Gretchen porażona czyli co też można w sieci przeczytać

Artur Nicpoń napisał dla salonu bardzo zabawny tekst.

http://crusader.salon24.pl/75116,index.html

Jest on tak zabawny, że nie mogę się powstrzymać by nie odpowiedzieć.

Otóż Artur Nicpoń postanowił napisać tekst o uzależnieniach.

Wróć.

O nałogach.

Żeby jednak być sprawiedliwym wobec tego co Artur chciał należy powiedzieć, że Artur Nicpoń postanowił napisać tekst o tym co mu się wydaje w sprawie uzależnień.

Wróć.

Nałogów.

No dobrze, nie będę się tu czepiać słowa nałogi bo poza oczywistym anachronizmem, nic temu słowu zarzucić nie można.

I na tym kończy się lista tego czego temu tekstowi zarzucić nie można, ponieważ jest w nim tyle nierzetelności formalnej ile tylko można sobie wyobrazić. Oczywistą sprawą jest, że ludzie mają swoje przypuszczenia i poglądy, domyślają się pewnych rzeczy. Nie zaraz koniecznie wszystkimi się trzeba dzielić, ale można bo pisać każdy może.

Tekst zaczyna się od zachęcającego zdania:

“Tym razem pogadamy sobie o nałogach”

No to pogadajmy.

Zawarta w tekście definicja uzależnienia jest całkowicie intuicyjna czyli wyssana z palca. Zdaniem Autora uzależnienie polega na częstym lub ustawicznym robieniu sobie dobrze. No i od tego dobrze jest nam tak dobrze, że hej a potem chcemy żeby znowu było nam dobrze:

“Warto sobie na początek powiedzieć, co to są te nałogi tak w ogóle. W sporym skrócie, to jest przyzwyczajenie się do tego, że jakiś ośrodek przyjemności jest mile łechtany cały czas albo co jakiś czas. To przyzwyczajenie jest tak silne, tak lubimy to łechtanie, tak nam ono weszło w krew, że nie potrafimy się opanować. “

Po dokonaniu wysiłku definicyjnego Autor pisze, że w gruncie rzeczy to wszystko lipa i żadnych tam uzależnień nie ma.

“(...)i warto sobie szczerze powiedzieć, że coś takiego jak nałogi nie istnieje, albo absolutnie wszystko na świecie jest nałogiem takim czy siakim. “

Następnie jest coraz ciekawiej:

“Jedyną bowiem podstawą dowolnego nałogu jest słabośc charakteru. Ludzie wychowani raczej twardo, w dyscyplinie wewnętrznej, nauczeni osiagania własnych celow nie maja problemów z żadnymi nalogami. Bo by nie mieć z nimi klopotów wystarczy powiedziec sobie zdecydowane NIE.

Nic więcej. “

W tych kilku zdaniach, jednym sprawnym ruchem Artur Nicpoń zmiata z powierzchni wiedzy wszystko co na ten temat udało się zbadać do dzisiaj.

Chociaż właściwie nie.

Autor prezentuje rzetelną wiedzę na zadany sobie temat tyle, że jest to wiedza tak mniej więcej z z początków poprzedniego stulecia. Wtedy to uważano, że problemy z substancjami psychoaktywnymi to przejaw słabości charakteru, że wystarczająco silna wola nikomu nie pozwoli utonąć w otchłaniach nałogu.
A jak już nic nie pomaga to ksiądz pomoże i jak powie delikwentowi, że to grzech to od tego delikwent się uzdrowi.

Moje rozbawienie, całkiem zresztą życzliwe dla Autora, osiągnęło swoje apogeum przy tym fragmencie:

“Z tego co mi wiadomo bodaj tylko heroina uzaleznia autentycznie fizycznie, tzn. nie biorąc którejś już tam dawki odczuwa się realny fizyczny dyskomfort, bóle i tym podobne sprawy. Ale przecież i to jest do wytrzymania.”

Przeczytałam całość i komentarze pod tekstem, i śmiech mój zawisł po to, by za chwilę całkowicie zniknąć z mego oblicza.

Naprawdę nie sądziłam, że są jeszcze ludzie, którzy mogą myśleć w ten sposób o uzależnieniu. Że nie wiedzą podstawowych rzeczy, które są dostępne na milionach stron internetowych i w milionach tomów książek.

Takich głupot nie czytałam już dawno.

W tym miejscu pozwolę sobie zwrócić się bezpośrednio do Autora tekstu.

Otóż widzisz Arturze uzależnienie tym się różni od używania rozmaitych środków czy przejawiania pewnych zachowań, które uzależnieniem nie są właśnie tym, że powiedzenie sobie “NIE” nie działa.

I wierz mi, że nie dlatego że ktoś jest cieniasem.

Nie wiem czy jasno się wyrażam, ale uzależnienie polega mniej więcej na tym, że robisz coś czego już robić nie chcesz, coś z czego nie masz już nic dobrego, coś co przynosi bardzo realne cierpienie nie tylko fizyczne, i to wszystko z robieniem sobie dobrze nie ma nic wspólnego.

To nie są jakieś tam jaja z nagradzaniem się, raczej jest to powolne i mozolne czołganie się do następnej dawki po to, żeby przetrwać. Sięgasz po to jeszcze raz i jeszcze raz z powodu przymusu. Niektórzy robią to tak długo, aż umrą.

Naprawdę wiesz źle, że fizyczne objawy odstawienia daje tylko heroina. Daje je również nikotyna, alkohol, inne niż heroina narkotyki. I często nie są to stany do wytrzymania.
Do tego stopnia są one nie do wytrzymania, że ludzie umierają.

Słyszałeś o psychozach alkoholowych czy narkotykowych?

Słyszałeś cokolwiek o objawach uzależnienia?

Słyszałeś czym się różni normalne używanie od nadużywania czy uzależnienia?

Czy tak sobie usiadłeś na łące i wykombinowałeś, że napiszesz co wiesz?

Jest w tym Twoim tekście jeszcze jeden naprawdę fajny wątek.
Zaczyna się on tak:

“Otóż problem z nalogami, których tak w zasadzie to nie ma, polega na tym, że sporo cwanych sukinsynów lubi sobie wypic i zakąsic nie robiąc zbyt wiele. Mówię tu teraz o terapeutach, którzy „leczą” z tych wszystkich –izmów.”

No więc widzisz Arturze ja jestem takim cwanym sukinsynem.
Mówię Ci, cholernie jestem cwana.

Dalej piszesz tak:

“Wyleczą cię, moje ty serdelko, ze wszystkiego. Z alkoholizmu, z dragów, z nadmiernego zainteresowania sexem, z każdego –izmu cię wyleczą. Za drobna opłatą, co oczywiste.”

Po to by pięknym wysokim c zakończyć ten wywód:

“Wyleczą cię w ten sposób, że staniesz się okaleczoną, nieszczęśliwą duszą. I to wyleczą cię z czegoś, co w rzeczywistości nie istnieje.”

No to odpowiem Ci tak.

Znaczna część tych cwanych sukinsynów pracuje w publicznej opiece medycznej za pieniądze tak małe, że Ty byś zapewne nawet nie drgnął na swom wygodnym fotelu. Specjalnie dużo się za to wypić i zjeść nie da.

Lecznie chemicznych uzależnień w naszym pięknym kraju każdy ma zapewnione w ramach tego co płaci na ubezpieczenie.

Jeśli ktoś się chce leczyć w prywatnym gabinecie to może.

Może, ale nie musi.

Powinieneś rozumieć różnicę.

Wybór. Wolność.

Rozumiesz, prawda?

Okaleczone i nieszczęśliwe dusze? A skąd Ty to wytrzasnąłeś?

I naprawdę Artur to, że Ty uważasz, że coś nie istnieje to nie zmienia faktu tego czegoś istnienia.

No słowo daję, że ten tekst Ci się udał. Mógłby być znakomitą antyczytanką.

Żeby o czymś rozmawiać, a nie tylko gadać to czasami trzeba coś wiedzieć.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Pani Gretchen,

Pani teraz sama do siebie mówić będzie?

Bardzo ciekawy ma Pani objaw. Ciekawe co Pani bierze…

Pani uważa, że jak ma wiedzę (to wiem) i rację (to podejrzewam), to ktoś się tym przejmie?

Pani zwykła polemizować z ludźmi, którzy nic nie wiedzą, poza tym, że mają rację. Ale to wiedzą na pewno.

I po co Pani tam chodzi, czytać takie rzeczy. Ja wiem, że ciśnienie paskudne, ale niech się Pani kawy może napije, co?

To tyle odnośnie częsci artystycznej.

*

A poważnie, to mam pytanie. Próbowałem ostatnio pewien tekst napisać i mi nie wyszło, bo się za głupi okazałem.

I proszę wybaczyć toporne słownictwo. Nie znam się, OK?

Pytanie jest takie: czy da się postawić tezę, że uzależnienie (glównie chodzi mi o alkoholowe, ale przymusu nie ma) jest dodatnio skorelowane z przypadkami manii prześladowczej?

Pewna rodzinna historia mi po głowie chodzi i spokoju nie daje.

Polecam się łaskawej uwadze


Czy można uzależnić się

od Korwina albo łże księdza?
Szanowna Autorko?

Bo to nas przenosi z wieku XIX do XXI.


Gretchen,

dobry tekst, tyle, że mam wrażenie, że szkoda czasu, ten pan jest odporny na wiedzę.
I to nieważne jakiejd dziedziny to dotyczy.
Poza przekonaniem o swej wartośći, misjonarstwem zaciekłym przeradzającym się niekiedy w groteskowe pokrzykiwania, pogarda dla inzcej myślących i swoimi fantomami nie ma nic do zaprezentowania.
Choć nie, zdarzyło mu się kilka fajnych, literackich kawałków napisać, gdy jakims cuudem wydostał się z niewoli pisania o lewactwie.

W sprawie tego tekstu miałem mu napisać, że zanegował całą wiedze medyczną, psychologiczną, psychiatryczną itd., ale stwierdziłem, że w sumie po co to pisać.

On jest z tych, o których pan Yayco pisał, z ,,wiedzących”, więc niech wie i niech mu go ta wiedza cieszy.

Kurde, zastanawia mnie na jakiej podstawie ludzie są tak megalomańscy? Nie pamiętam żadnego tekstu wpsomnianego autora, w którym by pokazął swą specjalistyczą wiedzę w czymkolwiek.
Zna się na wszystkim za to.
A jak ktoś zna się na wszystkim, to w sumie tak jakby się nie znał na niczym.

Pozdrówka

P.S. Przepraszam, że może wpis zbyt ad personam, ale jakoś złośliwie nie mogłem se odmówić.


Panie Yayco

A pan jeszcze kilka wpisów temu, gotowyś byłeś, iść ze mną na udeptana ziemię, że niby pan kobitek nie napastujesz?
I co?


Panie Yayco,

,,I po co Pani tam chodzi, czytać takie rzeczy. Ja wiem, że ciśnienie paskudne, ale niech się Pani kawy może napije, co?”

Trochę odniosę do siebie, chodzić pewnie nie przestanę, ale muszę zlikwidować konto, by mnie nie kusiło do komentowania tam.
Bo ja nie tak jak nasz szanowny macho Arturo N. człek słaby i uzalezniony od wszystkiego, co się da i od komentowania w S24 nie wiedzieć czemu się czasem (ale coraz rzadziej nie moge powstrzymać)

A by rozluźnić atmosferę, mogę wrzucić żartobliwą radę z ,,desperate Housewives” jak najlepiej pozbyć się nałogu?
Poprzez drugi nałóg:)


Panie Igło,

a na czym Pana zdaniem polega napastowanie.
To nie musi być definicja naukowa. Wystarczy robocza jakaś.

Po prostu, żebym wiedział, za co Panu przylać.

Pozdrawiam, ćwicząc palce


Panie Yayco,

tylko prosze z Igłą delikatnie, bo znowu nam się zapadnie on w sobie i zamilknie na dni długie i ponure ., które bez Igielnych wizji jeszcze dłuższe i jeszcze bardziej ponure będą.

Pozdrówka


Panie Yayco

No to może tak?
Jak, tylko szanowna Gretchen okno uchyli, coby woń z wypalanego piecyka ulotnić, to pan zaraz się pojawiasz i harmider & jazgot straszliwy czynisz, pod pretekstem, jak owa wspomniana, przez biedną i sponiewieraną Gretchen, sąsiadka na tytuń mało odporna.


Panie Grzesiu,

to żadne jest odkrycie, Jeszcze jak Pana na świecie nie było, tośmy, z kolegami prawo wykryli takie, że suma nałogów musi być stała.

Przez lata praktykowałem z powodzeniem. Najśmieszniej mi wyszło rzucenie palenia. Bo suma mi się utrzymała.

A co do tamtego, o czym tu poniekąd mowa, to patrz Pan, że ja jakoś sobie dałem rade. Fakt, że tam tylko za komentatora robiłem, marginalnie.

Ale nie brakuje mi tego. Ale też faktem jest, że nie mogę sobie pozwolić, jako choleryk. Pan człowiek jest znanej spokojności i z każdym może rozmawiać tak długo, aż tamten sam się przyzna, że jest głupkiem.

Ja takiej siły już w sobie nie mam. Zaraz mam ochotę takiemu napisać, że głupek. A nie wypada.

