Chiny, Tybet (4)

Purang, Manasorovar i Kailash Kora

Jeszcze w drodze z Zhada, po przebyciu przełęczy (to nieco mniej interesująca trasa niż prowadząca do Ali, ale jest też trochę ciekawych form oraz skały o różnych kolorowych przebarwieniach), dojechaliśmy do nowowybudowanego odcinka drogi. Niestety, tylko kilka kilometrów. I zdarzenie; Po minięciu odcinka trwających robót nasz kierowca wjechał na gotowy już kawałek. Dojechaliśmy do jego końca, trzeba było zjechać na pobocze. Tu obstąpiła nas grupa kilkunastu mężczyzn z kamieniami w ręku. Droga nie była oddana do użytku i nie wolno nam było nią jechać. Po nerwowych negocjacjach nakazano nam zawrócić i przejechać trasę ponownie już po poboczu.
Wróciliśmy. I znowu sytuacja się powtórzyła – zawróciliśmy zbyt wcześnie. Znowu stresujące chwile. Obserwowałem stan emocji widoczny na twarzach Tybetańczyków . Ciekawe spostrzeżenia. Jeszcze do nich wrócę w podsumowaniu. Wreszcie kompromis: wracamy jeszcze raz i zabieramy miejscowego Tybetańczyka, aby sprawdził miejsce zjazdu z drogi. Dopiero wtedy pozwolono nam przejechać.

