Duchowość wielkopostna: ..spodobać się Bogu.

Po kilku dekadach życia zadaję sobie pytanie o Wielki Post dziś.

W pewnym okresie życia – tak po sobie widzę – że człowiek coraz bardziej zaganiany, coraz więcej na głowie, ma świadomość upływu czasu, doba staje się coraz krótsza, czas nabiera tempa.. .

Czym był i jest, a także co zrobić aby Wielki Post stał się żywym czasem a nie martwą literą.

Przypominam sobie zwyczaj postanowień wielkopostnych z dzieciństwa, by sobie czegoś odmówić w tym okresie – by się umartwić, popraktykować choć trochę namiastkę “miniszej” ascezy. :-)))

Asceza to właściwie nic nadzwyczajnego, można nawet rzec, że powszechnego obecnie. Pełno jej zwłaszcza w programach o otyłości, zdrowym stylu życia, itp.

Można ją porównać to do – w sensie ogólnym – diety. Chcemy żyć zdrowiej: zaczynamy zmieniać dietę na bardziej bogatą w witaminy i inne specyfiki, zażywamy więcej ruchu, itp. Chudniemy, nasze serce ma mniej pracy by wpompować krew już nie w złogi tłuszczu ale w żywę mięśnie.. .

*******

W duchowości wielkopostnej zarówno podejmowane wyrzeczenie jak i w szerokim wymiarze ascezy ma właśnie służyć wyrugowaniu tego co zamist odżywiać wyjaławia, zamiast nadawać wigoru życiu, go osłabia i wypala.

W dzisiejszym zabieganym świecie, trudno jest zarówno obrać cel i jak i odnaleźć w sobie wiarę, że jest możliwe takie życie które nie kojarzy się z tzw. “kieratem” – czyli maksimum czasu na działanie a minumum na sprawy ducha i rodziny. Ba, już nie mówię o duchu ale o zwykłym zdrowym wypoczynku.

******

U mnie jest tak, ze zawsze muszę mieć wyznaczony cel – ideę główną, która determinuje moje wybory., moją codzienność, moje życie. Cel i idea główna zawsze porządkuje i pozwala dobierać środki do jego realizacji. Posiadanie tej idei nadaje moim działaniom sensu a także pozwala nie skupiać się i nie trzymać kurczowo rozwiązań jeśli zawodzą albo trzeba je zmodyfikować.

Moją ideą głowną na wielki post jest nie wyrzeczenie wielkopostne – chociaż mam takowe – ale nikt o tym nie wie cóż to takiego jest, i traktuję je jak pewnego rodzaju “folklor wielkopostny”.

Właśnie ta idea główna jest pewnego rodzaju papierkiem laksmusowym odnoszącym się do dziedzin mojego życia. A jest nią pytanie:

- czy “to co robię, jak robię i dlaczego robię”, podoba się Bogu?

Jakoś to pytanie, wydaje mi się ważne i nie wiąże się wprost z jakimś wyrzeczeniem lecz ma w sobie coś pozytywnego, co napełnia mnie zarówno motywacją jak i radością. Ale jest na tyle konkretne, że pozwala przyjżeć się sobie i odpowiedzieć konkretnie.

Piszę o radośći, gdyż dobrze jest mieć przekonanie, że to kim jestem, jaki jestem, i moje plany i realizacje, podobają się Bogu – są dobre.

******

A przecież od “podobać się” do “upodobnić” jest już niedaleko. A właśnie przecież powołanie do Chrystusa, to nic innego jak upodobnić się do niego poprzez naśladowanie.

Pytanie więc o to, czy podobam się Bogu jest punktem wyjścia do upodobnić. Pytanie o to czy podobam się Bogu jest ideą wiodącąm tematem głowym zastanawiania się na ten wielki post.

*****

Samo podobanie się Jemu, daje mi radość, gdyż – jako ludzie – lubimy się podobać. Chcemy być podziwiani, zauważani, wyjątkowi, nietuzinkowi. A jeśli wiem, że Bogu się podobam, że On mnie podziwia, uważa, że jestem wyjątkowy i nietuzinkowy, to w znacznym stopniu czuję się sam wewnętrznie zbudowany i pełny motywacji do działania. Czując się kimś ważnym dla Niego, czuję się wolny.

*****

Wielki post to taki okres weryfikacji gdzie podobam się Bogu a gdzie jeszcze nie. A tam “gdzie jeszcze nie” można właśnie wprowadzić ład, rozsądek i piękno wykorzystując ten właśnie okres.

Wszak nic wielkiego nie trzeba. Tylko uczynić aby rzeczy codzenne zwyczajne przemieniły się w nadzwyczajne. A to nadzwyczajne staje się dzięki temu, że podoba się Bogu.

I o to właśnie chodzi w duchowości wielkopostnej: spodobać się Bogu . A jeśli “podobam się” – moje życie staje się upodobnione do Niego samego.

A mnie miło będzie, jak będzie On zachywcony mną, conajmniej tak, jak ja jestem zachwycony moją córeczką Natalią.

:-)))))

Średnia ocena
(głosy: 5)

komentarze

Ładne,

ale się nie zgadzam. Bliższa jest mi wizja, że wszyscy i tak jesteśmy na dnie upadku i dopiero świadomość tego zbliża nas do Boga. Nie wierzę, że zbawienie można sobie zaplanować, że On bardziej kocha tych, którzy się starają żyć zgodnie, niż tych, którzy są paskudnymi grzesznikami… Wielki grzech oznacza wielkie cierpienie, dlatego Zosima się pokłonił przed Dymitrem Karamazowem ;)


Kurde, widzę duż różnicę między nami

ty chcesz się podobać Bogu, ja mam problem, czy to Bóg podoba się mi.
No ale egoista jestem, jak wiadomo.

