Małpa z karabinem, czyli Frycz Modrzewski przewraca się w grobie

O przedstawicielach dyscyplin w rodzaju socjologii nigdy nie miałem przesadnie wysokiego mniemania: z jednej strony, gadające głowy w telewizji zawsze przerażały mnie totalnym pustosłowiem, z drugiej – parałem się w życiu przez moment liftingiem i ten epizod utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że absolutnie każdy, kto nie jest analfabetą, może pisać o socjologii. No i dobrze, myślałem, w końcu nie ma dość supermarketów w Polsce żeby zapewnić pracę wszystkim absolwentom – ale niestety rozpanoszone prymitywy rozpełzają się coraz szerzej. Zgrzytałem zębami coraz mocniej z każdym napotkanym humanistą obnoszącym się ze swoją matematyczną ignorancją, cierpiałem na niestrawność gdy mianowane autorytety z pogardą odnosiły się do inżynierów… Są jednak na tym świecie rzeczy ważniejsze niż dobre samopoczucie Konrada Banachewicza, więc znosiłem katusze we względnym milczeniu.

Ale raz na jakiś czas zdarza się tak spektakularny wykwit aroganckiego tumanizmu, że po prostu trzeba zacytować jednego z bohaterów Sapkowskiego: non, kurwa, possumus. I to jest właśnie ten moment.

W swoim pędzie do ulepszania świata, “Gazeta Wyborcza” zaprasza na łamy różnych ludzi mających coś do powiedzenia na temat edukacji. W większości przypadków wartość merytoryczna ich wypowiedzi jest na poziomie rubryki “Gwiazdy mówią Dziennikowi” u konkurencji, ale że są to ludzie mający – o zgrozo! – pewien wpływ na system edukacji w Polsce, warto się czasem przemęczyć. W zeszłym tygodniu na łamach dał głos Majcherek Janusz, profesor czegoś tam w Instytucie Filozofii I Socjologii w Krakowie:

http://wyborcza.pl/1,75515,6801961,Specjalisci_i_manipulatorzy.html

No i jak to mówią, pojechał po bandzie.

Pogląd o prymacie nauk ścisłych i technicznych nad humanistycznymi i społecznymi nie odzwierciedla jednak bynajmniej żadnych nowoczesnych trendów, lecz jest reliktem XIX-wiecznego nurtu filozoficzno-światopoglądowego znanego jako pozytywizm – I na dzień dobry ustawiamy sobie pole do dyskusji. Nie żebym przesadnie wierzył w sensowność takich porównań (jak ustalić czy matematyka jest warta więcej od historii? Bez sensu – ale znamienne, że tych słów nie pisze przedstawiciel porządnej nauki humanistycznej, tylko socjolog), ale w porządku: są różne sposoby leczenia kompleksów. Relikt? Czemu nie, w sumie wpasowuje się taka fraza w dominujący obecnie trend do uwielbiania wszystkiego co nowoczesne, w połączeniu z tępieniem tradycji utożsamianej z zacofaniem.

Należą do nich (zwolenników pozytywizmu – KPB) twórcy profilu i programu polskiego szkolnictwa powszechnego. Idąc w ślady swych prekursorów z dwóch ubiegłych stuleci, wierzą oni naiwnie, że wiedza rodzi się z gromadzenia i uogólniania danych faktograficznych, a jej kluczowymi dziedzinami są nauki przyrodnicze i ścisłe. – nasuwa się w tym momencie pytanie, z czego – zdaniem tumanisty Majcherka – bierze się wiedza? Niepokalane poczęcie? Nie, przecież wiara w takie zjawiska nie przystaje do nowoczesnego społeczeństwa otwartego… Mam osobiście teorię: otóż wiedza w socjologii (o ile coś takiego w ogóle istnieje) wynika z tego, co powiedziały autorytety. Co skądinąd jest bardzo wygodne: nie trzeba się wysilać, tworzyć niczego oryginalnego: wystarczy tylko odpowiednio długo trzymać się w miejscu – “politicians, whores and buildings – all become respectable, if they last long enough”, jak mówił jeden z bohaterów “Chinatown”. Dołożyłbym do tej grupy jeszcze humanistów – w przeciwieństwie do matematyków, którzy twórczo “szczytują” w okolicach trzydziestki, a potem jest już tylko trwanie.

