Tańczący z datami

Dzisiaj mija okrągła siedemdziesiąta rocznica wizyty Armii Czerwonej w naszym kraju pod pretekstem wyzwalania zachodniej Ukrainy i Białorusi, w Sejmie wystękana któraś już z kolei uchwała, w gazetach wywiady z mendami chowu rodzimego i nie tylko – a mnie przez głowę przelatują obrazki. Wkroczenia Sowietów nigdy nie umiałem rozpatrywać w oderwaniu od tego, co nastąpiło później: okupacji, która formalnie skończyła się za prezydentury Wałęsy, ale w głowach wielu ludzi trwa chyba to tej pory.

Można jęczeć, jak to tylko my potrafimy, o cierpieniu / poświęceniu / Chrystusie Narodów / wolności naszej i waszej – i temu podobnych bredniach – ale w czasie gdy my onanistycznie upajaliśmy się własną wielkością, nasi sąsiedzi z zimną krwią planowali eksterminację. Jak pisał Herbert, nie łączyło ich nic – poza pragnieniem naszej zagłady. I można odmawiać sowieckim i niemieckim przywódcom różnych rzeczy, ale nie da się zaprzeczyć efektywności ich działań: elity udało im się wybić wyjątkowo skutecznie.

Najlepszy dowód tego faktu to zadyma wokół uchwały upamiętniejącej siedemnasty września – nawet w tak podstawowej sprawie górę bierze partyjniacka pyskówka, bo po 1989 pojęcie interesu narodowego nigdy tak na dobrą sprawę w publicznej debacie nie zaistniało. Ciekawe, czy ktoś ostatnio nasłuchiwał odgłosów przy miejscu pochówku Stalina… Idę o zakład, że patrząc na to, co się dzieje w Polsce, Josif Wissarionowicz chichocze w swoim zatęchłym grobie.

I całkiem słusznie chichocze: durne Poliacziszki na złość innym Poliacziszkom sprzymierzą się z każdym, byle tylko udowodnić, że “moja racja jest najmojsza”. Reszta świata po kawałeczku przepisuje historię przerzucając odpowiedzialność za co popadnie na innych: nie ma się co obrażać, tak było od zawsze… Co robią w tym czasie kolejne polskie rządy? “Nic” byłoby tu odpowiedzią optymistyczną – czapkują przed roszczeniami Niemców, Żydów, Rosjan, Czechów czy Litwinów, wszystko w nadziei na pogłaskanie przez “Europę”. A na forum wewnętrznym tną minimum programowe z historii dla szkół wszelkiego szczebla – w końcu po co obciążać ludzi taką niepotrzebną wiedzą? Wybierzmy przyszłość, świat idzie do przodu, nie zagrzebujmy się w historii jak oszołomy…

Przy każdej tego typu rocznicy ogarnia mnie zimna wściekłość wymieszana z kompletnie niechrześcijańską nienawiścią. Myślę o tych wszystkich pomordowanych na Wschodzie, zakopanych w mokrej ziemi, zasypanych śniegiem na Kołymie albo piachem w Kazachstanie, zatłuczonych w kazamatach NKWD. Myślę o połamanych karierach, ludziach zmuszonych do emigracji, stłamszonych przez czerwonego molocha. Myślę o moim kraju, który wskutek przywleczonej ze wschodu zarazy stracił pół wieku – i mam ochotę zamordować pierwszego gnojka, którego zobaczę na ulicy w koszulce z czerwoną gwiazdą. Ale wtedy budzi się moje gorsze i mądrzejsze ja: po co? Przecież on jest tylko objawem choroby, a nie przyczyną. Z zachowaniem proporcji, chyba rozumiem jak czuł się Pan Cogito szukający potwora…

Prawdziwi sprawcy są gdzie indziej; w większości pochowani z honorami, podobnie jak ich polscy pomocnicy – “ludzie honoru”. Toczy się tak ważna wojna – o pamięć – i mam czasem wrażenie, jakby nikt sobie z tego nie zdawał sprawy. Jedni, opacznie rozumiejąc “realizm”, chowają głowę w piasek, żeby tylko nie drażnić niedźwiedzia i ułożyć sobie poprawne stosunki. Drudzy wyciągają na wierzch wszystkie zatęchłe bogoojczyźniane stereotypy i potrząsają szabelką – na wewnętrzny użytek, ma się rozumieć (dobrze, że nie mogą nikogo posłać na barykady – nie żeby w dzisiejszych czasach groził nam wysyp chętnych). Jeszcze inni odziedziczyli chyba – skręcone przez czerwonych – karki po dziadkach i bredzą coś o Armii Czerwonej, która przyniosła nam wolność…