Pozdrawiam zazdrośnie


Panie Grzesiu

Pan Yayco sugeruje, że wedle odkrytego przez niego prawa &kolegów, tego o sumie nałogów czytaj głupków, to suma mu sie zgadza.
W sensie, tu, czy tam komentować, na jedno wychodzi.
:)


Panie Igło,

nie wiem co mówią doktorzy, ale moim zdaniem, to co Pan napisał, nie ma żadnego związku z tym, co ja tutaj napisałem.

Potrzebuję wiedzieć czy istnieje naukowo dowiedziony związek miedzy nałogiem a manią prześladowczą. Niby jak tak na Pana popatrzę, to sobie zdanie wyrabiam, ale pewności nie mam. Więc pytam. Kogoś, kto przypadkiem może wiedzieć. Albo, cholera wie, może i nie przypadkiem.

Na tym poprzestanę, bo Grześ za Panem prosił.

Pozdrawiam, nieco rozczarowany


Panie Igło, udręko mojej starości,

igla

W sensie, tu, czy tam komentować, na jedno wychodzi.
:)

Co prawda nie o to mi chodziło, ale faktycznie trafil pan w sedno.

Oczywiście różnicy nie ma na poziomie uzależnień. Bo na poziomie cywilizacyjnym, to jednak różnica jest. Tak sądzę.

Pozdrawiam absolutystycznie


Ale z tego co pan napisałeś

Panie Yayco, to wynika tylko, że pan se jeździsz po swojej stronie boiska a ja po swojej.
Na wrotkach.

Pozdrawiam zmęczony nieco.
I być może dlatego pan nie rozumiesz.


Może być, Panie Igło,

albo ja, albo Pan.

A przy okazji. Jak chcesz pan erudycją błyskać (gdzie indziej) to powiem panu, że to byli ci płascy i te krągłe.

Pozdrawiam wspominkowo, udając się powoli na spoczynek


Szanowny Panie Yayco

Na moje oko to Pan nie jesteś choleryk. Pan jestes sangwinik.

A co do reszty to niech sie Pani Gretchen wypowiada. Albo Pan Maciejowski:-)

Pozdrawiam jeszcze poniedzialkowo


Panie Lorenzo,

bardzo się pan myli, niestety.

A co do diagnostów, to sobie wypraszam. Dokładnie tak!

Pozdrawiam się z Panem


Widzę, że Panowie się dobrze czują i bardzo dobrze!

Ponieważ jako cwany sukinsyn pracowałam do tej pory to zaraz zacznę odpowiadać dopiero.

Jak ja Panów pozdrawiam!


Lomatko, Panie Gretchen

na wszelki wypadek ewakuuję się na sam szczyt drabiny!

I stamtąd Pania pozdrawiam. Pana Yayco tudzież!


Panie Yayco

Gdybym ja zechciała odpowiedzieć Nicponiowi na Jego tekst o kobietach i mężczyznach to by dopiero było. Ho ho ho!

A co do mówienia do siebie, to czemu nie? Przynajmniej rozmawiam z kimś kto mnie rozumie…

I łażę tam przez to całe Tekstowisko cholera. No ale fakt, że ciśnienie podnosi. Lepiej niż kawa.

Teraz poważnie odpowiadam na zadaną przez Pana kwestię:

Otóż mania prześladowcza w przebiegu uzależnienia od alkoholu jest zjawiskiem jak najbardziej występującym.

Przybiera ona różne formy w zależności od sytuacji i zaawansowania uzależnienia.

Dwie najczęściej spotykane formy:
zespół Otella – znaczy się do nieprzytomności rozbuchana a jednocześnie niczym nieuzasadniona zazdrość o partnerkę (może to być żona na ten przykład) przejawiająca się nadmiernym (delikatnie powiedziane) kontrolowaniem tejże.

Czymś podobnym są stany lękowe pojawiające się w ostrym przebiegu stanu abstynencyjnego. Wszyscy na mnie patrzą, wszyscy wiedzą itd.

A! No i jest jeszcze psychoza alkoholowa stanowiąca powikłanie w przebiegu zespołu abstynencyjnego. Może dawać podobne historie jak w manii prześladowczej. Najbardziej niebezpieczne.

Pozdrawiam zaciekawiona do czego Panu ta wiedza…


Panie Igło

Uzależnić się można, jak mówią niektórzy od wszystkiego.

Upośledzenie kontroli jest jednym z objawów uzależnienia.

Panie Igło Pan się czepiasz Pana Yayco w taki sposób, że ja w końcu pomyślę że Pan jest zazdrosny (nie w znaczeniu zespołu Otella).


Grzesiu

To co piszesz to widzę i się z Tobą zgadzam.

Coś pamiętam, że w piątek moi pacjenci rzucili że ja to jestem dobra na każdą życiową okoliczność i odpowiedziałam im, że terapeuta dobry do wszystkiego jest do niczego :)

Ja nie chcę Artura do niczego przekonać. Nawet nie chcę Mu wykazać jak bardzo się myli.

Uważam jednak, że jeśli w sieci pojawiają się takie teksty jak Jego powinien się pojawić tekst-przeciwwaga. Bo jednak ktoś te nasze myśli zebrane czyta. I dla czytelników to napisałam.

Nie jestem i nie będę zalogowana w salonie, więc to była jedyna droga.


Panie Lorenzo

Co Pan tak w panice na drabinę uciekasz?

W przeciwieństwie do Pana Jerzego Maciejowskiego ja nie mam zwyczaju ludzi diagnozować w sytuacjach pozazawodowych. (ten człowiek w końcu zmusi mnie do działań o charakterze zbliżonym do wyrusowych)

Uczuciwie też muszę dodać, że ja mam zgeneralizowany wstręt do diagnozy ponieważ ona niczemu nie służy.

Wróć.

Służy, ale nie pacjentowi.

Pozdrawiam patrząc w górę...


Hm,

zaniepokoiłem się:

,,ten człowiek w końcu zmusi mnie do działań o charakterze zbliżonym do wyrusowych”

CO to są działania zbliżone do wyrusowych?
Chyba nie chodzi o kolejne odejście stąd?
Mam nadzieję.


Panie _siędzie_ obok, Pani Gretchen,

a ja przysnę krzynkę, bo to za moment godzina duchów nadejdzie i sprawnym byc trzeba.

Hu, hu! (w ramach pozdrowień)


Grzesiu

Nie chodzi o odchodzenie. No coś Ty!

Pamiętasz kwestię przekręcania nicków?

Pamiętasz…

O to mi idzie.

Jerzy Maciejowski przegina straszliwie. Jak mnie weźmie to ino dym pójdzie.


Panie Lorenzo

Proszę sobie spać spokojnie.

Całkiem wygodnie na tej Pańskiej drabinie.


aha,

czaję, znaczy kumam, znaczy pamiętam.


Szanowna Panie Gretchen

stanowczo protestuję,że Pani jest cwany sukinsyn!!!

Pani nie może brać do siebie odzywek kogoś,komu przewróciło się w głowie!

Nie jemu jednemu mamona narobiła szkód w mózgu,ale tak na ogół dzieje się ze wszystkimi,którym z nieba spadają pieniądze.
Jakież to żałosne;wszem i wobec opowiadać,pokazywać:flinta,kapelusik,terenówka i joint w gębie,no i mądrości wynikające z bogactwa.

Szanuję Panią i nieraz podziwiam;Pani jest dobrym człowiekiem i jestem dumny,że mogę być choć wirtualnie przyjaźnić się z Panią!

Pozdrawiam serdecznie


Pani Gretchen,

dziękuję za respons.

Częściowo zaspokoiła Pani moją ciekawość. Chodziło mi jednak o inną formę zjawiskową manii prześladowczej. Taką mianowicie, kiedy ktoś, kto nie potrafi sobie poradzić ze swoim życiem, wini za wszystko inną osobę, upatrując w niej źródła wszelkiego zła. Miałem taki przypadek w rodzinie i szukam ogólniejszej klamry.

A co do tego tam, co to Pani wie, a wszyscy rozumieją, to nic się nie da zrobić. To jest dość łagodny przypadek trolla wszystkowieda. Łagodny, bo czasem nawet napisze coś z sensem, ale ważniejsze dla niego jest trzymanie się kurczowo włąsnej racji i pozytywny efekt szybko ginie. Pierwiastek trollizmu tkwi zaś w tym, że się jego Pani nie pozbędzie.

Nawet jak ktoś mu wprost napisze, że gadać z nim nie chce, to on i tak przyjdzie. A jak Pani jemu powie, żeby czegoś nie robił, to on to zrobi trzy razy. Na wszelki wypadek.

A jak Pani napisze jemu brzydkie słowo, to rozpocznie debatę nad tym jak się ono pisze, a jak (jego zdaniem) pisać się powinno. Masakra.

Nie ma na to rady. Trzeba ignorować, cierpliwość ćwicząc.

A co do diagnozowania. To ten przypadek przypomniał mi pewną anegdotę. Pani ma pamięć jak słoń, to pewnie Pani pamięta, ale na wszelki wypadek przypomnę, że chodzi o raport, który sporządził przodownik policji, po obchodzie ulicy Targowej. W 1932 roku.

A w raporcie napisał:

“Z bramy doszły mnie odgłosy stosunku pozamałżeńskiego”.

Przyzna Pani, że nie każdemu jest dany taki aparat diagnostyczny.

Pozdrawiam tonizująco


Panie Zenku

Dziękuję za te słowa, bardzo Panu dziękuję.

I powiem Panu jak Grzesiowi. Ja nie zamierzałam Artura przekonać, bo założyłam że tego nie przeczyta. Po co miałby? Przecież wie.

Mnie tylko trochę rozśmiesza jak ktoś siada sobie po środku osłonecznionego salonu, zwołuje wiernych słuchaczy i zaczyna nauczać o sprawach, o których nie ma pojęcia.

To co mnie smuci to raczej fakt, że słuchacze mają taki sam pogląd jak guru, bo to oznacza że nieumków jest więcej.

Żadne to niby odkrycie przecież, a jednak mnie smuci.

Pod tym mijającym się z prawdą przemówieniem jest jeszcze cała skomplikowana (?) koncepcja, która… Aaaaa tam, Panie Zenku co ja tu będę przynudzać.

Pozdrawiam Pana przyjacielsko i tyle.


Panie Yayco

O co innego mnie Pan pyta zatem.

To o czym Pan pisze to jest schemat powszechny jak samo uzależnienie.

Mniej więcej idzie to tak.

Wbrew temu co się powszechnie sądzi na podstawie obserwacji (niekoniecznie uczestniczącej) człowiek uzależniony (dajmy na to od alkoholu) pije chociaż nie chce pić.

To picie przynosi mu określone kopy w zadek i one z różnych stron przychodzą. A to od rodziny, a to od pracodawcy, a to od własnego w końcu organizmu.

Te wszystkie nieprzyjemne bodźce zostawiają ślad w postaci poczucia winy, wstydu i takich tam nieprzyjemnych uczuć, których każdy z nas wolałby nie doświadczać, więc człowiek uzależniony też by wolał.

Ale doświadcza.

Bo pije nadal.

I w tym wszystkim, żeby chronić swoje picie ten człowiek musi sobie to wszystko jakoś uzasadnić, wyjaśnić.

Najprostszym sposobem jest znalezienie sobie wroga. Kogoś kogo się obwini i przerzuci na niego całą odpowiedzialność za własne życiowe nieszczęścia, które z kolei dają wspaniałe usprawiedliwienie dla dalszego picia.

I tak w kółeczko.

Takim wrogiem może być wszystko: lewactwo wszechświatowe czy prawactwo wszechświatowe, ale najczęstszym wrogiem jest najbliższa osoba.

Niestety nazbyt często ta najbliższa osoba kupuje tę wizję chorego świata i zaczyna szukać w sobie odpwiedzi na pytanie, co ze mną jest nie w porządku, gdzie popełniam błąd. Zaczyna czuć się winna…

No, ale to jest już druga strona zagadnienia.

Pozdrawiam Pana zachęcając w razie co do dalszych pytań...


Szanowna Terapeutko!

Musiał Panią poruszyć Nicpoń, skoro spowodował taki tekst. Ja mogę się tylko domyślać, co napisał, bo zaglądać mi się nie chce. Odechciało mi się w zasadzie od razu tu w TXT, gdy przeczytałem motto “lepiej mieć siostrę w burdelu niż brata lewaka”, o czym zresztą delikatnie wspomniałem panu AN. Dlatego “nie płakałem po…”


Panie Joteszu

Jest Pan zupełnie nie na czasie!

Teraz jest inne motto, jakże znaczeniowo odległe od poprzedniego.

Teraz hasłem przewodnim Arturowego bloga jest….

“Katolicyzm nie jest dla mięczaków!”

Pozdrawiam stojąc na baczność


O Jezu!

Wrzasnę ze zdumieniem! Poprzednie motto wydawało mi się wyrazem totalnego chamstwa wobec kobiet, zwłaszcza sióstr. Nie wiem, czy AN ma siostrę ale ja mam i stąd mój niesmak.

Do aktualnego motta trudno mi się odnieść, gdyż ze stadium katolicyzmu polskiego przeszedłem dawno temu do stadium ateizmu rzymsko-katolickiego…

Wracając do nałogów i uzależnień – do jakiej kategorii zaliczyła by Pani TXT? Kiedy TO może stać się groźne i jak się ustrzec lub walczyć w przyszłości?
:)


Panie Joteszu

Wątpię, żeby Artur miał siostrę.

Gdyby miał nie wymyśliłby takiego hasła. No ale to tylko moje refleksje…

W sprawie TXT to proszę sobie w wolnej chwili przeczytać mój tekst, o ten:

http://www.tekstowisko.com/gretchen/53046/zespol-uzaleznienia-od-txt-uje...

