Panie Maxie,

Panie Maxie,

na zdrowy rozum biorąc, to autorka jeszcze śpi, więc nie hałasując można parę spraw pozałatwiać...

Zawodowstwo? Już przed wojną w jednej warszawskiej balladzie pojawiło się piękne określenie: bezrobotny zawodowy. Z tymi związkowcami to, po trosze, tak samo.

W S. znałem miłego faceta, który był sobie przyzwoitym robotnikiem, z czwórką dzieci (z najstarszym sie kumplowałem) i trochę bidował. Do czasu jak został Przewodniczącym Zakładowej Rady. Dodam, dla porządku, że to dawno było i za czasów CRZZ, którego to skrótu wyjaśniał nie będę, aby nie ułatwiać.

Jak tym przewodniczącym został, to z trochę w pióra obrósł, ale też jakby cnotę zachował. Do partii był nienależący, a w kręgach decyzyjnych był.

Warto dodać,że miał mocną głowę, więc kontaktu z klasą pracującą nie utracił bynajmniej.

I nawet późniejsze przetrwał zawirowania, wciąż swoją pozycję wzmacniając.

W 1980 całą organizację związkową do Solidarności zapisał, a potem analogicznie (choć już nie cała) do wroniego związku przeniósł. I nawet ze stanowiska ustąpil, ale wybrali go nazat’.

W międzyczasie dzieci wykształcił i siebie nawet, bo zaocznie maturę uczynił i studia w płockiej, za przeproszeniem, filii politechniki. Mówił, że w zasadzie robota ta sama, bo trzeba wiedzieć tylko tyle, kiedy i z kim się napić.

Dodam, że miał dostęp do niereglamentowanej benzyny i lekkiego materiału budowlanego.

A po 1989 został radnym bezpartyjnym. I chyba jest nim do dnia dzisiejszego, bo go wszyscy w S. lubią i uważają. I prawie każdy z nim pił. Ja też, choć z innego tytułu.

Jak widać można wiele osiągnąć, jeśli się przejdzie na zawodowstwo.

Pozdrawiam się z Panem


Gretchen w Publicznej Służbie: Zebranie By: Gretchen (18 komentarzy) 1 październik, 2008 - 00:26