Stosownie do tych wyobrażeń polska szkoła maltretuje uczniów wtłaczaniem im do głów niezliczonej liczby faktów, a przedmioty przyrodnicze górują ilościowo i zakresowo w planach nauczania nad humanistycznymi. – nie wiem jaka jest pogoda na planecie tumanisty Majcherka, ale z całą pewnością inna niż u mnie – bo fakt, że funkcjonujemy w odmiennych wymiarach jest oczywisty. Przedmioty przyrodnicze górują? Matematyka, której program jest cięty i okrawany z roku na rok – zarówno na poziomie liceum, jak i na studiach wyższych? W toku swojej edukacji zazdrościłem czasem ludziom, którzy kończyli szkołę kilka lat wcześniej, bo mieli okazję dowiedzieć się z przedmiotów ścisłych ciut więcej niż ja, ale gdy słucham świeżych absolwentów, czuję się jak absolutny tytan – więc ta tendencja nie zaczęła się wczoraj, a można wręcz odnieść wrażenie jednostajnego przyspieszenia (wersja dla majcherkopodobnych; dzieje się coraz szybciej).

Ludzie o wąskospecjalistycznym wykształceniu techniczno-inżynierskim często są istotnie bardziej podatni na polityczną agitację i ideologiczne sugestie, wykazując się ignorancją w rozpoznawaniu ich bałamutności. – słodkie, prawda? Z jednej strony, tumanista M. zgrabnie prześlizguje się nad tym, jakie wykształcenie mieli ludzie tworzący zbrodniczne systemy dwudziestego wieku: w końcu Hitler był fizykiem, Goebbels chemikiem, Stalin doktoryzował się z matematyki, a Beria to informatyk… Z drugiej, jakoś umknęło mu, że nauki przyrodnicze były jedynymi w miarę odpornymi na ideologiczne szaleństwa zeszłego stulecia: demolowano historię, filologie czy ekonomię, ale prawa fizyki czy logiki mają to do siebie, że są niezmienne… Twierdzenie Talesa działa niezależnie od tego, czy u władzy są socjaliści, monarchiści, czy akurat szaleje anarchia.

Gdybym był paranoikiem (albo uważałbym, że Majcherek ma dośc mózgu na stworzenie takiej koncepcji), uznałbym komentowane przeze mnie brednie za wyraz perfidnego planu. Według mnie, jest dokładnie odwrotnie niż twierdzi jego socjologiczna mość: ludzie z wykształceniem ścisłym są przyzwyczajeni do logiki i mają znacznie mniejszą skłonność do przyjmowania czegokolwiek na wiarę (chyba że nie biorą analitycznej części mózgu idąc, powiedzmy, na wybory – ale to osobna kwestia). Chemiczna reakcja nie zacznie przebiegać inaczej wskutek większej empatii badacza, strony równania muszą się zgadzać, kod musi się poprawnie skompilować…

A jeśli coś nie działa, to gdzieś jest błąd – i “ścisłowiec” zacznie go szukać. Dobrym potwierdzeniem tej tezy są dla mnie wspomnienia ludzi zmuszonych za komuny do zdawania egzaminów z ekonomii politycznej socjalizmu (starszych czytelników proszę o korektę jeśli pokręciłem nazwę przedmiotu): wszyscy zgodnie mówią, że logiki nie było w tym za grosz, więc triumfy święciła zasada trzech “z” – zakuć, zdać, zapomnieć. Formułujący te bzdury “naukowcy” mają się po dziś dzień świetnie, a wnioski odnośnie tego kto miał rację, proszę sobie z historii po 1989 wyciągnąć samodzielnie (dla majcherkopodobnych: socjalizm upadł gospodarczo, bo był wewnętrznie sprzeczny).

