“Z tego co się zdążyłem zorientować do przezwyciężenia DOWOLNEGO problemu potrzebne jest uzmysłowienie sobie: – samego problemu – własnej kondycji w konfrontacji z tym problemem – znalezienia jakrótszej (choćby była najcięższą) ścieżki do tego problemu pokonania – wyznaczenia sobie jasno sprecyzowanego celu”
I otóż właśnie ja to robię.
“A mianowicie coś, co ja nazywam uzależnieniem od pomocy, przekonaniem, że samemu, bez pomocy terapeuty nie uda sie wybrnąć z kłopotów.”
Pomaganie, które uzależnia a nie usamodzielnia nie jest pomaganiem tylko szkodzeniem.
Ja tak nie pomagam. Ani tym co piją, ani ich rodzinom.
To jest kwestia filozofii pracy. Znaczna część terapeutów w działce uzależnień miewa takie skłonności do prowadzenia za rękę, mówienia co jest ok a co nie jest ok. Występuje z pozycji lepiej wiedzącego. Uważam, że to jest beznadziejne, całkowicie i bezdyskusyjnie.
Ty mówisz o silnej woli do podjęcia decyzji. Z tym się zgodzę.
Żeby podjąć decyzję trzeba ją podjąć (wiem, że to bardzo błyskotliwa myśl…) i to zawsze każdy musi zrobić sam. I ja to moim pacjentom mówię.
Że mają wybór. Że mogą sobie spokojnie pić dalej, nic mi do tego. Natomiast jeśli kiedyś podejmą inną decyzję w tej sprawie to mogę im w tym dziele zmiany towarzyszyć. Jeśli zechcą.
Nie trzymają mnie za rękę, nie odpowiadam na pytania pt. “co ja mam zrobić?”.
Nie mam recept na niczyje życie.
Piszesz, że zajmowałeś się jakimś alkoholkiem. No więc sam widzisz.
Skoro jakoś tam się nim zajmowałeś (piszę jakoś tam, bo nie mam pojęcia jak, a nie po to by tę Twoją pomoc umniejszać) to jaka jest różnica?
Między tym co Ty zrobiłeś raz a ja robię wiele razy?
Artur
“Z tego co się zdążyłem zorientować do przezwyciężenia DOWOLNEGO problemu potrzebne jest uzmysłowienie sobie: – samego problemu – własnej kondycji w konfrontacji z tym problemem – znalezienia jakrótszej (choćby była najcięższą) ścieżki do tego problemu pokonania – wyznaczenia sobie jasno sprecyzowanego celu”
I otóż właśnie ja to robię.
“A mianowicie coś, co ja nazywam uzależnieniem od pomocy, przekonaniem, że samemu, bez pomocy terapeuty nie uda sie wybrnąć z kłopotów.”
Pomaganie, które uzależnia a nie usamodzielnia nie jest pomaganiem tylko szkodzeniem.
Ja tak nie pomagam. Ani tym co piją, ani ich rodzinom.
To jest kwestia filozofii pracy. Znaczna część terapeutów w działce uzależnień miewa takie skłonności do prowadzenia za rękę, mówienia co jest ok a co nie jest ok. Występuje z pozycji lepiej wiedzącego. Uważam, że to jest beznadziejne, całkowicie i bezdyskusyjnie.
Ty mówisz o silnej woli do podjęcia decyzji. Z tym się zgodzę.
Żeby podjąć decyzję trzeba ją podjąć (wiem, że to bardzo błyskotliwa myśl…) i to zawsze każdy musi zrobić sam. I ja to moim pacjentom mówię.
Że mają wybór. Że mogą sobie spokojnie pić dalej, nic mi do tego. Natomiast jeśli kiedyś podejmą inną decyzję w tej sprawie to mogę im w tym dziele zmiany towarzyszyć. Jeśli zechcą.
Nie trzymają mnie za rękę, nie odpowiadam na pytania pt. “co ja mam zrobić?”.
Nie mam recept na niczyje życie.
Piszesz, że zajmowałeś się jakimś alkoholkiem. No więc sam widzisz.
Skoro jakoś tam się nim zajmowałeś (piszę jakoś tam, bo nie mam pojęcia jak, a nie po to by tę Twoją pomoc umniejszać) to jaka jest różnica?
Między tym co Ty zrobiłeś raz a ja robię wiele razy?
Gretchen -- 21.05.2008 - 15:27