W Purang wybudzamy obsługę hotelu. Szybko śpimy, bo w tym stanie podniecenia po części związanego z chorobą wysokościową (Purang jest na wysokości ok. 3800 m.n.p.m.), nie da się spać zbyt długo. Coś do jedzenia, przepierka przepoconych rzeczy i idziemy zwiedzać okolicę. Przy głównej drodze jest oczywiście opisywany już posterunek wojskowy. Pogoda poprawiła się i widać cel naszej wycieczki – klasztor sytuowany w grotach w pionowym zboczu góry; dalej, na jej szczycie, widoczne są ruiny miasta – twierdzy.
IMG_0607_Purang.jpg
IMG_0604_Purang.jpg
IMG_0615_Purang_-_opa_____wi__tynny.jpg
To mały klasztor znajdujący się kilka kilometrów od centrum miejscowości. Jego mieszkańcami jest kilku mnichów. Ale jest to bardzo stary obiekt – groty były wykorzystywane przynajmniej od 1200 lat. Na tyle określają mnichowie wiek najstarszych świętych tekstów. Do poszczególnych grot przechodzi się przemyślnym systemem drabin i krużganków. Warto też zwracać uwagę na prowadzące do klasztorów kamienne murki z malowanych na czerwono i pokrytych wyżłobionymi napisami, kamieni. Na murkach (także na dachach domów) leżą rogate czaszki jaków. Robimy trochę zdjęć. Ściany jaskiń pokryte są grubą warstwą skamieniałej sadzy – owoc wielusetletniego palenia ofiarnych zniczy. Sami też kupujemy i zapalamy takowe – to forma zapłaty za zwiedzanie.
Idziemy do ruin twierdzy położonej kilkaset metrów wyżej. Po drodze napotykamy tybetańskiego dziadka, któremu podopieczny malec zasnął na spacerze. Robię zdjęcie. Sympatyczny widok.
IMG_0616_Purang.jpg
Wreszcie mam okazję porobić zdjęć roślin. Niektóre na tyle ciekawe, że chętnie włączyłbym je do swojej kolekcji. I pewnie dałyby sobie radę w naszych warunkach – tam żyją w skrajnie nieprzyjaznym otoczeniu na wysokości ok. 4000 m.n.p.m. (Te rośliny warto byłoby oznaczyć. Przesłałem zdjęcia do Instytutu Biologii PAN w Krakowie, ale mimo obietnic żadnej reakcji. Cóż w Krakowie żyją tak kulturalni ludzie, że nie muszą udowadniać swych możliwości. Podobnie jak Holendrzy; podobno jest to najczystszy naród w Europie, a przy tym mają bardzo małe zużycie mydła. Przecież jak ktoś jest czysty to nie musi się myć . To oczywista oczywistość).
IMG_0618_Purang.jpg
Wychodzimy na szczyt. Twierdza robi wrażenie położeniem i resztkami murów. Jak oni zaopatrywali się w wodę? Rozpadające się ruiny. Jedynie świątynia jest w dobrym stanie. Opiekunem jest sympatyczny mnich. Wewnątrz prowadzone są jednoosobowo prace konserwacyjne. Robi to rzemieślnik pochodzący z Nepalu. Mnich zaprasza nas do zrobienia wspólnego zdjęcia w drzwiach świątyni. Chwilę rozmawiamy i wracamy do miejscowości. Obiad. Przenosimy się do innego hotelu.
Należy pamiętać, że kierowcy Toyot mają chyba umowę: zawsze zawożą do najdroższego hotelu (wcale nie najlepszego). Także od pasażerów tych aut pobierane są specjalne opłaty np. przy wjeździe do Darchen 80 Yn, aby umyć się w jeziorze Manasorovar także 80 Yn. Wszelkie opłaty są dla cudzoziemców znacznie wyższe. Tymczasem jeśli jedzie się autobusem to te dodatkowe opłaty nie są pobierane. Tyle, że z kolei kierowcy autobusów nie chcą zabierać obcokrajowców, gdyż wg nich jest to zabronione przez władze.
Tu przynajmniej, za dodatkową opłatą, można skorzystać z prysznica. Zwiedzamy miejscowość. Idziemy na zachwalany targ indyjski. Purang jest położony przy styku granic Indii, Nepalu i Tybetu. Tędy prowadzi szlak wędrówek pielgrzymów hinduskich do góry Kailash. Bazar stosunkowo mały – kilkanaście straganów. Oferowane przedmioty standardowe i droższe niż w Lhasie. Po drodze na bazar jeszcze jeden posterunek wojskowy.
IMG_0643_Purang.jpg
Po długich poszukiwaniach znajduję kafejkę internetową. Cena dla mnie jako obcokrajowca – podwójna.
W hotelu problem. Nastąpiła jakaś gwałtowna scysja między dwójką Chińczyków którzy dołączyli do nas w Ali. Dziewczyna chce odejść w nieznane. Pakuje rzeczy. Spazmy. Jest niezwykle żywiołowa, pełna ufności, radości życia, może jeszcze nieco infantylna. Razem chodziliśmy po ruinach Guge. Śpiewała, zachwycała się widokami i wszystko ją interesowało. Próbuję jakoś stonować jej zachowania. Jest bardzo rozżalona.
IMG_0644_Purang.jpg
Rano moi współtowarzysze proponują jeszcze wyprawę do klasztoru Khorczak leżącego tuż przy granicy nepalskiej. Szukamy jakiegoś środka transportu. Klasztor młodszy niż w Purang, ale ciekawy i znacznie większy. Wśród mnichów jest i mówiący po angielsku. Zwiedzamy. Rozmawiamy. Zaprzyjaźniam się . Na koniec jeden z mnichów wiąże mi na ręku pięciokolorową nitkę na szczęście. Robimy sobie zdjęcie. (pięć to cyfra pełniąca ważną rolę na wschodzie; jest pięć smaków, pięć podstawowych kolorów, chińska gama ma 5 nut).
Razem z nami klasztor zwiedza dwójka Chińczyków. Miałem nawet z nimi wrócić do Purang, ale moi współtowarzysze znaleźli właśnie okazję na dojazd od razu do Darchen.
IMG_0658_Khorchak.jpg
W Purang zjadamy wczesny obiad , zabieramy rzeczy z hotelu i ruszamy. Do przebycia ok. 150 km tyle, że droga wznosi się prawie o 1000 m. (Startujemy z poziomu ok. 3700 m.n.p.m., a Darchen jest na 4600 m.n.p.m. ). Razem z nami jedzie jeszcze dodatkowo jakiś Tybetańczyk; chyba wykorzystuje okazję komunikacyjną. Droga szutrowa, deszczu nie ma – po trzech godzinach dojeżdżamy do jeziora Manasorovar. To najświętsze tybetańskie jezioro położone na wysokości ok. 4200 m.n.p.m., u stóp Kailash. Aby pielgrzymka wokół Kailash była pełna trzeba dokonać ablucji przed jej rozpoczęciem.
IMG_0677_ablucje_przed_Kailash_Kora.jpg
To symbol pozostawienia za sobą wszelkich złych naleciałości. Aby dochować zasad proszę o zatrzymanie w pobliżu. Tybetańczyk pyta (znał angielski) jakiego jestem wyznania. Chrześcijanin. – To czemu dokonujesz takich rytualnych czynności? – Skoro tu jestem, to chcę to zrobić zgodnie z tutejszymi zasadami, a Bóg jest jeden i forma jego chwalenia może być różna.
Chyba moja odpowiedź została uznana za właściwą, bo podnosi tylko rękę z kciukiem do góry. (Ciekawy człowiek. Spotkaliśmy się, zupełny zbieg okoliczności, jeszcze w drodze do Lhasy).

