FFWW: Frost / Nixon

Kim był Richard Nixon, wszyscy mający jakie takie pojęcie o historii XX wieku wiedzą. Davida Frosta kojarzy trochę mniej ludzi, a już o serii wywiadów, które ten drugi przeprowadził z tym pierwszym nie słyszał – poza Amerykanami starszego pokolenia – prawie nikt.

Co mnie najbardziej ujęło w tym filmie to fakt, że opiera się na powszechnie znanych faktach: kto chce, może czytać do woli o Nixonie, aferze Watergate, jak i samym wywiadzie. Wiadomo, jak się cała sprawa skończyła, wszystko wiadomo – ale autor sztuki na której oparto scenariusz, Peter Morgan, wypełnił przestrzeń między znanymi faktami swoją interpretacją psychologiczną. I to się ogląda jak najlepszy kryminał – mimo że wiemy, jak się skończy ta historia.

Obaj przeciwnicy – bo od początku nikt nie ma złudzeń, że to będzie zwykły wywiad – podchodzą do starcia z ugruntowanym obrazem drugiej strony. Dla Frosta i jego asystentów Nixon to skorumpowany łajdak, oszust i prawie personifikacja siedmiu grzechów głównych. Dla Nixona i jego przybocznego Jacka Brennana – Frost to głupkowaty playboy, prezenter programów dla ludzi o ilorazie inteligencji równym rozmiarowi buta. W fascynujący sposób film pokazuje, jak bardzo obaj adwersarze się pomylili.

Frost w interpetacji Michaela Sheena to gość, który odniósł sukces, przebił się jako prezenter na rynku amerykańskim, był na szczycie świata – i spadł. Teraz pałęta się w mateczniku najniższej oglądalności i wie, że wywiad z Nixonem to jego jedyna szansa. Na twarzy cały czas ma przyklejony uśmiech, zapewnia współpracowników że wie co robi – ale w rzadkich momentach szczerości, na przykład podczas rozmów z poderwaną w samolocie dziewczyną, zza maski przebija panika. Widzimy wtedy faceta, który zaczyna podejrzewać, że porwał się na zbyt ambitny cel.

Frank Langella zrobił z postacią Richarda Nixona coś, co właściwie ciężko opisać słowami. Osamotnienie i gorycz porażki przebijające spod maski człowieka, który wygląda jak naszprycowany sterydami Breżniew i manipuluje rozmówcami w stylu, który przyprawiłby o ciężkie kompleksy Cezara Borgię (genialna scena w zwiastunie, gdy Frost bełkocze do włączonej kamery)?

Nie wiem i nawet chyba nie chcę rozkładać tej świetnej roli na czynniki pierwsze – ale oglądając ten film czułem karuzelę emocji pod adresem byłego prezydetna: współczucie, sympatię, zażenowanie, niechęć… Wciągnął mnie portret człowieka, który miał wielkość na wyciągnięcie ręki, ale utonął pogrążony siedzącymi w jego psychice demonami. Bardzo łatwo byłoby potępić Nixona – za łamanie prawa, próby ukrycia nielegalnych działań w stylu godnym oprycha z Bronxu i parę innych rzeczy. Ale to jest pójście na intelektualną łatwiznę, a tego twórcy obrazu nam oszczędzają – co jest o tyle dziwne, że film wyreżyserował Ron Howard, facet znany raczej ze skłonności do łopatologii.

Nixon – fascynująca postać, Frost – też raczej nie z tych tuzinkowych. Tak różni, a równocześnie – co jest bardzo mocno podkreślone w scenie nocnej rozmowy – tak podobni. Dwaj ludzie, którzy desperacko pragną wrócić na szczyt, każdy z nich rozumie powody kierujące tym drugim, przez zaciśnięte zęby przebłyskuje czasem sympatia dla adwersarza – ale obaj wiedzą, że zwycięzca może być tylko jeden.