Może część odpowiedzi Pan odnajdzie :))


Pani Gretchen,

tak mniej więcej podejrzewałem.

Pozostaję we wdzięczności


Panie Yayco

Pan mnie atakujesz a nawet zachodzisz ze skrzydeł.
Uuuważaaaj.

Ja jestem zazdrosny o wszystkie fajne kobitki, co to nie są moje, a są fajne.

I najpierw pan piszesz do p.Gretchen, że nie jest cwanym sukinsynem a potem, że ma pamięć jak słoń.
Nie bądź pan taki politpoprawny, chyba jak słonica co nie wygląda/brzmi najlepiej ale przynajmniej po polsku.
Nie mówiąc o tym, ze w świecie słoni panuje matriarchat a pan przecież jesteś samiec alfa.

Haaa.


Panie Igło,

dopiero czwarta, a Pan już piszesz dziwności. Nieporządek.

Gdzie ja napisałem, że Pani Gretchen nie jest cwanym sukinsynem? Chyba mnie Pan z kimś pomylił. Zresztą, ona bardzo cwana jest, proszę Pana. A jak chce wobec siebie używać form męskoosobowych, to pewnie dlatego, że nasza szowinistyczna kultura (zbudowana staraniem wielu pokoleń bezimiennych bohaterów sprawy maskulinistycznej) zapomniała tutaj o żeńskim odpowiedniku. Ja się z tym określeniem, zastosowanym do niej, nie zgadzam, ale nie będę z autodefinicjami dyskutował. To raz.

Co zaś do słonicy, to powiem Panu tak. Jak Pan taki zazdrosny, to zacznij Pan od tego, żeby tak słowa dobierać, żeby kobiet nie odstręczać. Skąd Pan wie, może Pani Gretchen ma kłopoty z nadwagą? I Pan ją urażasz, w samo jądro kompleksu, wtedy. Ja akcentuję jej pozytywne przymioty intelektualne, a Pan zaraz o grubych łydkach. Nieładnie. To dwa.

A z tym matriarchatem u słoni, to całkiem nie zrozumiałem. Mam jechać do Kenii, Pana zdaniem? Ja jako były samiec (kilkorga zapomnianych liter) nie nadaję się do takiego klimatu. Ciśnienie mi skacze od gorącego. To trzy.

I jeszcze na koniec, bo mi się przypomniało: a skąd Pan to wziął,że ja Pana atakuję? A jakiż ja miałbym w tym cel ukryty?

Pozostaję w zastanowieniu nad niezdiagnozowanymi alergiami wiosennymi


Ach

to pan Zenek mnie zmylił, ten co to pana zagaduje.
Bo jak pan sam widzisz ja do boju z marszu wchodzę i atakuję.

To sie nazywa bój spotkaniowy w podręcznikach.

Bo pan tu się rządzisz pod moja nieobecność, na dodatek kobiety miejscowe do zagrody zaganiając.
Taka pani Magia, na ten przykład, to do tej pory przez pana płacze.
A ja musiałem nr komórki zmienić bo jej mąż mnie z panem myli.


Panie Igło,

proszę już nie brać tych proszków!


Panie Yayco

Proszki to ja przed snem biere.

A tera to ja se placyk udeptuję, czekając na pana, jak se już pan cóś napiszesz.
I na sposobność czekam, do wyprowadzenia ataku, lornetując z góry upatrzonych pozycji.

I nie myśl pan se, że będzie letko.


Acha

I nie wpychaj mnie pan tu w to, ze to ja słowa – słoń – pierszy użyłem.
Sameś pan sie w tę zeribę zagonił, a teraz kombinując, ostrze odwracasz.


>Gretchen

Czyli Pani uważa, że nie można się oduzależnić czy można, bo już nie kumam?


.

.


Pani Magio

Dobrze, że pani się już z mężowskiej i Yayczynej opresji wyrwałaś.
Nawet poprzez terapię robót fizycznych.
Skutek się liczy.

A jakby to na wagony węgla przeliczyć?
To na ile wyjdzie?
:)


Gretchen

Wpadłem zachęcony przez Delilah.
Sam z siebie zagladam tu nieczęsto- bo nuda. Ale mniejsza o nudę.

Otóż, droga Gretchen, po przeczytaniu twojego textu stwierdzam, że napisałaś długaśne wypracowanie o tym, że nie mam racji i nie podałaś ANI JEDNEGO argumentu, który by wskazywał na to, że racji nie mam.
Wskazujesz na to, że ja swój text skomponowałem na podstawie tego, jak mi sie wydaje, że jest.
I w kontrze prezentujesz text, który jest dokładnie tym samym, tyle, że na odwyrtkę. Tobie sie wydaje, że jest inaczej.

No tośmy sobie pogadali. He he.

P.S. proszę o jakiś przykład uzależnienia, które jest nie do przezwyciężenia przy pomocy silnej woli i jednoznacznego powiedzenia sobie NIE.


"Zawarta w tekście definicja uzależnienia jest

całkowicie intuicyjna czyli wyssana z palca.”

akurat to normalka u białego człowieka :D

“Takich głupot nie czytałam już dawno.”

proszę poczytać inne notki b.cz.

a tak btw textu to doszedłem do wniosku że nie jestem od niczego uzależniony … czasami tylko nadużywam

“Kto pyta wielbłądzi”


MAGIOOOO

już dawno tak sie nie kulałem,przepyszne!!!!!


Artur

Odpowiem Ci oczywiście, ale chwilowo ziemia mi się pali, wyjeżdżam itd więc trochę to potrwa.

Napisałam tem tekst w odniesieniu do Twojego i zwróciłam się w nim do Ciebie. Zauważyłeś?

Zrobiłam to dlatego, że wiem że możesz nie tylko tu wejść i przeczytać, ale też odnieść się do tego co przeczytałeś.

Szkoda, że nie przestrzegasz pewnych zasad, które dla mnie akurat są dość oczywiste i wygłaszasz złośliwe opinie o mnie i tym co przeczytałeś u siebie. Szkoda, że zamiast gadać na temat jedziecie sobie tam teraz w salonie po mnie.

To jest baaaardzo łatwe jak ktoś nie ma szansy odpowiedzieć.

To jest bardzo łatwe i bardzo mało honorowe.


Gretchen

Artur Nicpoń przeoczył chyba, że występujesz w swoim wpisie jako terapeuta więc podpierasz sie swoim autorytetem formalnym w wydawaniu sądów. Niemniej przyłączam się do jego pytania czy nie licząc (pewnej grupy środków psychoaktywnych) większość uzależnień to nie są uzależnienia psychiczne? Czy nawet jeśli występują objawy negatywne przy abstynencji od uzależnienia to nie można ich pokonać troszkę ośmieszona silną wolą bez wspomagania farmakologicznego?

Skąd się biorą alkoholicy czy palacze rzucający swój nałóg z dnia na dzień? Wyjątki od reguły? Czy terapie uzależnionych od hazardu czy seksu prowadzi sie poprzez leczenie farmakologiczne?


biały człowiek widać zapomina, że

każdy człowiek jest inny i jeden zamknie się w chacie, zrobi prywatny detox i przetrzyma, a drugi się zachleje, zaćpa albo powiesi.

patrząc na twórczość białego człowieka odnoszę wrażenie, że to niesamowicie zadufany w sobie typ. z takich co to wszystko wiedzą i na wszystkim się znają. od stosunków międzynarodowych (patrz wiekopomne teorie o sojuszu Bolandy z Moskalami) po terapię uzależnień.

żałosne

>sajonara

“Skąd się biorą alkoholicy czy palacze rzucający swój nałóg z dnia na dzień? Wyjątki od reguły? Czy terapie uzależnionych od hazardu czy seksu prowadzi sie poprzez leczenie farmakologiczne?”

np ci górale co przysięgają na jakiś obraz czy innego bałwana :). a co do drugiej części to chyba nie trzeba być fachowcem w typie białego człowieka żeby odróżnić istotę uzależnienia od C2H5OH od nałogowego grania w pokerka na pieniądze :) ...

“Kto pyta wielbłądzi”


Docent

A ty sądzisz, że alkoholik musi być typem menela o czerwonym nosie?

Z góralami nie załapałem.


Pani Gretchen,

czego Pani oczekiwała?

Moim zdaniem, to co nastąpiło było jedyną możliwą i dostępną reakcją. Niektórzy tak mają, a Pani tego nie zmieni.

Nawiasem mówiąc nie ma przeszkód, żeby się Pani tam zarejestrowała, skoro chce się Pani z nimi gadać.

Podobnie jak można wyrazić przyśpieszenie w wiorstach. Na zdrowaśkę kwadrat.

Można. Tylko po co?

Pozdrawiam, życząc rozrywkowego wyjazdu


sajonara

oczywiście, że nie

a górale mają taki zwyczaj, że przysięgają przed jakimś świętym obrazem, że pić gorzałki nie będą

“Kto pyta wielbłądzi”


Artur

Co do tego, że ja wiem, a Tobie się wydaje.

Tak sobie policzyłam, że gdzieś tak 1/3 życia spędziłam jak dotąd na zgłębianiu tematu. Studia, staże, książki, szkolenia i te wszystkie nudne i wielu do szczęścia niepotrzebne nudziarstwa. To raz.

Dwa, że oprócz wyżej wymienionych to jeszcze mam coś co się nazywa praktyką, a co inaczej można nazwać uczeniem się od samych uzależnionych. I znowu sobie szybko policzyłam, że to są tysiące godzin przegadanych w skali tylko jednego roku. A było ich trochę więcej.

Dodaj sobie jeszcze drugie tyle przeznaczone na rozmowy z rodzinami tychże i masz mniej więcej jakiś obraz.

Reasumując to daje mi dość solidne podstawy do tego, żeby móc ocenić ile wie osoba z którą rozmawiam, albo której tekst czytam.

Z wielu powodów ludzie się różnią. Wiedza na określony temat może być jednym z kryteriów.

Twoja teza jest taka, że uzależnienie nie istnieje. Z tego wysnuwasz drugą tezę, że kwestia leczenia to pieprzenie w bambus, bo wystarczy sobie powiedzieć “NIE”.

Stawiasz pytanie:

“proszę o jakiś przykład uzależnienia, które jest nie do przezwyciężenia przy pomocy silnej woli i jednoznacznego powiedzenia sobie NIE.”

Nie ma na nie prostej odpowiedzi.

Uzależnienie to z jednej strony to wszystko co się wiąże z działaniem substancji (czy zachowania) na organizm w sensie fizjologicznym, a z drugiej skomplikowany kocioł psychologicznego bałąganu w człowieku.

Dodaj sobie do tego, że całe to uzależnienie ma charakter zaburzenia postępującego co oznacza, że z czasem jest coraz gorzej.

Dlatego u alkoholików głęboko uzależnionych następują nieodwracalne zmiany organiczne, które nie dają szans na powrót do takiej jakości życia jaką miałaby ta sama osoba rozstająca się z alkoholem odpowiednio wcześniej.

Wiesz, że u alkoholików zmienia się metabolizm?

Że u seksoholików orgazm działa na mózg podobnie jak alkohol czy narkotyki?

Że mózg uzależnionego działa inaczej na poziomie neuroprzekaźników czyli elektryki?

Przy czym samo odstawienie substancji czy odmówienie sobie jakiegoś rodzaju zachowań to tylko wstęp do zobaczenia własnego wewnętrznego spustoszenia.

Picie, ćpanie, seksohlizm, hazard czy cokolwiek innego to tylko środek do celu. To są jedynie sposoby.

Oczywiście są ludzie, którzy sobie z tym radzą sami. Jest jednak wśród nich bardzo wielu, którzy działają połowicznie – odmawiają sobie tego co robili dotąd i wydaje im się, że jest po sprawie. Najczęściej nie jest.

To jest istota uzależnienia. Dlatego niewiele ma to wspólnego z silną wolą.

Dlatego łatwiej jest skorzystać z pomocy niż zmagać się samemu.

Żeby była jasność. Ja nigdzie nie napisałam o konieczności korzystania z pomocy psychoterapeuty. Nigdzie też nie pisałam co myślę o polskim systemie pomagania uzależnionym. Ani o tym jak powinen być finansowany.

Nie zgadzam się z postawionymi przez Ciebie tezami. Tyle.


sajonara

Objawy zespołu odstawienia (abstynencyjnego) bardzo często są pokonywane przez uzależnionych bez wspomagania farmakologicznego. Nawet te z dość widowiskowym przebiegiem.

Są dwa bezwzględne wskazania do hospitalizacji w takich wypadkach: psychoza i napady drgawkowe. To są stany zagrażające życiu więc sam rozumiesz…

Co i tak nie zmienia faktu, że wielu moich pacjentów w takich razach nie udało się w kierunku szpitala.

Jakoś tak jest, że odstawienie najczęściej powoduje różne nieprzyjemne stany, co dotyczy nie tylko uzależnień chemicznych.

Ludzie uzależnieni od seksu, hazardu czy internetu najczęściej mają takie objawy jak drżenie rąk, bezsenność, niepokój, lęk, ogólna telepka.

Terapii farmakologicznej się już właściwie nie prowadzi. Leki się włącza tylko w razie konieczności, wspierająco.

Okazało się na czymś co się nazywa przestrzenią dziejów, że najskuteczniejsza jest psychoterapia. O!

Na Twoje pytanie o wyjątki trochę jest w odpowiedzi do Artura.


Docencie

Na Ukrainie jest podobno jakaś ikona, do której ludkowie pielgrzymują.

