Artur M. Nicpoń zaniepokoil się, że na txt dyskusji gorącej nie ma, a także nikt nie wzywa do.. (nie wiadomo czego), w obliczu rysujących się nowych perspektyw.
Otóż zacznijmy od tego, że Irlandczycy zagłosowali tak, jak zagłosowali. I żadne nowe perspektywy się nie rysują, bowiem świat pozostanie taki, jaki był do tej pory. Najwyżej ci, którzy byli slabi, będą jeszcze słabsi, a silniejsi jeszcze bardziej wzrosną w silę. Ewentualnie mogą się pojawić nowi gracze o wygórowanych, globalnych ambicjach. O tym, kto do owych graczy nie będzie się z pewnością zaliczal nie napiszę, sami się Państwo domyślcie.
Od niepamiętnych czasów gatunek homo sapiens tym różnil się od innych gatunków występujących w na Ziemi, że w celu zaspakajania swoich potrzeb potrafil lączyć się z innymi przedstawicielam swego gatunku, by je wspólnie realizować. Co prawda wilki też tak robią, ale im idzie jednak tylko o pożywienie. No i czasami o terytorium, ale to też w celu zapewnienia sobie pożywienia.
No i ludzie lączyli się, najpierw by zapewnić sobie pożywienie, potem bezpieczeństwo, a na końcu wladzę. Wladzę nad innymi ludźmi. I zabezpiecznie potrzeb wyższych. I luksusu dla wybranych-czlonków grup sprawujących wladzę. W tym celu tworzono grupy nacisku i kolejne grupy władzy. Od poziomu osiedla po tzw. ganze Welt.
By te cele realizować, co bardziej inteligentni ludzie (posiadający przy tym odpowiednie środki) wymyślali rozliczne idee i systemy, by za ich pośrednictwem osiągać sukces. Jednym z takich systemów jest demokracja, o którym mówi się, że jest najlepszym z najgorszych i że nikt jeszcze nie wymyślił czegoś lepszego.
Chcąc wspomniane cele osiągnąć człowiek stworzyl rzecz najgorszą dla niego, mianowicie system biurokracji. I ta biurokracja istnieje od niepamiętnych czasów, slużąc każdemu władcy. Od królów z czasów przedbiblijnych, przez faraonów, komunistów i faszystów po demokratów. Politykom wydawać się może, że coś znaczą, że to oni stanowią prawa, ale tak naprawdę prawem jest slowo wypowiedziane przez biurokrację. Bez niej się nie da po prostu funkcjonować. Ani w USA, ani w Irlandii, ani w Chinach. Nawet na Bliskim Wschodzie.
Na razie mamy na świecie do czynienia z walką buldogów pod bardzo dużym dywanem. Niekiedy walka ta wychodzi na powierzchnię. Niemniej, ciągle jest to walka różnych grup (społecznych, narodowych, ponadnarodowych) o wladzę, wladzę funkcjonującą w oparciu o wszystkie aktualnie istniejące na świecie systemy i religie. A z owoców zwycięstwa korzysta jednak tylko ona – biurokracja.
Realne perspektywy, z jakimi ma do czynienia jednostka, liczy się w latach kilkudziesięciu; aktualnie coś około 40-tu. O podobnym wymiarze czasowym należy mówić również, gdy idzie o interesy globalne grup władzy czy nacisku. Tymczasem biurokracja dziala i myśli w niemal nieograniczonym wymiarze, czego przykladem może być choćby instytucja Kościoła Katolickiego. Od dlugiego już czasu wspomniane grupy, by w miarę panować nad sytuacją, starają się stabilizować sukces systemowy, czyli realizują plan, w myśl którego, trzeba w pewnych sytuacjach rozwalić pozornie (a czasami i rzeczywiście) wszystko, by zachować status quo. I znowu jedynym prawdziwym beneficjentem takich przemian (?) jest biurokracja.
Wielu z nas narzeka na coraz bardziej wszechogarniającą rolę państwa ograniczającą prawa obywatela. Tak naprawdę nie jest to jednak państwo, ale biurokracja. Ale ona zostala wymyślona przez człowieka przed tysiącami lat i ma się coraz lepiej. Gorzej – tak naprawdę bez niej nie potrafimy funkcjonować.
Nasza cywilizacja zmierza szybkim krokiem ku gwałtownym przemianom o niewiadomej jakości i rozmiarach. Jedno jest jednak pewne: bez względu na to, jaki system zapanuje na świecie, bez biurokracji nie będzie on funkcjonowal. Stąd wyniki referendum w Irlandii uznać należy z jednej strony za dowód słabości (czy wręcz porażkę) Unii Europejskiej w wymiarze kontynentalnym i jednak międzynarodowym (gdy idzie o walke buldogów w skali globalnej), z drugiej także za dowód wzrastającej słabości państw narodowych, szczególnie tych średnich i mniejszych, bo w pojedynkę żadnej walki z buldogami nie wygrają. Z trzeciej zaś strony jest to po raz kolejny dowód na niezniszczalność biurokracji, jedynego zrealizowanego pomyslu homo sapiens, który zniknie dopiero wtedy, gdy szlag trafi ludzkość.