A jak ujawnił na tych łamach już w zeszłym roku Piotr Cieśliński (…) rynkowa kariera wyrafinowanych instrumentów finansowych, których upowszechnienie doprowadziło do kryzysu amerykańskiego systemu bankowego i w rezultacie do załamania gospodarki światowej, była dziełem fizyków i matematyków opracowujących skomplikowane modele funkcjonowania tych derywatów. – a tutaj to już po prostu ręce opadają – po to tylko, by złożyć się w pięści rwące się do reedukacji aroganckiego socjologa (do niektórych ludzi można trafić przez głowę, do innych – wręcz przeciwnie; niejaki Majcherek ewidentnie zalicza się do tej ostatniej kategorii). Jedno zdanie, cztery linijki – i cztery bzdury.

Po pierwsze, samemu nie łaska sformułować logicznych wniosków – ale czego oczekiwać od socjologa? – tylko należy się podeprzeć autorytetem. Większość podręczników logiki i erystyki wspomina o tego rodzaju sztuczkach (“dowód przez autorytet”, jak to się sarkastycznie mawiało u mnie na wydziale), ale od człowieka zajmującego się zawodowo przelewaniem z pustego w próżne nie ma co oczekiwać znajomości elementarza. W końcu on jest ponad to.

Po drugie, rynkowej kariery instrumentom pochodnym na ryzyko kredytowe (to zapewne ma na myśli tumanista Majcherek) nie zapewnili matematycy i fizycy. Tak się składa że napisałem z ryzyka kredytowego doktorat i podejrzewam, że wiem o tym więcej niż czterech Majcherków razem wziętych. Nie chcę zanudzać czytających żargonem, więc proszę mi uwierzyć na słowo: artykuły z tej dziedziny, gdzie formułuje się matematyczne modele instrumentów finansowych, mają bardzo precyzyjną instrukcję obsługi – nasz model działa przy takich założeniach, w tych okolicznościach może zawodzić, błąd prognozy wynosi tyle a tyle. READ THE FUCKING MANUAL, jak to się pisze często na internetowych forach.

Mamy wolność słowa i swobodny przepływ wiedzy, więc do publikacji tego rodzaju mają też dostęp ekonomiści – a za to, że modele stosowano w sposób kompletnie nieodpowiedni doprawdy ciężko winić autorów akademickich publikacji. Finansiści to w sporej części banda zadufanych ignorantów i wyposażenie ich w narzędzia takie jak instrumenty pochodne to ekwiwalent wręczenia małpie nowiutkiego karabinu maszynowego. “To nie kryzys, to rezultat” – cytując Kisiela, a tumanista Majcherek obwiniający twórców narzędzia za skutki bezmyślnego używania tegoż to rzadki, nawet jak na to środowisko, przykład intelektualnej bezczelności połączonej ze sporą dozą chamstwa.

Bzdura trzecia jest mocno powiązana z drugą: modele, o których mówi Majcherek, opisywały prostą sytuację typu jeden portfel kredytów, który ktoś chce ubezpieczyć. Nie przewidywały finasowej piramidki (która jest najzwyklejszym w świecie przekrętem), i co ważniejsze: nie brały pod uwagę ludzkiej krótkowzroczności. Oczywiście można to skrytykować jako brak realizmu, ale dla nikogo zajmującego się statystyką nie jest normalne zakładanie ciągłego wzrostu wartości rynku nieruchomości. Ale powtarzam własny błąd: facet prowadzący warzywniak na rogu rozumie, że po wzroście cen musi przyjść spadek. Fizyk czy matematyk, nawet jeśli zaczadział akademicką atmosferą i osłabł mu kontakt z prawdziwym życiem, co rusz musi sobie odświeżyć pamięć analizując dane historyczne. Ale tumanista Majcherek? Skąd jemu to wiedzieć, nieszczęsnemu ?