W szczególności uzależnieni ludkowie.

No i niektórym pomaga. Jak naszym Góralom.


Panie Yayco

No ja może rzeczywiście mogę robić wrażenie pomylonej, ale naprawdę nie aż tak.

Po co ja miałabym się rejestrować w salonie?

Sam Pan widzi (to taka formuła retoryczna, bo wiem że Pan nie widzi), że tam się nie trzeba rejestrować żeby zostać z błotem zmieszanym.

Ludzie to mają zacięcie.

Poza tym tam się nie rozmawia tylko wrzeszczy.

A mnie wrzeszczeć na ludzi religia zabrania.

Pozdrawiam porannie z deszczowego Opola…


Łomatko, Pani Gretchen!

Na festiwal Pani pojechała? Śpiewać Pani będzie? Ja to chcę koniecznie zobaczyć i usłyszeć!

Pozdrawiam niecierpliwie


Panie Lorenzo

Muszę Pana rozczarować.

Tym razem nie wystąpię.

Ale gdyby kiedyś w przyszłości to niezawodnie Pana poinformuję.

Pozdrawiam rozchmurzona


Nie wiem dlaczego, Pani Gretchen,

ale przed oczami pojawiły mi się postaci z satyrycznych rysuneczków Ha-Gi. Oto tekst z jednego z nich: dwie panie rozmawiaja o życiu. Podobno wyszłaś za mąż. Czy to lepiej? – pyta jedna z nich. Lepiej może nie, ale częściej – odpowiada druga.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Lorenzo

No pięknie.

Przecież jak zacznę się tak zaśmiewać od przedpołudnia to do wieczora skonam ze śmiechu.

Pozdrawiam spadając z krzesła


Szanowna Pani Gretchen

a skąd Pani wie,że śpiewać nie umie i z dżentelmeńskiego WSP Lorenzo się pani śmieje.
Pan Lorenzo przypuszcza,a Pani w śmiech ładnie to tak mężczyzn obezwładniać z miejsca?

Pozdrawiam serdecznie


Panie Zenku

Nieee, no ja wiem że śpiewać umiem. Jak najbardziej umiem.

Ja tylko chciałam Panu Lorenzo wyjaśnić, że tym razem w Opolu nie zaśpiewam.

A obezwładniać to już całkiem bym się nie ośmieliła :)

Pozdrawiam Panie Zenku serdecznie i radośnie


Pani Autorko!

Gretchen

Co Pan tak w panice na drabinę uciekasz?

W przeciwieństwie do Pana Jerzego Maciejowskiego ja nie mam zwyczaju ludzi diagnozować w sytuacjach pozazawodowych. (ten człowiek w końcu zmusi mnie do działań o charakterze zbliżonym do wyrusowych)

Uczciwie też muszę dodać, że ja mam zgeneralizowany wstręt do diagnozy ponieważ ona niczemu nie służy.

Wróć.

Służy, ale nie pacjentowi.

Pozdrawiam patrząc w górę...

Rozumiem, że robię tu za „czarny lud”. Pani wola. Niemniej jestem bardzo ciekawy, skąd przyszło Pani do głowy, że zajmuję się diagnozowaniem na tekstowisku. W nawiązaniu do omawianego tekstu, to pewnie jest to diagnozowanie nałogowe.

Ja nie mam urazu do diagnozy, być może, dlatego że wiem ile można osiągnąć dobrą diagnozą.

Zamierzałem napisać coś odnośnie meritum wpisu, ale przeszła mi ochota. Może Pani zdiagnozować dlaczego…


Jerzy Maciejowski

Mogę Pańską ciekawość zaspokoić.

Mam taką przypadłość, że dość dobrze zapamiętuję.

Bez trudu więc znalazłam niegdysiejszą wymianę zdań między nami.

A było to tak:

Pan do defendo:

“Jeżeli ma Pani do czynienia z patologią, bądź nie jest pewna siebie, to może czuć się Pani niepewnie w towarzystwie osobnika heteroseksualnego. Zalecam terapię. Powinno pomóc…”

Ja do Pana w odpowiedzi:

“Doprawdy potwierdza Pan tę nieznośną manierę psychologów do diagnozowania wszystkiego i wszystkich. Bez względu na okoliczności. Czy się ich o to prosi czy nie – diagnozują oraz nazywają.
(...)
Zalecać można różne rzeczy w gabinecie, o ile się ma do jego prowadzenia niezbędne kwalifikacje.”

Pan do mnie w odpowiedzi:

“Tak się składa, że w wypowiedzi pani Defendo uderzyło mnie coś i wyraziłem swoją opinię. Gdybym zgodnie z Pani słowami diagnozował wszystkich i wszystko, to musiałbym zdiagnozować Panią. A nie zrobię tego, nawet gdyby Pani chciała zapłacić.

Nie wszyscy zasługują na moją uwagę”

Całość jest tu: http://www.tekstowisko.com/andrzejkleina/54145/homoseksualizm-a-pedofili...

Dodatkowo uporczywie przekręca Pan nicki użytkowników TXT co jest dla mnie przejawem Pana złej woli, żeby nie powiedzieć złośliwości zwłaszcza, że dotyczy to osób z którymi Pan się nie zgadza.

W świetle panujących w świecie wirtualnym zasad to jest zwyczajnie niegrzeczne.

Jakiego traktowania oczekuje Pan wobec siebie jeśli tak traktuje Pan innych?

Obraża się Pan na mnie, że mnie obraził?

A co wpisu merytorycznego w odniesieniu do mojego tekstu to jest Pański wolny wybór przecież.

I jak wspomniałam diagnozuję, a i to niechętnie wyłącznie w gabinecie.


Gretchen

Gretchen

Odpowiem Ci oczywiście, ale chwilowo ziemia mi się pali, wyjeżdżam itd więc trochę to potrwa.

luzik

Napisałam tem tekst w odniesieniu do Twojego i zwróciłam się w nim do Ciebie. Zauważyłeś?

oczywiście

Zrobiłam to dlatego, że wiem że możesz nie tylko tu wejść i przeczytać, ale też odnieść się do tego co przeczytałeś.

bardzo słusznie przypuszczałaś

Szkoda, że nie przestrzegasz pewnych zasad, które dla mnie akurat są dość oczywiste i wygłaszasz złośliwe opinie o mnie i tym co przeczytałeś u siebie. Szkoda, że zamiast gadać na temat jedziecie sobie tam teraz w salonie po mnie.

wybacz, ale pisząc swoją “ripostę” na mój text u siebie, a nie pod moim textem, nie informując mnie o tym i uczestnicząc w sabbacie, który się tu odbywa, a który jest samą kwintesencją merytorycznej debaty- wydaje mi się, że te zasady złamałaś jako pierwsza i chyba masz średnie prawo domagać sie ode mnie czegoś innego.

To jest baaaardzo łatwe jak ktoś nie ma szansy odpowiedzieć.

po pierwsze- nie nabijam sie z ciebie, ani nie zabraniam ci odpowiedzieć. Odpowiadaj jak najbardziej

To jest bardzo łatwe i bardzo mało honorowe.

co konkretnie w moim postepowaniu jest niehonorowe? To, że skwitowałem twoje pustosłowie określeniem tego jako pustosłowia? Czy w jakis sposób bylas kneblowana u mnie na blogu? Czy udaremniłem ci zamieszczenie tam komenta? Czy wreszcie napisałem cos innego u siebie niz napisałem tutaj?

Pozdrawiam


Sajonara

sajonara

Artur Nicpoń przeoczył chyba, że występujesz w swoim wpisie jako terapeuta więc podpierasz sie swoim autorytetem formalnym w wydawaniu sądów. Niemniej przyłączam się do jego pytania czy nie licząc (pewnej grupy środków psychoaktywnych) większość uzależnień to nie są uzależnienia psychiczne? Czy nawet jeśli występują objawy negatywne przy abstynencji od uzależnienia to nie można ich pokonać troszkę ośmieszona silną wolą bez wspomagania farmakologicznego?

Skąd się biorą alkoholicy czy palacze rzucający swój nałóg z dnia na dzień? Wyjątki od reguły? Czy terapie uzależnionych od hazardu czy seksu prowadzi sie poprzez leczenie farmakologiczne?

Nie przeoczyłem niczego. Natomiast twierdzę, że w tym przypadku zachodzi konflikt interesów.ładnie to, u mnie, wyłozył Grzesiowi GnoM3.


Artur

Jaki do cholery konflikt interesów?

Twoim zdaniem onkolodzy wymyślili nowotwory?

Nikogo na siłę do siebie nie zapraszam.

Co więcej, gdyby to ode mnie zależało zlikwidowałabym procedurę zobowiązania do leczenia. Każdy ma prawo sobie pić, ćpać i co tam jeszcze chce nawet jeśli w związku z tym zakończy życie wcześniej niż mógłby.

No chyba, że zaprzeczysz też problemowi tych ludzi, którzy dobrowolnie przychodzą i sami uznają, że go mają.

Chyba, że chcesz podważać wiedzę medyczną, psychologiczną i psychoterapeutyczną.


Gretchen

Gretchen

Co do tego, że ja wiem, a Tobie się wydaje.

oj, nie popadaj w megalomanię. Tobie także wydaje się, że wiesz. Tylko swoje mniemanie opierasz na innych przeslankach. Niekoniecznie prawdziwych.

Tak sobie policzyłam, że gdzieś tak 1/3 życia spędziłam jak dotąd na zgłębianiu tematu. Studia, staże, książki, szkolenia i te wszystkie nudne i wielu do szczęścia niepotrzebne nudziarstwa. To raz.

może to również świadczyc o tym, że zmarnowałaś 1/3 zycia na coś, co nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Zauważ, że w podobnej sytuacji są wszyscy ci, którzy się zawodowo zajmują tym, że to obecność ludzi na Ziemi jest powodem tzw. efektu cieplarnianego. Czyli zajmują się bzdurą na resorach, co nie przeszkadza im tematu zgłebiać, publikowac wyników swoich przemyśleń i brać za to forsę od frajerów. Niestety- ilość czasu poświęconego na dowolną rzecz nie jest argumentem za jej prawdziwościa.

Dwa, że oprócz wyżej wymienionych to jeszcze mam coś co się nazywa praktyką, a co inaczej można nazwać uczeniem się od samych uzależnionych. I znowu sobie szybko policzyłam, że to są tysiące godzin przegadanych w skali tylko jednego roku. A było ich trochę więcej.

Jak wyżej. Nie jest to argument za tym, że twoja praktyka ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Dosyć oczywiste jest bowiem to, że ludzie, ktorzy ze względu na swoja slabość lubia jak ich ktoś przytula bedą postępowac tak, żeby to przytulanie trwało jak najdłużej. Zwłaszcza w sytuacji, w której odstawiają cos, z czym im było bardzo dobrze. To sie nazywa rekompensowanie. Zresztą, jaką wartośc tak na dobra sprawę maja opowieści ludzi, którzy sa na tyle słabi, że nie potrafia opanować swoich upodobań i, niech będzie, nałogów?

Dodaj sobie jeszcze drugie tyle przeznaczone na rozmowy z rodzinami tychże i masz mniej więcej jakiś obraz.

mam obraz jak najbardziej. Obraz ludzi, którzy szarpią się (rodziny) z ancymonami, którzy są słabi i ciamajdowaci, ktorzy szukaja zewnetrznych przyczyn swojego upadku. Te rodziny przeżywają piekło. Wiem cos o tym, bo zajmowałem sie bardzo długi czas alkoholikiem. I widziałem co się dzieje z rodziną takiego czlowieka. Co nie zmienia faktu, że tu nie ma mowy o żadnej chorobie, a o zwykłym braku woli, w wielu przypadkach dodatkowo podsycanym przez terapeutów. Często nieświadomie, ale jednak.

Reasumując to daje mi dość solidne podstawy do tego, żeby móc ocenić ile wie osoba z którą rozmawiam, albo której tekst czytam.

byc może, a byc może nie. Natomiast nadal nie wyczytałem anie jednego argumentu przemawiającego za tym, że “nałóg” to choroba a nie efekt slabości charakteru.

Z wielu powodów ludzie się różnią. Wiedza na określony temat może być jednym z kryteriów.

oczywiście

Twoja teza jest taka, że uzależnienie nie istnieje. Z tego wysnuwasz drugą tezę, że kwestia leczenia to pieprzenie w bambus, bo wystarczy sobie powiedzieć “NIE”.

jak najbardziej. Swoje twierdzenie wywodzę z empirii w całości.

Stawiasz pytanie:

“proszę o jakiś przykład uzależnienia, które jest nie do przezwyciężenia przy pomocy silnej woli i jednoznacznego powiedzenia sobie NIE.”

Nie ma na nie prostej odpowiedzi.

nie ma na to żadnej odpowiedzi

Uzależnienie to z jednej strony to wszystko co się wiąże z działaniem substancji (czy zachowania) na organizm w sensie fizjologicznym, a z drugiej skomplikowany kocioł psychologicznego bałąganu w człowieku.

nie twierdze inaczej, jak najbardziej. Spozywane substancje oczywiście uszkadzają organizm (w mniejszym lub większym stopniu), i nie sa bez wpływu na proces decyzyjny. Ale co to ma wspólnego z chorobą?

Dodaj sobie do tego, że całe to uzależnienie ma charakter zaburzenia postępującego co oznacza, że z czasem jest coraz gorzej.

