Pewnego wieczoru dostaliśmy wiadomość, przychodzą goście, “czterech
Francuzów”. Akurat na naszym strychu było wysprzątane, tylko nie miałem pojęcia co pocznę wśród czterech Francuzów jeśli z trójką polaków różnie
bywa. Wyczekiwaliśmy kogoś innego, Michał fotograf obiecał
zaprosić Nicolę pól Bułgarkę. Dziewczyna nie oglądała się za polskimi chłopcami, „za grzeczni, zbyt dobrze ułożeni” twierdziła. Wszyscy żartowali jak to będzie kiedy przyjedzie, jak ścigać się będziemy w grubiaństwach by jej serce podbić. Nicola
dowcipna i pełna życia miała do złudzenia przypominać...Angelinę Jolie
Podobno nawet jej znajomi wołali na nią “Angelina”. Łudziłem się że pierwsza klasa podstawówki w Bułgarii daje mi jakieś szanse, niestety ani jedno
zdanie marne nie dawał się odgrzebać z tak starego archiwum pamięci.
Ostatecznie nie przyjechała, za to los miał sprowadzić na nasze
głowy czterech cudzoziemców. Pomyślałem że mi to wisi, tylko pewnie
Mareczek byłby zachwycony ale ten zniknął jak zwykle w porze
płacenia rachunków.
Przyszli późno po zmroku, pierwszy był blondynem średniego wzrostu z lekko
kręconymi długimi włosami. Drugi był niski miał dredy niebieskie oczy i nawet mi
się podobał, bo tak naprawdę nie mężczyzną był a dziewczyną, ładną polką. Ferdek znowu przesadził z informacjami.
Tworzyli świetną parę ona nie rozumiała francuskiego on polski ledwo ledwo. Słaby angielski znali oboje. Dogadywali się za pomocą gestów, spojrzeń, i szalenie mi się to podobało, wtedy pomyślałem jak genialnie mieć dziewczynę z innego kraju bo język ciała tak jest instynktowny. Marta wyplatała koszyki z wikliny, tkała kilimy, on był aktorem umuzykalnionym i zawsze rano grał na flecie najchętniej na dachu, tylko tam wychodziło jedyne okno w naszym mieszkaniu. Robił obrzydliwe placki wegetariańskie z wszystkiego co u nas znalazł. Gdy z ukrywanym trudem zjadaliśmy je do ostatniego okruszka opowiadali o przedstawieniach “Gilgamesza“czy Burzy, gdzie Kalibana zagrała
jakaś młoda niemiecka dziewczyna. Po paru dniach ruszyli dalej i zrobiło się odrobinę smutniej. Za to wrócił Mareczek zielonkawy na twarzy, bardzo wymęczony i już na wejściu oznajmił nam że do niego strzelali z defibrylatora prądem gdyż stanęło mu serce więc z pytaniami musimy poczekać, a on idzie spać.
komentarze
Hm,
a nie dałoby się poprawić interpunkcji, podzielić na akapity i nazwy narodowości pisać wielką literą?
Przyjemniej by było czytać...
Pozdrawiam.
grześ -- 22.07.2008 - 14:39Grzesiu drogi
to tylko odmiana strumienia świadomości:-) A historia nadal się dobrze zapowiada.
Pozdrawiam zaciekawiony
Lorenzo -- 22.07.2008 - 14:50Lorenzo, no historia ciekawa,
ale troszkę mi forma przeszkadzała…
No, ale jak mówisz, że to strumień świadomości, to się już nie czepiam więcej.
A autor mógłby coś odpowiedzieć czasem;)
Eh, jakie to ja mam wymagania wredne wobec blogerów.
Nie ma lekko…
pzdr
grześ -- 22.07.2008 - 14:54A jest to gdzieś Grzesiu
zapisane, że ma być lekko? Raczej wręcz przeciwnie. Bodaj w Księdze stoi, że w pocie i znoju ugór ten obrabiać będziesz :-))
Pozdrawiam
Lorenzo -- 22.07.2008 - 15:25czasem autor coś odpowie...
masz rację to niechlujstwo przy akapitach i brak dużych liter do poprawki. Mareczek, jemu naprawdę serce staneło na pielgrzymce, więc miał szansę trafić do samego żródła, bliżej niż jakikolwiek pątnik. Pościł nieborak i żywił sie tylko wiarą i trawą. To niezłe było jak on nam to opowiadał, musze to tu powtórzyć Dzięki za jakże cenne uwagi.
ernestto -- 25.07.2008 - 14:05Pozdrawiam.
Ernest.
Grzesiu,
Tym razem nie zgadzam się z Tobą.
Przeczytaj sobie Mareczka
merlot -- 25.07.2008 - 15:34Merlot, nie rozumiem
...
Poczytałem właśnie.
pzdr
grześ -- 26.07.2008 - 14:51Grzesiu,
nie zgadzam się z Twoją krytyką formy notki E.
Mnie się bardzo podoba. I ta i “Mareczek”.
Ale w sumie detal.
merlot -- 26.07.2008 - 17:31Merlot, ale mi się
też podoba, ta nawet bardziej niż ,,mareczek”, choc się jej czepiłem,.
grześ -- 26.07.2008 - 18:23Ale właściwie szczegółów się czepiłem.
Lubię się czepiać.
I tyle.
pzdr