Kailash Kora

Góra. Święta Góra czterech wielkich religii: hinduizmu, buddyzmu, dżinizmu i bone. Na tej Górze ma swa siedzibę Siwa, jedna z podstawowych emanacji Brahmana. (Brahman jest jedynym Bogiem hinduizmu, ale mającym miliardy postaci, z których najważniejsze to Brahma, Wisznu i Siwa)
W rejonie Góry mają swe źródła cztery wielkie rzeki Azji (Brahmaputra, Indus, Ganges – dopływy i Setledż). A wędrówka wokół Świętej Góry leżącej ok. 100 km na wschód od styku granic Indii, Nepalu i Tybetu, czyli Kailash Kora ma przynieść szczęście i poprawę losu (jeśli nie w tym, to w następnym życiu). Kora dokonana 108 razy pozwala osiągnąć nirwanę, a na pewno zmienić karmę przyszłego życia (liczba 108 jest świętą w Tybecie; w rejonie Lhasy kobiety niektórych plemion zaplatają sobie włosy w 108 warkoczyków).
Darchen, mała i brudna miejscowość leżąca przy początku trasy Kory, przywitała nas krótkim, ale intensywnym gradem. Mój brak sympatii dodatkowo powiększał fakt, że było to w momencie pobierania myta za wjazd.
Na nocleg zostaliśmy zawiezieni do podobno najlepszym hotelu (bez wody, elektryczność z agregatu włączana na 2 godziny, toaleta w trakcie budowy 50 m od budynku – i „róbta co chceta”). Jest zbyt późno, i jesteśmy zbyt zmęczeni, aby poszukiwać innego lokum. To chyba lokalna strategia.
Rano zbieramy się do ruszenia na trasę. Po deliberacjach decyduję się na zaangażowanie tragarza. To ok. 10 USD dziennie. Do plecaka biorę tylko najpotrzebniejsze rzeczy; mój współtowarzysz dokłada trochę swoich. Ponieważ jednak mój Chińczyk przymusza mnie do zameldowania się w miejscowym posterunku wojskowym, tragarz ma ruszyć chwilę po nas. (Zaczynam orientować się, że te formalności nie są potrzebne. Ale on jest Chińczyk Han – ci czują się odpowiedzialnie za porządek w państwie. Godzę się na to, gdyż korzyści wspólnej wędrówki z nadwyżką rekompensują te drobne niedogodności). Po załatwieniu formalności ruszamy. Niestety, trochę za bardzo zaufałem mojemu przewodnikowi (on rzeczywiście był tour-gide, który objeżdżał trasę, aby prowadzać tamtędy wycieczki, a pochodził z terenów na wschód od Pekinu) i wybieramy niewłaściwą drogę.
IMG_0695_Mylna_Kora.jpg
(W masywie Kailash są dwa grzbiety odchodzące od szczytu w kierunku zachodnim. Bezpośrednio na zachód schodzi jeszcze jeden grzbiet, krótszy. Tworzy to jakby wewnętrzny kocioł masywu z dwoma dolinami. Ujściem jest wąski kanion schodzący bezpośrednio do Darchen).
My weszliśmy do kanionu i skierowaliśmy się do prawej (południowej) doliny, gdzie widoczny był klasztor. Docieramy do niego po 2 godzinach. Mieszkający tam mnich mówi o błędzie w wyborze drogi. Przy okazji zwiedzamy obiekt; ołtarz jest podświetlany – zasilanie przez baterie słoneczne). Tereny Kailash to tereny osadnictwa świstaków. Można do nich podejść na kilka kroków. Miejscowy, dobrze wyglądający owczarek, rozpoczyna rytuał mający zakończyć się obiadem. Trochę zdjęć kwiatów. Są szarotki.
Wracamy i skręcamy w drugą dolinę. Dochodzimy do jej końca. Stado dowożonych Toyotami Hindusów rozpoczyna swe ceremonie. Kolumna Toyot obraca po tej drodze kilka razy. Dalej nie jesteśmy na trasie właściwej Kory. Trzeba albo zawrócić, albo sforsować północne ramię. Dylemat. Jesteśmy zmęczeni, a nie wiem, gdzie znajduje się mój plecak z rzeczami. Mam na sobie tylko podkoszulek i koszulę. Jeśli pod wieczór popada – może być krucho. Decydujemy się dojść do głównego szlaku.