No i co z tego? Nadal na dowolnym etapie można powiedziec sobie NIE i to wystarcza. Zresztą, wystarczy, że ktos z zewnatrz powie nam nie i wpakuje np. do szczelnie zamknietej piwnicy. I co sie dzieje z gosciem, który nie dostanie swojego specyfiku? Umiera? Nic z tych rzeczy.

Dlatego u alkoholików głęboko uzależnionych następują nieodwracalne zmiany organiczne, które nie dają szans na powrót do takiej jakości życia jaką miałaby ta sama osoba rozstająca się z alkoholem odpowiednio wcześniej.

oczywiście, tak samo jak urwanie nogi granatem. Co nie ma znaczenia w sytuacji, w ktorej mówimy o chorobie jako nałogu. Organizm alkoholika jest zwyczajnie zniszczony stałym i nadmiernym truciem. Tak samo może być z organizmem parkieciarza, który maluje podłogi klejem i lakierem. W przypadku parkieciarza nawet szybciej niż w przypadku alkoholika (zwłaszcza do lat 90 zanim sie nie pojawiły te nowe, mniej trujace lakiery). A mimo wszystko a mimo wszystko nie ma żadnego syndromu parkieciarza etc. Warto sobie uświadomić, że organizm ludzki może zostac zniszczony na tysiąc róznych sposóbów. Natomiast sam nałóg to brak woli do zapanowania nad swoimi zachciankami. I to oczywiście może przybrać rózne formy, jak chocby takie, jak to Pilch opisuje co nie oznacza, że niezależnie od formy jest to przejaw słabości woli i z choroba nie ma nic wspólnego.

Wiesz, że u alkoholików zmienia się metabolizm?

jasne, u sportowców tez. I kobiet w ciąży.

Że u seksoholików orgazm działa na mózg podobnie jak alkohol czy narkotyki?

jasne i co z tego?

Że mózg uzależnionego działa inaczej na poziomie neuroprzekaźników czyli elektryki?zy nie da sie nad tym zapanować?

Przy czym samo odstawienie substancji czy odmówienie sobie jakiegoś rodzaju zachowań to tylko wstęp do zobaczenia własnego wewnętrznego spustoszenia.

jasne, warto o tym pamietac, że piwo, którego sie nawarzylo nalezy wypic. Terapeuta do tego nie jest potrzebny. Wystarczy mieć jaja i nie byc ciamajdą.

Picie, ćpanie, seksohlizm, hazard czy cokolwiek innego to tylko środek do celu. To są jedynie sposoby.

no własnie, jaki to cel? I gdzie sa wirusy chorobowe, ktre to powodują? Albo bakterie jakies? Nie ma? Oooo!

Oczywiście są ludzie, którzy sobie z tym radzą sami. Jest jednak wśród nich bardzo wielu, którzy działają połowicznie – odmawiają sobie tego co robili dotąd i wydaje im się, że jest po sprawie. Najczęściej nie jest.

to niech nie robia połowicznie tylko do końca.

To jest istota uzależnienia. Dlatego niewiele ma to wspólnego z silną wolą.

ma wszystko wspólne z silna wola a ty, niestety, nie wykazałas niczego przeciwnego

Dlatego łatwiej jest skorzystać z pomocy niż zmagać się samemu.

jasne, że łatwiej, czy ja mówię, że nie? Tyle, że rzeczy trwałe i dobre NIGDY nie przychodzą łatwiej.

Żeby była jasność. Ja nigdzie nie napisałam o konieczności korzystania z pomocy psychoterapeuty. Nigdzie też nie pisałam co myślę o polskim systemie pomagania uzależnionym. Ani o tym jak powinen być finansowany.

ja ci nic takiego nie zarzucam przecież. Napisałem, że oparłaś swój text na bazie- “Artur nie ma racji bo nie”. I tyle.

Nie zgadzam się z postawionymi przez Ciebie tezami. Tyle.

nie musisz, nie ma takiego prawa w Polsce, żeby było trzeba. Natomiast jestem zainteresowany tym, by sie dowiedziec, dlaczego sie nie zgadzasz. Póki co ugruntowujesz swoje “bo nie” mówiąc to głośnie i wolniej. Niepotrzebnie, ja zrozumiałem juz poprzednim razem. Ale odpowiedzi na pytanie “dlaczego” jak nie było tak nie ma

Pozdrawiam


Artur

Dobra.

Odwal całą wiedzą tzw. naukową.

Nie ma tego.

Zostają ludzie.

Oni uważają, że mają problem. Subiektywnie tak uważają. Ich rodziny myślą podobnie. Wszyscy mają dość a gość z jakiś powodów sobie nie radzi.

Ty powiesz, że nie ma jaj. Że jest ciamajdą i ochlapusem bez podstawowych możliwości decyzyjnych.

Powiesz mu tak i co?

Co się zmieni?

Najczęściej nic.

Sądzisz, że ja jestem od głaskania?

Na jakiej podstawie?

Nieważne. Nie jestem od głaskania.

Nie jestem też od bicia.

Pewnie mi nie uwierzysz, ale do terapii trzeba mieć jaja.

Wszystko zależy od tego jaki masz cel. Jeśli tak sobie pogadać to super tylko to rzeczywistości nie zmienia. Dalej ci ludzie, rodziny itd.

Jeśli natomiast celem jest to, żeby chociaż jednemu i jego rodzinie się zmieniło. To co Ci przeszkadza, że skorzysta z pomocy?

Twojego opierdolenia albo mojej pracy?

Każdemu wedle potrzeb.

Wszystko co pomaga ma sens. Ktoś chce zapitalać na Ukrainę do ikony? Proszę bardzo.

Ktoś chce sobie wszyć w tyłek toksyczną substancję? Proszę.

Ktoś chce… itd.

To wszystko zależy od celu, że się jeszcze raz powtórzę.


Gretchen

Gretchen

Jaki do cholery konflikt interesów?

Twoim zdaniem onkolodzy wymyślili nowotwory?

nie, nowotwory istnieja obiektywnie, niezależnie od woli onkologów, czego sie nie da powiedzieć o chorobie zwanej uzaleznieniem. Ale i u onkologów zachodzi konflikt interesów wtedy, gdy postulują oni jakieś X, które jest teoretycznie dla dobra pacjenta, ale na pewno jest dobre dla ich kieszeni.

Nikogo na siłę do siebie nie zapraszam.

niczego takiego nie powiedziałem

Co więcej, gdyby to ode mnie zależało zlikwidowałabym procedurę zobowiązania do leczenia. Każdy ma prawo sobie pić, ćpać i co tam jeszcze chce nawet jeśli w związku z tym zakończy życie wcześniej niż mógłby.

bravo!

No chyba, że zaprzeczysz też problemowi tych ludzi, którzy dobrowolnie przychodzą i sami uznają, że go mają.

ja temu nie przeczyłem ani jednym słowem ani u siebie ani u ciebie. To, że ludzie mają rózne problemy jest faktem. Naduzyciem jest traktowanie tych problemów jako zespołów chorobowych.

Chyba, że chcesz podważać wiedzę medyczną, psychologiczną i psychoterapeutyczną.

cały czas dopytuje sie o to- która wiedzę ja niby podważam?


ratunku

Pewnie np. schizofrenia też nie istnieje, bo nie ma takich wirusów czy bakterii.

Artur, jak reagujesz, kiedy ktoś, nie mając żadnej wiedzy, a doświadczenie mikre w porównaniu z twoim, zaczyna się wymądrzać o hodowli koni, prowadzeniu biznesu etc?


Hm,

jest kategoria tzw. mądrości ludowych, różnych dziwnych twierdzeń, które ludzie propagują i są święcie przekonani, że tak jest.
Mam wrażenie, że aArtur Nicpoń się w to bawi w tym temacie.

Inni np. bawią się twierdząc, że nauczyciel pracuje 18 godzin w tygodniu , co dla kazdego, co coś wie o pracy nauczyciela, jest zwykłą bzdurą.

pzdr


Pino

To były dwa moje kolejne pytania do Artura…

No ale dzięki, nie będzie na mnie.


Gretchen

Gretchen

Dobra.

Odwal całą wiedzą tzw. naukową.

Nie ma tego.

Zostają ludzie.

super, zawsze najlepiej jest zacząć od Adama i Ewy

Oni uważają, że mają problem. Subiektywnie tak uważają. Ich rodziny myślą podobnie. Wszyscy mają dość a gość z jakiś powodów sobie nie radzi.

zrozumiała sprawa

Ty powiesz, że nie ma jaj. Że jest ciamajdą i ochlapusem bez podstawowych możliwości decyzyjnych.

Powiesz mu tak i co?

Co się zmieni?

Najczęściej nic.

wbrew pozorom nie prawda. Z tego co się zdążyłem zorientować do przezwyciężenia DOWOLNEGO problemu potrzebne jest uzmysłowienie sobie: – samego problemu – własnej kondycji w konfrontacji z tym problemem – znalezienia jakrótszej (choćby była najcięższą) ścieżki do tego problemu pokonania – wyznaczenia sobie jasno sprecyzowanego celu

To co “zacytowałaś” to taka właśnie porada w pigułce. Niepełna, bo nie wskazuje na ścieżkę i na cel. Ale dwa pierwsze punkty wyczerpuje. I wbrew pozorom- im brutalniej i mocniej zostanie to wyartykułowane, tym wieksza szansa na to, że dotrze.

Sądzisz, że ja jestem od głaskania?

nie napisałem słowa o ty, do czego ty jesteś.

Na jakiej podstawie?

na żadnej, w ogóle tego nie dotykałem

Nieważne. Nie jestem od głaskania.
pozostaje mi wierzyc ci na słowo

Nie jestem też od bicia.
w to uwierzyc jest mi znacznie łatwiej

Pewnie mi nie uwierzysz, ale do terapii trzeba mieć jaja.
w to nie watpię. Prowadzący musi mieć, jeśli chce osiągnąć jakikolwiek efekt. Są jednak skutki uboczne takiej zabawy.
A mianowicie coś, co ja nazywam uzależnieniem od pomocy, przekonaniem, że samemu, bez pomocy terapeuty nie uda sie wybrnąć z kłopotów. Wbrew pozorom to jest także cos, co się nawarstwia i wzmacnia z biegiem czasu.

Wszystko zależy od tego jaki masz cel. Jeśli tak sobie pogadać to super tylko to rzeczywistości nie zmienia. Dalej ci ludzie, rodziny itd.
wiadomo

Jeśli natomiast celem jest to, żeby chociaż jednemu i jego rodzinie się zmieniło. To co Ci przeszkadza, że skorzysta z pomocy?
mi nic. Wskazałem za to na fakt, że im częściej wyciaga sie ręke po pomoc, tym sie to czyni chetniej i łatwiej. W efekcie tworzy sie cała grupa ludzi, którzy sami, bez pomocy, nawet nie pomyslą o tym, że mogliby czegokolwiek dokonac.

Twojego opierdolenia albo mojej pracy?

Każdemu wedle potrzeb.
Zwracam ci uwage na fakt, że ja nie napisałem- ludzie, zakazuje wam chodzic po pomoc do Gretchen! Nie, ja napisałem- ludzie, żadna pomoc wam nie jest do niczego potrzebna, nie bądźcie ciamajdami, dacie radę!

Wszystko co pomaga ma sens. Ktoś chce zapitalać na Ukrainę do ikony? Proszę bardzo.
wbrew pozorom nie wszystko. Czasami coś, co przynosi doraźne “dobro” skutkuje bardzo paskudnie. Vide sekty chociażby i “leczenie” uzaleznień przez nie.

Ktoś chce sobie wszyć w tyłek toksyczną substancję? Proszę.

Ktoś chce… itd.

jasne, ale czy to cos zmienia w kwestii tego, co napisalem? Ze to kwestia siły woli? Nie sądzę.

To wszystko zależy od celu, że się jeszcze raz powtórzę.

jasne, co nie oznacza, że cel uświeca środki.

Pozdrówki


Pino

Pino

Artur, jak reagujesz, kiedy ktoś, nie mając żadnej wiedzy, a doświadczenie mikre w porównaniu z twoim, zaczyna się wymądrzać o hodowli koni, prowadzeniu biznesu etc?

Zalezy od tego, co mówi.


Grzesiu

tecumseh

jest kategoria tzw. mądrości ludowych, różnych dziwnych twierdzeń, które ludzie propagują i są święcie przekonani, że tak jest.
Mam wrażenie, że aArtur Nicpoń się w to bawi w tym temacie.

a w co ty sie bawisz, w TYM temacie? Jakoś nie zauważyłem, żebys tu wyskoczył z jakąś powalającą argumentacją, tylko sadzisz tymi wierzeniami ludowymi.

Inni np. bawią się twierdząc, że nauczyciel pracuje 18 godzin w tygodniu , co dla kazdego, co coś wie o pracy nauczyciela, jest zwykłą bzdurą.

bo to akurat jest bzdura

pzdr


Arturze,

w co ja sie bawię, np. sobie zaanalizuje fragment twojego komentarza:

,,wbrew pozorom nie prawda. Z tego co się zdążyłem zorientować do przezwyciężenia DOWOLNEGO problemu potrzebne jest uzmysłowienie sobie: – samego problemu – własnej kondycji w konfrontacji z tym problemem – znalezienia jakrótszej (choćby była najcięższą) ścieżki do tego problemu pokonania – wyznaczenia sobie jasno sprecyzowanego celu”

Po pierwsze uświadomienie sobie nawet problemu nic nie zmienia, można wiedzieć, że np. z powodu paklenia umrzesz za pewien czas, bo masz raka i palić dalej.

