Panie Merlocie, więc dodam swoje pięć groszy i opowiem taką historię. Wiele lat temu, tak wiele, że mogę nawet nie pamiętać, czy tak rzeczywiście było, rozmawiałem o owej zdolności przyciągania i przekonywania i, Panie Merlocie, miałem jako strona w tej rozmowie nawet niejaki żal, że radykalna retoryka i wzywanie do takich działań per saldo jest szkodliwe, bo — cytując się z mej zawodnej pamięci: “przekonani są i tak przekonani, a trzeba dotrzeć do tych co się wahają; podjudzanie przekonanych przyniesie nam potem [prawdopodobnie miałem na myśli nas, czyli tych… powiedzmy mądrzejszych, dojrzalszych i widzących metr dalej — Panie przebacz pychę!] kłopoty”. To było w czasach, kiedy wydawało mi się, że takie rozmowy mają sens, dziś tylko tym wyjaśniam, że w ogóle otworzyłem wówczas organ mowy. Mój oponent stwierdził, że — mówiąc w skrócie — “każda potwora ma swojego amatora”, i żebym nie mylił potrzeb własnych z potrzebami świata. Uznaję tę rację, bo niczego tak nie kocham jak republiki, włączając w to republikę okrągłego stołu (tutaj kilka rzeczy bym zastrzegł, ale nie mamy czasu). Dlatego wcześniej, w komentarzu, napisałem do Pana, że są różni adresaci tej samej myśli i trzeba im ją [myśl] odpowiednio podawać. Tematy muzyczne stały się tu ostatnio popularne, więc odwołam się do takiej ilustracji: i Arka Nowego, i J.S.B. w Mszy h-moll śpiewali o Bogu, a może nawet samemu Bogu. Wyszło inaczej, ale chodziło im mniej więcej o to samo.
Myślę, że się na mnie nie pogniewa, bo co ja tam jestem z perspektywy człowieka cytowanego przez premiera i byłego premiera, którego medialna popularność jest w stanie przykryć nawet kongres partii ‘żywią i bronią’ PeSeL oraz wysłanie listu gończego za mamą małej Madzi, no kim… Zatem, prawda, dopowiem — gaworzyłem tak sobie dawno temu z Nicponiem właśnie. I wprawdzie mam takie podejrzenie, że to nie żadna strategia to całe jego blogowanie, a w zasadzie chodzi o formę blogowania, ale że to raczej siła wyższa, natura czy słaba silna wola skłaniają go do pisania za grubo i momentami po prostu głupio. Faktem jednak jest, że on to wszystko wie, rozumie, ocenia po swojemu i działa świadomie. A że jest z pięć razy (szacunkowo) inteligentniejszy od swojego statystycznego “oponenta”, to tym bardziej odpowiedzialność na nim spoczywa większa. Ale o czym to ja chciałem, bo wpadłem w jakieś, prawda, dygresje… Może zaraz mi się przypomni.
Wszystko to strasznie ciekawe,
Panie Merlocie, więc dodam swoje pięć groszy i opowiem taką historię. Wiele lat temu, tak wiele, że mogę nawet nie pamiętać, czy tak rzeczywiście było, rozmawiałem o owej zdolności przyciągania i przekonywania i, Panie Merlocie, miałem jako strona w tej rozmowie nawet niejaki żal, że radykalna retoryka i wzywanie do takich działań per saldo jest szkodliwe, bo — cytując się z mej zawodnej pamięci: “przekonani są i tak przekonani, a trzeba dotrzeć do tych co się wahają; podjudzanie przekonanych przyniesie nam potem [prawdopodobnie miałem na myśli nas, czyli tych… powiedzmy mądrzejszych, dojrzalszych i widzących metr dalej — Panie przebacz pychę!] kłopoty”. To było w czasach, kiedy wydawało mi się, że takie rozmowy mają sens, dziś tylko tym wyjaśniam, że w ogóle otworzyłem wówczas organ mowy. Mój oponent stwierdził, że — mówiąc w skrócie — “każda potwora ma swojego amatora”, i żebym nie mylił potrzeb własnych z potrzebami świata. Uznaję tę rację, bo niczego tak nie kocham jak republiki, włączając w to republikę okrągłego stołu (tutaj kilka rzeczy bym zastrzegł, ale nie mamy czasu). Dlatego wcześniej, w komentarzu, napisałem do Pana, że są różni adresaci tej samej myśli i trzeba im ją [myśl] odpowiednio podawać. Tematy muzyczne stały się tu ostatnio popularne, więc odwołam się do takiej ilustracji: i Arka Nowego, i J.S.B. w Mszy h-moll śpiewali o Bogu, a może nawet samemu Bogu. Wyszło inaczej, ale chodziło im mniej więcej o to samo.
Myślę, że się na mnie nie pogniewa, bo co ja tam jestem z perspektywy człowieka cytowanego przez premiera i byłego premiera, którego medialna popularność jest w stanie przykryć nawet kongres partii ‘żywią i bronią’ PeSeL oraz wysłanie listu gończego za mamą małej Madzi, no kim… Zatem, prawda, dopowiem — gaworzyłem tak sobie dawno temu z Nicponiem właśnie. I wprawdzie mam takie podejrzenie, że to nie żadna strategia to całe jego blogowanie, a w zasadzie chodzi o formę blogowania, ale że to raczej siła wyższa, natura czy słaba silna wola skłaniają go do pisania za grubo i momentami po prostu głupio. Faktem jednak jest, że on to wszystko wie, rozumie, ocenia po swojemu i działa świadomie. A że jest z pięć razy (szacunkowo) inteligentniejszy od swojego statystycznego “oponenta”, to tym bardziej odpowiedzialność na nim spoczywa większa. Ale o czym to ja chciałem, bo wpadłem w jakieś, prawda, dygresje… Może zaraz mi się przypomni.
referent -- 24.11.2012 - 18:55