Po czwarte, nie ma żadnego załamania gospodarki światowej – ponosimy po prostu konsekwencje nadmiernego uzależnienia wielu gałęzi przemysłu od spekulacji (casus słynnych już opcji walutowych, którymi przejął się Waldemar “Portret pamięciowy” Pawlak). Wbrew kasandrycznym stękom rozmaitej maści gazetowych mędrków, nie mamy też do czynie nia z żadnym końcem kapitalizmu: po prostu po hossie przyszła bessa i jeśli tylko rządy nie dostaną kolektywnego ataku umysłowej biegunki, nie ma najmniejszego powodu żeby przechodzić na ręczne sterowanie całym tym interesem. Rynek wyeliminował nieefektywne jednostki – pod warunkiem że nie będziemy przeszkadzać, na miejsce upadłych banków powstaną nowe, a krótkoterminowe koszta takiego przejścia będą znacznie niższe od spłacania tych wszystkich planów typu “bailout” przez następne pokolenia.

Miałem się jeszcze – po piąte – popastwić trochę nad napuszonym językiem, ale prawdę powiedziawszy nie bardzo mi się chce. Jedna z zalet systemu liberalnego jest taka, że każdy ma przed sobą pełne spektrum możliwości: jesli starczy mu sił i zdolności, może być naukowcem, politykiem, wojskowym… Jak dowodzi przykład Majcherka, absolutnie każdy może też zostać profesorem uniwersytetu.

Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nie całkiem o to chodziło.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Witam!

W mojej opinii Profesor Janusz A. Majcherek przebił tym swoim tekstem słynny list Ludwika Dorna do wykształciuchów.

Na szczęście zbiera baty ze wszystkich stron.
I dobrze, bo się należy.

Pozdrawiam


@Banan

Wie Pan,

Jedno warto powiedzieć: obecnie szkoły same nie wiedzą kogo właściwie mają ukształtować w procesie edukacyjnym. Poglądy są tak sprzeczne i tak różne – od umysłu swobodnego, nie obciążonego żadną wiedzą konkretną, poza tym, jak się zorganizować, argumentować, prezentować i jak wyszukiwać informacje, po wąsko wyspecjalizowanego inżyniera, przystosowanego do wykonywania zawodu, na który w danym momencie jest popyt.

Tymczasem ja mam taki pogląd oryginalny, że np. matematyki nie uczy się w szkole po to, żeby dzieci wiedziały jak się liczy całki i różniczki, ale po to, żeby wiedziały i przez jakiś czas obcowały z METODĄ MATEMATYCZNĄ.

I że nauk przyrodniczych nie uczy się po to, żeby dzieci wiedziały ile wynosi stała dielektryczna, lecz po to, żeby przez chwilę obcowały z ZASTOSOWANIEM METODY MATEMATYKI I METODY NAUKOWEJ DO OPISU ŚWIATA.

Summa summarum – uczy się tego po to, żeby przekazać następnemu pokoleniu PARADYGMAT, który umożliwił ludzkości potężny skok technologiczny. Tymczasem teraz są takie czasy – jak to się mówi – próby zmiany paradygmatu. Z wielu stron podważane są pryncypia cywilizacji naukowo-technicznej. Coraz głośniejsi są ci, co mówią że nie prowadzi do niczego dobrego, że wyniszcza planetę, że upośledza relacje międzyludzkie, że rodzi powszechne nieprzystosowanie, itd.