Te zabawy będą trwaly w tej czy inne formie tak dlugo, dopóki ktoś nie wymyśli czegoś na miarę kubizmu w malarstwie, tyle że lepszego, jako iż ten kierunek sztuki skończyl w ślepym zaułku. Być może, gdzieś w Afryce czy w Andach, urodzil się wlaśnie człowiek, w którego glowie za lat kilkanaście lub kilkadziesiąt narodzi się nowy, rewolucyjny pomysl na funkcjonowanie ludzkości.[Jak niesie plotka, system taki ponoć narodzil się gdzieś w Oceanii] . Rewolucyjny będzie on jednak tylko wtedy, gdy jego immanentnym elementem, czy wręcz podstawą nie będzie biurokracja oplatająca wszystkie dziedziny życia każdego czlowieka. Nie mam pojęcia, co to będzie za idea czy system, bo gdybym miał, to bym Wam o tym powiedział.
I takie jest naprawdę znaczenie wyników referendum w Irlandii czy w jakimkolwiek innym państwie. I takie też są rzeczywiście perspektywy. Nasze i innych. I nic innego też się nie rysuje. Poza ścianami. Czyli jak mawiają Niemcy abwarten und Tee trinken. Przy czym herbatę można zamienić na wino.
komentarze
Panie Lorenzo,
tyle Pan poruszył wątków, że nie wiem, czego się czepiać. A czepiać się trzeba, bo wiedzący przyjdą i powiedzą, że lukier. Ja to nawet ich lubię, bo wnoszą słońce do mojego ponurego świata. Nie sieją, nie orzą, a hominem bawią.
Mówiąc szczerze, nad czym zresztą ubolewam, głównie się z Panem zgadzam. Nie dość, że nie widzę, żeby coś się stało, to na dodatek uważam referenda za zabawne całkiem spectaclum. Na dodatek mam wrażenie, że tym, którzy zamierzają dyskutować o skutkach tego akurat referendum zdecydowanie się parę rzeczy się pomyliło.
Po pierwsze, chyba warto się zastanowić, kiedy dyskusja ma sens. Dyskutować warto o tym, co leży w sferze naszego działania. Ja (dla przykładu i nic nikomu nie narzucając) mogę dyskutować na przykład o edukacji w Polsce, wykluczeniu społecznym, socjalistycznych rezyduach i ogólnym nadęciu (którego jestem dobrym przykładem). Albo o kulturze popularnej, konstytucjach, psychologizmie w socjologii i relatywistycznych ujeciach aksjologii. Mam wrażenie, że taka dyskusja, z moim udziałem, może coś zmienić, bo zmieniając w głowach zmieni rzeczywistość. A ja mniemam, samolubnie, że w tych kwestiach mam coś do powiedzenia.
Natomiast dyskusja o czymś, co nic, moim zdaniem nie zmienia (na pytania o przyszłość zwykłem odpowiadać, ściągniętym z kogo innego, tekstem: Będzie tak samo, tylko bardziej ), wydaje mi się stratą czasu. Zwłaszcza wtedy, gdy się na czymś nie znam.
Po drugie, warto się zastanowić, czy jest z kim dyskutować. Z Panem – zawsze. Ale brać udział w kolejnej fali dyskusji nieudaczników, o tym, że święty Patryk zrobił to, czego oni nie umieją? Albo o tym, że trzeba dyskutować, tylko oni nie wiedza, mianowicie: o czym? Nuda i strata czasu.
Oczywiście można czerpać radość z cudzej dyskusji, choćby głupiej. Już nawet to jest zabawne, że ci dyskutanci z samo nominacji, tak bardzo pokochali ostatnimi laty niemiecką definicję państwa. Nie bójmy się tego słowa: imperialistyczną. W sensie ścisłym. Niewiedza płata figle. To co wymyślili Niemcy, żeby obejść tradycję i więzi kulturowe, a obchodząc stworzyć zjednoczone państwo, dziś jest ostatnim szańcem polskiego patriotyzmu i suwerenności. Czasem warto wiedzieć, że w ONZ obowiązuje ujęcie państwa zaproponowane przez Georga Jellinek’a. No tak, ale kto z dyskutujących o suwerenności o nim słyszał?
Zabawne jest i to, że niedawni wrogowie demokracji widzą teraz w referendum (tej najbardziej prymitywnej formie demokracji) cudowne lekarstwo. I klaszczą w rączki. A gdyby przy takiej samej frekwencji, zwyciężyli zwolennicy traktatu, to by powiedzieli, że to manipulacja i że znow mniejszość decyduje za większość. I też by byli śmieszni.
Ale, cóż zrobić, śmieszni zawsze śmiesznymi będą. Taki ich los.
