A tu proszę, piosenka negatywistycznie afirmacyjna :)


Pani Gretchen,

jakoś się nie dało zauważyć, że się coś Pani zablokowało. Wprost przeciwnie.

Ale to pewnie ja źle patrzyłem.

Ale cieszę się z odblokowania, tak czy inaczej, chociaż w pomieszczonej piosence żadnego negatywizmu nie widzę.

Może dlatego, że nie szukam.

Serdeczności


Panie Lorenzo

Starsi Panowie to mistrzostwo w dystansie i afirmowaniu.

I w formie, co oczywiste.

Pozdrawiam cwałując w kierunku zakładu pracy…


Heh...

Tak mi się skojarzyło..

Że Starsi Panowie, to padli..
Jako dziwolągi.
Kogo oni obchodzą?

A mają swoją szkołę?

Bo jak mi ktoś napisze, że w konspiracji?
To ja się roześmiam.

Psze Państwa.
Raczej szyderczo.

Bo liczy się kontynuacja.
A tej nie widzę.
Bo kto jeim podskoczy?


Jak to, kogo obchodzą, Panie Iglo?

Na przyklad mnie. I wcale nie sa dziwolągami, a swoistą miarą dobrego smaku. Też dla mnie.

Czy mają swoją szkolę? Pewnie tak – muzycznie (a i tekstowo trochę też) zaliczylbym do niej Turnaua na przyklad.

I tu nie idzie o to, czy ktoś im podskoczy, Panie Iglo. Oni są jako Wasowski i Przybora et consortes niepowtarzalni. Idzie o dobry smak w towarzystwie. Dalej nie będę, resztę sam Pan sobie dośpiewaj.

Uklony


Oj, Igła, trochę optymizmu,

popatrz kto tu pisał na TXT o Osieckiej, młode pokolenie, ja:), AnnPol.

Kogo interesują Starsi Panowie?

Mnie, moją siostrę, jeszcze kilka osób by znalazł pewnie.

Tak jak tych, co słuchają tekstów Osieckiej, Kofty, Młynarskiego, piosenek Niemena, Ewy Demarczyk, Piwnicy pod Baranami itd.
Ta kultura żyje, wiadomo,że to jednak jakaś nisza, ale jest.
I są młode zespoły, które kontynnują dzieło.
Jest Raz Dwa Trzy, Katarzyna Groniec, jest Turnau 9choc fakt, nie tacy oni już młodzi i w muzyce od lat obecni wielu)

Pozdrówka.

P.S. Gretchen, zajrzyj do ostatniego Hyde Parku, znaczy HP nr 3, ostatni mój komentarz to odpowiedź na temat Closterkellera.


Grzesiu

Pod Twoją odpowiedzią co do narzekań Igły Szanownego się podpisuję całkowicie.

Teraz idę do HP zobaczyć co tam wysmażyłeś :))


Jeszcze i jeszcze...

A jak jeszcze nie uwierzyliście w to, co chciałam tu powiedzieć to posłuchajcie tego.

Ojciec i córka.

Więź. Niezatapialna.

?


Grzesiu

Bo to jest tak, przynajmniej tak to widzę: niech sobie będzie nisza.

Ważne jest, by jakaś część gwiazdy, czyli tych, których mamy na topie odwoływała się w swojej twórczości do tych, o których mówi pani Igła.

Kumasz?

To ma większą siłę rażenia wśród łebków zakochanych w Feelach itd.

www.pomocdlarenaty.pl


Pani Gretchen,

Po prostu dziwi mnie budowanie pomników (niekoniecznie z kamienia i spiżu) tym, którzy nie dali sobie rady sami ze sobą.

Śmierdzi mi to jakoś dążeniem do usprawiedliwiania samych siebie, bo przecież skoro tak wielcy byli słabi, to czegóż wymagać od nas maluczkich?

Współczuję im, a jeszcze bardziej ich bliskim, jeśli takich nie utracili po drodze.

Ale nie widzę żadnego nimbu.

Jakoś tak.

A gust muzyczny to jednak ma Pani fatalny!

hi hi


>Pino

Król z okresu SUN był nie do wyjebania. absolutna klasyka. potem było róznie, ze wskazaniem na równanie w dół, ale, i to trzeba zaznaczyć, z bardzo wysoka :P

Śnieg. Deszcz. Psy osaczają. Rozpoznaję niektóre z nich


No nie wiem,

jakoś mua nie przekonuje. Ja nawet Fever lubię bardziej w innym wykonaniu…

Ten styl był idiotyczny. To już ładniej umierali Haszek i Wysocki ;-)

No dobra, jeśli bardzo się uprę, powodowana solidarnością bażancią...


Subskrybuj zawartość