Poza tym sa różne osobowości, ty uważasz, ż jak powiesz, :,,Kurwa, weż się w garść” i go zbesztasz i mu uświadomisz problem, to on się weźmie, a wcale nie, są osoby, którym akurat brutalne postawienie sprawy wcale nie musi pomóc, moze zaszkodzić.

Czesto ludziom, którzy mają poważne problemy np. są w depresji , mówienie takie jak ty proponujesz to może sprawę akurat pogoraszyć tylko.

P.S. Z powalajacą argumentacja nie wyskoczę, bo akurat nie mam obowiażku nic chęci w kazdej sprawie agumentować, szczególnie jak się na czymś nie znam:)

pzdr


Artur

“Z tego co się zdążyłem zorientować do przezwyciężenia DOWOLNEGO problemu potrzebne jest uzmysłowienie sobie: – samego problemu – własnej kondycji w konfrontacji z tym problemem – znalezienia jakrótszej (choćby była najcięższą) ścieżki do tego problemu pokonania – wyznaczenia sobie jasno sprecyzowanego celu”

I otóż właśnie ja to robię.

“A mianowicie coś, co ja nazywam uzależnieniem od pomocy, przekonaniem, że samemu, bez pomocy terapeuty nie uda sie wybrnąć z kłopotów.”

Pomaganie, które uzależnia a nie usamodzielnia nie jest pomaganiem tylko szkodzeniem.

Ja tak nie pomagam. Ani tym co piją, ani ich rodzinom.

To jest kwestia filozofii pracy. Znaczna część terapeutów w działce uzależnień miewa takie skłonności do prowadzenia za rękę, mówienia co jest ok a co nie jest ok. Występuje z pozycji lepiej wiedzącego. Uważam, że to jest beznadziejne, całkowicie i bezdyskusyjnie.

Ty mówisz o silnej woli do podjęcia decyzji. Z tym się zgodzę.

Żeby podjąć decyzję trzeba ją podjąć (wiem, że to bardzo błyskotliwa myśl…) i to zawsze każdy musi zrobić sam. I ja to moim pacjentom mówię.

Że mają wybór. Że mogą sobie spokojnie pić dalej, nic mi do tego. Natomiast jeśli kiedyś podejmą inną decyzję w tej sprawie to mogę im w tym dziele zmiany towarzyszyć. Jeśli zechcą.

Nie trzymają mnie za rękę, nie odpowiadam na pytania pt. “co ja mam zrobić?”.

Nie mam recept na niczyje życie.

Piszesz, że zajmowałeś się jakimś alkoholkiem. No więc sam widzisz.

Skoro jakoś tam się nim zajmowałeś (piszę jakoś tam, bo nie mam pojęcia jak, a nie po to by tę Twoją pomoc umniejszać) to jaka jest różnica?

Między tym co Ty zrobiłeś raz a ja robię wiele razy?


Grzesiu

ależ wyskoczyłeś, tyle że z prezentacją nieumiejetności czytania ze zrozumieniem.
Otóż, w zacytowanym przez ciebie fragmencie mojej wypowiedzi stoi jak byk, że potrzebne są 4 rzeczy, żeby mozna było itd.
Ty natomiast analizujesz to w ten sposób, że bierzesz jedną z nich (choć wymagane są 4) i dziwisz się, że nie zawsze działa.
Martwię sie o te dzieci, których jestes nauczycielem.


Arturze, ale zrozumiałem,

i to dobrze, tylko chciałem wyrazić zdanie, że czasem choć sobie coś uświadamiasz, to za tym nie idą wcale te rzeczy, które wymieniasz.
Tyle.
P.S. Nie dzieci, a poza tym nie masz się czym martwić w sumie.
Tym lepiej, że nie rozumiem zbyt wyrafinowanych tekstów, uczę ich prosto komunikować się.
Twoje jednak raczej rozumiem.


a ja nie kumam,

o co z ta pomoca chodzi? ze niby wstyd pomocy szukac? ze niby od razu trzeba sie i od pomocy od razu uzaleznic? (tej co mam pomoc z innym uzaleznieniem zerwac) ze zaraz ciamajda, slabeusz, wymoczek jaki, bo sie w morde trzasnac nie potrafi czy za jaja zlapac i z nalogiem rozprawic sam? a co za znaczenie ma, czy czlowiek z nalogiem zerwal sam, z boska czy z ludzka pomoca? to jakos inaczej wazy czy jak?


Gretchen

Gretchen

“Z tego co się zdążyłem zorientować do przezwyciężenia DOWOLNEGO problemu potrzebne jest uzmysłowienie sobie: – samego problemu – własnej kondycji w konfrontacji z tym problemem – znalezienia jakrótszej (choćby była najcięższą) ścieżki do tego problemu pokonania – wyznaczenia sobie jasno sprecyzowanego celu”

I otóż właśnie ja to robię.

to super, a “pacjent” też? Bo to głównie on powinien.

“A mianowicie coś, co ja nazywam uzależnieniem od pomocy, przekonaniem, że samemu, bez pomocy terapeuty nie uda sie wybrnąć z kłopotów.”

Pomaganie, które uzależnia a nie usamodzielnia nie jest pomaganiem tylko szkodzeniem.

Ja tak nie pomagam. Ani tym co piją, ani ich rodzinom.

ja nie twierdzę, że terapeuci (wszyscy) czynia to świadomie. W większośc i znanych mi takich przypadków zapewne jest to “niechcący”. Niemniej jednak.

To jest kwestia filozofii pracy. Znaczna część terapeutów w działce uzależnień miewa takie skłonności do prowadzenia za rękę, mówienia co jest ok a co nie jest ok. Występuje z pozycji lepiej wiedzącego. Uważam, że to jest beznadziejne, całkowicie i bezdyskusyjnie.

oczywiście, ale jest w tym i drugie dno (nie licząc trzeciego i czwartego)- otóż nie do końca są znane wszystkie konsekwencje pracyt takiego terapeuty, więc nawet wykazując maximum fachowości i dobrej woli terapeuta może poczynić straty wieksze niż zyski. Z prostej przyczyny- w ogóle stwarza taką alternatywę (samym byciem terapeutą), że być może “ja pacjent” nie jestem zdolny samodzielnie do zrobienia jakiegoś X. Potrzebuje pomocy, bo jestem słaby. Jestem np. słabszy od tego terapeuty a on jest silniejszy. Bez niego nie dam sobie rady.- to jest kanał. Samo powstanie takiej opcji w jakims stopniu (u róznych ludzi róznie) w taki kanał wpycha. Moim zdaniem jedynie twarde powtarzanie- nikt i nic ci nie pomoże poza tobą samym i Bogiem, który pomoże ci dopiero wtedy, gdy sam będziesz mial ochotę i wole sobie pomóc. Nie ma żadnej terapii, która wyrwie cie z tego w czym tkwisz, jeśli ty sam nie będziesz chciał. Jestes silny i możesz to zrobić, żaden terapeuta do niczego ci nie jest potrzebny.
Żeby nie bylo- ja nie twierdzę, że każdemu poskutkuje. Ale i dziś nie skutkuja na kazdym te terapie. Natomiast w przestrzeń idą memy, które sie utrwalają. To, czym sie zajmuja terapie to próby załatania skutków, a ja mówie o przyczynach. Spolecznośc słaba, słabych ludzi skutkuje potrzeba róznych terapeutów. Społecznośc w której dominuje przekonanie, że człowiek sam musi sobie pomóc i nie ma prawa oczekiwac na to, że go ktos będzie niańczyl to społeczność w ktorej taki problem jest marginalny. Zresztą, zauważ sama, że od kiedy te wszystkie “nałogi” zaczęły byc traktowane jako problemy cywilizacyjne z którymi trzeba sie zmagac, od wtedy jest tych problemów wiecej a nie mniej. Akcja i reakcja.

Ty mówisz o silnej woli do podjęcia decyzji. Z tym się zgodzę.

bravo

Żeby podjąć decyzję trzeba ją podjąć (wiem, że to bardzo błyskotliwa myśl…) i to zawsze każdy musi zrobić sam. I ja to moim pacjentom mówię.

bravo

Że mają wybór. Że mogą sobie spokojnie pić dalej, nic mi do tego. Natomiast jeśli kiedyś podejmą inną decyzję w tej sprawie to mogę im w tym dziele zmiany towarzyszyć. Jeśli zechcą.

Nie trzymają mnie za rękę, nie odpowiadam na pytania pt. “co ja mam zrobić?”.

Nie mam recept na niczyje życie.

znowu bravo

Piszesz, że zajmowałeś się jakimś alkoholkiem. No więc sam widzisz.

widzę. Pamietam jak to lecialo przez ładnych kilka lat. Jak chodziłem z nim na spotkania, po lekarzach etc. I nic nie dawalo skutku. Robił się coraz bardziej rozmemłany, coraz bardziej rozżalony na świat, coraz pilniej szukal przyczyn poza sobą- choc ci terapeuci mówili mu cos w tym guscie co napisałaś powyzej.
Skończyło sie gdy nie wytrzymałem i powiedziałem mu, że jest brudnym, obrzydliwym zulem, że nie chce go znać i nie mam zamiaru juz nigdy próbowac mu pomóc, bo on sam sobie pomóc nie chce. Wiec niech zdycha pod płotem bo tam jego miejsce. I na koniec dałem mu w pysk.
Pomogło.

Skoro jakoś tam się nim zajmowałeś (piszę jakoś tam, bo nie mam pojęcia jak, a nie po to by tę Twoją pomoc umniejszać) to jaka jest różnica?

olbrzymia, powinienem zrobic to co zrobiłem na końcu znacznie wcześniej

Między tym co Ty zrobiłeś raz a ja robię wiele razy?

Dlatego cały bład polega na tym, że my nie gadamy o texcie, który zawiesilem a o czyms z boku.
Mój text nie był o Gretchen, ktorej udało sie pomóc ilus tam ludziom. Mój text był o tym, ze nie ma czegos takiego jak nałóg, jest tylko słaba wola.
Póki co, z naszej ciekawej- nie przeczę- rozmowy nie wynika nic, co by świadczylo o czymś przeciwnym.

Pozdrawiam


Grześ

tecumseh

i to dobrze, tylko chciałem wyrazić zdanie, że czasem choć sobie coś uświadamiasz, to za tym nie idą wcale te rzeczy, które wymieniasz.
Tyle.

to chciałeś wyrazić? W życiu bym sie nie domyslił.

P.S. Nie dzieci, a poza tym nie masz się czym martwić w sumie.

jakies to mało przekonujące

Tym lepiej, że nie rozumiem zbyt wyrafinowanych tekstów, uczę ich prosto komunikować się.

twoje pierwsze zdanie nie świadczy o tym najlepiej.

Twoje jednak raczej rozumiem.

widac nie do końca


Anett

róznica jest mniej wiecej taka, jak wejść na Mount Everest na własnych nogach a zostac tam zaciagnietym w kontenerze z ogrzewaniem i bieżącą wodą.

Jedno cie wzmacnia na całe zycie, drugie jest tylko chwilką ładnego widoku i potwierdzeniem tego, że sama nie dalabys rady.

Róznica jest fundamentalna


Arturze,

nie zamierzam cię przekonywać w żadnym temacie, a tym bardziej w temacie moich kompetencji w czymkolwiek lub ich braku, bo w ogóle cię one nie powinny interesować.
A jak chcesz, to się martw za innych, twoja sprawa.
A do reszty mi sie odnosić nie chce, bo mnie nudza takie bez sensu przepychanki.
A to co chciałem wyrazić wyraziłem, nie musisz tego rozumieć.
Mimo wszystko pisze głownie dla siebie.


Artur

Nie gadamy o czymś na boku. Dla pomagania wszystko jedno czy nazwiesz to tak czy siak.

Zgadzamy się, że problem jako taki w życiu różnych ludzi istnieje.

I zgadzamy się w kilku jeszcze innych punktach. Dość ważnych moim zdaniem.

Wiem, że nie napisałeś tekstu o Gretchen i jej pracy, ale trudno mi odpowiadać w imieniu jakiegoś systemu czy środowiska.

Zwłaszcza, że głównie się z nim nie zgadzam.

Nie mam potrzeby nazywania tego uzależnieniem/nałogiem czy chorobą.Jestem przekonana, że to może być szkodliwe. Dla ludzi.

Że można się tym zasłaniać a tym samym pogrążać.

Zdarza mi się słyszeć od moich pacjentów, że jak już się dowiedzieli, że są alkoholikami to pili dalej no bo przecież są alkoholikami więc muszą he he.

Bez wątpienia jednak powtarzalność ich doświadczeń, niesamowity wspólny mianownik niezależny od środowiska i sytuacji życiowej każe widzieć pewne prawidłowości.

To coś jak podobieństwo w odmienności.

Ja bym powiedziała, że do zmiany potrzebna jest wola – może być słaba na początek. Grunt żeby się wzmacniała.

“Spolecznośc słaba, słabych ludzi skutkuje potrzeba róznych terapeutów. Społecznośc w której dominuje przekonanie, że człowiek sam musi sobie pomóc i nie ma prawa oczekiwac na to, że go ktos będzie niańczyl to społeczność w ktorej taki problem jest marginalny. Zresztą, zauważ sama, że od kiedy te wszystkie “nałogi” zaczęły byc traktowane jako problemy cywilizacyjne z którymi trzeba sie zmagac, od wtedy jest tych problemów wiecej a nie mniej. Akcja i reakcja.”