Co do biurokracji, to nie jest to, w moich oczach, takie proste. Pominę tu prusaka Webera i jego modele optymalizacyjne, bo to nuda. Chętnie się zgodzę z Panem, że etatyzacja życia społecznego przekracza już dopuszczalne normy. Administratywizacja prawa, jurydyzacja państwa i etatyzacja życia społecznego. Codzienna nasza groza. Tak to wygląda.
Ale kłopot tylko częściowo leży w samej biurokracji. W ostatnich dziesięcioleciach nabrał on nowej dynamiki. A to dlatego, że państwo i jego biurokraci przeżarli już prawie wszystkie zasoby. Państwo socjalne zdycha z niedożywienia i nie jest w stanie rozwiązywać problemów społecznych. I ma Pan rację, Panie Lorenzo, że coś się zmieni. Tyle tylko, że wcale nie musi być to nowy ład. To może być, przepraszam za wyrażenie: nieład nowej generacji. W niemieckiej socjologii nazwano to już wiele lat temu społeczeństwem ryzyka.
Bo i czemu nie: nowe media i nowe sposoby komunikacji bardzo ograniczają te konieczności, które doprowadziły do powstanie organizacji państwowej w jej XIX i XX wiecznym kształcie. Pańskie uwagi o współpracy są bardzo celne, jednak w nowych warunkach współpraca w coraz mniejszym stopniu opiera się na bezpośrednim kontakcie między ludźmi. Bezpośrednie styczności fizyczne, od zawsze uznawane za podstawę społecznej więzi, nie mają już tak wielkiego znaczenia jak dawniej. Jeszcze tylko ten problem z płodzeniem dzieci trzeba rozwiązać i już. Innymi słowy, porządek społeczny nie jest już tak potrzebny jak kiedyś.
Ponieważ mogą mnie czytać osoby mieszające funkcję deskryptywną tekstu, z oceną i prognozą, powiem od razu, że nie jestem wielkim fanem tego nowego, które mi się jawi. Pocieszam się, jak zawsze, że to mojego Dziecka problem, nie mój. A Dziecko pocieszam, że zmiany następujące stopniowo, są dla człowieka normalnego całkowicie niezauważalne. Dopiero za kilka dekad, porównując codzienność z dawnymi laty, nowe generacje zauważą, jak wiele się zmieniło.
Rozpisałem się i przynudzam.
Przepraszam za to i pozdrawiam
yayco -- 14.06.2008 - 14:30Panie Lorenzo, Panie Yayco,
ja przepraszam, że hurtem. Ja jestem niewiedzący na te tematy, ale wcale niepragnący. Ja nawet nie wiem czy te wyrazy z przedrostkami “nie” pisze się razem. Ale powiem, to co powiem. Ja, tetryk starej generacji, jestem pod niezwykłym wrażeniem Panów, zdecydowanie tetryków nowej generacji.
Andrzej F. Kleina -- 14.06.2008 - 14:41Pozdrawiam z sympatią a jednocześnie pokornie…
jak Bwana Kubwa ma perspektywy
to niech sobie kupi lornetkę
I’d rather be a free man in my grave
Docent Stopczyk -- 14.06.2008 - 14:45Than living as a puppet or a slave
Panie Kleino,
ja też nie wiem jak to się pisze, więc pewnie źle napisałem. Pan Lorenzo wie, to nam powie.
Pozdrawiam
yayco -- 14.06.2008 - 14:48Panie Yayco Szanowny
Milo mi, że raczyl Pan potraktować te dywagacje (w doslownym znaczeniu tego pojęcia) za godne komentarza. By się więc dalej narażać powiem Panu, że staram się (choć może niewyraźnie) zróżnicować ów nowy lad. W wersji pierwszej byloby to zjawisko wynikające z dzialania typu “zmieńmy wszystko, by nic się w sumie nie zmienilo”, czyli konserwację znanych już systemów, acz – być może – z nowymi aktorami i rezyserami, ale pod auspicjami i przemożnym wplywem biurokracji. Z tym, że ową biurokrację pojmuję jako żyjącą w ścislej symbiozie z czlowiekiem formę żywą.
A forma ta przypomina mi po prostu czarną dziurę zawlaszczającą kolejne obszary dzialalności czlowieka. Nie bardzo wyobrażam sobie jej koniec, gdy wchlonie już wszystko i zacznie pożerać sama siebie. To ciekawy temat na fabulę.
Oraz zjawisko drugie, kompletnie nam nie znane, a więc uchylające się jakiejkolwiek ocenie, czyli wymyślenie nowego funkcjonalnego inaczej systemu regulującego wspólżycie ludzi. Też niezly material na political fiction.
Niemniej sposób wprowadzania obu należaloby ze względu na dobre obyczaje realizować ewolucyjnie. (Pisząc o dobrych obyczajach mam na myśli glównie moje zdrowie psychiczne). Choć w wersji pierwszej czyli czarnej dziury,możemy mieć pecha.
