GLOSSA DO ŁUKASZA (15, 11-32)


 

Ewangelista Łukasz przekazuje nam przypowieść o miłosiernym ojcu znaną też jako przypowieść o synu marnotrawnym. Młodszy syn prosi ojca, żeby dał przypadającą mu część dziedzictwa. Potem zabiera wszystko i opuszcza dom. Szybko trwoni majątek, żyjąc rozrzutnie i rozpustnie. Kiedy zaczyna cierpieć niedostatek, wraca do domu rodzinnego. Przeprasza ojca i chce aby uczynił go chociaż jednym z robotników. Ojciec przyjmuje syna z powrotem do swego domu i wyprawia ucztę. Starszy syn, który był posłuszny ojcu, jest wzburzony. Nigdy nie urządzono mu takiego przyjęcia. Ojciec odpowiada, że z odnalezienia brata należy się radować, bo ten jakby „był umarły, a ożył”.

Dogmatyka objaśnia, że alegoria podana przez ewangelistę Łukasza jest figurą bożego miłosierdzia. Człowiek przez grzech odchodzi od Boga, aby korzystać z tego co mu się rzekomo należy. Kończy się to zazwyczaj utratą wszystkiego. Bóg wyrywa jednak człowieka z otchłani, a przynajmniej podaje mu dłoń. Młodszy syn w końcu wraca do domu. Dopóki człowiek żyje, jest szansa, żeby się uratować. Starszy syn – twierdzą komentatorzy – uosabia tych, którzy tylko zewnętrznie trwają przy Bogu, ale zachowują się jak niewolnicy. Służą z lęku, są posłuszni z obawy. Mimo że uważani za sprawiedliwych i pobożnych, przepełnia ich gorycz i żal. Poprzez postawę ojca została zaś ukazana bezgraniczna miłość, niepojęte miłosierdzie wobec drugiego człowieka, nadzieja że nigdy nie jest za późno.

Ewangelista Łukasz przekazał nam przypowieść taką jaką była. Nie można podjąć jego krytyki tylko z tego powodu, że nie opatrzył jej dostateczną liczbą zastrzeżeń, gloss i komentarzy. Po cóż zresztą miałby to czynić, gdyby Bóg chciał powiedzieć do nas coś wprost, niezawodnie tak właśnie by uczynił. Ta prawda pozwala nam jednak formułować pytania, które – w nadziei że nie bluźnimy – stawiamy tym śmielej, że nawet jeśli nie my, to ktoś kiedyś gdzieś do nich i tak wróci, jak wraca się do wszystkiego co nie może zostać wymyślone inaczej.

Niedosyt budzi niepojęte (sic!) miłosierdzie i bezmiar łaskawości. Takie bez ograniczeń i warunków wstępnych. Wreszcie bez sprawdzianu. Dodajmy – bezmiar łaskawości ludzi wobec ludzi, nie zaś Boga wobec ludzi czy, nie można tego opacznie rozumieć, ludzi wobec Boga. Dlaczego przypowieść godzi się i nawet wywyższa tego, który uważał, że ma jeszcze czas na bycie przyzwoitym? Że jeszcze zdąży. Że może wieść pełne nikczemności życie, dobrze się bawić i niszczyć ludzi, a dopóki życie trwa, żaden jego osąd czy czyn niczego nie przesądza i nie wyznacza. Z perspektywy wieczności wciąż może się bowiem wywinąć, a nawet wywindować wraz z tym nie wiadomo po co przyzwoitym i pognębionym głupcem. Zostać zrównanym. Ewangelista Łukasz na ten temat milczy. Że problem ten nie jest dostatecznie opracowany i wyjaśniony świadczą również inne przekazy pisma (por. np. Mt 18, 21-22).

Średnia ocena
(głosy: 2)

komentarze

Referencie

Przypowieść wcale nie godzi się z tym, że jeszcze mamy czas, więc sobie poużywajmy.

