REFORMA SŁUŻBY ZDROWIA

Zwlokłem się z łóżka dopiero wtedy, gdy Referentowa zaordynowała mi, że “dosyć tego chorowania”. Tak pięknie zapowiadający się tydzień został brutalnie przerwany przez dyktowanie listy zakupów, odpytywanie z pinu zresztą mojej karty i radosnego buziaka w czoło, że w końcu na chwilę zniknę z oczu. Tych oczu. Zaraz potem znalazłem się na chodniku, obok pojemników na śmieci, wziąłem haust powietrza i cóż to było za powietrze… Wolność, rześkość, niepodległość. Już miałem skoczyć między samochodami na drugą stronę, daleko od przejścia, kiedy dobiegły mnie głosy od strony placu Unii Lubelskiej. Ktoś uciekał, ktoś gonił. Patrzę, patrzę, patrzę... Poznałem! Z cieknącym od pędu po klapach marynarki żelem do włosów jak wicher środkiem jezdni sunął minister Arłukowicz, a za nim grupa rozjuszonych emerytów i rencistów, a to na wózkach, a to przy chodzikach, a to samotrzeć, trzymając się pod ręce. Szli ławą, a na prostej formowali klin, w którego czubie zmiany dawali ci najbardziej dziarscy i zaprawieni jeszcze w kolejkach pod gieesami. Arłukowicz słabł, dochodzili go, czuł ich oddech na plecach.

— Oddaj mi łobuzie moją refundację! — ryknął dziadek z lewej flanki, w koszuli w pepito.

— Nie dam! — odgryzał się Arłukowicz, w biegu odwracając głowę. — Nie mam i nie dam! Leży mi na sercu dobro pacjenta, nie dam…

— Niech no ja cię... — dziadek nie dokończył, tylko wziął potężny zamach i rzucił grzebieniem. Chybił o włos, ale nie dawał za wygraną i już się brał za swoją sztuczną szczękę. Najpierw lekko ją poluzował, a potem szarpnął. Ta jednak ani drgnęła. — Ki czort… — szepnął i znowu zaczął tarmosić.

Patrzyłem na to wszystko i przyszło mi do głowy, że dobrze mają lekarze. Prawie tak samo dobrze jak górnicy i straż pożarna. Nie to co ja, biedny referent, o którego pies z kulawą nogą się nie upomni. Ani nie mogę przystawić pieczątki na recepcie, że się nie zgadzam, ani włączyć klaksonu o dwunastej czy rzucić cegłą, o podpaleniu opony nawet nie wspominając. Ale czy to ładnie tak strajkować? Premier wczoraj mówił, że nieładnie, a protest jest niegodny. Nie to co kiedyś! Wtedy to było dobrze, raj bracie. Premier pozwalał strajkować. Piguły rozbiły sobie nawet namioty na trawnikach, a bufetowa dowoziła im kanapki. Lekarzy nie można było wziąć w kamasze, to przecież skandal. Abonament na telewizję reżimową? Broń Boże! A najbardziej byłem, prawda, cały premiera, kiedy chciał organizować obrady sejmu w sali do gry w piłkę. Kiedy to było… 2005 czy 2006? Już nie pamiętam, stare dzieje.

Tymczasem dziadek dalej walczył ze szczęką, a na ręce wisiała ma starowinka i prosiła: — Władek!, Władziu… Przecież założyłeś nowy klej. Nie pamiętasz? Mój Boże… Ten sam co ma żona Lucka z Grabiny…

Nagle w dziadka jakby coś wstąpiło. Wyrwał się z objęć i popędził za Arłukowiczem.

— I jeszcze jedno — krzyczał. — Odpowiesz mi za Hankę Mostowiak, łobuzie…

— Hanka Mostowiak to nie ja — Arłukowicz już ledwie łapał oddech. — To Grabarczyk. Hanka Mostowiak to Grabarczyk, nie ja…

— Ja ci dam Grabarczyk… — dziadek przyspieszył.

— ... ja, tylko Grabarczyk… A właściwie teraz to już Sławku Nowak…

Głosy powoli ucichły. Pepito z koszuli dziadka rozmyło się w Spacerowej. Skoczyłem na drugą stronę. Chleb, mleko, masło… powtarzałem po cichu, żeby niczego nie zapomnieć ze sklepu.

Średnia ocena
(głosy: 8)

komentarze

Referencie

ups…Panie P…daj spokój, podobno ęternet dla chłopów.
Wspólny blog I & J


Subskrybuj zawartość