Mogę więc nie na temat?
Znaczy o poście więcej i o sobie, niż o Bogu.

Ja zauważam coś takiego, że wyrzeczenie dla samego wyrzeczenia trochę nie ma sensu, fajnie jest, jak to jest elementem konstruktywnego planu, nie tyle np. nie jeść słodyczy, ale zacząć prowadzić jakiś sportowy tryb życia.

tak sobie też myślę, że czasem im bardziej staramy się od czegos uciec/wyrzec, tym bardziej do tego wracamy.

A czasem po prostu udaje się jakos pozbyć jakiegoś nałogu/przywary, niby tak automatycznie, nie myśląc o tym i nie starając się zbytnio.

A i sobie myślę, że post to jest akurat taki element religii, który świetnie też moga wykorzystać niewierzący.

Pozdrówka.

P.S. Nieźle i bez potknięć stylistyczno-ortograficznych napisane.

P.P.S. Pozdrowienia dla córki.


PIno

Pino

ale się nie zgadzam. Bliższa jest mi wizja, że wszyscy i tak jesteśmy na dnie upadku i dopiero świadomość tego zbliża nas do Boga.

To prawda. Gdyż gdybyśmy nie mieli tej świadomości nie chcielibyśmy się Mu podobać.

Nie wierzę, że zbawienie można sobie zaplanować, że On bardziej kocha tych, którzy się starają żyć zgodnie, niż tych, którzy są paskudnymi grzesznikami…

Nie wiem, czy można licytować kogo bardziej kocha. Myślę, że grzeszników – o tych częściej pewniej myśli niż sprawiedliwych bo ich życie jest w niebezpieczeństwie.. . Stąd warto mieś świadomość swoich grzechów. :-))) Nie dlatego aby się bać Jego, ale dlatego, że gdy odkrywam w sobie to, co się jemu niepodoba – odkrywam także, że ON o mnie myśli i bardziej mnie kocha niż tych sprawiedliwych.. .

Ale z jedną różnicą, cierpienie dla tegWielki grzech oznacza wielkie cierpienie, dlatego Zosima się pokłonił przed Dymitrem Karamazowem ;)

Nie zawsze. Czasami wyrządzeni komuś wielkiej krzywdy może być przyjemnością.. . Wszak mieszkańcy piekieł jeśli mogą być z czegoś dumni i zadowoleni, to właśnie tylko z tego. Mniejsza o to, że taka radość to żadna radość, ale dla nich to jedyna.. .

Pozdrawiam.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Niezupełnie,

greckie pathos (od czego nasza patologia) oznacza właśnie cierpienie lub doświadczenie.

Grzech zawsze jest cierpieniem i nie ma, że boli. Jak coś nie jest cierpieniem, to i nie jest grzechem…


PINO

Pino

greckie pathos (od czego nasza patologia) oznacza właśnie cierpienie lub doświadczenie.

Grzech zawsze jest cierpieniem i nie ma, że boli. Jak coś nie jest cierpieniem, to i nie jest grzechem…

Znowu się zgadzam. Nie każda radość jednak jest prawdziw a radością a nie każde cierpienie to owoc grzechu a więc cierpienie.. .
Wszystko zależy do jakiego punktu odniesienia je odnieść.

Sugerujesz, że grzech zawsze boli. Gdyby tak było, nie byłoby grzeszników. Boli w pełni ale dopiero na drugiej stronie brzegu… . Większość grzechów nie boli, stąd kłopoty.

Pozdrawiam.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Każdy kwadrat jest prostokątem,

nie każdy prostokąt jest kwadratem. Analogicznie z grzechem i cierpieniem.

Poldku, gdyby bólu nie dało się wytrzymać, to ludzi by w ogóle nie było. Sumienie, jak wszystko, daje się hartować i znieczulać, ale gdzieś tam zawsze się odzywa, no chyba, że ktoś jest psychopatą.


Grześ

tecumseh

ty chcesz się podobać Bogu, ja mam problem, czy to Bóg podoba się mi.
No ale egoista jestem, jak wiadomo.

To zależy jaki Bóg. Tak sobie myślałem będąc na seansie w chorzowskim planetarium kilka dni temu, że gdyby było możliwe spotkanie i poznanie – takie konkretne – tego który stworzył wszechświat warto byłoby się natrudzić aby obejrzeć cały wszechświat takim jaki on jest spotykając Go.

Ja zauważam coś takiego, że wyrzeczenie dla samego wyrzeczenia trochę nie ma sensu, fajnie jest, jak to jest elementem konstruktywnego planu, nie tyle np. nie jeść słodyczy, ale zacząć prowadzić jakiś sportowy tryb życia.

Wyrzeczenie jest bardzo ludzkim gestem. Zwierzęta nie mogą.. . :-)))

tak sobie też myślę, że czasem im bardziej staramy się od czegos uciec/wyrzec, tym bardziej do tego wracamy

Czasami tak. Ale wracamy gdy, nie otrzymujemy nic ciekawszego w zamian.. .

A czasem po prostu udaje się jakos pozbyć jakiegoś nałogu/przywary, niby tak automatycznie, nie myśląc o tym i nie starając się zbytnio.

Czasem tak, ale to nieczęsta sprawa i zależy chyba od człowieka.

A i sobie myślę, że post to jest akurat taki element religii, który świetnie też moga wykorzystać niewierzący.

Wspomniałeś o tym, ze wyrzeczenie – dobrze by było – aby było częścią jakiegoś większego planu. A plany i cele są różne. Motywacje nadprzyrodzone to szczególne wyszukane i wyrafinowane – rzekłbym – motywacje postu.

