Za garść cytatów

Obiecywałem sobie, że nie będę pisał o całym zamieszaniu wokół agenta „Bolka” – podobnie jak wiele innych spraw w ciągu ostatnich dwóch lat, meritum uciekło spłoszone na trzeci plan a cała sprawa została zredukowana do bycia za lub przeciw Kaczorom. Nie jest mi z nimi przesadnie po drodze, na poczynania „autorytetów” patrzę z ciężkim niesmakiem – a siedzenie na barykadzie okrakiem jest dość niezdrowe.

Jednak w ostatnim tygodniu obrońcy naszego Własnoręcznego-Obalacza-Komuny-w-Pojedynkę wyprodukowali taką ilość złotych myśli, że po prostu nie zdzierżyłem.

Ja rozumiem, że propaganda w bieżącej walce politycznej rządzi się swoimi prawami – ale w swoim zapale obrony przekrętu założycielskiego, krytycy publikacji IPN przekroczyli granicę absurdu i dziarsko pomknęli dalej. „Wszystkie ręce na pokład” to metoda przetestowana w przeszłości po wielokroć, ale tym razem zabrakło ośrodka koordynującego (czyżby pokłosie rozwiązania WSI?)... No i skutki są niestety widoczne.

Zaznaczam na wstępie: nie będę cytował samego Wałęsy, bo jakieś tam resztki skrupułów mi jeszcze zostały i nie wypada kopać leżącego. To nie jest przypadek polityczny, tylko medyczny – a ściślej, pewnie psychiatra miałby tu sporo do roboty.

Odezwał się na przykład cudownie ozdrowiały z choroby filipińskiej Aleksander Kwaśniewski, który „w ostatnich dniach” przypomniał sobie, że teczki Wałęsy były czyszczone. To w sumie nawet nie jest specjalnie dziwne: jak wie każdy, kto choć raz w życiu padł ofiarą choroby filipińskiej, w ostrym przebiegu skutkuje ona lukami w pamięci. Teczki czyszczono w połowie lat 90tych, Kwaśniewski przypomniał sobie o tym dopiero teraz… Wnioski do samodzielnego wyciągnięcia.

I nawet już nie będę upierdliwy pytając, czemu nie złożył do prokuratury zawiadomienia o przestępstwie – Polska to taki fajny kraj, gdzie ludzie regularnie informują w mediach o straszliwych zbrodniach popełnianych przez swoich przeciwników i kompletnie nic z tego nie wynika. A może ktoś z obiektywnych i dociekliwych mediów spróbował podrążyć ten wątek? W końcu akta bezpieki to nie biblioteka publiczna, że każdy może tam sobie wejść i przeglądać co chce… Nie? Nie pytali? Co za szok…

Może przykład kogoś rzadziej pijącego publicznie, a równie zaangażowanego w zwarty front obrony autorytetu? Proszę bardzo: profesor Andrzej Friszke, który wygłasza dość ciekawe jak na zawodowego historyka credo: jeśli będą kontynuowane badania nt. związków Lecha Wałęsy z SB, to

Zamiast obchodów 20. rocznicy odzyskania wolności, będzie miała miejsce wielka dyskusja o tym, czy jest co obchodzić

Innymi słowy: można badać w historii wszystko, chyba że temat jest akurat drażliwy albo potencjalnie niewygodny. Wtedy rzetelność warsztatową należy poświęcić w imię wyższych racji.

Tego Pan uczy swoich studentów w Collegium Civitas, Panie Profesorze?

Źle działoby się w państwie duńskim, gdyby głosu nie zabrał najlepszy premier od 1989. W kontekście całej dyskusji, Słońce Peru ogłosiło, że

Docierają do mnie głosy, że Polska staje się dla świata mniej zrozumiała.