Ale cały ten żenujący spektakl można by zignorować albo spróbować po chrześcijańsku wybaczyć, gdyby nie zbrodnia najcięższa – ta, którą popełnili ludzie kształtujący Polskę po (formalnym) upadku komuny. Poprzez serwowaną do urzygania mieszankę martyrologii ze zorientowanym na przyszłość tumiwisizmem, zabili w młodszym pokoleniu zainteresowanie historią. Nie każdy miał tyle szczęścia żeby wiedzę o historii przekazano mu w domu – a polska szkoła zawiodła tutaj na całej linii i dla mnóstwa moich znajomych rocznica siedemnastego września to po prostu jeszcze jeden spęd, kiedy w telewizji będą pokazywane gadające głowy na tle sztandarów.

Mojego pradziadka Władysława pamiętam, ale nie zdążyłem tak naprawdę poznać – czego strasznie żałuję, bo jego fenomenalnym życiorysem można by obdzielić ze dwóch ludzi i jeszcze by trochę zostało (wojna bolszewicka, AK i atrakcje stowarzyszone). No, z drugiej strony ciężko się dziwić, że osiemdziesięcioletni weteran nie opowiada maluchowi na początku podstawówki o wojnie. Według rodzinnych relacji, pradziadek był człowiekiem spokojnym, ale gdyby teraz oglądał, jak Polska z narodu zaczyna się zmieniać w materiał etnograficzny, to jego komentarze raczej nie nadawałyby się do powtórzenia.

Może to i lepiej, że nie było mu to dane. Ten tekst dedykuję jego pamięci: Władysława Borysika, faceta, który stawiał opór czerwonej zarazie w najlepszy możliwy sposób – z karabinem w dłoni.

Średnia ocena
(głosy: 4)

komentarze

czerwiec 2008

Nazywał się Raimondas, podwiózł mnie do granicy w Bauska. Po drodze opowiadał swój życiorys. Jak w 1949 nowa władza wywiozła jego rodzinę pod Krasnojarsk, to wrócił on jeden, w połowie lat 60.

Takich życiorysów było na Łotwie tysiące. Tak budowano nowe, lepsze jutro. Dla dobra ludu pracującego, jakżeby inaczej. Tak miało być w całej Europie, w planach “wyzwolicieli”.


Dobry tekst,

ale z tym zainteresowanie historią wśród młodych nie jest tak źle, mam wrażenie.

I nie jest tak, że rozcznice nikomu nic nie mówią.

Zresztą choćby ostatnio historia np. staje się motywem częstym w rockowej a i nie tylko muzie, czego wcześniej raczej nie było.

pzdr


@grześ

Poczytaj sobie komentarze na forach pod informacjami o piosence Kukiza – a potem (jeszcze raz) pierwszą linijkę swojego postu. Strasznie bym chciał, żebyś to Ty miał rację – ale tak niestety nie jest. Albo bluzgi, albo zlewka jak np. u Stopczyka (choć zdaje się młodzież z niego taka sobie)...


Bananie, nie chce mi się,

znaczy czytać tych komentów.

Co do piosenki, to ja jej nie znam, ale nie podoba mi się też taki motyw (a czasem niektórzy jego wyznawcami są), że jak piosenka/książka/płyta na ważny, podniosły i tragiczny temat, to nie wolno jej krytykować czy zjechać.

Bo czasem zasługuje.

pzdr

P.S> Docynt jest młody duchem:)


@grześ

“le nie podoba mi się też taki motyw” – Hemar się kłania :) Ja piosenkę słyszałem, podoba mi się średnio, ale doceniam wysiłek Kukiza żeby nagłośnić temat w kręgach, które na ogół wybierają przyszłość.


Subskrybuj zawartość