Wdrapujemy się na grzbiet zwierzęcymi ścieżkami. Stąd po raz pierwszy mamy okazję ujrzeć południowo-zachodnią ścianę Kailash. I to raczej z rzadko odwiedzanego miejsca.
IMG_0700_Kailash_-___ciana_zachodnia.jpg
Schodzimy w dół.
( Kailash to góra o kształcie piramidy; ma trzy ściany dochodzące do szczytu. W Polsce tego typu górą są Trzy Korony w Pieninach i jakieś góry w Sudetach. W tamtym rejonie Niemcy budowali tajemnicze sztolnie o nieznanym przeznaczeniu. Niektórzy łączą te fakty w ciąg tajemnic Agarthy, wyprawy niemieckiej w chyba 1936 roku z zadaniem dotarcia do tych tajemnic itd. O tym w innym wpisie).
Wreszcie docieramy do ścieżek Kailash Kora. Jest to już 6 godzin marszu w warunkach dużej wysokości. Oceniam, że nadłożyliśmy ok. 4 godzin. Pytam spotkanego Japończyka jak daleko do świątyni, miejsca noclegu po pierwszym dniu wędrówki. Twierdzi, że ok. 1 godziny. Podniesieni na duchu ruszamy. Idziemy godzinę, dwie. Mój towarzysz zwalnia. Chyba zaczyna mieć dosyć. A to 30-letni chłopak. Na szczęście niebo się rozpogadza – może nie będzie padało. Trasa jest łatwa. Po drodze mijamy pielgrzymów pokonujących trasę „tybetańskim sposobem”, czyli poprzez jej przemierzanie długością własnego ciała. W końcu to tylko 53 kilometry.
IMG_0712_Kailash_-___ciana_p____nocna.jpg
Jeszcze godzina.
IMG_0715_Kailash_-_p____nocny_-wsch__d.jpg
Ani śladu klasztoru. Zaczyna się robić zimno. Kailash pokazuje nam ścianę północną, czyli swoją drugą „twarz”. Ponieważ Chińczyk ustaje, a ja marznę, decydujemy iść własnym tempem. Po godzinie mam kryzys. Na szczęście w porę to zauważam. Kładę się i ponieważ nie mam nic do jedzenia (jedynie suszone owoce cytryńca – o tym we wpisie kulinarnym) , piję dużo wody z potoku i gryzę parę ziaren cytryńca. Jest mętna. Trudno. Mija ponad pół godziny. Jakoś dochodzę do siebie. Chińczyka ani śladu. Trochę się martwię.
Wreszcie widzę obozowisko. Słońce zachodzi. Dochodzę do miejsca skąd widać trzecią ścianę Kailash. Robię zdjęcia.
IMG_0717_Kailash_-___ciana_wschodnia.jpg
Ściemnia się.
Dochodzę do miejsca noclegu. Tragarza ani śladu. Jest zimno. „Wmeldowuję” się do namiotu buddyjskiego mnicha.
(Jest to kilkanaście namiotów ustawionych przy trasie ścieżce odpowiadającym naszym 10-kom , gdzie są miejsca noclegowe dla pielgrzymów. Kilka takich namiotów jest w gestii mnicha. Miejscowy klasztor znajduje się nieco dalej i nieco poniżej).
Jest kobieta mówiąca po angielsku. Przepytuję o mojego tragarza. Nikt nic nie wie. Tybetanka pożycza mi szal do okrycia. Wracam do mnicha. Na szczęście ma ogień w piecu. W namiocie jest w miarę ciepło. Jestem tak zmęczony, że nie jestem w stanie nic jeść. Staram się tylko pić.
Po godzinie słychać jakiś ruch i do namiotu wchodzi Tybetańczyk (inny niż umówiony) z moim plecakiem. Okazało się, że ponieważ współtowarzysząca nam dwójka Chińczyków została w Darchen, tragarz sądził, że my też pójdziemy następnego dnia. Dopiero po południu zorientowali się w sytuacji.
Jestem uradowany zwłaszcza, że chwilę później dochodzi do namiotu mój współtowarzysz. Szczęśliwe zakończenie, czego potwierdzeniem był bębniący po namiocie grad. Teraz może sobie padać.