Nic dziwnego, że współczesne szkolnictwo podlega tym procesom. Ponadto, okazuje się teraz, że wykształcenie tak spowszechniało, że utraciło wysoką wartość. Inżynier wyżej dupy nie podskoczy – będzie zarabiał te ileś tam złoty, ale prawdziwą kasę robią Ci inni – którzy być może nie “tracili czasu” na specjalistyczne studia, lecz odpowiednio wcześnie wzięli się za biznes. Sam nie raz o sobie tak myśłę, że może trzeba było jak można było rzucić albo zawiesić studia i zacząć sprowadzać komputery z Tajwanu. Mozę wóczas byłbym bogatym człowiekiem. A tak jestem… no właśnie… takim małym trybikiem wysługującym się komuś za w sumie małe pieniądze…

Pozdrawiam,
ZS


Bananie

Przeczytałam sobie całość wypracowania pana Majcherka i jakoś tak zapamiętało mi się to samo zdanie, co Tobie.
O to: “Pogląd o prymacie nauk ścisłych i technicznych nad humanistycznymi i społecznymi nie odzwierciedla jednak bynajmniej żadnych nowoczesnych trendów (...)”
Tak się zastanawiam, czy nie mamy tu do czynienia z faktycznym niepokalanym poczęciem tych trendów. Co to są i skąd się biorą te trendy? Z nieba spadają?
A może to ludzie je tworzą, tylko z jakichś nieznanych mi przyczyn, pan Majcherek wolał ten aspekt pominąć.
No nie wiem…

Teraz weźmy te nauki humanistyczne... Zastanawiam się co one, te nauki, mają jeszcze wspólnego z Humanizmem? Czy one uczą empatii, zrozumienia, współczucia, miłości? Czy nauka humanizmu w wersji nam współczesnej czyni ten świat i ludzi w jakikolwiek sposób lepszymi?
No nie wiem…

Mogę się zgodzić, że nauki przyrodnicze i matematyczne traktowane są po macoszemu. Bo są... wystarczy popatrzeć na wyniki egzaminów.
Tylko, że równie po macoszemu traktowana jest muzyka czy plastyka.
Wypada współczuć Pitagorasowi, że kiedyś wkładano mu go głowy te dyrdymały?
No nie wiem…

Jestem nieco młodsza od Pitagorasa ale zajęcia z muzyki i plastyki przez całą podstawówkę pamiętam. Nie były to bynajmniej zajęcia dodatkowe. I jakoś nie żałuję, że mnie tego uczono. Tak, jak nie żałuję rozdętego (jak na teraźniejsze warunki) programu biologii, matematyki, geografii czy fizyki.
Pamiętam zaś, że wychowanie obywatelskie miałam dopiero w ósmej klasie podstawówki i czwartej klasie ogólniaka. Czy dlatego nie zostałam politologiem lub socjologiem, jak pan Majcherek?
No nie wiem…

Wiem, że Twój tekst czytał się sam. To chyba dobrze? :)

p.s. Zaskoczyłeś mnie stwierdzeniem, że Hitler był fizykiem. Gdzieś ostatnio nawinęła mi się przed oczy informacja o jego wynikach w nauce z klas gimnazjalnych. I tam, jak wół na miedzy stało, że z fizyki to on trzy z plusem miał. Z matematyki jeszcze gorzej. Nawet z rysunku tylko cztery bidusia zebrał. Czy informacje o jego geniuszu nie są przypadkiem przesadzone?
No nie wiem… :)


@

Do kolekcji można dorzucić tak znanych ścisłowców jak Che i Fidel;)


Pani Magio!

Mam nieodparte wrażenie, że autor natrząsa się z tej tezy o wpływie umysłów ścisłych na politykę. O ile wiem, to Józefa Stalina nazywano „wielkim językoznawcą”, a nie „wielkim matematykiem”.

Natomiast co do Adolfa Hitlera, to umiejętność uwodzenia tłumu i eliminowania konkurencji, to nie geniusz. Prędzej bym nazwał to cwaniactwem.

Pozdrawiam


Panie Konradzie!

Banan

O przedstawicielach dyscyplin w rodzaju socjologii nigdy nie miałem przesadnie wysokiego mniemania: z jednej strony, gadające głowy w telewizji zawsze przerażały mnie totalnym pustosłowiem, z drugiej – parałem się w życiu przez moment liftingiem i ten epizod utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że absolutnie każdy, kto nie jest analfabetą, może pisać o socjologii.

