Nie pij Ernestto, czyli o koncercie Nigela Kennedy'ego w Warszawie


 

Gdybyście mieli zorganizować koncert, ale nie taki niszowy, z muzyką latającej ryby , tylko taki całkiem poważny…
Dajmy na to, chcielibyście dać ludziom uciechę i zaprosić Nigela Kennedy’ego, nie przyszłoby wam do głowy, że żądnych uciechy może być więcej niż sto osób?

Zapraszacie Nigela Kennedy’ego, który ma wystąpić z zespołem KROKE, a jeszcze ma być odczytany wiersz Szaloma Asza, czy myślicie trochę, czy jedynie spontaniczny entuzjazm was niesie?

Nie wiem jak odpowiadacie na te ankietowe niemal pytania, ale komuś to naprawdę przyszło do głowy i naprawdę ten koncert się odbył.

Nawet się wybrałam, tłukło mi się po kobiecie echo wątpliwości, że wydarzenie nie jest biletowane, nie ma informacji o niczym poza miejscem i istotą koncertu. Zbagatelizowałam echo. Niesłusznie.
Zaraz po pracy jadę. Wyobrażałam sobie, że stanę gdzieś z boku, albo wygodnie zasiądę w ławie kościoła przy Placy Grzybowskim, zamknę oczy i dam się ponieść. Samo to wyobrażenie odnosiło skutek w postaci wyciszenia i odprężenia. Każdy tego potrzebuje, nawet Gretchen.

Zaniepokoiła mnie trochę długość kolejki, która kończyła się gdzieś przy Emilii Plater ulicy, ale się nie zrażam. W końcu jednej osobie łatwo się jakoś skryć. Zobaczymy.
Stoję, nic nie robię. Nie przepycham się, bo nie umiem. W końcu przyjechałam późno, sama sobie to zrobiłam.

Widzę, że są takie osoby, które dzierżą zaproszenia w różnych kolorach. Aha! Czyli były zaproszenia, zapewne rozprowadzane wśród vipów, albo innych wtajemniczonych. Niech będzie. Się mówi trudno, jaki tam ze mnie vip, czy inny wtajemniczony.

Stoję, niewiele rozumiem, bo ludności po horyzont. Podsłuchuję kto mówi, oraz co. W podsłuchiwaniu jestem niezła, więc po kilku minutach już coś tam coś tam zaczynam rozumieć.

Podeszłam do tłumu i zaczął mnie nieść woooolniutko, lecz do przodu. Jestem na prostej prostej do wejścia głównego, znaczy środkowego.
VIP-y wchodzą wejściem po prawej ręce.
O! Znowu jestem bliżej.
Nieźle, ale robi się coraz cieplej, tlen skończy się za cztery do pięciu minut, chyba mam objawy klaustrofobiczne, które się nasilają wprost proporcjonalnie do świadomości, że nie mam się gdzie wycofać, ani dokąd się udać. Muszę trwać tu gdzie jestem – inaczej się nie da.
Bardzo nie lubię takich sytuacji, bo wybór mieć lubię, w szczególności drogę ewakuacyjną.

Ciekawe, że w tym oszałamiającym tłumie, ludzie są sobie życzliwi. Różni młodzi mężczyźni (kobiety też, bez przesady), wymieniają ze mną uśmiechy i błyskotliwe cięte riposty, wypowiadane ot tak, bez większego sensu.
Najbardziej poszkodowani są cudzoziemncy, którzy ni ku ku w naszym języku ojczystym, a tutaj ktoś coś przez tubę przemawia.

Ileś tam osób się wycofuje, co nie jest takim złym wyjściem, ale ja po pierwsze nie widzę drogi ucieczki, po drugie uciekać nie chcę. Nadzieja jak twierdził Bond, James Bond, umiera ostatnia.
Ktoś się przeciska z hasłem, że do domu, tam mamy płytę, sami sobie posłuchamy.

Gość przez tubę zaprasza wycieczkę z różowymi identyfikatorami, wielką radość tym wzbudzając, wielką.

Jeszcze trochę do przodu.

Czy jestem w ogródku, czy jestem gąską?

Aż w pewnej chwili dveżi se zaviraji , pardą mon french. A potem otviraji , żeby znowu se zavżec .