Pozdrawiam klaniając pięknie
Lorenzo -- 14.06.2008 - 15:06Panie Lorenzo,
jak Pan jeszcze raz użyje słowa “raczył”, to więcej nie raczę, uprzedzam lojalnie. Jak Pan sobie nie życzy, to proszę napisać wprost, bo bariera językowa między Grochowem a Krakowem, może nas doprowadzić do niechcianego (przeze mnie, co najmniej) konfliktu.
A zaś, co do owych ładów, to względem pierwszego, to chyba dość trafnie pan opisał naturalną tendencję dostosowawczą systemów. Która, co oczywiste, ma charakter ewolucyjny, jeśli nie zakłóci jej gwałtowny kryzys.
Pytanie tylko, czy tak silnie zbiurokratyzowany model może jeszcze sensownie się adaptować i modernizować? Pewnie jeszcze jakieś marginesy są, ale zależą one od źródeł zasilania. Nie tylko, ale także – energetycznych. Prywatnie uważam, że w tej sferze UE doszła do ściany i spróbowała się adaptować najpierw ekstensywnie, dzięki czemu my do niej trafiliśmy, a następnie intensywnie, przez skok organizacyjny – czyli zbudowanie organizmu ponadpaństwowego. Jeszcze będzie próbować, ale to wygląda na szamotaninę, bo pasożyt biurokracji jest zanadto rozrośnięty.
Nie wydaje mi się to, zresztą, ani skuteczne, ani za bardzo sensowne, choć dla nas, tutaj, być może przez jakiś czas dobroczynne, bo pozwalało by wyrównywać poziomy, przez czerpanie z marnowanych na Zachodzie i zbędnych tam, zasobów.
Czarna dziura powiada Pan? No nie wiem. Pasożyt pozostaje pasożytem i po zdechnięciu nosiciela zdycha sam. To urok pasożyta taki, że często zapominamy, że on wtórny jest a nie pierwotny.
Drugi scenariusz, to nie moja działka. Ja sie na wróżkę nie najmuję, jeśli nie mam danych zastanych, a najlepiej historycznych. Wydaje mi się zresztą, że takie planowanie globalne, które Pan zdaje się proponować, to się udać nie może. Za dużo zmiennych. Zresztą od czasów Karla Mannheima idea planowania, w makroskali społecznej, nie jest bardzo popularna. Proszę pamiętać, że planowe próby wieku XX (zarówno sowiecka, jak i faszystowsko – nazistowska) niezachęcaną do tego typu pomysłów.
Moim zdaniem nowe ukształtuje się samo, cichcem i pokątnie, a jego ujawnienie się, będzie dla wielu kompletnym zaskoczeniem. Może też być tak, że będzie wynikiem zderzenia tradycyjnych modeli biurokratycznych: europejskiego i chińskiego. One są na tyle różne, że ja bym ich nie mógł utożsamiać i porównywać, choć są tacy, co to robią.
Dla mnie w obu przypadkach byłaby to zmiana rewolucyjna, w sensie kuhnowskim.
Pozdrawiam na razie, udając się do kina
yayco -- 14.06.2008 - 20:27Panie Yayco
Ta biurokracja nie jest jednak klasycznym pasożytem, co to tylko pochlania i nic nie robi. Ona stala się niestety immanentną częscią ludzkiej dzialalności, niczym rak, a jej funkcja slużebna dawno juz zanikla stając się czym w rodzaju np. trzeciej nogi u czlowieka. Do której on się na dodatek przyzwyczail, a nawet żyć bez niej nie może. Tak mu się wydaje.
Zaś co do planowania globalnego, to ja jedynie staram się antycypować pomysly grup przywódczych, w żadnych wypadku zas pochwalać.
I na koniec tego odcinka: ja tez chcialbym, by ów nowy lad , aczkolwiek brzmi to okreslenie raczej fatalnie, uksztaltowal sie i ewoluować cichcem, a okrzepl i zadebiutowal z odpowiednią sila ku zaskoczeniu biurokratów.
Milej percepcji życzę
Lorenzo -- 14.06.2008 - 16:03>Panie Lorenzo - Tetryku Najzacniejszy
Jak widzę duch bojowy w Pana wstapił i postanowił Pan ratować wątły jak stare koronki honor TXT, za co bezsprzecznie należą się Panu słowa uznania.
Równie bezsprzecznie uznaję Pańskie dywagacje za racjonalne i słuszne.
Jednak traktatowy pies (nie jamnik!!!) ktory wywołał u nas zamieszanie wokół wyników irlandzkiego referendum jest moim zdaniem pogrzebany gdzie indziej.
Przede wszystkim istotne jest to, że Irlandczycy mieli szansę wypowiedzenia się na temat traktatu w sposób bezpośredni, ktorej to szansy Polaków pozbawiono.