Mam wrażenie, że patrzysz po sobie, wszak ludziom różne myśli po głowach chodzą, ale syn marnotrawny nie był obłudnikiem – nie cwaniakował, nie kalkulował – on faktycznie oddał się zabawie na miarę materialnego świata i to wszystko. Grzeszył. Ani myślał o Bogu, ani rodzinie… ale się nawrócił, stracił wszystko i to mu pozwoliło przejrzeć na oczy. Wrócił do ojca.

Mamy więc trzy postacie: – syna, który z grzechu nawrócił się do Ojca – syna wiernego od zawsze, acz zazdrosnego – obłudnika, który myśli jedynie o sobie

I w tej kolejności właśnie powinni być nagradzani/karzeni.


-->Oski

Co to znaczy “mam wrażenie, że patrzysz po sobie”? Proszę o wyjaśnienie tego wątku. Takiego trochę... powiedzmy osobistego.


Referencie

Najzwyklej wydaje mi się (odczytuję z tekstu), że sam zastanawiasz się nad tym, czy nie hulać jak czynił to syn marnotrawny, a potem jak on powrócić... to dośc kuszące, prawda? Zabawić się nieprzyzwoicie, ale nadal liczyć na zbawienie.

Lecz ów syn tak nie myślał. On nie zamierzał wracać – to byłaby obłuda, dwulicowość. Stąd też tak wielka radość ojca z syna, który odwrócił się od grzechu.


-->Oski

osaya

Najzwyklej wydaje mi się (odczytuję z tekstu), że sam zastanawiasz się nad tym, czy nie hulać jak czynił to syn marnotrawny, a potem jak on powrócić... to dośc kuszące, prawda? Zabawić się nieprzyzwoicie, ale nadal liczyć na zbawienie.

Czy Pan na odcinek inteligencji nie może dać kogoś innego?


No ale!

Czy tam jest mowa o miłosierdziu obejmującym także grzeszące cwaniactwo? Czy ten łobuz był takim cwaniaczącym grzesznikiem, bezzasadnie załapującym się na pełne ufnej naiwności przymknięcie Boskiego oka? Czy też był całkiem typowym grzesznikiem, którego skruszyło dopiero sprowadzenie przez życiowe okoliczności do poziomu głodnego świniopasa (co w jego kręgu kulturowym oznaczało szczególne upodlenie)? Czy 15 rozdział Łukasza jest o miłosierdziu w ogóle? A może raczej jest o problemie jaki mają z miłosierdziem (tak w ogóle) ci, którzy nie mają okazji go (po jakimś solidnym upadku) doświadczyć? W końcu, gdy przeczytać cały 15 rozdział u Łukasza, ze szczególnym uwzględnieniem dwóch pierwszych wersów, czy nie wskazują one kto jest (jedynym bezpośrednim) adresatem tej przypowieści, co z kolei podpowiadać może z jakiej perspektywy trzeba patrzeć, żeby zobaczyć to, o co chodziło? No tak tylko się po amatorsku, prawda, mądruję.

Jednakowoż, jakoś nie wydaje mi się, by to Boże Miłosierdzie było tym czymś, co ‘ideowo patronuje’, dla przykładu, wspaniałomyślnym sędziom i nad wyraz wyrozumiałym prokuratorom, kuratorom, i innym takim, prawda, dobrodziejom. Przypowieść ta raczej nie jest o tym, że po ch•j (pardą) być w porządku, skoro w razie czego będzie można zawsze liczyć na wspaniałomyślność w tzw. ostatniej chwili. Otóż obawiam się, że to Boże Miłosierdzie (także to w ostatniej chwili) jest bardzo przereklamowane, i że jest tylko drugą stroną Sprawiedliwości, stroną, którą najchętniej się przemilcza, na ogół, żeby nie psuć ludziom/sobie humoru. Bo z nią to już, z tego co można wyczytać, żartów nie ma.