Nikt już nie wejdzie, mówi tuba, proszę się rozejść. Tłum ogromny jest spokojny jak niemowlę. Ludzie odchodzą, ale nie wszyscy. Spora grupa na coś liczy, prawdopodobnie na wejście, bo na co innego?
Z jednym miłym chłopakiem zastanawiamy się czy nie ma miejsc na ambonie, w konfesjonałach, w podziemiach.

Podobno względy bezpieczeństwa zdecydowały, żeby już więcej nie wpuszczać. Względy bezpieczeństwa? To one się zaczynają po przekroczeniu progu kościoła? Tak tylko samą siebie pytam, bo jakoś najmniejszych wysiłków organizacyjnych w tym zakresie nie dostrzegłam.
Nie ma żadnej ścieżki kolejkowej, barierek, nie ma żadnej ochrony, tych kilku nastoletnich osób tworzących kordon ze swoich złączonych rąk, to chyba liczyć nie można.

Ktoś pyszczy, ktoś próbuje po dobroci, każdy sobie radzi jak umie.

Stoję, słucham, obserwuję. Wiem, że nie wejdę.
Nagłośnienia na zewnątrz niet .

Dlaczego zwlekam z odejściem? Sama nie wiem. Przychodzi mi do głowy pomysł, żeby podejść i powiedzieć szalom , trzy miesiące temu byłam w Izraelu, i tę oto spódnicę kupiłam w Jerozolimie, znam kilka słów i zwrotów po hebrajsku.
Oj, Gretchen…

Nieszczerze i z płytkości mojego serca pragnę pogratulować organizatorom koncertu: Stołecznej Estradzie we współpracy z Festiwalem Skrzyżowanie Kultur ( http://festiwalsingera.pl/index.php?d=77 ) .

Nieźle Państwu poszło, naprawdę nieźle. Nie sztuka, przynajmniej nie taka znowu, zaprosić człowieka przyciągającego tłumy.
Sztuka w tym, żeby te przyciągnięte tłumy mogły poznać warunki uczestnictwa w wydarzeniu, z przeproszeniem kulturalnym.

Sztuka w tym, żeby nie było tak jak zwykle u nas w kraju nad Wisłą, że nie ma nikogo odpowiedzialnego, ten nie jest tym, tamten też tym nie jest, niektórym jest przykro.
Na mój ogląd świata, to mieliście państwo wiele szczęścia.
Po pierwsze nieogarnialny tłum składał się z przedziwnie kulturalnych ludzi ( a to przecież Warszawa!), po drugie wynikające z pierwszego, nikomu nie odbiło, żeby tych nastoletnich ludzi siłą przebić. Chwilkę by to zajęło. Maleńką.

Odrobina odpowiedzialności, nikomu jeszcze nie zaszkodziła. W każdym razie, tak uważam.

Jutro w plenerze na Próżnej, koncert Zakopawer z repertuarem piosenek żydowskich. Zapowiada się na tyle ciekawie, że pewnie się wybiorę.

Dzisiaj?

Pewnie to grał...

Sobie dedykuję...

Średnia ocena
(głosy: 2)

komentarze

Gretchen

...;-)


Borsuku

... :)


widziaęłm Kroke w

Kroke właśnie. na Kazimierzu dawno temu grali w Alchemii …



Stopczyku

No to co ja mogę powiedzieć?
Zazdroszczę.


To wychodzi że żalu ma pić Gretchen,

nie Ernestto:)

A pewnie bym się wkurzył na twoim miejscu bałdzo, no, ale u was tam w wielkim świecie to na pewnoi jeszcze będzie okazji i Kroke i Nigela obaczyć, nie to co u mnie na prowincji, no.

Pozdro.


Grzesiu

Sam widzisz jaki tu jest wielki świat. Przeogromny.

Właściwie to jestem zadziwiona, że koncert Madonny był na lotnisku, mógł przecież odbyć się u mnie na podwórku. Bez bietów oczywiście, jakoś wszyscy się zmieszczą, prawda?