Już słyszę głosy, że przecież nie ma to najmniejszego znaczenia, bo przeciętny człowiek czy to w Polsce, czy w Irlandii raczej nie zada sobie trudu aby zapoznać się z treścią traktatu, aby tym samym podjąć w pełni świadomą decyzję.
Ok. Ale sama możliwość wypowiedzenia się jest wg mnie bardzo istotna.
Idźmy dalej. Proszę sobie przypomnieć ogólnopolską histerię wokół traktatu, która nie tak dawno był naszym udziałem.
Delilah -- 14.06.2008 - 16:31Jedna strona wrzeszczała nieprzytomnie o Targowicy, zdradzie, finis Poloniae itp. Druga strona nie pozostawała dłużna, pietnując przeciwników traktatu określeniem wszetecznego, ksenofobicznego ciemnogrodu i każąc im się wstydzić do piątego pokolenia naprzód.
Nie znam dobrze irlandzkich realiów, czyżby Pan jednak przypuszczał, że podobna histeria mogła być ich udziałem?
Jeśli nie – oznaczałoby to, że tylko my wyhodowaliśmy sobie klasę polityczną rodem z wariatkowa.
A jeśli tak ?
Tu dopiero można byłoby dojśc do ciekawych wniosków….
Szanowni Konfederaci!
Dobre!
Choć wątpię, by A.Nicpoń się przekonał....
jotesz -- 14.06.2008 - 17:10Szanowna Pani Delilah
Co do kwestii możliwości wypowiedzenia się, to nie ma między nami sporu. Przynajmniej w kwestiach tak fundamentalnych. Tyle, że winno sie to robic świadomie, a więc należy w takich przypadkach przeprowadzac szeroko zakrojona akcje informacyjną etc. Czy po takiej akcji wszyscy glosujący będa nadal świadomi, w jakiej sprawie glosują – tego nie wiem, choć mam pewne wątpliwości.
Jak bylo w Irlandii – też nie wiem. Być może nasz Korespndent, Pan Bloxer, jak się uwinie z kolejna zmianą pampersa i podrzuceniem pelnej butelki, coś nam na ten temat napisze. A może ktoś inny z tamtych stron ulituje się nad ciężkim (choć zaslużonym) losem p. Bloxera i nas oświeci?
A klasę polityczna rodem z wariatkowa mamy bezsprzecznie; wiem to i bez tych korespondencji.
Pozdrawiam serdecznie
PS. proszę zajrzeć do kartek z kalendarza txt, coś tam – oczywiście nie dla Pani, choć myśląc między innymi o Pani – skrobnąlem:-)
Lorenzo -- 14.06.2008 - 18:24Szanowny Panie Joteszu
Kropla drąży skalę. Zaś po osiągnięciu naszego wieku czlowiek widzi wiele spraw o wiele rozsądniej. Oczywiście, o ile w ogóle coś widzi. I nie dzie mi tu wcale o slaby wzrok:-))
Pozdrawiam serdecznie
Lorenzo -- 14.06.2008 - 18:27Panie Lorenzo,
przyznam, że widzę to odwrotnie, co więcej widzę to nawet w tym wątku.
Rozwój państwa socjalnego skutkuje wyrodzeniem się pewnych postaw. Możemy je sobie nazwać wyuczoną bezradnością.
Dajcie nam, marudzą rozmaici. A to dajcie nam służbę zdrowia, tanie paliwo, cokolwiek. W końcu nawet dajcie nam referendum i dyskusję o sprawach ważnych. Obywatelsko ubezwłasnowolnieni zawsze są tacy sami: żądają świeżego pieczywa i drużyny piłkarskiej, która będzie w ich imieniu wygrywać.
- A weźcie sobie sami i zróbcie! – chciało by się powiedzieć. Ale to nie takie proste. Biurokracja jest przydatna, dopóki ma pieniądze na zaspakajanie kolejnych roszczeń ubezwłasnowolnionego społeczeństwa. Jak ma to robi. Cokolwiek. Tak jak ona potrafi: byle jak i bardzo drogo. Jednocześnie, mimochodem, zabijając resztki obywatelskości i samoodpowiedzialności.
Problem zaczyna się wtedy, gdy na państwo socjalne nie ma pieniędzy. Wtedy biurokracja zaczyna kombinować. Nie potrafi załatwić nic konkretnego, to sama stwarza problemy, a potem je rozwiązuje. W otoczeniu nic się nie zmienia, ale ogłasza się kolejne sukcesy. Sami sobie jesteśmy winni, że tak jest.
Obywatelskości nie buduje się od góry, tylko od dołu. Niech się referenda lokalne zaczną cieszyć zasłużoną frekfencją, to wtedy może uwierzę, że referenda krajowe mają sens.
Pozdrawiam
yayco -- 14.06.2008 - 20:43WSP yayco,
prześlizgnąwszy się – sama nie rozumiem skąd mi się tu przyplątała taka zadziwiająca forma jezykowa – po wieszczym tekscie Lorenzo i rozmowie Panów obu, zatrzymałam wzrok na Grochowie.