Jakie głosy? Skąd? I co z tego niby wynika? Tak naprawdę nic, poza kolejnym potwierdzeniem postkolonialnej mentalności Tuska: najlepsze, co może go spotkać, to poklepanie po główce ze strony „Europy” (ostatnim razem jak sprawdzałem Polska nadal mieściła się w obszarze między Atlantykiem a Uralem, ale co ja tam wiem). Co do samej sprawy publikacji IPN, Piewca Miłości ogłosił, że

Jedną z niewątpliwych zasług Wałęsy jest możliwość publikowania takich książek. Panowie Gontarczyk i Cenckiewicz powinni być mu wdzięczni.

Nie do końca rozumiem, jak to się ma do pogróżek sądowych tudzież protestacyjnych listów autorytetów, ale nie szkodzi. Mądrość etapu to podstawa i już tam Ministerstwo Prawdy z Czerskiej zatroszczy się o poprawną dialektycznie interpretację. Na przykład: dzięki Wałęsie można spróbować napisać niewygodną książkę i dostać zupełnie za darmo kubeł pomyj ze strony salonowych mediów. A być zjechanym przez autorytety to ho ho… Zaszczyt, prawie jak audiencja u papieża lub dalajlamy.

Ciężko przebić powyższe wyczyny, ale Markowi Goliszewskiemu z Business Centre Club się to udało. Otóż zdaniem tego jegomościa „atak na Lecha Wałęsę godzi w polską rację stanu i interesy polskiej gospodarki” – czemu nie? Za globalne ocieplenie, tsunami w Azji i góry śmieci w Neapolu też odpowiedzialni są Gontarski i Centkiewicz?

Z jednej strony lektura tych wszystkich tekstów jest lekko przygnębiająca, bo strumienie wazeliny na zmianę ze ściekami napełniają lekkim obrzydzeniem. Z drugiej – obrońcy zmaltretowanej czci Lecha Wałęsy zaczynają już popadać w śmieszność. Przeczą sobie sami w co drugim zdaniu – na zasadzie „Lech Wałęsa nie był „Bolkiem” ” a chwilę potem „nawet jeśli był, to się nie liczy bo późniejsze zasługi go oczyszczają”. Taka samoprzekreślająca się konstrukcja, o której zdaje się pisał już Freud.

I nawet nie chodzi o to, że to apologeci Wałęsy to stado idiotów, bo przynajmniej część z nich to ludzie inteligentni (choćby profesor Friszke, który w programie Pospieszalskiego wił się jak mógł, żeby tylko nie wypaść z roli. Po prostu zdają sobie sprawę, że jeśli podważymy mit założycielski III RP (który momentami wygląda coraz bardziej na jeden wielki propagandowy szwindel), to jacyś barbarzyńcy mogą zadawać kolejne pytania.

I dlatego cieszę się, że książka Centkiewicza i Gontarskiego jednak wyszła: bo wolność słowa jest ważniejsza, niż dobre samopoczucie „autorytetów” z szemranym rodowodem. Jeśli kłamią, to Wałęsa może ich zaskarżyć z cywilnego powództwa i pewnie wygra – ale niedopuszczalne jest balansowanie na pograniczu linczu zanim książka w ogóle zdążyła się ukazać.

No, chyba że LW został santo subito, a ja tego po prostu nie zdążyłem zauważyć.

Specjalnie mnie nie obchodzi, czy Wałęsa był kapusiem, czy nie – ale cała sytuacja jest probierzem dużo ważniejszej kwestii: czy jesteśmy mniej więcej normalnym krajem, czy dalej będziemy tolerować kastę świętych krów, którym „pewnych pytań się nie zadaje”. Nie da się trzymać trupów w szafie w nieskończoność – przetrwaliśmy burzę wokół Jedwabnego, to jeden „Bolek” miałby zniszczyć naszą świadomość jako Polaków?

