dziękuję. Sporo to dla mnie znaczy, co napisałeś na początku.
Ach, Francja i Niemcy, odwieczna Hassliebe, a wszystko przez to, że Ludwik Pobożny miał zbyt wielu synów…
“Czarodziejską Górę” mogłabym, sądzę, w sporej części odtworzyć, gdyby wszystkie wydrukowane egzemplarze trafił szlag. Czytanie co jakiś czas tej Książki to dla mnie nałóg, niczym papierosy i herbata.
Ja już tego nawet nie czytam, raczej oglądam obrazki :) W sensie, obserwuję te osoby, Hansa, Kławdię, Settembriniego, Naphtę, i tak już znam ich wszystkich, jako te złe pieniążki.
“Śmierć w Wenecji” też jest magiczna (tfu, nie lubię tego słowa), kiedyś nosiłam w kieszeni kurtki takie właśnie kieszonkowe jej wydanie, aż grzbiet się przedarł całkiem.
“Buddenbrooków” przeczytałam raz (na rekolekcjach w domu formacyjnym, to było coś, naczynia myte bez użycia bieżącej wody, karaluchy machające odnóżami z cukierniczki, czad po prostu), dużo pamiętam, ale wracać nie chcę.
A “Doktora Faustusa” odłożyłam po dwóch stronach, niesamowite, że ten sam Tomasz napisał tak różne, w moim odbiorze, knigi.
Wenę to ja mam zawsze, tylko się trochę z nią ukrywam. Napisać mogę, ale to będzie sztajerek z Zamarstynowa. Chwatit? Jeśli tak, to dostarczę na środę.
Grzesiu,
dziękuję. Sporo to dla mnie znaczy, co napisałeś na początku.
Ach, Francja i Niemcy, odwieczna Hassliebe, a wszystko przez to, że Ludwik Pobożny miał zbyt wielu synów…
“Czarodziejską Górę” mogłabym, sądzę, w sporej części odtworzyć, gdyby wszystkie wydrukowane egzemplarze trafił szlag. Czytanie co jakiś czas tej Książki to dla mnie nałóg, niczym papierosy i herbata.
Ja już tego nawet nie czytam, raczej oglądam obrazki :) W sensie, obserwuję te osoby, Hansa, Kławdię, Settembriniego, Naphtę, i tak już znam ich wszystkich, jako te złe pieniążki.
“Śmierć w Wenecji” też jest magiczna (tfu, nie lubię tego słowa), kiedyś nosiłam w kieszeni kurtki takie właśnie kieszonkowe jej wydanie, aż grzbiet się przedarł całkiem.
“Buddenbrooków” przeczytałam raz (na rekolekcjach w domu formacyjnym, to było coś, naczynia myte bez użycia bieżącej wody, karaluchy machające odnóżami z cukierniczki, czad po prostu), dużo pamiętam, ale wracać nie chcę.
A “Doktora Faustusa” odłożyłam po dwóch stronach, niesamowite, że ten sam Tomasz napisał tak różne, w moim odbiorze, knigi.
Wenę to ja mam zawsze, tylko się trochę z nią ukrywam. Napisać mogę, ale to będzie sztajerek z Zamarstynowa. Chwatit? Jeśli tak, to dostarczę na środę.
viele Grusse