Czy pojawił sie on w Pana komentarzu w funkcji symbolicznej czy też – że tak powiem – namacalnej?
Mówiąc po ludzku: czy Pan z Grochowa?
Bo ja owszem, tak.
Nie bardzo rozumiem na czym to polega ale jeśli Pan z Grochowa, to znaczyłoby, żeśmy – za przeproszeniem – ziomale.
Niby kontakty miedzyludzkie w globalnej wizji nowego świata nie będą już wymagane, a jednak miło mi pomyśleć, że wystukując literki, możemy patrzec przez okna na te same drzewa.
Chyba że drzewa czarna dziura też wkrótce wchłonie.
zdrowia…
Anna Mieszczanek -- 14.06.2008 - 20:54Zapewniam Pana, Panie Yayco,
że widzimy ten problem dokladnie tak samo. A ostatnie zdanie Panskiego komentarza jest tak straszliwie prawdziwe, że az nierealne. Zreszta jest ono dowodem na tę kancerogenną symbiozę czlowieka z biurokracją.
A co do pieniędzy – jestem dziwnie pewien, że pieniądze na biurokrację zostną obcięte jako ostatnie. Przed ostatecznym zgaszeniem światla. Proszę spojrzeć na polski budżet na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Wszystkie kolejne rządy obiecuję zmiejszenie liczby urzedników i oszczędności w wydatkach na administrację (co w pewnych warunkach akurat nie uwaażam za calkiem sluszne). I co? Liczba urzedników wzrasta, jak nie w sl;użbie panstwowej to w samorządowej. A wydatki wcale nie slużą zwiększeniu efektywności (cokolwiek by to nie oznaczalo), a oplacaniu marnym kolejnych tabunów znajomych i przyjaciól królika, których żaden szanujacy się przedsiębiorca prywatny do firmy by nie przyjąl.
Jak najdzie mnie ochota na kolejny wpis gospodarczy, to opowiem Panu i Panstwu o kolejnym surrealistyczno-makabrycznym pomysle utrupienia polskiej przedsiębiorczości, i to w dziedzinie energetyki, która stoi na skraju przepaści.
Pozdrawiam serdecznie
Lorenzo -- 14.06.2008 - 20:58Pani Anno,
wszyscy wiedzą, że jestem z Grochowa. Od kilku lat. Bo przedtem, to – wprost przeciwnie – z Kamionka.
Ale jak Pani zobaczy trzy wielkie dźwigi na Grochowie, to proszę wiedzieć, że mnie młoty pneumatyczne budzą codziennie bladym świtem.
Pozdrawiam lokalnie
yayco -- 14.06.2008 - 21:01Panie Lorenzo,
faktycznie w tych kwestiach się zgadzamy.
Ja jednak mam skłoność do olewania biurokracji, jej pierwotnych i jej pochodnych. Staram się jak mogę i trochę mi się udaje.
Nudzą mnie, przy tym, marudzący, którzy wyciągają rękę po jałmużnę. Jałmużnę od tej biurokracji, którą żywią na codzień. Po mojemy, to wychodzi na to, że oni chcą być lepiej oszukani, bo za pomocą referendum.
I jeszcze dodam, że to co mnie przeraża ostatnimi laty, to symbioza biurokracji z tak zwanym trzecim sektorem (czy jak teraz se modnie nazywa struktury i organizacje pozarządowe). Bo ja sobie myślę, że jedyną drogą jest odbudowa samodzielności obywatelskiej (samorządności, zrzeszeń, spółdzielni i stach powiedzieć: korporacji).
Tego wszystkiego co najpierw ośmieszylli, a potem utrupili komuniści.
Już samo to, że dla wielu polityka, to się zaczyna na poziomie Państwa, a najlepiej na poziomie Unii, jest dowodem mizerii.
Niech najpierw zadbają, żeby dzieci w szkole były bezpieczne i żeby w parku okolicznym nie niszczono ławek. A potem niech sobie dyskutują o przyszłości świata.
Pozostaję w ukłonie
yayco -- 14.06.2008 - 21:14WSP yayco,
coś takiego – ja też przedtem wprost przeciwnie.
A dźwigi widzę z okna dwa – może ten trzeci zasłania wielkie piękne drzewo. Pamiętam, że najpierw był w ogóle jeden – zamurowalo mnie któregoś ranka, kiedy tak bez pytania wszedł mi w kadr.
No i proszę teraz zwazyć: tak irytująca rzecz jak dźwig służyć będzie wywoływaniu przyjemnych – ziomalsko- myśli.
Świat bywa nieodgadniony – że tak sobie pozwolę. Z tej perspektywy patrząc mozna by zapewne dostrzec jakiś mniej zagrażający sens w zmianach, które Pan z Lorenzo dzis opisują.