Mnie się wydaje,

również amatorsko, ale któż z nas nie jest w tych sprawach amatorem ;-), że poprawna odpowiedź mogłaby brzmieć: nie każde przeprosiny są przeprosinami w rozumieniu ewangelicznym, tak samo jak nie każdy żal, nie każda skrucha itd. Muszą być spełnione minimalne warunki, to znaczy trzeba wcześniej sobie wszystko wyjaśnić, zrozumieć istotę sprawy, postanowić poprawę itd., w klasycznym, że tak powiem, ujęciu, jak na lekcjach religii drzewiej uczyli. Kiedy nie wiemy, nie mamy pewności co i jak — niech tam, mogę nawet na to przystać — należałoby przyjąć, że sprawa jest serio i podejść do człowieka życzliwie. To chyba uchyla większość problemów z przypowieścią, bez zbędnego zawracania głowy. Choć trzeba przyznać, że jej niedopowiedzenia i niepotrzebna ckliwość (kładę to na karb charakteru Łukasza, o którym zresztą nic nie wiem) wodzi na pokuszenie.

Tylko że to nie załatwia jeszcze praktycznego problemu, co zrobić, gdy mamy do czynienia z namacalnym “przegięciem”. Pierwszy z brzegu przykład (już coraz bardziej archaiczny, ale niech tam). Jeden człowiek maluje kominy, bo nie może znaleźć pracy… Zaraz, zaraz, to chyba będzie akurat o Ryżym Pudlu, więc inaczej… Człowiek jeździ taksówką, bo nie może pracować w zawodzie, a nawet więcej — nie wydrukują mu ani słowa, nawet gdyby napisał wiersz. Jego kolega, który tak się dziwnie składa, awansował na jego miejsce na wydziale prawa uniwersytetu (po latach wiadomo, że pomógł swym talentom, donosząc gdzie trzeba) ma się znakomicie, nawet na Fulbrighta jeździ, Humboldta dostał — wzorcowo jak przyzwoity akademik, proszę mi wierzyć. Mijają lata i nasz bohater przesiada się z taksówki za uniwersytecie biurko. Jego kolegą, przez lata nawet przełożonym, jakby nigdy nic, jest jego kolega z Fulbrighta. I teraz jest on już, proszę uważać!, całkiem, prozaicznie, statystycznie i typowo przyzwoity. W zasadzie nie ma różnicy między naszymi akademikami (obaj są zwolennikami demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej), pomijając drobną okoliczność, że jeden do przyzwoitości doszedł nieco później, omijając najgorsze czasy, w których zresztą też był przyzwoity, jeśli przyjmiemy obowiązujące wówczas normy i kryteria. Co ja zresztą będę Panu opowiadał komunały, wiadomo o co chodzi. Dla Pana Oskiego od razy wyjaśniam, że kazus jest uniwersalny, proszę w nim nie dopatrywać się wątków osobistych (nie jeździłem na taksówce, nie dostałem Fulbrighta).

Z przypowieścią o miłosiernym ojcu jest wszystko jak najbardziej w porządku (tylko ta ckliwość... ;-]), była ona jedynie pretekstem i być może niepotrzebnie się w nią wpiłem. Kluczowa sprawa, to ostatni akapit – co robić, kiedy wiadomo, że mamy człowieka, który w przyszłości może się jeszcze okazać przyzwoitym? Można takich wieszać na latarni na Krakowskim Przedmieściu? ;-) Pomijając okoliczność, że zdaje się wieszać w ogóle nie wolno.


Heh,

To są niemal subtelności! Ja to mam chyba wiekszy problem, zdaje się. Bo na przykład co jeśli sądzę, że w przypadku udowodnionej na 500% winy, poczytalności itepe, zbrodniarzy typu ten z Norwegii czy to małżeństwo z Belgii, powinno się zwyczajnie nabijać na pal, niekoniecznie dzieciom pozwalać to oglądać, ale jednak, a nie tam dożywocia, zastrzyki czy prąd, lub, co za jaja, korepetycje, wikt i opierunek u klarysek. I teraz co, czy to jest barbarzyński pogląd na sprawy wymierzania kary za określone czyny czy też raczej zachodnie maniery są już tak wynaturzone, że ludziom brakuje jaj/odwagi, żeby się w pewnych okolicznościach nie pieścić? A może to dlatego, że wolą ostateczny osąd zostawić Górze? No ale skoro tak, to czemu roszczą sobie prawo, żeby jednego mordercę trzymać za kratami dożywotnio, a innego wypuszczać do klarysek na korepetycje, bo się zrobił(a) pobożny? A jeśli to prawda? Gdzie sprawiedliwość a gdzie miłosierdzie w tym wszystkim, i z jakiej paki? To są dopiero dylematy, mówię Panu..