Badania pokazują, że procent ludzi uzależnionych jest podobny w każdym społeczeństwie. To jest ciekawe w sumie. Mimo wzelkich różnic wynik jest podobny.

Ja nie widzę w terapii niańczenia. Widzę trudną orkę z samym sobą. Dlatego pisałam, że trzeba mieć do tego jaja. Zmierzyć się z własnymi demonami jest ciężko. To znaczy nie spróbować się zmierzyć, ale na serio wziąć je za twarz i pognać.

Dlatego w sięgnięciu po terapię widzę raczej przejaw siły a nie słabości

Co do tej akcji i reakcji.

Pewnie trochę tak jest, pewnie wielu ludziom wygodniej jest rodmuchiwać czy może raczej rozszerzać znaczenia pojęć.

To co idzie do ludzi to hasełko, naskórkowy bełkot.

Widzę to głównie w odniesieniu do depresji, bo tak zaraz chętnie się ludzie do uzależnienia nie przyznają. A do depresji już chętniej. Ci co ją naprawdę mają wiedzą jaka jest różnica.

Natomiast jest też i taka prawidłowość, że ludzie chorzy psychicznie wolą by zdiagnozować im uzależnienie. Łatwiej im to udźwignąć.

Coś mi się jeszcze po głowie kołacze ale nie chce się sprecyzować...


Artur,

tzn, ze co – tylko jesli sam swoja Chomolungma zdobedziesz/nalog pokonasz, jestes gosc, twardziel, a jak skorzystasz z pomocy, to i tak masz szanse tylko chwile cieszyc sie ladnym widokiem?
Nie dysponuje zadnymi statystykami, ale mysle, ze znalazlyby sie przyklady ludzi, ktorzy zerwali z nalogiem sila wlasnej woli, by potem do niego wrocic, jak i takich, co skorzystali z pomocy, by wyjsc na prosta i nigdy nie stoczyli sie ponownie w dol. Ty zakladasz (a przynajmniej tak mi sie wydaje), ze kazdy korzystajacy z pomocy sie od niej uzaleznia, ze terapie/terapeuci produkuja slabeuszy. A ja uwazam, ze oznaka wlasnej sily moze byc zdanie sobie sprawy z wlasnej slabosci i zwrocenie sie o pomoc – w koncu nie musze o nia prosic na kleczkach i we lzach. I ze terapia moze mnie uczynic silniejszym, a nie rozmemlanym i uzalajacym sie wiecznie nad soba, zdanym do konca zycia na innych.


Gretchen

Gretchen

Nie gadamy o czymś na boku. Dla pomagania wszystko jedno czy nazwiesz to tak czy siak.

wbrew pozorom nie

Zgadzamy się, że problem jako taki w życiu różnych ludzi istnieje.

nie do końca- nałogi nie istnieja obiektywnie, istnieją tylko w takim stopniu, w jakim sami ludzie nadaja im rangę

I zgadzamy się w kilku jeszcze innych punktach. Dość ważnych moim zdaniem.

to fakt, przecież nie gadamy po to, żeby sie ze soba nie zgadzać dla zasady, prawda?

Wiem, że nie napisałeś tekstu o Gretchen i jej pracy, ale trudno mi odpowiadać w imieniu jakiegoś systemu czy środowiska.

tym bardziej sie dziwię, że wzięłaś to tak do siebie. To tak jakbym ja odpowiadal w swoim imieniu wtedy, gdy ktoś coś źle napisze o błedach w hodowli koni

Zwłaszcza, że głównie się z nim nie zgadzam.

to wprowadza nas, chwalic Boga, na wyższy poziom dysputy

Nie mam potrzeby nazywania tego uzależnieniem/nałogiem czy chorobą.Jestem przekonana, że to może być szkodliwe. Dla ludzi.

Że można się tym zasłaniać a tym samym pogrążać.

otóż to

Zdarza mi się słyszeć od moich pacjentów, że jak już się dowiedzieli, że są alkoholikami to pili dalej no bo przecież są alkoholikami więc muszą he he.

to troche tak, jak z tymi puszczalskimi, które sie bardziej puszczać zaczynają, gdy sie o ich puszczaniu robi glośno- żeby ludzie nadaremno nie gadali ;) Sama taka diagnoza może dzialac jak zerwanie ostatnich więzów z przyzwoitoscią.

Bez wątpienia jednak powtarzalność ich doświadczeń, niesamowity wspólny mianownik niezależny od środowiska i sytuacji życiowej każe widzieć pewne prawidłowości.

zrozumiałe. Mimo wszystko nasze organizmy w znacznym stopniu są do siebie podobne, takoż alkohol jest substancja w miarę wszędzie tak samą. Nie ma więc dziwne, że efekty daje podobne. Dziwne by było, gdyby takich podobieństw nie było.

To coś jak podobieństwo w odmienności.

dokładnie

Ja bym powiedziała, że do zmiany potrzebna jest wola – może być słaba na początek. Grunt żeby się wzmacniała.

zrozumiała sprawa. Trudno od kogos, kto jest wycieńczony ciagłym zatruwaniem sie i pływaniem w zaświatach wymagac od początku wielkiej silnej woli. Pomijam już tu fakt, że trzeba mieć słabą, by się do takiego stadium doprowadzić. Ważne sa niewielkie choćby sukcesy, ale nastepujące jeden po drugim.

“Spolecznośc słaba, słabych ludzi skutkuje potrzeba róznych terapeutów. Społecznośc w której dominuje przekonanie, że człowiek sam musi sobie pomóc i nie ma prawa oczekiwac na to, że go ktos będzie niańczyl to społeczność w ktorej taki problem jest marginalny. Zresztą, zauważ sama, że od kiedy te wszystkie “nałogi” zaczęły byc traktowane jako problemy cywilizacyjne z którymi trzeba sie zmagac, od wtedy jest tych problemów wiecej a nie mniej. Akcja i reakcja.”

Badania pokazują, że procent ludzi uzależnionych jest podobny w każdym społeczeństwie. To jest ciekawe w sumie. Mimo wzelkich różnic wynik jest podobny.

alez przeciez my mamy w tej chwili społeczeństwa raczej jednorodne i w gruncie rzeczy mocno lewicowe. Przetresowane po lewicowemu. Wiec nie ma sie co dziwić, e te badania wychodza podobnie. Ciekawość, bo nie wiem, sa jakies zestawienia z np. Chinami? Bo tu mozęmy (choć w coraz mniejszym stopniu) mowic o kulturze odmiennej od naszej.

Ja nie widzę w terapii niańczenia. Widzę trudną orkę z samym sobą. Dlatego pisałam, że trzeba mieć do tego jaja. Zmierzyć się z własnymi demonami jest ciężko. To znaczy nie spróbować się zmierzyć, ale na serio wziąć je za twarz i pognać.

jasne, to jest bardzo trudne, ja nie przeczę. Bo czlowiek ma w takich razach naturalna tendencje do oszukiwania samego siebie. Co najciekawsze- doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że sam sie oszukuje. Ale ulega słabosci. Albo nie. Zreszta, czlowiek nie lubi sytuacji bezalternatywnych. Jeśli ma np. rzucić palenie, to rzuca na zawsze. Sama świadomość tego, że juz nigdy wiecej jest porazająca.

Dlatego w sięgnięciu po terapię widzę raczej przejaw siły a nie słabości

widzimy to inaczej w zwiazku z tym. Ja w tym widze rozpacz czlowieka przekonanego o własnej bezsile. Człowiek silny przede wszystkim nie wpada w nałóg, który go z dnia na dzień wyniszcza do tego stopnia, że jest z tym problem.

Co do tej akcji i reakcji.

Pewnie trochę tak jest, pewnie wielu ludziom wygodniej jest rodmuchiwać czy może raczej rozszerzać znaczenia pojęć.

jasne

To co idzie do ludzi to hasełko, naskórkowy bełkot.

Widzę to głównie w odniesieniu do depresji, bo tak zaraz chętnie się ludzie do uzależnienia nie przyznają. A do depresji już chętniej. Ci co ją naprawdę mają wiedzą jaka jest różnica.

wierzę. Natomiast nie wiem, czym jest depresja. Nigdy nie miałem. Inaczej- pare razy byłem w takich sytuacjach, w których sam po sobie widziałem poczatki czegoś, czemu jeśli by tylko pozwolic rozkwitnąć mogłoby byc bardzo trudne do zwalczenia. No ale ja to przekuwalem natychmiast w aktywność. Wiec istoty depresji nigdy sam nie dotknąłem. Natomiast mialem wielokrotny kontakt z osobami w depresji. I to cięzkiej. Paskudny stan na własne zyczenie. A wystarczy wyjsc z domu…

Natomiast jest też i taka prawidłowość, że ludzie chorzy psychicznie wolą by zdiagnozować im uzależnienie. Łatwiej im to udźwignąć.

pewnie tak, tyle ze to eskapizm

Coś mi się jeszcze po głowie kołacze ale nie chce się sprecyzować...

luz, nigdzie sie nie spieszy. Tymczasem dziękuje za rozmowę. I lecę na imprezę, gdzie będziemy oddawac sie przeróżnym “nałogom” ;)))


Anett

anett

tzn, ze co – tylko jesli sam swoja Chomolungma zdobedziesz/nalog pokonasz, jestes gosc, twardziel, a jak skorzystasz z pomocy, to i tak masz szanse tylko chwile cieszyc sie ladnym widokiem?

Chyba nie uświadamiasz sobie tego, jak często tak to właśnie wyglada. Ci alkoholicy, którzy ida na terapie po raz enty itd.

Nie dysponuje zadnymi statystykami, ale mysle, ze znalazlyby sie przyklady ludzi, ktorzy zerwali z nalogiem sila wlasnej woli, by potem do niego wrocic, jak i takich, co skorzystali z pomocy, by wyjsc na prosta i nigdy nie stoczyli sie ponownie w dol.

jasne, ale ja nie mówie o jednostkowych przypadkach, tylko o prawidłowościach. Ponoć bywaja kobiety, które w chwili zagrozenia potrafia unieść samochód i wydobyć spod niego dziecko, ale nikt nie zatrudnia kobiet w warsztatach samochodowych na stanowisku podnosnika, prawda?

Ty zakladasz (a przynajmniej tak mi sie wydaje), ze kazdy korzystajacy z pomocy sie od niej uzaleznia, ze terapie/terapeuci produkuja slabeuszy.

w olbrzymiej części przypadków tak właśnie jest. Do tego powstaje utrwalający się z czasem kod kulturowy rozmiękczający społeczność.

A ja uwazam, ze oznaka wlasnej sily moze byc zdanie sobie sprawy z wlasnej slabosci

oczywiście, od tego wartozacząć

i zwrocenie sie o pomoc – w koncu nie musze o nia prosic na kleczkach i we lzach. I ze terapia moze mnie uczynic silniejszym, a nie rozmemlanym i uzalajacym sie wiecznie nad soba, zdanym do konca zycia na innych.

jasne, tak byc może. Ale powtórzę, mnie niespecjalnie interesuje to, jakie są jednostkowe przypadki. Bo wiadomo, że nie ma na świecie jakichs żelaznych reguł, które pasują absolutnie do wszystkich i do wszystkiego. Że te reguły, które my rozpoznajemy jako reguly to sa tylko bardzo uproszczone modele oddające tylko część prawdy z tego niezmierzonego bogactwa jakim jest świat. To wszystko wiadomo.
Ja sobie tu nie uzurpuje prawa do mówienia o jakichs prawdach absolutnych, pankosmicznych etc. Natomiast mówie o prawidłowościach stosunkowo łatwo obserwowalnych.


Artur

To na razie Ci tylko powiem, że Azjaci jak wykazały kolejne badania mają taki enzym w wątrobie, który działa jak naturalny disulfiram (powszechnie znany pod postacią esperalu) i to im nie za bardzo pozwala…

Tymczasem i ja dziękuję za rozmowę i na resztę odpowiem później.

Miłego imprezowania.


sie zapetlilam

w Twoich wyjasnieniach. Piszesz do Gretchen, ze czlowiek silny nie wpada w nalog, ze trzeba miec slaba wole, zeby sie do stanu upodlenia doprowadzic, ale zeby z niego wyjsc z sukcesem potrzeba silnej woli.
Ja uwazam, ze mocarzy nie ma – takich co to zawsze i wszedzie, w kazdych okolicznosciach, wobec kazdego problemu stana z podniesionym czolem. Jak do tej pory wiekszosc swoich demonow, depresji, problemow moglam zalatwic sama (no dobra, z tymi paznokciami mi nie do konca wyszlo).Ja sie nie ogladam na innych, problemy biore na swa watla klate i ide do przodu, ale jednoczesnie wiem, ze na ten Mount Everest to bym jednak z windy skorzystala.

rowniez milej imprezy zycze :) ja sie oddale w domowe pielesze za matke i zone porobic :)


Poczytałem

i wychodzi mi, że Artur miał na poczatku rację. Nałóg = słaba wola, czyli uzależnienie psychiczne, któremu można przeciwstawić silną wolę.

Natomiast nie traktowałbym osób szukających pomocy u terapeuty jako mazgai.

Troszkę mi to przypomina sytuację z nauka języka obcego, którego mozna się nauczyć samemu, ale z korepetytorem jest łatwiej, bo podsuwa wskazówki, motywuje, umacnia i zapędza do systematycznej pracy.

Można samemu, ale samemu można zrobić wiele rzeczy, a mimo to korzystamy z pomocy fachowców.
Jeśli jednak nadużywamy tej pomocy to jest to problem, tylko gdzie wytyczyć granicę??


sajonara

Otóż ja się z tym właśnie nie zgadzam, że nałóg=słaba wola.