Ale ja dziś sobie odpuszczam.
zdrowia…
Anna Mieszczanek -- 14.06.2008 - 21:22Nie chcę, Panie Yayco,
cytat w jezykach obcych, a szczególnie niemieckim zamieszczac, bo pora taka, że dzieci jeszcze nie spią. Więc posluże się tylko staropolskim amen , by potwierdzić sluszność Panskich slów. Tyle, że tych slusznych slów wypowiedziano w ostatnich latach od cholery i ciut ciut. I co? Dyskutujemy, czy robić referendum o Traktacie czy nie robić, zatwierdzić go ma Najjaśniejsza czy nie (a może Najjasniejszy, moge się mylić).
Zas te uklony to ja proponuje utrzymać tylko w wersji werbalnej, bo nie chcialbym mieć Pańskich korzonków na sumieniu.
Wyrazy rozliczne przesylam
Lorenzo -- 14.06.2008 - 21:25Pani Anno,
mnie te dźwigi odcinają od świata.
Na razie przestały mi odbierać kanały TVN, co by pewnie dobrze mi robiło na obiektywizm, gdybym je wcześniej oglądał.
Więc u mnie idzie ku gorszemu, niestety.
Nie mniej, pozdrawiam serdecznie
yayco -- 14.06.2008 - 21:26Panie Lorenzo,
ja to o referendach nie chcę za bardzo pisać, bo nie jestem obiektywny.
Ale tyle jest w nich woli ludu, co (tu strawestuję Lema) w portkach, które grawitacja powszechna ciągnie do dołu, a szelki trzymają na górze.
Pozdrawiam analogicznie
yayco -- 14.06.2008 - 21:33WSP yayco,
ja to bym zaraz kogoś zaskarżyła albo chociaż dziennikarzy z mainstreamu napusciła.
Ale na dzis pożegnam się empatycznie i współczująco.
zdrowia oraz skontaktowania ze światem życzę...
Anna Mieszczanek -- 14.06.2008 - 21:44re: Olaboga! Czy mleko się wylalo?
Szanowni Panowie: Lorenzo i Yayco,
Gdy czytam Wasze teksty biurokracja jawi mi się jako jakaś hydra, powstała niewiadomo skąd i napasiona niewiadomo czym. Coś chyba jednak spowodowało tak niesamowity jej rozrost? Może nie należy walczyć z biurokracją, a z jej źródłami?
Biurokracja to przecież tylko emanacja koncepcji działania państwa, to nadal tylko służebne narzędzie. Ostatnio wielokrotnie czytam, że biurokracja się wyrodziła, że już nie służy, a żąda, że staje się graczem na scenie politycznej. Ależ ktoś tej biurokracji daje jeść, ktoś jej potrzebuje w takiej formie w jakiej ona istnieje. Weźmy przykład pierwszy z brzegu – dopłaty dla rolników. Do obsługi tego działania powstała całkiem duża organizacja biurokratyczna. Widać tu ewidentnie przyczynę i skutek – gdy chcemy wstępować do organizacji państw, w której panują takie, a nie inne obyczaje i prawa to musimy jednocześnie widzieć i skutki, które za tym następują.
Pożywieniem biurokracji są przepisy, rozporządzenia, wymogi. A te z kolei wynikają z przyjętych praw. Gdy np. uznajemy, że podczas każdej sprzedaży samochodu konieczna jest zmiana numerów i dowodu rejestracyjnego to oznacza to powiększenie biurokracji – inaczej nie da się tego zrobić. I nie biurokracja jest tu winna tylko stanowione prawo.
Pozdrawiam miło
Tomasz Kornaszewski -- 16.06.2008 - 10:37Tomasz Kornaszewski
Problem w tym, Panie Tomaszu,
że idąc tym tropem wchodzimy po trosze w dywagacje typu co było pierwsze: kura czy jajko.
Oczywiście najlepiej by było, gdyby rolę biurokracji traktować tylko i wyłącznie jako slużebną, w tym i porządkową. Problem polega jednak na tym – by przejść do meritum Pańskiego komentarza – że biurokracja zaczyna (zaczęła?) wplywać na stanowione prawo i sytuacja się zapętla. Dominacja biurokracji nad życiem obywatela staje się coraz wyraźniejsza.
Samo prawo w wielu swych elementach jest emanacją biurokracji, weźmy dalej choćby pod rozwagę kwestię, dlaczego prawo jest prawem i z jakiego powodu musimy go przestrzegać. Ale o tym pisał już Pan Yayco w jednym ze swoich poprzednich tekstów.
Przygotowanie jakiejś ustawy wymaga na wstępie uzgodnienia, czy koreluje ona z innymi, funkcjonującymi już ustawami. I biurokrata mówi: nie da się, bo…, ale jeśli dołożymy taki czy inny przepis, to… etc. I wychodzą buble, bo zawsze ktoś o czymś zapomni. Czy słyszał Pan może o jakiejś nowej ustawie, ktora ułatwiałaby życie zainteresowanym? Nie, bo nowe ustawy tylko je jeszcze bardziej komplikują, dając coraz większe pole do popisu (i władzy) biurokratom. A o nowelizacji starych ustaw w celu ich uproszczenia zapewne też Pan nie slyszał.