Przez przeposzczenie organizm się oczyszcza ale w pewnych rodzajach postu także i duch.

Pozdrawiam

P.s.
Dzięki za pozdrowienia. Właśnie siedzi na nocniku i macha nogami. Pewnie do Ciebie.

:-))))
p.s.
Dziś w necie siedzę, bo zajmuję się Natalką.

p.s.3.
Natalka zuch dziewczyna, zrobiła kupę do nocnika. A dopiero niespełna rok. Chłopaki starsze tak szybko nie załapali do czego służy nocnik.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Poldku, no dziewczyny sa inteligentniejsze:)

niz faceci.

Grześ, feminista:)


Pino

Pino

nie każdy prostokąt jest kwadratem. Analogicznie z grzechem i cierpieniem.

O!To, to!

Poldku, gdyby bólu nie dało się wytrzymać, to ludzi by w ogóle nie było. Sumienie, jak wszystko, daje się hartować i znieczulać, ale gdzieś tam zawsze się odzywa, no chyba, że ktoś jest psychopatą.

Sumienie nie zawsze się odzywa i nie zawsze może się odzywać, gdyż nie jesteśmy w stanie przewidzieć i poznać wszystkich konsekwencji swoich czynów, słów a nawet myśli.. .

Stąd wskazana jest tzw. czujność. Niektórzy nie lubią słyszeć o moralności albo w ogóle nie dają jej prawa bytu, a właśnie owa moralność jest ścieżką po której hadza sobie sumienie.. . Ono podlega też rozwojowi, np. poprzez wiedzę.. . W prawie ignorancja nie zwalnia od odpowiedzialności. W moralności ignorancja nie sprawia, że popełnione zło przestaje być grzechem. Jednak przyczyny ignorancji sprawiają, że wina jest pełna lub częściowa -> grzech lekki, ciężki.

Jednak moralność w duchowości nie jest celem samym w sobie.. . Jest szatą w której człowiek podoba się Bogu. :-)))

Pozdrawiam.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Pio&Poldek,

bardzo fajnie sobie dyskutujecie, ale jeszcze ciekawa jest kwestia, co jest grzechem, co za niego uznamy (a mam wrażenie, że kżdy uzn tu coś innego).

Są rzeczy, które moim zdaniem s obojętnie moralnie lub dobrze (albo przyjemne choćby) a wg Kościoła są grzechem.
Ja mam proste rozróżnienie-złe jest to, co krzywdzi innych.


Ja niewierzacy

A czy to nie lepiej po prostu żyć przyzwoicie, żeby nie wstydzić się przed śmiercią, że się żyło powiedzmy nieuczciwie, czy byle jak, czy że się nic nie osiągnęło…
zamiast starać się podobać bytowi trenscendentnemu, którego może wcale nie być?
Moralność powinna siedzieć w nas a nie gdzieś na zewnątrz.
Nie potrzebuję kościoła czy Boga do tego, żeby nie grzeszyć. Przyzwoitość to przyzowitość.

Ale ja jestem niewierzący i nie chrzszczony więc nie bardzo powinienem w tej dyskusji uczestniczyć.
Słowo “chrzszczony” ma chyba największą liczbę spółgłosek jedna po drugiej.


errata

lagriffe

Ale ja jestem niewierzący i nie chrzszczony więc nie bardzo powinienem w tej dyskusji uczestniczyć.
Słowo “chrzszczony” ma chyba największą liczbę spółgłosek jedna po drugiej.

po polsku piszemy : chrzczony.

(jest to jedyny merytoryczny komentarz, jaki mogę tu napisać)


Grześ

tecumseh

Ja mam proste rozróżnienie-złe jest to, co krzywdzi innych.

Ja osobiscie nie lubię języka zakazów i nakazów ale wolę język piękna i brzydoty. A w tych kategoriach – jak mówisz – to co nie krzywdzi innych nie musi już być piękne i dobre.. .
Wszystko zależy od czego do czego mierzysz i do czego dażysz.. . Innymi słowy w jakim kierunku kształtujesz siebie, swoją osobowość, charakter i swoje życie. Wszystko inne od tego wynika. Np. egoizm który nikomu nie czyni krzywdy gdy objadasz się cukierkami w kącie i boisz się, że ktoś przyjdzie i będziesz musiał się podzielić. :-)))

Pozdrawiam!

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Lagriffe

lagriffe

A czy to nie lepiej po prostu żyć przyzwoicie, żeby nie wstydzić się przed śmiercią, że się żyło powiedzmy nieuczciwie, czy byle jak, czy że się nic nie osiągnęło…

W 100% lepiej przyzwoicie niż nieprzyzwoicie. To bardziej ludzkie.

zamiast starać się podobać bytowi trenscendentnemu, którego może wcale nie być?

Przyzwoite podoba się Transcendetnemu. :-)))

Moralność powinna siedzieć w nas a nie gdzieś na zewnątrz.
Nie potrzebuję kościoła czy Boga do tego, żeby nie grzeszyć. Przyzwoitość to przyzowitość.

W nas siedzi cichutko – nie moralność, ale umiłowanie jej. I to dlatego to umiłowanie jakby determinuje człowieka ku niej… , ku dobru.

Jednak dobro już musimy sami poznać, normy moralne musimy sami odkryć, poznać i przyjąć. Na takim gruncie- wg mnie – rodzi się przyzwoite życie. Przyjmuję za swoje przyzwoite normy postępowania i żyję przyzwoicie.