I jest w tym filmie jeszcze ostatnia rozmowa: program Frosta z wywiadami odniósł sukces, dziennikarz przyjeżdża pożegnać się z wpatrzonym w ocean prezydentem. Chwilami próbują jeszcze zachowywać się jak ludzie, ale forma wygrywa: Frost znowu jest pewnym siebie gwiazdorem, Nixon – zrezygnowanym starym człowiekiem.

Warto. Naprawdę warto.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Bananie

Frank Langella zdecydowanie dominuje w filmie. Martin to jedynie drugie skrzypce. Ja osobiście, pomimo oglądania tego kawałka filmu parę razy, nie do końca rozumiem dlaczego Nixon nagle się przełamał. A może inaczej – nie widze w tym zasadniczo udziału Frosta. To jakby świadomość tego, że nawet gniotąc Frosta (a każde ich spotkanie miało dotychczas taki przebieg) nie uwolni się od potrzeby katharsis. Na pierwszy rzut oka przegrywa z własną pychą (poczuciem bycia ponad prawem). Ale nawet mając szanse dojścia do siebie i przywrócenia kontroli, nie robi tego… Dla mnie kluczowa jest ta chwila rozmowy z Kevinem Baconem, tuż przed wyjściem i przyznaniem się do tego, ze zawiódł... Siebie, Amerykanów, Państwo…

Sam film – spokojnie do parokrotnego obejrzenia.


@Griszeq

“A może inaczej – nie widze w tym zasadniczo udziału Frosta.” – bo też i tego udziału moim zdaniem za bardzo nie było. Miał szczęście włączyć kamerę, kiedy w Nixonie coś pękło i tyle.

“Dla mnie kluczowa jest ta chwila rozmowy z Kevinem Baconem” – to też, choć jak dla mnie bardziej jednak ta ostatnia rozmowa.

I uśmiałem się przy scenie, gdy ten nawiedzony (grany przez Sama Rockwella) podaje Nixonowi rękę.


Bananie

Juz wowczas pada stwierdzenie, że Nixon padł w konfrontacji z Kennedym, w sumie przez telewizję. To kamera wykończyła Nixona – także w tej konfrontacji. W radio by przezył. Natomiast widok jegho twarzy przegranego czlowieka to był gwóźdź do trumny.

O tym jak kończy sie walka z mediami, przekonał się zreszta choćby Kaczyński. Uważam, ze i tak by pzregrał w 2007r, ale nie byłaby to taka skala…

Komentarz Platta też był świetny po tym podaniu ręki…


@Griszeq

“To kamera wykończyła Nixona – także w tej konfrontacji.” – nie łączyłbym tego. W debacie z JFK po prostu się spocił i to go dobiło. Natomiast czy wywiad z Frostem go zniszczył... Paradoksalnie, myślę że nie – zauważ, że od tamtej pory jego oceny jednak rosną jako prezydenta. Tak jakby ludziom wisiało czy kazał podsłuchiwać Demokratów, ale rozwścieczyły ich kłamstwa. A on się pokajał publicznie.

Dygresja osobista: u nas się patrzy na RN w dużej części przez pryzmat Watergate, a ja pamiętam jak mój Tata streszczał mi po powrocie ze Stanów rozmowy z paroma znajomymi Amerykanami. I zasadniczo taki Joe z Minnesoty pamięta głównie trzy rzeczy:
Nixon dokończył reformy w dziedzinie praw czarnych, nieźle sobie poradził z recesją i (najważniejsze) wyciągnął Amerykanów z Wietnamu. A przepychanki w Waszyngtonie? Kogo to obchodzi po 30 latach? Chyba tylko pomyleńców w typie Clooneya czy Moore’a…

“O tym jak kończy sie walka z mediami, przekonał się zreszta choćby Kaczyński.” – nie zgadzam się z tym porównaniem. Raz, Kaczyński to jednak nie ten kaliber. Dwa, Nixon to bardzo dobrze wiedział (że nie ma co walczyć) i nawet nie próbował za bardzo, co nie rzutuje na fakt że lewactwo ze Wschodniego Wybrzeża i tak miało wściekliznę mózgu na jego punkcie. Jeśli chodzi o komunikację, ten facet – jak to mówią – “was dealt a losing hand”.