A ckliwość, no Łukasz, skoro lekarz, prawda, to wiadomo, podejście do pacjenta, te sprawy ;)

P.S. Po zastanowieniu zmieniam zdanie – wieszanie na latarniach kogo trzeba byłoby jeszcze większym dylematem niż te moje skrajne. Nieprzypadkowo te sprawy zwykle załatwia tłum, który ma historyczną rację, a nie dylematy.


-->Sergiusz

No, ale nie odwracajmy się od subtelności! Bez nich byłoby bardzo prosto, szast prast, i ostatecznie nudno. O tyle się jednak zgodzę, że w podanych przez Pana przykładach nie mamy problemu ze stwierdzeniem, gdzie było dobro, a gdzie zło. W moim kazusie takie proste to już nie jest, zwłaszcza gdy weźmiemy tę swego rodzaju dynamiczną koncepcję miłosiernego wyczekiwania na poprawę człowieka. Na Pana obrazku wątpliwości budzi tylko sprawiedliwa kara. A z tym, proszę Pana, jest jak z trenowaniem polskiej reprezentacji w gałę. Wszyscy mają coś do powiedzenia i niewykluczone że wszyscy mają rację. A przynajmniej nie da się zaprzeczyć negacji ;-)

A tak na marginesie, Pan by rzeczywiście tego Breivika osadził na palu czy jakoś podobnie? W każdym razie nie w więzieniu. Właśnie, a jeśli on by się wziął i… jak to mówią: zresocjalizował. Po naszemu: uspokoił.


A co do PS,

to bardzo ciekawe, co Pan mówi. Zdaje się, że powstrzymał Pana przed wieszaniem brak gwarancji sprawiedliwego osądzenia? Czy tak? A jeśli nie mamy wątpliwości, że król Staś zdradził? Powiesilibyśmy go po osądzeniu dodatkowo, obok tych co już zawiśli? Bez czekania, aż zwróci walutę Ruskim i przeprosi za błędy młodości. No dobra, czepiam się, znamy odpowiedzi, i z faktu, że się hamujemy wynika to nasze całe człowieczeństwo, o którym tak ładnie opowiada Gazeta Wyborcza. Czego nie bagatelizuję (człowieczeństwa, a nie gazownika).


Panie Referencie,

To sprecyzuję, w takim razie. Tych morderców co wymieniłem, to owszem, na pal, bez zwlekania, zaraz po prawomocnym wyroku, bez dania czasu na egzystencjalne/etyczne extra wątpliwości czy dywagacje. Decyzję co do szansy na “resocjalizację” zostawiłbym w tym przypadku w kompetencji Sądu Ostatecznego – niech Oni wtedy główkują, prawda, co zrobić.

Natomiast z wieszaniem sprawa jest względnie prosta, mimo wszystko, jeśli przyjąć, że wieszaniem zasadniczo zajmuje się wściekły tłum, a nie kat po prawomocnym wyroku sądu. Staje się skomplikowana, gdy pośredniczyć w ewentualnym wieszaniu ma realnie niezawisły sąd – nie tylko dlatego, że wieszać zdaje się zabrania, aktualnie.

Zgodzę się jednak, że warto zatrzymać się przy subtelnościach, a przynajmniej zostawić na boku rozwiązania ostateczne, bo mamy wtedy wbrew pozorom wiekszy wybór środków i mniejsze koszty etyczne, że tak brzydko powiem, i mniej czy bardziej skutecznie możemy sprawiedliwości uczynić zadość, nie wchodząc w kompetencje Opatrzności bez uzasadnionej pilnej potrzeby.