Gdyby człowiek mógł sam tworzyć normy moralne, każda norma byłaby dobra. Natomiast normy moralne są poza człowiekiem. Człowiek je może przyjąć albo nie. Tak jak przyjąć normy przyzwoitego życia.

Jednak jeszcze tu się nie poruszamy w świecie religii. Kościół nie jest po to aby nie grzeszyć. Kościół jest po to aby móc żyć już tu na ziemi w Komunii z Bogiem. W jedności – tak tajemniczej jedności, jak jedność sakramentalna mężczyzny i kobiety.

Chrzest nie daje również lekarstwa niegrzeszenie.. .

Ale ja jestem niewierzący i nie chrzszczony więc nie bardzo powinienem w tej dyskusji uczestniczyć.

To nie jest blog dla ochrzczonych. Zapraszam do dyskusji.

Pozdrawiam.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Oczywiscie ze CHRZ

Jako stary dyslektyk zasunalem niezle. Nawet dumny z tego jestem.
Ale poprawne “chrzczony” ma 6 po kolei. glupie czeskie czy chorwackie KRK to se moze.
Co prawda wszystko jest wzgledne. Nazwisko PASZCZENKO ma w cyrylicy 7 liter a u nas 10.


Lagriffe

lagriffe

Jako stary dyslektyk zasunalem niezle. Nawet dumny z tego jestem.
Ale poprawne “chrzczony” ma 6 po kolei. glupie czeskie czy chorwackie KRK to se moze.
Co prawda wszystko jest wzgledne. Nazwisko PASZCZENKO ma w cyrylicy 7 liter a u nas 10.

CHrzest to jedno z tych słówek którymi mozna torturować cudzoziemców, domagając się ich prawidlowego wymawiania.. .

Jak Brzęczyszczykiwicz. :-))))

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Moralność

jest rzeczą podejrzaną, już choćby z tego względu, że podlega znaczącym przeobrażeniom na przestrzeni epok.

Nie ufam ludziom, którzy potrzebują jakichś jasno zapisanych zewnętrznych norm, żeby postępować przyzwoicie. Można dla porównania zerknąć na komentarze Artura Nicponia w ostatnim wątku Gretchen. On tam pisze, że ślub jest dobry, ponieważ jest Formą, którą człowiek sobie narzuca, pewnym zobowiązaniem, taką zbroją. “Dałeś mi Panie zbroję, dawny płatnerz kuł ją...” ;) To jest w gruncie rzeczy myślenie magiczne i z chrześcijaństwem niewiele ma wspólnego, bo chrześcijanie mają się zmieniać od wewnątrz, a nie tylko trwać przy pewnych normach moralnych dlatego, że złożyli kiedyś przysięgę wierności. To jest etos średniowieczny, rycerski, który został w pewnym momencie “ochrzczony”, ale w swoich źródłach jest pogański. Taki Piotr zaparł się trzykrotnie. Z tego wynika, że w nomenklaturze Nicponia jest ciotą.

„Przykazanie moje daję wam, abyście się wzajemnie miłowali” – i tyle. Nie mówię, że reszta jest nieważna, ale jest mniej ważna, co zostało jasno powiedziane.

pozdrawiam


Pino

Pino

„Przykazanie moje daję wam, abyście się wzajemnie miłowali” – i tyle. Nie mówię, że reszta jest nieważna, ale jest mniej ważna, co zostało jasno powiedziane.

I wyraziłaś ducha moralności. Sęk w tym, że tej miłości wzorem jest Jezus Chrystus. Więc przykazanie odnosi się od takiej miłości o jakiej on zaświadczył.

Problemy pojawiają się na gruncie definicji miłości. I jeśli nazwiesz miłością to co nią nie jest, wtedy wszystko psu na budę.

Innymi słowy, MIłość też podlega normom. A nią jest Jezus Chrystus.

Pozdrawiam.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Pino I jak się z Tobą zgodzić?

Grzech zawsze jest cierpieniem i nie ma, że boli. Jak coś nie jest cierpieniem, to i nie jest grzechem…

Zgodziłbym się z Tobą, gdyby nie jedno ale.
Tyle razy topiłem się w grzesznej rozkoszy, że o mały włos bym się zatopił.
Rozkosz lub uciecha lub używanie sobie nie miało nic z cierpienia.
Dlaczego ktoś wymyślił piekło, żeby mnie nim straszyć?
A bo ja wiem, czy rozkosz, euforia, ekstaza, radość była grzeszna, gdym nikogo nie krzywdził?

Albo, czy jak cierpię, że aż boli i krzywdzę moją cnotą bliźniego, tom lepszy? Bardziej podobam się Bogu?

Diabeł lubi lubieżników i męczenników. Po równo, jednych bardziej, drugich mniej?

Kogo kocha więc Bóg?

Nic nie działa na tym świecie, że zawsze. Nic tak nie działa.
Cierpienie bywa grzeszne.
Rozkosz bywa grzeszna.
Bywa, nie zawsze… Bywa więc, ze i cierpienie i rozkosz są niewinne.
Zawsze są okoliczności obciążające lub usprawiedliwiające.
Cień milosci ciągnie się za człowiekiem, gdy wchodzi po schodach do nieba i tak samo, gdy schodzi po schodach do piekła. Ten cień wyciąga człowieka za uszy z bagna takich spekulacji, by żył tu i teraz, na ziemi.

A patologie pojawiają się, gdy człowiek zgubi swój cień.

Te metaforyczne słowa są przewrotne.


Kiedyś mądry człowiek powiedział mi, że

zwykle jest tak, że z róznych powodów paplamy się w błotku

Okres Wielkiego Postu, to czas, aby się z tego błotka obmyć.

przynajmnej raz w roku spowiadać się i w czasie Wielkanocnym komunię świętą przyjmować

Ale czy tak podoba się Bogu?

