Siostra Joanna

Na dalekich peryferiach Wrocławia, gdzie miasto jest już tylko z nazwy, a bardziej jest osiedlem i wioską, w parafii, w której mieszkam znajduje się kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, w którym dzisiaj obchodzony jest odpust. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego wszak podobne uroczystości odbywają się w setkach podobnych świątyń na terenie całego kraju. W tej akurat świątyni pamiętającej czasy wrocławskiego komesa Piotra Włosta, księcia Henryka Pobożnego i jego małżonki księżnej Anny, uroczystości te mają charakter bardziej podniosły. Do tradycji należy procesja z Najświętszym Sakramentem wokół kościoła, udział kilkunastu księży z sąsiednich parafii, tłum wiernych i na zakończenie śpiew „Te Deum” i „Boże coś Polskę”. Jednakże kazanie, jakie wygłosił w tej świątyni przeor wrocławskich dominikanów o. Andrzej budzi wiele refleksji i to nie tylko religijnych. W nawiązaniu do Ewangelii św. Łukasza o wizycie Marii u swojej krewnej Elżbiety, opowiedział on epizod z czasów Powstania Warszawskiego.

Otóż, o. Andrzej na początku sierpnia tego roku został zaproszony do stolicy, gdzie odprawiał rekolekcje w jednym z warszawskich klasztorów dla sióstr zakonnych. Jako, że w pierwszych dniach sierpnia wszyscy tutaj wspominają rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, także i on postanowił odwiedzić miejsca, gdzie toczyły się walki. W chwili wolnej od zajęć ruszył trasą zaułków, podwórzy i uliczek pobliskiego Starego Miasta. Na kilku włazach kanalizacyjnych paliły się świeczki. Za poległych tu ludzi odmówił „Wieczne odpoczywanie” i zadumany wrócił do klasztoru. Kiedy pił popołudniową kawę odwiedziła go osiemdziesięcioletnia staruszka siostra Joanna, która przyszła porozmawiać z księdzem. O. Andrzej będąc pod wrażeniem tych świeczek na włazach kanałowych wspomniał o swojej modlitwie za Powstańców Warszawskich.

– A wie ksiądz, że ja brałam udział w Powstaniu, powiedziała staruszka. I podzieliła się swoim krótkim na ten temat wspomnieniem. Miałam wtedy 16 lat. Biało – czerwoną opaskę na rękawie. Warkoczyki na głowie. Byłam niezwykle dumna, że biorę udział w tak wielkim wydarzeniu, że przez to Polska będzie wolna. Byłam pełna entuzjazmu i energii. Byłam sanitariuszką i łączniczką razem z kilkoma moimi koleżankami w tym samym wieku. Od Boga byłam bardzo daleko. Tu właśnie na Starym Mieście pewnego dnia zaskoczyli nas Niemcy w piwnicy przykrytej gruzami, gdzie schroniłyśmy się wraz z wieloma matkami z małymi dziećmi na ręku. Gestapowiec, który stanął na progu dokonywał selekcji, matki z dziećmi na bok, pozostałych pojedynczo wyprowadzał na podwórze. Zdając sobie sprawę z tego, co nas czeka umówiłyśmy się, że w naszym ostatnim słowie krzykniemy: „Jeszcze Polska nie zginęła!” Za każdą wyprowadzoną koleżanką słychać było salwę. Mnie ostatnią gestapowiec wyprowadził na podwórze, gdzie leżały już rozstrzelane moje koleżanki, chwycił za ramię i spojrzał na mnie, a potem pchną w kierunku matek z dziećmi. Obejrzałam się zanim, ale on natychmiast zniknął. Pod eskortą wyprowadzono nas z miasta. Ten moment Powstania najbardziej utkwił mi w pamięci.

Odnotowując to wspomnienie nie sposób podzielić się refleksją, że cisi bohaterowie najbardziej tragicznych wydarzeń w naszej współczesnej historii są często tam, gdzie najmniej moglibyśmy się tego spodziewać.

Adam Maksymowicz

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Oni odchodzą...

Proszę pana Podróżnego.
Razem ze swoimi historiami.
Ludzkimi.

Zostają historycy i wrzaskliwi, fałszywi propagandyści.., łajdacy często.
Nie ludzie.

http://tekstowisko.com/igla/55759.html


Nasz naród...

Ponad sto piędziesiąt lat temu inny Adam M. napisał na ten temat:“Nasz naród jest jak lawa, z wierzchu twarda, gęsta i plugawa….”. Tak było zawsze drogi Igło. Wrzaskliwych, fałszywych i łajdaków nigdy nie brakowało, czasami jest ich nawet nadmiar. Nasze jednak zadanie jest zachować pamięć o tym, co może było tragiczne, ale również wspaniałe. Pamięć o ludziach wielkich siłą ich woli, charakteru, przekonań i czynów, choć podobnie jak siostra Joanna dzisiaj niczym szczególnym się już nie wyróżniają. Jak pamiętam podobną notkę sam Igło napisałeś ze spotkania w Przychpdni Zdrowia. Zróbmy to co możemy, a łajdactwa zostawmy łajdakom.


>

Zastanowiły mnie słowa: “Od Boga byłam bardzo daleko”... W kontekście niemal cudownego ocalenia szesnastoletniej Joasi oraz jej dalszej drogi życiowej chyba nie są do konca prawdziwe. W każdym bądź razie nawet jeśli ona była daleko, to Bóg był tuż obok aby ją chronić i doprowadzić do siebie.


Daleko od Boga

Słowa są prawdziwe. Wszak sam je słyszałem. Tak samo ich interpretacja przez Delilah jest trafna i również prawdziwa i to właśnie chciał przekazać o. Andrzej w swoim kazaniu.


Panie Adamie!

Dobrze, że możemy spotkać jeszcze takie świadectwa. Niemniej myślę o tym Niemcu. Co nim powodowało?

Pozdrawiam


Przeczytałem dopiero teraz

dzięki za tekst.

Pozdrawiam


Niemiec

Proszę o zwrócenie uwagi na kontekst tego opowiadania. Otóż zarówno narrator, jak i bohaterka opowiadania są osobami duchownymi. Według mojego rozumienia teologii niezbadane są wyroki Boskie. Pan Bóg nawet w dobrych sprawach również posługuje się złymi ludźmi. Tak było również i w tym wypadku. W sposób subtelny potwierdza to wydrzenie bohaterka mówiąc, że gestapowiec ten nagle zniknął. Na ogół we wszystkich opisach biblijnych Pan Bóg działa szybko i na ogół nie lubi zostawiać, żadnych śladów. Tak samo było i w tym przypadku. To jego zniknięcie wiąże się też z podziękowaniem za ocalenie. Pan Bóg nie chciał, aby dziękować złemu człowiekow za jego czyn, który był dziełem Boskim, a więc sam usunął z oczu młodej dziewczyny jej wybawcę, po to aby mogła śmiało dziękować tylko Bogu, a nie człowiekowi, który był tylko jego narzedziem. Tak to widzę, choć oczywiście można i należy też dziękować ludziom za ich dobre czyny, ale ten wypadek, był tak drastyczny, tak szczególny, że też zaistniały szczególne okoliczności jego zakończenia.
Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość