Wiara Krystyny Feldman

Kilka dni temu minęła trzecia rocznica śmierci Krystyny Feldman. Przypomniała o tym w salonie24 Anna .

img037.jpg

Krystyna Feldman w zajeździe Pasibrzuch koło Piły, 2002 r.

Pani Krystyna była rozpoznawalna. Pozdrawiali ją często nieznajomi, kiedy poznańską bimbą zmierzała z Rataj do Teatru Nowego, albo do pobliskiego kościoła na Fredry lub do Dominikanów. Ostatni raz widziałem panią Krystynę właśnie przy kościele Najświętszego Zbawiciela na Fredry, gdy w niedzielne południe szła zamyślona powoli do przystanku. Być może, jak to miała w zwyczaju, rozmawiała z Panem Bogiem. Bo Krystyna Feldman była przez całe swoje długie życie osobą głęboko wierzącą i mocno związaną z Kościołem. Nawet kiedy wzięła tylko ślub cywilny (jej mąż był rozwodnikiem) i nie mogła przystępować do komunii, chodziła na mszę świętą, a po latach odczytała ten związek jako dar od Boga.

“Przecież można powiedzieć, że w sensie duchowym uratowałam tego człowieka, bo wyciągnęłam go z alkoholizmu. On był wspaniałym, bardzo dobrym człowiekiem i świetnym aktorem. Pan Bóg najlepiej wie, co robi. Pewno mnie przez to przeprowadził, żeby mnie tak szalenie potem ugruntować i żebym po tym wszystkim potrafiła się cieszyć, że mogę tak głęboko powrócić do Kościoła. I to mi szalenie pomogło w życiu.”

Według pani Krystyny to właśnie wiara wzmacniała jej talent i dawała siłę oraz radość życia.

“Powiedzmy, że jestem zdolną aktorką, może nawet utalentowaną. Kto mi to dał? Przecież Bóg dał mi wszystko, co mam. Stąd prosty wniosek, że powrót do Niego wzmacnia talent. Taki choćby przykład. Jeżeli człowiek jest troszeczkę nie w porządku ze sobą, jest ze sobą skłócony i wie dokładnie, że to jest nie tak, jak powinno być, to te stany na pewno odbijają się na jego pracy, na pewno. Nie ma tego głębokiego oddechu, otwartości…”

“A przecież pomodlić się można równie dobrze w tramwaju czy idąc ulicą. Do Boga można modlić się wszędzie, dosłownie wszędzie. Czasem modlę się, czekając na wejście na scenę: Panie Boże, prowadź mnie. I jest taki spokój w człowieku… Jest pokój i radość z życia. Radość życia jest koroną życia. Właściwie katolik powinien całe życie weselić się radością duchową. O zmartwychwstaniu trzeba pamiętać.”

“Wiara żyje w człowieku i z człowiekiem. Objawia się w zwykłym odnoszeniu się do ludzi. Jeden uśmiech wśród kłócących się ludzi w tramwaju czy jeden dowcip potrafi rozbroić wszystkich. Ludzie naprawdę chcą banalnego dobra, chcą uśmiechu, spokoju. Tylko czasem, biedacy, nie wiedzą, gdzie tego szukać. A Chrystus powiedział: “Idźcie i głoście ewangelię”, to jest radosną nowinę. Tak zwyczajnie. On tego nie powiedział tylko do tych dwunastu, no powiedzmy jedenastu, bo jeden się wykruszył. On powiedział to do nas wszystkich.”

Przypomniały mi się te słowa Krystyny Feldman, kiedy dziś przeczytałem zabawną a jednocześnie pouczającą historyjkę przytoczoną przez blogera Oranje na blogu Anny :

“jak kiedyś szkiety sobie połamałem i musiałem jednak zagipsowany z ratajek do centrum pojechać, a gips uniemożliwiał jazdę autem, więc wsiadłem w szóstkę bodaj, ludzi pełno w środku tramwaju, zima, ja z tymi krukwiami czyli kulami drewnianymi jak z Jasnej Góry (wersja napoleońska niemalże) (bo te nowoczesne aluminiowe za krótkie były), no i wchodzę, zimno i milczenie i wiszę pod rurą, aż tu nagle ktoś mnie szturcha i skrzeczy: – Inwalida siada!

A to właśnie Pani Krystyna była i siadłem, a jakże, ale cisza zrobiła się w tramwaju, że nie daj Boże…
Jej potem zaraz ustępowali miejsca, ale jechała na stojąco.
Tak było w…, hm, 2001? Jakoś tak.”

Potrafiła więc pani Krystyna edukować poznańską wiareńkę :) Taki nasz poznański Bonaparte (dał nam przykład Bonaparte, jak zwyciężać mamy…) i Don Kichot w jednej osobie.