Można przecież zrobić tak, by delikwent miał wciąż szansę na nawrócenie (odkupienie win), skoro żyje, a jednak nie miał w międzyczasie komfortu i poczucia bezkarności – czy dokładniej – nieistotności przeszłych win. To się da zrobić, i nie trzeba do tego mieć ani większości sejmowej ani w ogóle wpływu na politykę, sądy itd. Dwa czynniki są tylko potrzebne, moim zdaniem – ruszyć głową, a następnie ruszyć d*pę (pardą!). W każdym razie, wyrzuty sumienia to nie jest ani jedyna ani zawsze skuteczna kara za popełnione niegodziwości.

W końcu przypomniałem sobie, co chciałem napisać: że miłosierdzie jest często mylone z pobłażliwością, i tylko dlatego mamy skłonność mieć o nie żal, pretensje itd. Pobłażliwość to coś jak miłosierdzie plus głupota i trudno byłoby nie mieć o nią pretensji.

Może w tym rzecz, żeby tych dwóch nie mylić i nie mieć nadmiernych skrupułów w kwestii sprawiedliwości?


Panie Sergiuszu!

Dlaczego Pan się czepia tego bandyty z Norwegii. Przecież to jest produkt społeczeństwa norweskiego. Jak widać im to odpowiada, bo nagrodzili go luksusowymi warunkami na 21 lat. :)

Odnośnie miłosierdzia, to pozostawiłbym je Najwyższemu. Na Ziemi, ludzie powinni zajmować się sprawiedliwym wymierzaniem kary.

Pozdrawiam


-->Sergiusz

No, już jestem ;-) W zasadzie tylko po to, żeby się z Panem zgodzić. Co do zasady. Choć jestem przeciwnikiem kary śmierci, jako odpłaty. Pozdrowienia!


Panie Jerzy,

No w sumie, pewnie, to Norwegia ma problem, nie my. I pomyśleć, że wikingowie kiedyś byli postrachem całej okolicy.

Pozdrawiam Pana.


Panie Referencie,

Żeby nie było tak całkiem prosto, to dodam, że ja nigdzie nie twierdzę, że jestem za karą śmierci, tak w ogóle. Napisałem “na przykład co jeśli sądzę” – i tak dalej, więc tryb podchwytliwie przypuszczający :) Albo powiem tak, jeśli już miałaby być kara śmierci, z tym wszystkimi obwarowaniami, że musi być 500% pewności, a nie jakieś poszlaki tylko i zeznania świadków, że coś w nocy widzieli, a zresztą wszyscy skośni lub czarni są podobni itp, to musiałaby być na serio, a nie w stylu “humanitarnym”. Inaczej to jest jak z tymi co zajadają się pysznymi kotletami, ale w życiu by muchy nie skrzywdzili. Albo-albo.

Pozdrowienia dla Pana i dla Pani Referentowej!


Panie Sergiuszu!

Kto jest karany „karą śmierci”? Przecież ten, co zostanie skrócony o głowę, nie ma szansy na poprawę, więc w jego przypadku nie jest to żadna kara. To może być kara dla jego stronników. Chyba, że mylimy słowa kara i zemsta. :)

Pozdrawiam


Panie Referencie, Sergiuszu; Panie, Panowie kłaniam się nisko.

Podokazywałem trochę tu i ówdzie, a teraz powracając, jako ten syn marnotrawny, nie mogę odmówić sobie zaprezentowania kilku dzisiejszych, złotych myśli… red. Jacka Żakowskiego.

Cyt.; „Roman Giertych, co by o nim nie mówić, jest wybitną postacią. Zdolnym politykiem, wykształconym, elokwentnym, ze zdolnością do ewoluowania. Wydaje mi się, że predyspozycjami góruje nad 60 proc. klubu PO. Mało jest ludzi tak wybitnych, którzy chcą się włączyć w politykę…”

Tyle tytułem dygresji. Dobitnie świadczącej o mocy przesłania ewangelisty Łukasza.
Czy po tym wyznaniu można dziwić się frustracji posłanki Pitery? Albo, w końcu zawsze wiernej, Agi Pomaski?

A swoją drogą; nieustannie zadziwia mnie popularna obecnie ewangelizacja stosowana.
Stosowana nagminnie przez ateistów (np. przez powoływanie się na św. Jana: kto z was bez grzechu jest…).
Przypomina mi to kolesia, który po wyjechaniu komuś z liścia w twarz, peroruje; te katolik, a teraz nadstaw drugi policzek. (Mt 5,39).