Żenada i już. No.


ech, Gretchen

Szefowa nie przyszła zastępowali ją obojętni na los placówki smutni dwaj panowie o wyglądzie gangsterów. Szef każdgo działu ma tu wygląd Gangstera. Czasami się zastanawiam czy nie dokłądam się do handlu materiałami rozszczepialnymi albo też ludzkimi. Dzięki ich obojętności wymknąłem się przed dwudziestą, co za fart co za szczęście! I biegiem do kośćioła Wszystkich Świętych, niezwykłe u mnie gdyż z reguły kościołów się boję. Ponure gmaszysko świątynne nieopodal mojego domu mijam nocą wracając z pracy. Corman mógłby tu filmy kręćić. Biegnę rażno to centrum, a nie jakieś tam mokradła Włochy, Green Way po lewej bloki, ludzie śpieszą, najpewniej publiczność, ocho już się niedługo zacznie…
Dalszy ciąg znasz Gretchen, tłum ludzki i moje o słodka naiwnosći myśli jak tam w środku będzie gdy wszyscy się znajdą?. Jak będę słuchać muzyki gdy upchną nas w środku niby w Tokijskim metrze zawodowi upychacze?. A wentylacja.
A powietrze? A mieszające się odedchy i zapachy? A moja psychika zciśnięta z przodu boków z tyłu żadnej drogi ucieczki?
Co prawda nie zrozumiałem komunikatu ale echo i głosy powtarzające sobie wieść jeden drugiemu oraz poruszenie potwierdzały co usiłowała mi podpowiedzieć moja wyobrażnia przestrzenna gdy tak przyglądałem się ciżbie ludzkiej i murom kośćioła. Nic z tego…
W Łodzi zorganizowano koncert pod gołym niebem na rynku manufatury, a tam jest dużo miejsca…tylko w te dni szans nie miałem by się tam zjawić. Niedosyt podobnych wydarzeń jak widze wielki, widownia dopisała szkoda że jedynie widownia. Pomyślałem sobie że za jakiś czas ktoś zorganizuje koncert Nigela ale za pieniądze widząc liczbe ludzi nie mam wątpliwości.
Dzięki Gretchen za zniechęcanie do butelki…Ale sama rozumiesz


Ernestto&Gre,

a ja znowu stwierdzam, że jedno co warto, to upić się warto:

Qrwa, co za tydzień, masakra, aż idem napisać u siebie komentarz z wrażenia.
Czy tylko mi się takie rzeczy przytrafiają?

jednak wychodzenie z domu przynosi zbyt duże konsekwencje:)


Ernestto

Moja pozycja wyjściowa była całkiem niezła, to znaczy, stałam w tłumku, któremu się zdawało, że wejdzie środkowym wejściem.
Przesunięto mnie na tyle blisko, że mogę Ci powiedzieć o fioletowym świelte, którym oświetlone było wnętrze kościoła. Ja to mam szczęście!

Faktycznie w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, z niemożliwości decyzyjnych. Już nie mogłam się wycofać, bo nie było jak, a do wejścia jeszcze jakieś dwie setki ludzi. Zrobiło mi się dziwnie duszno.

Z bliskiej odległości, komunikaty były tylko trochę bardziej zrozumiałe.
Najbardziej mnie chyba rozśmieszył argument kobiety, która twierdziła, że to jest jej parafia i ona wie, ile osób jest w stanie się zmieścić w tym kościele.
Chociaż... Był jeszcze taki gość, który dziarskim krokiem ruszył do wejścia dla vipów z hasłem, że to jest kościół i nikt nie może mu zabronić się modlitwy.

Jeszcze ktoś podejrzał, że dwie niezależne osoby, z których każda miała zaproszenie, weszły razem.
Wiedza matematyczna, zdobyta w szkole, pozwoliła panu szybko policzyć, że na dwa dwuosobowe zaproszenia, weszły jedynie dwie osoby i przekonywał dziewczynę z produkcji, że te dwie brakujące, to on i jego żona. :)

Tak czy inaczej… Pewnie mi nie uwierzysz Ernestto, ale kiedy tam tak stałam, pomyślałam, że być może udało Ci się jednak wyrwać z pracy i gdzieś się kłębisz, razem z tłumem.

No i proszę, nie pomyliłam się.

:))


Grzesiu

Takie rzeczy nie przytrafiają się tylko Tobie. Nie wiem czy to nie jest pociecha zbyt marna, żeby w ogóle pociechą być mogła…
Ja też miewam takie dni.

Jeśli już się zdarzą, po przekroczeniu krytycznego progu ogarnia mnie wyłącznie głupawka . Wtedy to już koniec. Nic mnie nie przygwoździ, wszystko mnie rozśmiesza.

Dla Ciebie i dla Ernestto:


Subskrybuj zawartość