Pozdrawiam serdecznie dziękując za wizytę.
Lorenzo -- 16.06.2008 - 11:12Ależ Panie Lorenzo – ja
Ależ Panie Lorenzo – ja wcale nie twierdzę, że biurokracja nie chce zawłaszczyć sobie przestrzeni publicznej i kreować ją na swą modłę.
Ja tylko twierdzę, że walka z biurokracją nic nie da, gdy nie zmieni się filozofii funkcjonowania obywatela w społeczeństwie, gdy jasno nie określi się roli państwa, gdy, wreszcie, nie odrzuci się kilkusetletniej praktyki traktowania obywatela jako jednostki ubezwłasnowolnionej i bezwzględnie poddanej państwu.
Gdy to ulegnie zmianie to możemy zacząć zmieniać prawo, co nie jest sprawą łatwą, aczkolwiek możliwą. Tak jak napisałem wcześniej ważna jest decyzja co obywatel ma oddać państwu (nie tylko w sensie materialnym) i co państwa ma prawo żądać od obywatela oraz czy obywatel jest ubezwłasnowolniony czy też odpowiada za swoje czyny. Gdy odpowiemy sobie na te pytania cała reszta dość jasno wynika z tej odpowiedzi.
Taki mały przykład – mieszkam w Wielkiej Brytanii, dwa lata temy chciałem się wybrać do Polski z rodzinką i powstało pytanie – co z opieką medyczną poza UK? Wiadomo, że istnieje coś takiego jak Europejska Karta Zdrowotna (nazwa z pamięci), która uprawnia do leczenia poza granicami kraju w którym się mieszka i pracuje. No i tu dochodzę do sedna – w Wielkiej Brytanii załatwienie to: wypełnienie wniosku drogą elektroniczną (strona internetowa), podanie adresu i numeru NI – 10 minut, poza godzinami pracy, bez wychodzenia z domu. Karty dostałem pocztą do domu po trzech dniach; ważne na najbliższe pięć lat. W tym roku załatwiałem takie same karty dla rodziców mieszkających w Polsce. Aby to zrobić – trzeba pobrać ze strony internetowej formularz, wydrukować (co gdy ktoś nie ma drukarki pod ręką), wypełnić, podpisać (w Polsce nic bez podpisu nie zaistnieje), dołączyć wymagane dokumenty (no przecież trzeba udowodnić że nie jest się oszustem) i wysłać na adres oddziału NFZ. I już po ponad tygodniu można cieszyć się kartami – ważnymi max miesiąc. Byłoby pięknie gdyby nie to, że należy wykonać potwierdzone kserokopie wymaganych dokumentów – notariusz (trzeba go znaleźć), opłata.
I tu możnaby powiedzieć – ta sama karta. ten sam wymóg, to samo prawo stojące za obowiązkiem, a jakże inne doświadczenia. Dlaczego?
Moim zdaniem odpowiedź jest prosta – w Polsce, głównie z powodu tradycji zaboru rosyjskiego i wpływu francuskiego, obywatel jest traktowany jako potencjalny przestępca i, aby uniemożliwić mu dokonanie przestępstwa, stawia się różne bariery biurokratyczne. W Wielkiej Brytanii – dokonam oszustwa, będę za to odpowiadał – dość słono. Ale dopiero jak to zrobię!
Takie są skutki podejścia prewencyjnego, a nie penalizacyjnego.
Pozdrowienia
Tomasz Kornaszewski -- 16.06.2008 - 12:15Tomasz Kornaszewski
I o tym pisałem, Panie Tomaszu.
Takźe we wczesniejszych tekstach dotyczących mentalności.
Z jednej strony powinien pojawić się nowy, dla nas, już zakorzenionych w symbiozie (?) z biurokracją, pewnie całkowicie nowatorski system zarządzania państwem (czy wspólnotą – jak zwał, tak zwał).
Z drugiej strony (jeśli idzie o różnice mię∂zy GB a Polską), Polacy od kilkuset lat walczyli z państwem (bo nie było ich, itd.), więc się ta walka, a potem przyzwyczajenia przeniosły na geny. I to nie tylko obywateli, ale i rządzących. Co w końcu zrozumiałe, acz z Pańskiego, mojego i kilku jeszcze innych punktów widzenia, zupełnie nieakceptowalne.
Prosze sobie tylko wyobrazić reakcję urzednika, gdyby wprowadzić u nas zasady brytyjskie uzyskania dokumentu, o którym Pan wspomina. Byłby najpierw przerażony, a potem znalazłby tysiące powodów, by być przeciw.
Pozdrawiam serdecznie
Lorenzo -- 16.06.2008 - 12:33