I na koniec dwie recepty Krystyny Feldman na dobrze spełnione życie i na każdy kolejny dzień:

“Czasem człowiek rano wstaje “lewą nogą”, a wtedy przeżegnać się wystarczy, albo powiedzieć: Boże, ja Ci oddaję cały ten dzień, prowadź mnie.”

“Na pewno modlitwa jest niesłychaną siłą, bo jest rozmową z Bogiem. To nawet nie musi być rozmowa. Nic nie mówić, nic nie mówić, wpatrzeć się w krzyż, wyciszyć się i słuchać. Dać mówić Bogu.”

Słowa Krystyny Feldman pochodzą z tej książki

img038.jpg

Średnia ocena
(głosy: 8)
ZałącznikRozmiar
img037.jpg116.64 KB

komentarze

Panie Kisielu, bardzo ładny tekst

pani Krystyna Feldman miala coś w sobie, to fakt.

NIkifora niestety nie oglądałem, ale kojarzę ją czy z wywiadów różnych czy choćby z jej popularnej roli babki Kiepskiej (która to zresztą rola pokazuje, że nie bała się iść swoją droga i zagrać w popularnym i jednak głupawym serialu, którego zresztą ozdobą była)

Ogólnie dzięki za tekst dobry.

Pozdrawiam.


P.S.

Tekst Anny też świetny i te anegdoty różne, linkuję więc, by łatwiej było znaleźć:

http://anna.salon24.pl/152851,krystyna-feldman-zmarla-24-stycznia-2007r-...


Grześ

Polecam wspomnienia Krystyny Feldman. To znakomita książka, pełna zabawnych i poruszających anegdot nie tylko z życia aktorki, ale i ze współczesnej historii Polski.

Dzięki za podanie linku do blogu Anny.

pozdr.


Nikifor jest marny imho,

ale Feldman genialna jak zawsze. :)

Dobry tekst!


Pino, Nikifor Nikiforem

istota jest tu:

Jeden uśmiech wśród kłócących się ludzi w tramwaju czy jeden dowcip potrafi rozbroić wszystkich. Ludzie naprawdę chcą banalnego dobra, chcą uśmiechu, spokoju.

Pani Feldman o żadnym miodku nie wspomina…

KIsielu, bardzo dobry tekst. A dla mnie – ważny.


Merlocie,

bo dobroć i radość to nie żaden miodek.

To miód, prawdziwy:)

Jak i uśmiech, no.
W sumie łatwo miodek czy sztuczny miód odróżnić od prawdziwego.


Przestańcie z tym miodem!

Muszę sobie kupić szampon dziegciowy. Bardzo ładnie pachnie.


Kisielu!

super. Dzięki za te słowa.

Pozdrawiam


Andrzeju,

Pani Feldman była rzeczywiście wspaniałą kobietą.
I nie zmienię zdania mimo, że stała mimowolną i nieświadomą sprawczynią mojej
straty i co ważniejsze, rozczarowania.:)

Odziedziczyłem po babci całą teczkę obrazków Nikifora.
Babcia kupowała je w latach 50 od samego mistrza.
Bardziej z racji współczucia i chęci wspomożenia, niż z powodu świadomości skończonej doskonałości tych dzieł.
A jako, że do mieszkania nie bardzo się one nadawały, za to doskonale stroiły z letnią chałupą, toteż tam pięknie oprawione zawisły sobie.
Tak sobie wisiały kilka lat, nikomu nie przeszkadzając i nikogo nie kusząc, aż do premiery filmu z panią Krystyną.

Gdy już za sprawą znakomitej kreacji pani Feldman o Nikiforze stało się głośno, nastąpił włam i akwarelki zniknęły. Tylko one. Potęga sztuki…

Strata jak strata… wiadomo, łatwo przyszło, łatwo poszło…. ale, że o ich istnieniu wiedzieli jedynie dobrzy znajomi, to już dużo bardziej przykra sprawa…

Pozdrawiam serdecznie


yassa

Gdybyś miał detektywistyczną żyłkę, mógłbyś zrobić tak: sporządzić listę znajomych, którzy mogli wiedzieć o Twoich Nikiforach, nie spiesząc się spotykać się z kolejnymi i wszczynać niewinne rozmowy o walorach malarstwa naiwnego z wykorzystaniem wariografu… a dalej to już by poszło, jak sądzę. :) Poza tym gratuluję znajomych, choć doświadczenie uczy, że mylimy się często w ocenie in plus i in minus.

Chciałbym mieć choć jednego Nikifora.

pozdr.


Andrzeju,

zdaję sobie sprawę, że wychodzi ze mnie leming, bo dla komfortu i świętego spokoju, oficjalnie trzymam się mało prawdopodobnej wersji, że to był przypadek.

No właściwie, to powinienem być zadowolony; najwidoczniej znalazł się prawdziwy miłośnik Nikifora, nie to co ja.
Najpewniej są więc w doskonałych rękach.:)

Pozdrawiam serdecznie


Subskrybuj zawartość