1. Co to są dyscypliny „w rodzaju socjologii”? Bo niekompetencja socjologów i tendencja do wygadywania głupot na tematy, o jakich nie mają pojęcia, to jedno, a ogół nauk społecznych to drugie. 2. O jaki lifting Panu chodzi. Bo chyba nie o wygładzanie zmarszczek na twarzach kobiet…?

No i dobrze, myślałem, w końcu nie ma dość supermarketów w Polsce żeby zapewnić pracę wszystkim absolwentom – ale niestety rozpanoszone prymitywy rozpełzają się coraz szerzej.

Poezja! Supermarket jako rozwiązanie problemu wykształciuchów. :)

Zgrzytałem zębami coraz mocniej z każdym napotkanym humanistą obnoszącym się ze swoją matematyczną ignorancją, cierpiałem na niestrawność gdy mianowane autorytety z pogardą odnosiły się do inżynierów…

Humanista, to nie jest człowiek mający wykształcenie humanistyczne. Aleksander J. Wieczorkowski w latach 70. ubiegłego wieku napisał, że czuje się jak „małpa na rowerze”, gdy piszą do niego, że jest inżynierem a pisze takie humanistyczne teksty. Humanistą można być niezależnie od wykształcenia, w przeciwieństwie do inżyniera, którym się zostaje po pewnym etapie kształcenia na określonym typie uczelni.

Są jednak na tym świecie rzeczy ważniejsze niż dobre samopoczucie Konrada Banachewicza, więc znosiłem katusze we względnym milczeniu.

Czy jest Pan pewny, że są rzeczy ważniejsze?

Ale raz na jakiś czas zdarza się tak spektakularny wykwit aroganckiego tumanizmu, że po prostu trzeba zacytować jednego z bohaterów Sapkowskiego: non, kurwa, possumus. I to jest właśnie ten moment.

A jakby tę k…ę wykropkować, to by nie było wiadomo o co chodzi, tak w ramach pracy nad humanistycznym podejściem do świata, żeby nie być tumanistą?

W swoim pędzie do ulepszania świata, „Gazeta Wyborcza” zaprasza na łamy różnych ludzi mających coś do powiedzenia na temat edukacji. W większości przypadków wartość merytoryczna ich wypowiedzi jest na poziomie rubryki „Gwiazdy mówią Dziennikowi” u konkurencji, ale że są to ludzie mający – o zgrozo! – pewien wpływ na system edukacji w Polsce, warto się czasem przemęczyć.

Czy pisząc, że są to ludzie „mający coś do powiedzenia na temat edukacji” miał Pan namyśli urzędników w odnośnym ministerstwie? Bo w Polsce na edukacji zna się każdy, jak na medycynie. Natomiast tak zwani fachowcy, teoretycy nauk społecznych takich jak pedagogika, psychologia i socjologia, nie mają pojęcia, jak funkcjonuje człowiek, więc odpowiedzialne jednostki nie wypowiadają się, na temat edukacji.

W zeszłym tygodniu na łamach dał głos Majcherek Janusz, profesor czegoś tam w Instytucie Filozofii i Socjologii w Krakowie:

Czy „Majcherek” to imię?

…No i jak to mówią, pojechał po bandzie.

Pogląd o prymacie nauk ścisłych i technicznych nad humanistycznymi i społecznymi nie odzwierciedla jednak bynajmniej żadnych nowoczesnych trendów, lecz jest reliktem XIX-wiecznego nurtu filozoficzno-światopoglądowego znanego jako pozytywizm

Przecież to jest bełkot!

I na dzień dobry ustawiamy sobie pole do dyskusji.

Jaką dyskusję? Z czym Pan chciałby w tym pustosłowiu dyskutować?

