Nie gadamy o czymś na boku. Dla pomagania wszystko jedno czy nazwiesz to tak czy siak.
Zgadzamy się, że problem jako taki w życiu różnych ludzi istnieje.
I zgadzamy się w kilku jeszcze innych punktach. Dość ważnych moim zdaniem.
Wiem, że nie napisałeś tekstu o Gretchen i jej pracy, ale trudno mi odpowiadać w imieniu jakiegoś systemu czy środowiska.
Zwłaszcza, że głównie się z nim nie zgadzam.
Nie mam potrzeby nazywania tego uzależnieniem/nałogiem czy chorobą.Jestem przekonana, że to może być szkodliwe. Dla ludzi.
Że można się tym zasłaniać a tym samym pogrążać.
Zdarza mi się słyszeć od moich pacjentów, że jak już się dowiedzieli, że są alkoholikami to pili dalej no bo przecież są alkoholikami więc muszą he he.
Bez wątpienia jednak powtarzalność ich doświadczeń, niesamowity wspólny mianownik niezależny od środowiska i sytuacji życiowej każe widzieć pewne prawidłowości.
To coś jak podobieństwo w odmienności.
Ja bym powiedziała, że do zmiany potrzebna jest wola – może być słaba na początek. Grunt żeby się wzmacniała.
“Spolecznośc słaba, słabych ludzi skutkuje potrzeba róznych terapeutów. Społecznośc w której dominuje przekonanie, że człowiek sam musi sobie pomóc i nie ma prawa oczekiwac na to, że go ktos będzie niańczyl to społeczność w ktorej taki problem jest marginalny. Zresztą, zauważ sama, że od kiedy te wszystkie “nałogi” zaczęły byc traktowane jako problemy cywilizacyjne z którymi trzeba sie zmagac, od wtedy jest tych problemów wiecej a nie mniej. Akcja i reakcja.”
Badania pokazują, że procent ludzi uzależnionych jest podobny w każdym społeczeństwie. To jest ciekawe w sumie. Mimo wzelkich różnic wynik jest podobny.
Ja nie widzę w terapii niańczenia. Widzę trudną orkę z samym sobą. Dlatego pisałam, że trzeba mieć do tego jaja. Zmierzyć się z własnymi demonami jest ciężko. To znaczy nie spróbować się zmierzyć, ale na serio wziąć je za twarz i pognać.
Dlatego w sięgnięciu po terapię widzę raczej przejaw siły a nie słabości
Co do tej akcji i reakcji.
Pewnie trochę tak jest, pewnie wielu ludziom wygodniej jest rodmuchiwać czy może raczej rozszerzać znaczenia pojęć.
To co idzie do ludzi to hasełko, naskórkowy bełkot.
Widzę to głównie w odniesieniu do depresji, bo tak zaraz chętnie się ludzie do uzależnienia nie przyznają. A do depresji już chętniej. Ci co ją naprawdę mają wiedzą jaka jest różnica.
Natomiast jest też i taka prawidłowość, że ludzie chorzy psychicznie wolą by zdiagnozować im uzależnienie. Łatwiej im to udźwignąć.
Coś mi się jeszcze po głowie kołacze ale nie chce się sprecyzować...
Artur
Nie gadamy o czymś na boku. Dla pomagania wszystko jedno czy nazwiesz to tak czy siak.
Zgadzamy się, że problem jako taki w życiu różnych ludzi istnieje.
I zgadzamy się w kilku jeszcze innych punktach. Dość ważnych moim zdaniem.
Wiem, że nie napisałeś tekstu o Gretchen i jej pracy, ale trudno mi odpowiadać w imieniu jakiegoś systemu czy środowiska.
Zwłaszcza, że głównie się z nim nie zgadzam.
Nie mam potrzeby nazywania tego uzależnieniem/nałogiem czy chorobą.Jestem przekonana, że to może być szkodliwe. Dla ludzi.
Że można się tym zasłaniać a tym samym pogrążać.
Zdarza mi się słyszeć od moich pacjentów, że jak już się dowiedzieli, że są alkoholikami to pili dalej no bo przecież są alkoholikami więc muszą he he.
Bez wątpienia jednak powtarzalność ich doświadczeń, niesamowity wspólny mianownik niezależny od środowiska i sytuacji życiowej każe widzieć pewne prawidłowości.
To coś jak podobieństwo w odmienności.
Ja bym powiedziała, że do zmiany potrzebna jest wola – może być słaba na początek. Grunt żeby się wzmacniała.
“Spolecznośc słaba, słabych ludzi skutkuje potrzeba róznych terapeutów. Społecznośc w której dominuje przekonanie, że człowiek sam musi sobie pomóc i nie ma prawa oczekiwac na to, że go ktos będzie niańczyl to społeczność w ktorej taki problem jest marginalny. Zresztą, zauważ sama, że od kiedy te wszystkie “nałogi” zaczęły byc traktowane jako problemy cywilizacyjne z którymi trzeba sie zmagac, od wtedy jest tych problemów wiecej a nie mniej. Akcja i reakcja.”
Badania pokazują, że procent ludzi uzależnionych jest podobny w każdym społeczeństwie. To jest ciekawe w sumie. Mimo wzelkich różnic wynik jest podobny.
Ja nie widzę w terapii niańczenia. Widzę trudną orkę z samym sobą. Dlatego pisałam, że trzeba mieć do tego jaja. Zmierzyć się z własnymi demonami jest ciężko. To znaczy nie spróbować się zmierzyć, ale na serio wziąć je za twarz i pognać.
Dlatego w sięgnięciu po terapię widzę raczej przejaw siły a nie słabości
Co do tej akcji i reakcji.
Pewnie trochę tak jest, pewnie wielu ludziom wygodniej jest rodmuchiwać czy może raczej rozszerzać znaczenia pojęć.
To co idzie do ludzi to hasełko, naskórkowy bełkot.
Widzę to głównie w odniesieniu do depresji, bo tak zaraz chętnie się ludzie do uzależnienia nie przyznają. A do depresji już chętniej. Ci co ją naprawdę mają wiedzą jaka jest różnica.
Natomiast jest też i taka prawidłowość, że ludzie chorzy psychicznie wolą by zdiagnozować im uzależnienie. Łatwiej im to udźwignąć.
Coś mi się jeszcze po głowie kołacze ale nie chce się sprecyzować...
Gretchen -- 21.05.2008 - 16:48