Myślę, że tak, bo On wie…
...jakie to trudne….

...Ciągle zaczynam od nowa…


Synergie

znasz takie spostrzeżenie: “... miłość nie jest kochana”?

Właśnie to zdanie św.Franciszka odpowiada na problem jaki stawiasz. Można kochać namiastki i namiastki uważać za miłość. Sęk w tym aby pokochać miłość i miłowanie vide, uosobiona w 8 błogosławieństwach czy w Jezusie Chrystusie.

A rozkosze nie są same w sobie złe, rozkosze są złe gdy stawiają siebie ponad wszystko. Nawet ponad Boga. Człowiek przecież nie jest rzeczą do używania ale jest podmiotem kochania. Miłość więc obdarza a nie “konsumuje” kogoś.. .

A św. Paweł mówi starajcie się o rzeczy większe i zaczyna: Gdybym mówił językami ludzi i aniołów.. .

Pytanie brzmi czy staram się o rzeczy większe.. – bo kto się zaczyna oglądać wstecz nie jest godzien Królestwa Bożego, co można spuentować. Kto zatrzymuje się w staraniu się o rzeczy większe, ten ogląda się wstecz.

A więc kto uważa, że już w “pełni się podoba” ten stanął się brzydalem… dla Boga.

Pozdrawiam.

p.s.
Przepraszam, ze wcisnąłem się pomiędzy Pino a Ciebie.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Dorcia

przynajmnej raz w roku spowiadać się i w czasie Wielkanocnym komunię świętą przyjmować

To brzmi w stylu, umyj się przynajmniej raz w tygodniu na niedziel e… . Tak mi się skojarzyło.

:-)))

Pozdrawiam.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Poldek 34. Miłość miłością, ale

dlaczego Pino milczy. Ja się namęczyłem, żeby jej coś napisać a Ona, niewiasta ta urocza, mnie olewa.

Dobra, żarty żartami. Dość.

.miłość nie jest kochana”?

Nieprawda. Prawdziwa miłość jest zasze kochana, gdyż jest pełna. Powiedzenie opisuje jednak istotne doświadczenie egzystencjalne człowieka i na poziomie relatywnym ludzkiego doświadczenia oczywiście może być prawdziwe. Bo z namiastek zakochania i jego braku rozwija się kwiat miłosci.

Rozkosze i cierpienia, cnoty i grzechy są tylko namiastką, z której nie rozwinie się miłość prawdziwa. Ta musi spłynąć na człowieka w strumieniach Miłosierdzia Bożego na promieniach Łaski. Gdy już spływa (ta miłość), zaczyna sklejać namiastki rozkoszy i cierpienia, cnoty i grzechu w jedną całość duchowego doświadczenia. Jednoczy człowieka, dusze i ciało, rozum i serce.

Dziwny jest ten świat. Rzeczy wieksze wyłaniają się poprzez rzeczy najmniejsze. Poprzez pokorę wyłania się wiara, poprzez samotność wyłania się miłość, poprzez braki wyłaniają się cele…

Czyli Bóg zapłać. Błogosławieństwa odnawiają życie.

pozdrawiam

PS. Słowa pisane bez namysłu. W tekście dla Pino jest równiez coś więcej.


Synergie,

nie udzielam porad dotyczących moralności rano, przed pierwszym papierosem.

;-)


Wiara jest tajemnicą

i każdy ma do niej prawo.

Wierzący mają prawo o swojej wierze mówić
Niewierzący mogą pisać i mówić o tym, że nie wierzą

Wyznawcy wszystkich religii i wierzeń mają prawo dzielić się swoimi osobistymi doświadczeniami.

Poldku.

Ty piszesz o swoich przeżyciach o swoim widzeniu świata w kontekście Boga.

Nie nawołujesz, nie głosisz kazań ani nie zakazujesz niczego innym.
Masz dar cierpliwości, której niejednemu z nas niestarcza, brakuje na z
co dzień

Cenię sobie Twoje myśli, którymi dzielisz się z nami, ze mną. Wiele z nich jest mi bliskich. Jesteś bezpośredni, czytelny – nie nosisz żadnego kamuflażu

Serdeczności


Pino I słusznie

Grunt to się najarać.
Potem możesz sobie udzielać koniecznych porad moralnych. :)))


Hi hi,

właśnie. Co to za moralność przed śniadaniem :D


@wszyscy

jako że tu cała czołówka uduchowionych tekstowiczów się zgromadziła:),to wam podrzucę link do ciekawego wywiadu z Budzym:

http://tygodnik.onet.pl/32,0,42234,1,artykul.html


Ja uduchowiona?

Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że jestem jedną z najbardziej przyziemnych osób, jakie znam :) Ale niech ci będzie. Zaraz obczaję wywiad.

Thursday, lazy Thursday


Synergie

“”“Nieprawda. Prawdziwa miłość jest zasze kochana, gdyż jest pełna. “”“

To byłoby za proste. Od egoizmu do miłości daleka ale i bliska droga. Zależy co przyjąć jako miłość. Często za miłość bierze się przyjemność/uczucie jakie rodzi się z przebywania z daną osobą. Jednak gdy owo uczucie/przyjemność nie może być kryterium głównym miłości gdyż gdy pokłócę się z żoną, to nie oznacza, że przestałem ją kochać.

Pokochać miłość, to pokochać pewną postawę reagowania, odniesienia do osoby której darzymy miłością -> postawą wobec niej. W miłości są uniesienia, przypływy i odpływy, szalone i szalone.. . Ale one nie są esencją miłości, są czym przy okazji.