Nikt o zdrowych zmysłach nie chce mieć tego problemu. Nikt nie może przewidzieć gdzie go ta ścieżka zaprowadzi.

To dlaczego jedni ludzie się uzależniają a inni nie, jest wynikiem bardzo wielu czyników. Tak sobie czasem myślę, że zbyt wielu by móc dać jednoznaczną odpowiedź.

Więc moim zdaniem nie ma to żadnego związku z silną czy słabą wolą.

Wiadomo, że jeśli zaczynasz pić (ćpać) przed okresem dojrzewania czy w jego początkach masz znacznie większą szansę na uzależnienie, co wynika z tego że organizm inaczej wchłania alkohol. Mała dawka dla dorosłego to już duża dla nastolatka.

Dodatkowo, jeśli zaczynasz się odurzać to wpływa to również na Twoje funkcjonowanie w sferze myślenia i przeżywania emocji. I potem (załóżmy) po iluś latach budzisz się z tego wszystkiego i zupełnie nie masz pojęcia kim jesteś.

Ale czy taki dzieciak chce się uzależnić? Pewnie, że nie.

Nie ryzykuje tylko stuprocentowy abstynent :)

Pytasz gdzie są granice w nadużywaniu pomocy?

Każda terapia prowadzona profesjonalnie ma początek i koniec. Po tym wszystkim człowiek ma iść dalej bez terapeuty.

Ja sama bardzo dużą wagę przykładam do tego by trwało to tyle ile trzeba, nie za długo i nie za krótko. Kiedy widzę, że pacjent zaczyna się jakoś nadmiernie ze mną jako terapeutą związywać rozmawiam o tym.

Artur pisał o wielokrotnie powracających na terapię alkoholikach. Zdarzają się takie osoby. Jak wszędzie. Czy można odmówić im pomocy? Moim zdaniem nie można, choć mam czasami wielką pokusę :)

A Twoje porównanie do nauki obcego języka bardzo mi się podoba. Nadzwyczajnie adekwatne.

Pozdrawiam i wybacz, że tak długo czekałeś na odpowiedź.


Artur

“nałogi nie istnieja obiektywnie, istnieją tylko w takim stopniu, w jakim sami ludzie nadaja im rangę “

No widzisz a ja się z tym zgodzić nie mogę. Istnieją obiektywnie, jak najbardziej.

Najpierw przecież ludzie łazili po wsiach i miastach w pijanym widzie, potem ktoś się tym zainteresował “badawczo”, potem to poobserwował, opisał i nazwał. Nie było odwrotnie.

Ludzie się w sprawie swojego uzależnienia oszukują latami. Zawsze znajdą coś co im pozwoli zweryfikować negatywnie swoje podejrzenie co do tego jak duży jest mój problem z tym czy z tamtym.

Kłamstwo (także, jeśli nie przede wszystkim w odniesieniu do siebie) idzie pod rączkę z uzależnieniem. Z czasem trzymają się za tę rączkę coraz silniej.

Trudno ten węzeł rozplątać.

Sam o tym napisałeś.

Chyba jest w nas naturalna tendencja do zamykania oczy na problemy, uciekania od nich.

Człowiek uzależniony przesuwa granicę bardzo długo, niekiedy zbyt długo.

Wiesz ile razy ja słyszałam, głównie od żon i matek, że ten ich uzależniony mąż/syn/żona/córka, mówi że terapeuci to idioci?

Ilu moich uzależnionych pacjentów dopiero po jakimś czasie przyznaje, że tak myśleli?

I dobrze, ale to najczęściej nie służy niczemu poza przedłużeniem sobie picia czy co tam kto akurat woli.

Jeśli ktoś jest w stanie pomóc sobie sam to super. Natomiast żeby sobie pomóc to trzeba zrobić kilka rzeczy.

Trzeba zacząć.

Trzeba to wszystko odstawić i pracować nad soba, żeby nie wrócić.

Jeśli ktoś tylko mówi, że może a nadal nic się nie zmienia to jest to przekonujące?

Dla mnie nie.


Gretchen

Gretchen

“nałogi nie istnieja obiektywnie, istnieją tylko w takim stopniu, w jakim sami ludzie nadaja im rangę “

No widzisz a ja się z tym zgodzić nie mogę. Istnieją obiektywnie, jak najbardziej.

Jakis argument za?

Najpierw przecież ludzie łazili po wsiach i miastach w pijanym widzie, potem ktoś się tym zainteresował “badawczo”, potem to poobserwował, opisał i nazwał. Nie było odwrotnie.

zgadza się, tyle że to nie jest argument za obiektywnym istnieniem nałogów- jako choroby.

Ludzie się w sprawie swojego uzależnienia oszukują latami. Zawsze znajdą coś co im pozwoli zweryfikować negatywnie swoje podejrzenie co do tego jak duży jest mój problem z tym czy z tamtym.

oczywiście, co nadal nie jest argumentem przemiawiającym za obiektywnym istnieniem nałogów jako choroby

Kłamstwo (także, jeśli nie przede wszystkim w odniesieniu do siebie) idzie pod rączkę z uzależnieniem. Z czasem trzymają się za tę rączkę coraz silniej.

warto byłoby uzasadnić najpierw sam fakt istnienia uzależnienia. Jako czegoś, co nie jest właśnie kłamstwem. Doprecyzuję- chodzi mi o kłamstwo, które “uzależniony” aplikuje sam sobie wytwarzając wokół siebie i w sobie cos na kształt uzależnieniowego matrixa. W tym co napisałaś słowo “uzaleznienie” jest zbędne.

Trudno ten węzeł rozplątać.

nie mówię, że nie. Z kłamstwa, a zwłaszcza kłamstwa wielopiętrowego wyjśc trudno. Ale nie jest to przecież żadna choroba, tylko zwykły wstyd i takie tam.

Sam o tym napisałeś.

jasne, ale ja neguję sam fakt istnienia uzaleznienia jako choroby. Widze je jako oszukiwanie samego siebie i słabą wolę.

Chyba jest w nas naturalna tendencja do zamykania oczy na problemy, uciekania od nich.

wiadomo, kupa ludzi tak ma. Ci, którzy tak nie mają z reguły lepiej sobie radzą w życiu

Człowiek uzależniony przesuwa granicę bardzo długo, niekiedy zbyt długo.

No co ty wciąz z tym uzaleznieniem? Przecież to jest opis kłamcy okłamującego samego siebie

Wiesz ile razy ja słyszałam, głównie od żon i matek, że ten ich uzależniony mąż/syn/żona/córka, mówi że terapeuci to idioci?

na pewno mase razy. Nie wątpię

Ilu moich uzależnionych pacjentów dopiero po jakimś czasie przyznaje, że tak myśleli?

zgadza się

I dobrze, ale to najczęściej nie służy niczemu poza przedłużeniem sobie picia czy co tam kto akurat woli.

czyli tkwią w kłamstwie. Zobacz- to wszystko ma przyczynę w ich słabości. Kazdym zdaniem to potwierdzasz. Tu nie ma mowy o jakiejś chorobie. Tu nie ma mowy o czynnikach niezaleznych od człowieka- jak wirusy, bakterie, urazy mechaniczne. To zwykła dupowatość. Słabość.

Jeśli ktoś jest w stanie pomóc sobie sam to super. Natomiast żeby sobie pomóc to trzeba zrobić kilka rzeczy.

zgadza się, super jest pomóc sobie samemu. Tak jest najlepiej. Jesli ktoś chce komuś pomóc sam z siebie i ktos pomocy chce- to też super. O ile reszta podatników nie musi się do tego dorzucać. Bo o ile jakoś tam pokretnie można tłumaczyć, że trzeba ratować Nowaka, ktory dostał raka, o tyle tłumaczenie, że trzeba z alkoholizmu wyciagac za nasza kase Kowalskiego kupy sie nie trzyma. No i Kowalski jest na dobra sprawę stracony (statystycznie) dla ludzkości. Wręcz jest szkodliwy- powiela postawę słabą, roszczeniową, zaraża innych bezradnością

Trzeba zacząć.

Trzeba to wszystko odstawić i pracować nad soba, żeby nie wrócić.

Jeśli ktoś tylko mówi, że może a nadal nic się nie zmienia to jest to przekonujące?

Dla mnie nie.

zrozumiala sprawa

P.S. czy zdarzylo ci sie mieć do czynienia z alkoholikeim (ale takim, który przeszedl już cienką czerwona linię, który “wyleczył się” ale nie jest abstynentem- tzn. ma picie pod kontrolą i normalnie korzysta z alko jak każdy?


Artur

Przyszło mi do głowy, że skoro ta nasza rozmowa tak się radośnie rozwija, co w efekcie dało nam możliwość ustalenia z czym się wzajemnie zgadzamy a z czym nie, to ja napiszę osobny tekst o tym obiektywnym istnieniu uzależnienia, albo jego nieistnieniu obiektywnym.

Ze mną nigdy nie wiadomo.

Muszę się nad tym zastanowić porządnie.

Teraz odpowiem Ci na pees.

Jak mi zadasz jeszcze kilka pytań to będę miała tematy do pisania na jakieś pół roku co najmniej :)

Z tym piciem pod kontrolą jest tak.

Dawniej, choć nie tak znowu dawno, uważano rzecz taką za niemożliwą absolutnie. Wszelkie programy psychoterapeutyczne zakładały pracę nad trwałą abstynencją człowieka.

Uwaga! Rys historyczny…

Najpierw to nie było żadnej sensownej pomocy. Potem jeden gość w Stanach razem z kumplem doszli do wniosku, że już nie chcą jechać przy bandzie i woleliby się rozstać z tym całym piciem.

Zauważyli, że pomogły im wspólne gadki na ten temat i poszli w lud. W ten sposób powstało AA.

Pomijając mój szacunek z jednej strony do AA, a pewne zastrzeżenia do nich z drugiej to jest niesamowite, że teraz już chyba nie ma na świecie miejsca gdzie taka grupa by nie istniała. A zaczęło się od dwóch Jankesów.

No dobra.

Jak już było AA to się tym wszystkim bardziej zainteresowali lekarze, psycholodzy, terapeuci itd.

I zaczęły rozwijać się profesjonalne sposoby pomagania, które jak już mówiłam zakładały, że jedyne co jest możliwe to abstynencja i już.

Ale wiesz, znalazł się ktoś kto zadał pytanie: a dlaczego?

I zaczęto badać od nowa.

Wyszło im, że powrót do picia kontrolowanego jest niemożliwy dla ludzi głęboko uzależnionych. Natomiast jest pewna grupa tych co przekroczyli tę cienką czerwoną linię i mogą zrobić hop siup na drugą stronę i pić inaczej.

Powstały więc nowe programy terapeutyczne dla takich ludzi.

Brzmi pięknie lecz dotyczy głównie Stanów i części krajów Europejskich.

U nas jest he he inaczej. To znaczy zaczyna się to zmieniać, zaczyna baaaaardzo powoli.

Powiem Ci tak. Jak ja się zaczęłam tym interesować jakieś dwa lata temu to wychodziło na to, że jestem heretyk albo oszołom, albo świr. Przecież każdy wie, rozumiesz wie, że to jest niemożliwe.

A ja sobie pomyślałam tak. No dobra, ale skoro ludzi uzależnionych od seksu czy jedzenia, czy czegoś tam jeszcze leczy się w inny sposób to dlaczego nie alkoholików?

I patrz Pan, przyjechali wtedy do Polski tacy Amerykanie z Florydy. Małżeństwo od 20 lat (!!!) pracujące inaczej. I zrobili szkolenie.

Co ja miałam radości patrząc na zgromadzonych (oczywiście niezbyt tłumnie) polskich terapeutów. Im się to w głowach pomieścić nie mogło.

Wiele ciekawych rzeczy powiedzieli.

Więc odpowiadając bardziej wprost to nasz system opieki medycznej, tej pod wspaniałym patronatem NFZ nie przewiduje. Dlaczego nie przewiduje i dlaczego u nas jest tak jak jest to sprawa odrębna.

Pisałam Ci już, że ja się z tym systemem nie zgadzam z różnych powodów, ale to znowu inna rzecz.

Natomiast jak przychodzi ktoś do mnie prywatnie i nie jestem spętana tymi wszystkimi… ograniczeniami to daję człowiekowi wybór.

W ramach publicznej służby mogę zrobić trochę ale ona jest zupełnie nie przystosowana do takiej formy pomagania.

I wciąż to jest trochę tabu.

No zmienia się, ale zbyt wolno.

Myślę, że główny problem jest w głowach terapeutów.

Reasumując: to jest możliwe, nie dla każdego ale jest.

O!


Jednym słowem...

...trzeba uważać na siebie, by nie przegapić tej cienkiej linii…
:)


Panie joteszu

to prawda :)

A linia nie tylko cieniuuutka, ale jeszcze dodatkowo mało wyraźna.

No, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo!


Pani Gretchen,

mam pytanie: czy widziałą Pani film Rok diabła?

To taki film z Pani branży. Poniekąd.

Bo mi się przypomniała Nohavicova Teorie Alkoholického Kopce.

Tu jest ona wyłożona:


Pane Yayce

No piękne to jest!

Piękne.

Film miałam widzieć, ale nie widziałam. Pewnie kiedyś zobaczę, kto to może wiedzieć.

Natomiast Teoria Kopca mnie zachwyciła.

Pozdrawiam pozostając w zachwycie


Subskrybuj zawartość