Z tygodnia Młodzieńca: Co robić?

Środa. Od 3 dni siedzę w domu na antybiotyku. Zwariować można. Nic się nie dzieje, nuda, dłużyzna :-D. Tak to już jest, że jak się śpi do 12 to potem cały dzień jest rozbity.

Bo tak: Ani lekcji nie zrobię, bo mi się nie chcę, ani nie zadzwonię po materiały do kolegi, bo jeszcze za wcześnie, a potem zapomnę. Ani nie poćwiczę na pianinie, bo jest tyle innych, ciekawszych, niepotrzebnych rzeczy jak np. pałętanie się po domu bez celu.

Dnia tego całe szczęście przyjeżdżają dzieciaki brata… Może się nie zanudzę. Wyśpię się tylko i będę mógł się nimi zająć. Ale co to? Godzina 10, a mi tu Najstarsza N. wpada do łóżka krzycząc Wstawaj Wujek! Szybko zakrywam głowę kołdrą – “Mnie tu nie ma nie było i cześć”. I słyszę tylko zawiedziony głosik: “wujek nie chce wstać :-(”.

No to wstaję. W oczach piach, w nogach wata, a na ustach pieśń... eee, nie, coś pomyliłem. Pieśń w głowie, bo właśnie mi się śniło, że śpiewam a dziewczyny szaleją... ech, jaki to był sen…

Ale nic to. Wstałem. Twardym trzeba być nie miętkim! Więc do łazienki oczywiście najmłodsza A. za mną razem ze średnim S. Jakoś udało mi się ich namówić do sprawdzenia co robi babcia (a co mi tam, niech się Ona męczy :-)). Szybka toaletka i znów jestem piękny. Kawa w kuchni, szybkie śniadanie. I czas się przywitać z maluchami. Cześć, cześć po całusie. I dawaj się nimi zajmować... Nie to też jakoś inaczej było…

A już wiem. Dawaj do komputera. Najstarsza N. Mnie ciągnie: “wujek choć z nami do piwnicy po kompot!” – “Tak już, już”. Kończę szybko to co robiłem (nie dużo tego).

Ale w tym czasie babcia już wzięła dzieciaki do piwnicy (najlepsza z możliwych rozrywek – chodzenie po katakumbach przedwojennych bloków). Po chwili przybiega Najstarsza N. i woła: “wujek! Choć pomóż babci” No to lecę na złamany kark… Nie. Idę powoli, stopień po stopniu, bo trzymam najmłodszą A. za rączkę. W końcu pomagam babci… nieść skrzynkę. Skrzynkę w jednym ręku, bo drugim trzymam najmłodszą przy wchodzeniu po schodach.

I tak schodzi dzień, obiad, zabawa. Ja oczywiście haruję jak wół, zdejmując z Pawlacza (taki jakby schowek pod sufitem) po kolei torby i walizki, a potem wrzucając je z powrotem. Trochę z tym roboty, ale nie za dużo.

Potem kolacja i sprzątanie zabawek (to co tygryski lubią najbardziej – mam nadzieję, że sarkazm w tym zdaniu jest wyczuwalny).

A potem: Tata wołają maluchy! Tata wypija herbatkę, zjada kolację, szykuje dzieciaki i zabiera je razem z babcią (babcia oczywiście potem wróci z dziadkiem – tylko spieszy się na spotkanie).

I jest tak: 3 dzień bez szkoły, a ja znowu nic z zaległości nie zrobiłem, nie poćwiczyłem na pianinie, nie zrobiłem w zasadzie nic z najważniejszych zadań licealisty – muzyka. Dobra to zrobię we czwartek. Ale czy na pewno?

O tak. Właśnie teraz się tym zajmę! Cześć!

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

No pointa ci się udała,

szczególnie rozmieszył mnie ten licealista-muzyk. Pamiętasz twój zakład? Ostatnio w powodzenie sprawy zwątpiłeś, tak przynajmniej słyszałam :P
Moge powiedzieć tylko, ze dobrze, że mnie ten skomplikowany dzień nie dotknął za bardzo. :)


No jak to co robić, nic nie robić:)

nicnierobienie jest najlepsze.
A w sprawie ile rzeczy można zrobi w chorobie, zapraszam do mojego ostatniego tekstu.
Jest chyba 11 punktów:)


Zaraz zajrzę.

A tak tylko chciałem powiedzieć, że rezultet jest taki, że dziś też nic nie zrobiłem… No nic. Może jutro… acz wątpię
Pozdrawiam


Mido

Wpadłem na pomysł taki dziś (ciekawe dlaczego… :-D), że zostanę perkusistą jazzowym. Co ty na to, poza tym, że oczywiście we mnie nie wierzysz?
Pozdrawiam Jazzowo.


Subskrybuj zawartość