Do prawdziwej miłości, w pełni bezinteresownej chyba dorastamy. Widzę po sobie, że jest to proces. Ale aby ten proces zaistniał, trzeba się na niego zdecydować.. . Aby miłość była świadoma i pełna trza się na nią zdecydować na przyjęcie jej pełni wg katalogu św. Pawła.

Myślę, że nosimy w sobie zalążki/nasionka miłości ale nasionko nie jest jeszcze drzewem. Dzięki procesowi wzrastania staje się tym czym jest jako nasionko. Pokochać miłość, to nic innego jak dać się kształtować wg nasionka którego owoce wyśpiewał ś. Paweł w hymnie o miłości. Po owocach poznajemy czy kochamy.. , jesli kiepskie to ze mną coś nie tak. :-)))

Dziwny jest ten świat. Rzeczy wieksze wyłaniają się poprzez rzeczy najmniejsze. Poprzez pokorę wyłania się wiara, poprzez samotność wyłania się miłość, poprzez braki wyłaniają się cele…

Lewis to ujął tak:

*najwyższe na najniższym wznosi się i opiera… *

Pozdrawiam!

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


O, jakie piękne zdjęcie

(no mówiłam, że jestem przyziemna)


Marku

bardzo Ci dziękuję za ciepłe słowa. Fajnie, ze wpadłeś.

:-))))

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Grześ

wywiad przeczytam wieczorem, znikam na szkolenie.

Pozdrawiam textowiczowych duchaczy!!!

:-)))

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Ja też jestem przyziemny w sumie

ale jakoś mi to nie przeszkadza, ostatnio na szkoleniu doszedlem do wniosku z pewną osobą, że przyziemność nie jest zła i że różnych snobistyczno-mądrych osób, ich uczonych rozmów itede mamy dosyć.
szczególnie że obok perorował taki gostek dziwny, jakby blogował, to by był gorszy niz Jerzy Maciejowski sto razy jeśli chodzi o pewnośc i brak wątpliwości.

najzabawniejsze było, jak się pochwaliłem, że znam deMello, człowiek mnie napadł, to dawaj, cytuj, w ogóle opowiedz o tym.

A człek chciał se w knajpie o pierdołach pogadać, zresztą poważne rozmowy rodzą się najczęściej na marginesie przyziemnych gadek o pierdołach, tak niespodziewanie.

ale i tak nic nie przebije rozmowy o kradzieży papieru toaletowego i akcji pod kryptonimem “papier toaletowy”, która uskutecznialismy ze znajomymi na Słowacji w knajpie 1 stycznia 2010, szczegół był tylko taki, że chyba o tej akcji dowiedziała się cała knajpa:)

Zbawne to było

spadam kończąc spamowanie.


Hi hi,

jednak się przemogę i wrzucę kolejny odcinek powieści sexualistycznej.


Pino

największą duchowością jest przyziemność. Jak brak kontaktu z prezyziemnością – nie ma też duchowości. Na gnoju rosną najlepiej rośliny i na przyziemności rozwija się duchowość.. – tak mie się widzi.

Pozdrawiam.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Ciekawa wizja

Jeden mój eksio (ateista, zresztą hm, u mua to przeważnie ateiści się zdarzali) był zawsze zdziwiony, że ja jestem wierząca. Mówił, że to mu jakoś nie pasuje do całości ;-)


Pino

Pino

Jeden mój eksio (ateista, zresztą hm, u mua to przeważnie ateiści się zdarzali) był zawsze zdziwiony, że ja jestem wierząca. Mówił, że to mu jakoś nie pasuje do całości ;-)

Brzmi jakbyś była układanką w jego rękach.. .

Pozdrawiam.
************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Ależ Poldek!!!

To przykazanie kościelne :)

Tzw. minimum konieczne :))))

PS: a w która niedzielę myć się należy? Nie w sobotę przypadkiem, aby w kościele być czystym???

:)))


Dorcia blee

to przykazanie pochodzi z takiego okresu w Kościele gdzie nie przystępowano Komunii św. ze względu na konieczność spowiedzi u swojego proboszcza przed każdą Mszą św. podczas której chciało się przyjąć Jezusa, ale także ze względu na to, że powszechnie uważano się za niegodnych przyjęcia.. .

W dziedzinie częstotliwości przyjmowania Komusi św. przełom w Kościele zaczął się od Piusa X. A więc to czasy schyłku XIX wieku.

W dzisiejszym Kościele posoborowym to przykazanie brzmi jak obraza duchowości chrześcijańskiej. No bo jak być Jezusowym człowiekiem gdy tylko raz w roku do stoły Pańskiego.

To wg mnie, na wymogi pańszczyzny jakiejś wygląda a nie na świadectwo rzeczywistej wiary.

To jakbym swoim dzieciom kazał się umyć i ładnie ubrać tylko na Wielkanoc a właściwie w okresie Wielkanocnym.. .

Pozdrawiam.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Słyszałam coś innego,

choć oczywiście nie podważam Twojej kompetencji ;-) ale wydaje mi się, że spór o przyjmowanie częste albo rzadkie toczył się już w XVII wieku, po linii jezuici-janseniści. Mylę się?

Swoją drogą, dla mnie już pewne problemy są akademickie, odpadła cała mistyka Komunii i spowiedzi. Doktrynę transsubstancjacji przyjęto notabene dopiero na czwartym soborze laterańskim…


Pino

Spory były i bardzo różnawe jednak efekt był taki, że Eucharystia pozostawała – z rozmaitych przyczyn – skarbcem zamkniętym dla wiernych do dosyć “świeżych czasów”.