W głębokich latach osiemdziesiątych Adam Michnik popełnił „Listy z Białołęki”, w których między innymi znalazł się taki passus – wyjątkowy dobrze nadający się na podsumowanie całej sytuacji. Ciekawe, czy autor słów sam jeszcze o nich pamięta:

„Zaangażowanie w politykę w systemie totalitarnej dyktatury jest zawsze wypadową dwóch motywacji ludzkich, zawsze oscyluje między świadectwem moralnym, a kalkulacją polityczną. Jeśli gubi się jeden z tych motywów, staje się albo nieskuteczną moralistyką, albo niemoralną manipulacją.(…)Politique d’abord! Ale dlatego właśnie sądzę, że podziemiu potrzebni są również ludzie, dla których większą wartością niż polityczna skuteczność jest moralne świadectwo i nie traktują podziemia jako wylęgarni pretendentów do przyszłej elity władzy; ludzie, którzy rozumieją, że ich polityczne zaangażowanie skończy się w „normalnych czasach”, kiedy podziemie już nie będzie potrzebne, i którzy wiedzą, że te „normalne czasy „ wymagają zwykle innych cnót, innych charakterów, innych umiejętności. (…) Nie można dążyć do życia w prawdzie poprzez kłamstwo, nie można zmierzać ku wolności poprzez stosowanie przemocy, nie można być normalnym w nienormalny sposób”.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Mam dla Pana proste rozwiązanie...

Teraz Centkiewicz i Gontarczyk powinni wziąć się za przyczynki do biografii Geremka, Michnika i Kuronia… Prawda musi wyjść na jaw! – Kuroń na pewno do dzisiaj bierze kasę z FSB. Młody Kuroń, rzecz jasna – emeryturę po ojcu pobiera…

To co – chciałby Pan jeszcze coś powiedzieć? Dobra – powiem Panu w sekrecie: czy trzeba było takiemu Wojtyle aż tak ufać ? Tyle lat dawał się temu Hejmo podpuszczać... Sam pamiętam, że go do Polski przywieźli w takim dziwnym esbeckim małym autku z daszkiem…


Hm, tekst ciekawy

i jak na ciebie to chyba taki spokojny:) albo się przyzwyczaiłem już do ,,prawackich’ kawałków Banana.
Ale tak sobie myślę, czy atakujący Wałęsę tez się nie gubią? Też się nie zapetlają?Bo też różne sprzeczne rzeczy można znaleźć, dla jednych jest totalnym agentem, dla innych to tylko epizod, który odrobił póxniejszym działaniem.
W TVN 24 pojawił się jakiś pan, co krzyczał oz zdradzie 1000-lecia i do zdrajców i Kaczyńskich zaliczył.
A i jeszcze jedno, mam wrażenie, że i przeciwnicy i zwolennicy wiedzą swoje, znaczy w radio dziś panią cytowali co po ksiązkę w kolejce stoi, która z pewnością wielką stwierdziła, że Wałęsa to Bolek, książka jej jedynie jako potwierdzenie jej tezy potrzebna.

Nie widzisz tego?
Mnie smieszy to nagłe szczęscie wielu, którzy strasznie instrumentalnie książkę traktują, jak im fajnie,przecież oni od dawna wiedzieli i nawet gdyby w książce nie było dowodów totalnych, to nic nie zmieni w ich świadomości.

pzdr


@grześ

“i jak na ciebie to chyba taki spokojny:) albo się przyzwyczaiłem już do ,,prawackich’ kawałków Banana.” – wiesz, pierwsze przykazanie piszącego: nie nudzić :)

“Nie widzisz tego?” – widzę i dlatego napisałem, że agenturalność lub nie LW jest mi równo obojęna. To co się liczy to eliminacja z debaty pojęcia świętej krowy, której pewnych pytań się nie zadaje, jak to kiedyś bodajże Frasyniuk o Geremku powiedział.

A tak z czysto logicznego punktu widzenia: obrońcy przeczą sobie i tak się maksymalnie plączą w zeznaniach, że coś tu po prostu śmierdzi na kilometr. A Friszkego to mi po prostu było żal jak się chłopak wił, żeby tylko nie przyznać racji oponentom u Pospieszalskiego.

pozdro


Subskrybuj zawartość