“Komentarz Platta też był świetny po tym podaniu ręki…” – pełna zgoda.


Bananie

O tym, ze to telewizyjne zbliżenie twarzy Nixona po “przyznaniu się do winy”, było największym sukcesem Frosta, mowili jego współpracownicy. Scena, jak jeden z nich leci nago wykąpać się w oceanie. I zbliżenie na twarz przegranego Nixona.

Jego początkowa przewaga nad Frostem denerwowała współpracowników Frosta… Przywołana rozmowa techników, którzy stwierdzają, że głosowaliby na Nixona, po tym jak zdominował Frosta i wyjaśnił w monologach po 20 minut co i jak, dlaczego… To byl okres triumfu… I katastrofy dla Frosta.
Natomiast stwierdzenie, że jako prezydenty mógł łamać prawo, bowiem łamanie prawa przez Prezydenta nie jest w jego ocenie nielegalne, to postawienie się ponad prawem , oderwanie od narodu, było w sumie gwoździem do jego politycznej trumny. Mam wrażenie, że Amerykanie nie lubią przegranych… Ujawnienie nieograniczonej pychy z jednoczesnym złamaniem się i przyznaniem do krętactw i tuszowania, do zwykłych kłamst, było koktajlem publicznej śmierci.

Faktem jest, że łatwiek jest się nam przypierdzielić do 5% rzeczy które były porażką, niż do 80% które okazały sie sukcesem. Ale – z wysokiego konia boleśnie się spada. Nixon odczuł to szczególnie mocno, choć w jego przypadku – na własne życzenie.

Nie porównuje Kaczyńskiego do Nixona – po prostu piszę o sile mediów, w tym telewizji. Oczywiście, to odkrywanie Ameryki na nowo, ale dziwne, że wciąż są tacy, którzy nie odrobili lekcji…

Amerykanie kochają didaskalia. W dodatku podział na czarne / białe jest dość naturalny. Dlatego o Kennedym mówi się zasadniczo tylko dobrze, a o Nixonie juz chyba zawsze, bedzie mówiło sie tylko źle.
A prawda? Kogo qrwa ochodzi prawda ;-)


@Griszeq

“Ujawnienie nieograniczonej pychy z jednoczesnym złamaniem się i przyznaniem do krętactw i tuszowania, do zwykłych kłamst, było koktajlem publicznej śmierci.” – właśnie z jakiegoś powodu w przypadku Nixona – tak. I chyba głównie szło o tę pychę, bo choćby Reagan i Clinton wykręcili się z mataczenia.

“Ale – z wysokiego konia boleśnie się spada. Nixon odczuł to szczególnie mocno, choć w jego przypadku – na własne życzenie. “ – przez ciekawość, widziałeś “Nixona” w reżyserii Stone’a?

“ale dziwne, że wciąż są tacy, którzy nie odrobili lekcji… “ – ludzie, którzy nie uczą się na błędach, są skazani na ich powtarzanie :)

“Dlatego o Kennedym mówi się zasadniczo tylko dobrze, a o Nixonie juz chyba zawsze, bedzie mówiło sie tylko źle. “ – co jest dla mnie dziwne o tyle, że Nixon był dużo lepszym prezydentem, a JFK to nieudacznik który zginął w dobrym momencie, zanim zdążył się skompromitować na amen.


Bananie

No właśnie nie widziałem, zobaczę choćby dla porównania…

Co do Kennedyego. W Zatokę Świn to go w zasadzie wmanewrowano, dla mnie natomiast będzie ostatnim prezydentem, który podjął próbę wyrwania Amerykanów z korkociagu długu związanego z emisją dolara tylko przez FED...

Możliwe, że to właśnie dlatego zginął...


Subskrybuj zawartość