FFWW: Amando, gdzie jesteś?

Są ludzie, którzy od początku swojej kariery zawodowej wiedzą, czym powinni się zajmować: Jimi Hendrix nie robił doktoratu z chemii, Stefan Banach nie grał na gitarze basowej, Agata Radwańska nie skakała pod koszem… I są też tacy, którym znalezienie swojego miejsca w życiu zajmuje chwilę. Do tej drugiej grupy należy Ben Affleck – z wyjątkiem “Changing Lanes” i może ze dwóch jeszcze filmów, aktor niespecjalnie wybitny. Jakiś czas temu postanowił spróbować sił w reżyserii zostawiając po drugiej stronie kamery swojego brata Casey (nie mam pojęcia jak sensownie odmienić jego imię po polsku) a rezultatem tej braterskiej współpracy jest “Amando, gdzie jesteś?” (“Gone baby gone” w oryginale).

Zawiązanie akcji jest dość stereotypowe: samotna matka wychodzi do sąsiadki naprzeciwko, a kiedy wraca jej dziecka – tytułowej Amandy – nie ma. Histeria przed kamerą, fotogeniczna rozpacz matki, demonstrująca swoje starania policja… Tak się składa, że zdarzenie ma miejsce w nieciekawej dzielnicy Bostonu (coś w rodzaju warszawskiego “trójkąta bermudzkiego” skrzyżowanego z co gorszymi kawałkami Nowej Huty), więc na policję patrzy się krzywo. Wujostwo dziewczynki wynajmuje detektywów: Patricka i Angie (partnerzy prywatnie i zawodowo) żeby porozmawiali z takimi potencjalnymi świadkami, którzy nie będą odpowiadać na pytania policji.

Kierujący dochodzeniem stary glina, kapitan Doyle, nie jest zbyt szczęśliwy z powodu cywili wtrącających mu się w dochodzenie – ale i tak tryska ciepłem w porównaniu ze swoim podwładnym Bressantem, który wygląda jak zbitka klisz pt. “twardy ale uczciwy glina”... I ta grupa ludzi ma znaleźć małą dziewczynkę, która przepadła jak kamień w wodę. I tu zaczyna się robić ciekawie… Wersja zdarzeń podana przez matkę okazuje się kłamstwem, dochodzi wątek okradzionego przez nią gangstera i osobistej tragedii w życiu Doyle’a, co może wpływać na jego obiektywizm w śledztwie.

W tym miejscu muszę przerwać streszczanie akcji, bo mógłbym nieopatrznie zdradzić zakończenie – a to byłoby niewybaczalne. Raz, bo psułoby to Wam samodzielne ustalenie kto porwał małą; dwa: bo ten film jest skonstruowany według najlepszych reguł dramatu: cała akcja tak naprawdę prowadzi do postawienia w finale jednego pytania, na które grany przez Afflecka młodszego Patrick będzie musiał odpowiedzieć. I nie będzie łatwych odpowiedzi, po których wszyscy uśmiechną się i pójdą do domów.

Jakiego wyboru by nie dokonał, ktoś ucierpi – i to niewinnie, bo ewidentnie czarnych charakterów w finalnym kwadransie już nie ma. Przychodzi mi tu na myśl jedno z najlepszych opowiadań, jakie zdarzylo mi się czytać: “Mniejsze zło” Andrzeja Sapkowskiego. Jeśli ktoś czytał, to niech przypomni sobie moralny dylemat, który w finale musiał rozstrzygnąć Geralt. Tutaj mamy podobny ładunek emocji i etycznej niejednoznaczności: każda ze stron ma po swojej stronie bardzo mocne argumenty, a zdecydować musi jeden człowiek, który wcale nie ma na to ochoty. I w końcu decyduje: ale pytanie “co ja bym zrobił na jego miejscu” zostaje z widzem na długo po wyjściu z kina.

Odmalowana podczas poszukiwań galeria postaci ma w sobie klimat dantejskiej wędrówki przez piekło: pedofile, handlarze żywym towarem, dilerzy narkotyków… Coś z rozpaczy wkradającej się w serca Patricka i Angie udziela się też widzowi – zwłaszcza, że z upływem akcji spadają kolejne maski. Pod koniec filmu prawie wszyscy okazują się kimś innym, niż byli na początku. Zaczynamy lubić – lub chociaż rozumieć – tych, których skreśliliśmy… A równocześnie jakaś rysa pojawia się na charakterach “tych dobrych”. Nie ma czerni, nie ma bieli, tylko różne odcienie etycznej szarej strefy.

Mam nadzieję, że nie zapeszę, ale jest nadzieja na syndrom Clinta Eastwooda: niezbyt wybitnego aktora, który zagrał w kilku klasycznych już obrazach (“Brudny Harry” czy “Dobry, zły i brzydki”) – a kiedy przeszedł na drugą stronę kamery, dał nam “Bez przebaczenia”, “Za wszelką cenę”, “Rzekę tajemnic” i “Listy z Iwo Jimy”.. wchodząc w ten sposób do panteonu wielkich twórców. To jeszcze nie jest moment, żeby chwalić w ten sposób Afflecka – ale potencjał już widać. I w zalewie kiczu i tandety, ta wiadomość jest naprawdę radosna.

Trailer: http://www.youtube.com/watch?v=f99Ep0koG84&feature=related

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Może nie na temat?

Mam jednak wrażenie, patrząc na kolejne filmy, że wszystko już było.

No to co pozostaje?
Forma?

Jak ja bym znowu chciał zobaczyć dobry współczesny kryminał a nie cycki Angeliki Jolie uzbrojonej w ręczny karabin maszynowy, albo western, albo film historyczny, który nie jest watą cukrową dla mózgu.
Igła


@Igła

1. Dobry kryminał: “Infernal Affairs”
2. Western: od czasu “Unforgiven” rzeczywiście zbyt wiele nie było wartościowego
3. Film historyczny: “The other Boyleyn girl” nie jest złe, pierwsza “Elizabeth”, z seriali – “Rzym”...

Nie przesadzaj, Igło drogi, z tym pesymizmem.

Konrad Banachewicz


Well,

Ja tam go cenię od czasu “Chaising Amy”, choć nie jest tak dobrym aktorem jak jego przyjaciel Matt Damon.

Ale to nie jest hollywoodzki goguś – “gone, baby gone” nie widzialem – ale w takim razie zobacze – dzieki za podpowiedz Bananie.

Za to nadrabiajac braki wczoraj obejrzalem “The Good Shepherd” z Damonem… kawal kina…


@xipetotec

“Good Shepherd” – świetny film, zgadzam się (choć De Niro akurat jest lepszym aktorem niż reżyserem :P

A gogusiem przestał być (w filmach! “Jersey Girl” jest z nim przeurocze.) jak się rozwiódł z J.Lo mniej więcej – to tak jak Nicole Kidman, która rozwinęła skrzydła odkąd rzuciła tego kurdupla…


BANANIE

warto tez wspomniec o zdjęciach i kolorach tego filmu, bo są one bardzo waznym skladnikiem smakowitosci filmu.
chyba od czasu SEVEN nie bylo tak brudnego, szarego i odrazajacego w pokazywaniu ludzkich wraków (rodzinka kokainistow, pedofil, kolezanka matki Amandy) obrazu. na tle brudu, szarosci i betonu, jedynie dom Doyla jawi sie jak jakis raj, co zreszą jest uzasadnione fabularnie.

film moze nie jest arcydzielem, ale na tle – to faktycznie kawal dobrego kina. widac, ze affleck trafil na dobry scenariusz i okazji nie spieprzyl.


Subskrybuj zawartość