Ja mam na myśli nie lokalne spory ale sytuację w całym Kościele Zachodnim. A ta była taka, że mimo odstąpienia Lutra, Sobór Trydencki zapieczętował łacinę w liturgii oraz sprawowanie liturgii zamkną w ramy nakazów i zakazów, nie biorąc pod uwagę włączenia w nią ludu.
Dopiero ruch liturgiczny w XIX wieku zapoczątkowany przez Benedyktywnów z Solesmes i kontynuowany przez papieża Piusa X na dobre rozpoczął proces który trwa do dziś. Którego efekty zostały skodyfikowane w dokumentach Soboru Watykanskiego II. A reforma ta tak naprawdę trwa do dziś, gdyż jej do końca nie “skonsumowano”.

Metodą włączenia ludzi w życie religijne i liturgiczne był rozwój nabożenstw w jęz. narodowych. Próbowano włączać lud w życie religijne poprzez rozwój nabożeństw, np. Gorzkich Żali i innych. One były odpowiedzią na niedostępność Mszy Św.Podczas nich można było zarówno śpiewać w języku narodowym jak i słyszeć np.polską mowę.. .

Kolejnymi etapami tego procesu były reforma Piusa X, i dwa sobory Watykańskie.
Ogłosił dekret o częstym przyjmowaniu Komunii św. obniżając tym samym granicę wiekową przyjmowania Jej przez dzieci, podjął próbę reformy muzyki w liturgii.. .

Natomiast spory teologiczne, lokalne – nie jestem w nich dobry, kiedyś się o tym uczyłem – ale nie zajmowało mnie to. Pisałem pracę niedawno o roli muzyki w Liturgii Kościoła od początku do dziś i przy okazji musiałem przeorać to w jaki sposób liturgia K-ła ewoluowała. To ciekawy proces, chociaż nie zbyt szczęśliwy okresami. Niestety masówka w przyjmuwaniu do K-ła, masowe chrzty bez odpowiedniego katechumentatu(przygotowania) doprowadzały to patologii. Takich, że Ciało Chrystusa uważano za zabobon, albo w ogóle zaprzeczano realnej obecności Jezusa podczas Mszy św.( herezja Berengariusza).

W pierwszych wiekach gdzie wspólnoty chrześcijan były kameralne ten problem nie istniał. Po edykcie mediolańskim rozwój chrześcijaństwa był tak dynamiczny, że chyba nad nim nie zapanowano i wymknął się spod kontroli-Ducha. Masowe przyjmowanie chrztu, przychylność cesarza, promowanie na urzędy chrześcijan sprawiało, że szeregi wiernych wkraczali karierowicze i szukający władzy i wpływów niż Chrystusa.

Jako historyk wiesz pewnie więcej z perspektywy historii powszechnej.

Pozdrawiam.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Bardzo ciekawy post,

co więcej, wylądowałeś na jedynce. Zacnie. :)

Pozdrawiam


Poldku,

a może byś czasem napisał jakis tekst taki stricte teologiczny, znaczy teologiczno-historyczny, bo twój komentarz całkiem ciekawie napisany ten.

A na jedynce w końcu wylądowały wpisy, pod którymi się coś dzieje:)


Popieram,

ja z historii Kościoła to się znam porządnie tylko na jego myśli społecznej w XIX wieku, a to też bym musiała sobie przypomnieć pewne rzeczy…


Pino, Grześ

Zaskoczonym tym, że fajnie się rozwinęło pod tekstem, i, że na jedynce. :-)))

O historii to tak nieśmiało pisze, bo Pino mnie zaraz poprawi. I będzie obciach. :-))) A ja historii nie lubiłem najczęściej ze względu na wykładowców którzy mi ją wykładali w sposób zatomizowany.
A ja lubię jak jedno z drugiego wynika, i składa się – jak na film. Wtedy mam obraz całości, a jak mnie jaki szczegół potrzebny to doczytam. Taką syntezę z historii Kła chętnie bym sobie kupił ale nie ma. Dotychczasowe podręczniki księży Ułmińskiego i Kumora jakoś do łatwego przyswojenia się nie nadają.

Więc bardziej mi się podoba opracowywanie danego tematu przekrojowo poprzez historię Kościoła. Jak się wie jak było na początku, w środku i na końcu (teraz) to fajna wiedza. Wiele z teraźniejszości da się zrozumieć i nabiera to nowego życia.

Grześ, jak mnie co natchnie to napiszę. Okres Wielkiego Postu prowokuje do tematyki pokuty, wyrzeczeń i różnych form jakie miały miejsce.. .

Może jeszcze zdążę przed Wielkanocą.

Pozdrawiam.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Oooo,

“Okres Wielkiego Postu prowokuje do tematyki pokuty, wyrzeczeń i różnych form jakie miały miejsce.. .”

Jestem za i to może być ciekawe:)


Poldek, coś Ty,

o historii Kościoła to ja wiem zdecydowanie za mało, żeby kogokolwiek poprawiać, oczywiście nie licząc takich, co faktycznie nic nie wiedzą. Co do wizji uczenia historii, to zgadzam się jak najbardziej.

Pisz, pisz, ja też może kiedyś machnę jakiś esejek, o księdzu Lamennais na przykład.


Pino

a kto zacz ten ksiądz Lamennais ? Pierwsze słyszę, idę wygooglować.

p.s.

Widzę, dajesz mi podpuchę, :-)))

Pozdrawiam.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Czemu podpuchę? :)

Całkiem istotna i ciekawa postać.

pozdrówki


Ten Ksiądz Lemennais

to ciekawa postać, a chyba bardziej dramatyczna. Był księdzem ale chyba nie z przekonania – męczył się. A potem z pozycji “nie z przekonania” reformować chciał.. .