Rano ruszyliśmy na Przełęcz Dolma La (5660 m.n.p.m). Okazało się, że jestem w dobrej formie mimo tej jedenastogodzinnej i stresującej wędrówki, czego nie można było powiedzieć o moim współtowarzyszu. W efekcie , aby umożliwić mu wejście, niosłem na przełęcz jego plecak. A i tak szliśmy bardzo powoli. Po ok. 10 godzinach marszu zatrzymaliśmy się na nocleg, a następnego dnia, już bez trudu, dotarliśmy do Darchen.
W sumie mogę stwierdzić, że trasę Kailash Kory można spokojnie pokonać w ciągu 1,5 dnia. Sama trasa jest stosunkowo łatwa (poza fragmentem wejścia na przełęcz), chociaż wymaga przynajmniej kilkudniowej aklimatyzacji. Oczywiście ta ocena wynika ze sporego doświadczenia górskiego, a moja kondycja (mimo 59 lat życia), z codziennego porannego biegania. Porównawczo – 30-letni Chińczyk miał poważne trudności z pokonaniem trasy. A w czasie samej wędrówki raczej nie spotykałem (poza Tybetańczykami , a i to rzadko) osób starszych ode mnie.
Religijne zaangażowanie Tybetańczyków jest nieco inne od spotykanego w Polsce. Pewne porównania Kailash Kory można robić względem Pielgrzymki do Częstochowy. Ale tylko częściowo. Częstą formą Kory jest przemierzanie trasy długością własnego ciała. Tę formę praktykują zarówno świeccy jak i buddyjscy mnisi. Zanotowałem scenkę, gdzie Korę w ten sposób odbywa ojciec w towarzystwie kilkuletniego syna.
Wyznawcy buddyzmu, czy hinduizmu trasę Kory pokonują w sposób zgodny z ruchem wskazówek zegara. Jedynie wyznawcy religii bone pokonują trasę pielgrzymki w kierunku przeciwnym. Pielgrzymi bone i buddyjscy nie pozdrawiają się na trasie.
To, co dla mnie było najbardziej przykre w czasie wędrówki, to sterty śmieci jakie są pozostawiane wzdłuż drogi. Ten stan ma poniekąd religijne korzenie, gdyż obowiązkiem pielgrzyma jest nie tylko ablucja w świętym jeziorze Manasarovar przed rozpoczęciem Kory, ale także pozostawienie jakiejś części garderoby, kosmyka włosów, czy nawet śladu krwi na przełęczy, na znak, że zrywa się z dotychczasowym życiem. (Aby uczynić zadość tradycji pozostawiłem tam swoje skarpetki).
Trasę Kory pokonałem zgodnie z zaleceniami rytualnymi. Jednym z powodów było sprawdzenie na sobie, czy rzeczywiście można mieć jakieś specjalne odczucia z tym związane, a co twierdzą niektórzy zwolennicy New Age. Ja nic takiego u siebie nie stwierdziłem chyba, że za takowe wziąć fakt obejrzenia jednego dnia wszystkich trzech ścian Kailash, co podobno jest rzadkością. A można powiedzieć, że z racji skrajnego zmęczenia byłem „otwarty” na takie „wpływy”. No i to, że układ pogody przyczynił się do „darowania mi” życia”. To musi ocenić już czytelnik.
Już w Darchen rozmawialiśmy z Tybetanką prowadząca lokalną restaurację, o mieszkańcach tej miejscowości, którzy „zaliczali” Korę. Jej ojciec obszedł świętą górę już 78 razy, a inny mieszkaniec Darchen dokonał tego 118 razy. Jeszcze nie wszedł w stan nirwany, ale jak wszyscy wierzą, jego przyszłe życie będzie usłane różami.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

@Autor

Super! Może warto dodać fotografie także w poprzednich odcinkach? To niesamowicie ożywia opowiadanie.

Pozdrawiam.


Sergiusz

Spróbuję. Postaram się znaleźć czas.
Pozdrawiam
PS. We wpisach w S24 spotkałem przypadki traktowania judaizmu jako ideologii. Tam nie było żadnych zastrzeżeń; każda religia ma swoją ideologię.


@KJWojtas

Bardzo się cieszę na te fotografie. Sam jestem wielkim miłośnikiem kuchni chińskiej, a widoki, zwłaszcza że pokazane okiem Autora, dodają opowieści znaczącego waloru.

W sprawie P.S. odpowiem w stosownym wątku.


Subskrybuj zawartość