Nie żebym przesadnie wierzył w sensowność takich porównań (jak ustalić czy matematyka jest warta więcej od historii? Bez sensu – ale znamienne, że tych słów nie pisze przedstawiciel porządnej nauki humanistycznej, tylko socjolog), ale w porządku: są różne sposoby leczenia kompleksów. Relikt? Czemu nie, w sumie wpasowuje się taka fraza w dominujący obecnie trend do uwielbiania wszystkiego co nowoczesne, w połączeniu z tępieniem tradycji utożsamianej z zacofaniem.

Na upartego, to można by to zdanie zinterpretować jako pochwałę poglądu o „prymacie nauk ścisłych i technicznych nad humanistycznymi i społecznymi [skoro] nie odzwierciedla […on] żadnych nowoczesnych trendów”. Przecież każdy, kto się zetkną z nauką, zauważył, że naukowcy są szalenie konserwatywni. Właśnie, dlatego że nie gonią za błyskotkami, rzadko dają się nabrać na głupoty czy humbugi w swojej dziedzinie

Należą do nich (zwolenników pozytywizmu – KPB) twórcy profilu i programu polskiego szkolnictwa powszechnego. Idąc w ślady swych prekursorów z dwóch ubiegłych stuleci, wierzą oni naiwnie, że wiedza rodzi się z gromadzenia i uogólniania danych faktograficznych, a jej kluczowymi dziedzinami są nauki przyrodnicze i ścisłe.

Mnie fascynuje rozróżnienie na wiarę naiwną i nienaiwną. Ciekawe czym się one różnią?

nasuwa się w tym momencie pytanie, z czego – zdaniem tumanisty Majcherka – bierze się wiedza? Niepokalane poczęcie?

Myślę, że raczej objawienie. :)

Nie, przecież wiara w takie zjawiska nie przystaje do nowoczesnego społeczeństwa otwartego… Mam osobiście teorię: otóż wiedza w socjologii (o ile coś takiego w ogóle istnieje) wynika z tego, co powiedziały autorytety.

Wiedza w socjologii istnieje i jest nawet stosowana. Jedną z dziedzin stosowania socjologii jest ekonomia. W końcu prawo Mikołaja Kopernika, że pieniądz mocny jest wypierany z rynku przez pieniądz słaby, jest właśnie prawem socjologicznym, to znaczy dotyczącym zachowań ludzi jako masy – bieżące należności ludzie regulują słabym pieniądzem, zaś oszczędności gromadzą w mocnym pieniądzu. :)

Co skądinąd jest bardzo wygodne: nie trzeba się wysilać, tworzyć niczego oryginalnego: wystarczy tylko odpowiednio długo trzymać się w miejscu – „politicians, whores and buildings – all become respectable, if they last long enough”, jak mówił jeden z bohaterów „Chinatown”. Dołożyłbym do tej grupy jeszcze humanistów – w przeciwieństwie do matematyków, którzy twórczo „szczytują” w okolicach trzydziestki, a potem jest już tylko trwanie.

Jeśli chce Pan dołączać nałukowców (z dowolnej dziedziny), to proszę bardzo, ale humanistów proszę nie obrażać. :)

Ludzie o wąskospecjalistycznym wykształceniu techniczno-inżynierskim często są istotnie bardziej podatni na polityczną agitację i ideologiczne sugestie, wykazując się ignorancją w rozpoznawaniu ich bałamutności. – słodkie, prawda? Z jednej strony, tumanista M. zgrabnie prześlizguje się nad tym, jakie wykształcenie mieli ludzie tworzący zbrodniczne systemy dwudziestego wieku: w końcu Hitler był fizykiem, Goebbels chemikiem, Stalin doktoryzował się z matematyki, a Beria to informatyk… Z drugiej, jakoś umknęło mu, że nauki przyrodnicze były jedynymi w miarę odpornymi na ideologiczne szaleństwa zeszłego stulecia: demolowano historię, filologie czy ekonomię, ale prawa fizyki czy logiki mają to do siebie, że są niezmienne… Twierdzenie Talesa działa niezależnie od tego, czy u władzy są socjaliści, monarchiści, czy akurat szaleje anarchia.