Przczytałem gdzieś w sieci artykuł o nim, ale pobieżnie. Może opisz syntetycznie jako historyk – chętnie przeczytam.

Pozdrówki.

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Moim zdaniem,

jak najbardziej z przekonania. Wielu uważa, że gdyby urodził się 50 lat później, to zamiast ekskomuniki mógłby się załapać na beatyfikację.

Artykuł na wiki o nim jest do kitu, wszystko pomylone. Może faktycznie coś skrobnę, ale to za parę dni dopiero chyba.

pozdrówki


Pino

Pino

Może faktycznie coś skrobnę, ale to za parę dni dopiero chyba. pozdrówki

Koniecznie skrobnij. Generalnie z reformatorami w Kościele zawsze jest problem. Przegrywają oni w metodzie jej wprowadzania. Można np. porównać św.Franciszka do Marcina Lutra. I jeden i drugi widzieli brak życia ewangelicznego w Kościele a jakże inne podejścia do odnowy Kościoła.

Pozdrawki!

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Racja,

ale zobacz… Biedaczyna został świętym, a tacy begardzi już sobie skwierczeli. Taka wielka była różnica? No nie wiem. Idea była w sumie ta sama.

Luter to jeszcze odrębne zagadnienie. Mnie przekonuje wizja Nowosielskiego (dla odmiany prawosławny człek), który twierdzi, że Luter był wielki jako reformator i buntownik, natomiast jako założyciel własnej konfesji był już przegrany z założenia, bo to przecież był żarliwy augustianin, który po prostu miał pecha się urodzić w najbardziej chyba parszywej epoce zachodniej Europy.

Żeby było jasne, credo in unam, sanctam, catholicam et apostolicam Ecclesiam… Ale to nie przeszkadza mi dostrzegać przeróżnych błędów i wypaczeń ;)

Pozdro


Pino

Pino

ale zobacz… Biedaczyna został świętym, a tacy begardzi już sobie skwierczeli. Taka wielka była różnica? No nie wiem. Idea była w sumie ta sama.

Ta sama ale inną metodą wzięta. Luter chciał innych zmieniać, Franciszek siebie.. .

Luter to jeszcze odrębne zagadnienie. Mnie przekonuje wizja Nowosielskiego (dla odmiany prawosławny człek), który twierdzi, że Luter był wielki jako reformator i buntownik, natomiast jako założyciel własnej konfesji był już przegrany z założenia, bo to przecież był żarliwy augustianin, który po prostu miał pecha się urodzić w najbardziej chyba parszywej epoce zachodniej Europy.

Z tego wynikałoby, że przyczyną byliby inni.. . Ale u Lutra – mimo, wyczulenia na nieprawidłowości w Kościele – nie podoba się to, że składając śluby wieczyste Bogu – złamał je.

Jeśli był mnichem po ślibach wieczystych, gdyby był wiernym przysiędze mnichem, to przecież dalej by sobie żył jak mnich ale w protestanckiej wierze. On jednak poszedł krok dalej. Założył własny Kosciół, złamał śluby zakonne, związał się z kobietą i zaczął żyć jakby na nowo przyjął chrzest… ???
Dla mnie to typowe ‘wylanie dziecka z kąpielą”. Zreformował wszystko, łącznie z zobowiązaniami danymi temu samemu Bogu. Gdyż Bóg Luteran i Katolików to ten sam Bóg.
Więc dla mnie Luter chyba zbyt zapatrzył za bardzo na grzeszność innych a zapomniał o sobie na drodze do świętości. A przecież najlepiej świat zacząć naprawiać od siebie-w tym tkwi sekret świętości.
Musiał być ambitny ten Luter – subiektywne wrażenie. Generalnie wiele się stało niedobrego w Kościele poprzez przerost ambicji – np. wcześniej podział Kościoła na Wschód i Zachód.

Pozdrawki!

************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .


Powiem tak,

Luter to był symptom, trudno go rozpatrywać w oderwaniu od całej ówczesnej sytuacji polityczno-religijnej.

Jarecki kiedyś fajny wiersz o tym napisał. “Johann Tetzel sprzedał dziś o jeden odpust za dużo…”

Marcinek miał specyficzną osobowość. Z jednej strony, był uczonym teologiem, ale zarazem stanowił zaprzeczenie tzw. umysłowości renesansowej. Wszyscy wtedy się fascynowali antykiem, a dla niego to było nic nie warte. Za jedyne godne uwagi źródło mądrości uważał Biblię, rozczytywał się w listach Pawła szczególnie i tak doszedł do doktryny sola fide.

A potem to już poszło lawiną, jak w 1517 ogłosił tezy wittenberskie, to w całych Niemczech się zakotłowało. Kiedy Johann Eck mu zarzucił, że głosi to samo, co Hus, to Luter odparł, że nauka Husa nie była sprzeczna z duchem chrześcijaństwa. No wszystko fajnie, tylko że Hus został spalony sto lat wcześniej i to nie decyzją papieża, a soboru, więc Luter podpadł już na całym froncie, bo prymat papieski też był uprzejmy zakwestionować wcześniej.

W sumie – z jednej strony tragicznie zepsuty Kościół początku XVI wieku, z drugiej rzeczywiście uparty, ambitny i w pewien sposób do bólu konsekwentny człowiek, czyli nasz mnich augustianin. To nie mogło się skończyć inaczej, jak tylko rozłamem, szczególnie, że idee Lutra były cholernie na rękę rozmaitym niemieckim władcom (prymat władzy świeckiej).

Ale czy nie przez takie herezje właśnie Kościół pozostaje żywy? ;)


Subskrybuj zawartość