A jak Wojciech Jaruzelski zawiesił prawa obywatelskie w czasie wojny Polsko – Jaruzelskiej, to prawa fizyki działały nadal i powielacze ważyły swoje, jak trzeba je było przenieść.

Gdybym był paranoikiem (albo uważałbym, że Majcherek ma dość mózgu na stworzenie takiej koncepcji), uznałbym komentowane przeze mnie brednie za wyraz perfidnego planu. Według mnie, jest dokładnie odwrotnie niż twierdzi jego socjologiczna mość: ludzie z wykształceniem ścisłym są przyzwyczajeni do logiki i mają znacznie mniejszą skłonność do przyjmowania czegokolwiek na wiarę (chyba że nie biorą analitycznej części mózgu idąc, powiedzmy, na wybory – ale to osobna kwestia). Chemiczna reakcja nie zacznie przebiegać inaczej wskutek większej empatii badacza, strony równania muszą się zgadzać, kod musi się poprawnie skompilować…

Popełnia Pan typowy błąd człowieka wierzącego w racjonalność działań ludzkich. Otóż fizyk jest racjonalny w dziedzinie fizyki. Niemniej w dziedzinie polityki czy sztuki jest tak samo mało racjonalny jak polonista czy socjolog. Zawsze podaję prosty przykład: laureat nagrody Alfreda Nobla w dziedzinie chemii wypowiadający się na temat pokoju na świecie jest tak samo kompetentny jak sprzątaczka czy bezrobotny analfabeta.

A jeśli coś nie działa, to gdzieś jest błąd – i „ścisłowiec” zacznie go szukać. Dobrym potwierdzeniem tej tezy są dla mnie wspomnienia ludzi zmuszonych za komuny do zdawania egzaminów z ekonomii politycznej socjalizmu (starszych czytelników proszę o korektę jeśli pokręciłem nazwę przedmiotu): wszyscy zgodnie mówią, że logiki nie było w tym za grosz, więc triumfy święciła zasada trzech „z” – zakuć, zdać, zapomnieć.

„Ekonomia polityczna” to odpowiednik „ekonomii społecznej” na zachodzie. Część dotycząca kapitalizmu była w miarę sensowna, natomiast część dotycząca socjalizmu to był zbiór pobożnych życzeń. Natomiast zasada 4 „z” jako trzecie wstawiająca „zapić” działa szybciej i skuteczniej w dziedzinie zapominania. :)

Formułujący te bzdury „naukowcy” mają się po dziś dzień świetnie, a wnioski odnośnie tego kto miał rację, proszę sobie z historii po 1989 wyciągnąć samodzielnie (dla majcherkopodobnych: socjalizm upadł gospodarczo, bo był wewnętrznie sprzeczny).

Socjalizm w wydaniu bolszewickim upadł, niemniej wydanie brukselskie socjalizmu ma się całkiem dobrze i jeszcze kilka lat będzie wykańczał gospodarkę europejską.

[…]
Dalsze pastwienie się nad działalnością profesora nie wymaga mojego komentarza, bo zrobił Pan to wyśmienicie.

Pozdrawiam


przepraszam

nie czytałem do końca, bo rozumiem pastwienie się nad prof. Majcherkiem.
Jego tezy są wyssane z palca, a służyć mają jedynie łatwemu okładaniu. Niestety wbrew życzeniom prof. jeszcze nie wszyscy nie dają się poddać jego manipulacji, co przeczy tezie o (przewadze nauk przyrodniczych w bloku przedmiotów szkolnych).

Artykuł, który miał być zjadliwym paszkwilem przeciw naukom ścisłym stał się dowodem na szalbierstwo “humanistów”, bo prof. Majcherek kłamie albo z niedouczenia albo jest oszustem. Oba przypadki niezbyt dobrze o nim świadczą.


Subskrybuj zawartość