Żeby nie było, że jestem wiecznie niepoważnym niedorostkiem – teraz trochę bardziej serio.

W moim rozumieniu nauka św. Łukasza jest klauzulą łagodząca bezkompromisowość chrześcijańskich dogmatów moralnych. Czymś w rodzaju rzymskiego; errare humanum est.
Jest taką egzemplifikacją tolerancji i wyrozumiałości dla powszechnej słabości bliźniego.

Jednak nie zapominajmy, ze istnieją jej wyraźnie granice, które w świecie chrześcijańskim stanowi; gradacja czy częstotliwość popełniania grzechów. Oraz ich świadomość.
Bóg Ojciec jakoś dla błądzących sodomitów już tak wielkoduszny czy wspaniałomyślny nie był.:)

I nie odbierajmy nikomu jego wolnego woli, bo w gruncie rzeczy ta kwestia jednostkowa jest naiistotniejsza.

Żywym jej odzwierciedleniem, był znany napis na murze: „generale historia może ci wybaczy, ale u mnie masz przejebane!”

I mimo, że niewątpliwie (i nie chodzi wcale o bazgranie po ścianach) był to występek, to przekonany jestem, że Pan Bóg zerkał nań z dużą dozą wyrozumiałości , bo – paradoksalnie – grzech ów dawał jaskrawe świadectwo istnienia ładu moralnego. Stając w jego obronie…

Zatem dla mnie wszystko jest ok. Jak w każdym uniwersalnym systemie normatywnym.:))

Jeśli chodzi o karę śmierci, to – jako bywalec seminarium prof. Falandysza – z definicji muszę być jej przeciwny-.
Dopuszczam jednak okoliczności, które powodują zasadność jej stosowania, To taka moja klauzula zaostrzająca liberalny dogmat.:)

Pozornie z innej bajki; w kręgu ortodoksyjnego islamu, w którym obowiązują reguły szariatu, istnieje instytucja zemsty rodowej; powodowana rozpaczą rodzina ofiary ma pełne prawo wymierzenia adekwatnej kary zabójcy swego bliskiego.

Ta dość surowa norma też podlega ograniczeniu przez ustanowienie limitu czasu na dokonanie odwetu.

Jak widać, wymierzenie sprawiedliwości oddaje się tam w ręce najdotkliwiej dotkniętych jej naruszeniem.

Jest w tym jakiś sens.
Nie tylko dlatego, że najrozsądniejszą rzeczą, jaką może zrobić pirat drogowy po śmiertelnym potrąceniu pieszego jest jak najszybsze oddanie się pod ochronę – wyzbytych z emocji – organów ścigania…

Nie zanudziłem?:)

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie


Nie, nie zanudził Pan, jest w porządku

Namacalnie rozsadza Pana energia, Panie Yasso! Coś wisi w powietrzu, nie wiem… Pani Renia zapisze się do Solidarnej Polski albo coś w tym stylu. A może czytał Pan cały dzień “Pana Tadeusza”? W każdym razie pozdrawiam!

—-

PS. Poza wszystkim, to J.Ż. miał rację z Koniem Który Mówi. On jest naprawdę kilka długości przed statystycznym Halickim czy inną Piterą. Włączając w to sprawy biznesowe. Poza wszystkim innym, co chcę mocno podkreślić. Miło że J.Ż. po latach się za Koniem ujął ;)


-->Sergiusz

Dzięki! Przekażę ;)


Panie Yasso!

Cud jakiś! Modlitwy Grzesia zostały wysłuchane :)

Wracając jeszcze do tego, prawda, osadzania na palu, lub podobnie. Co by nie mówić, taki Mojżesz to miał głowę – albo raczej Prawo noszące, nie wiedzieć czemu, jego imię, miało tę głowę. No w każdym razie, jeśli idzie o dekapitację, palowanie czy rzucanie na żer dzikim zwierzęciom – wszystko okrutnie i bardzo nie-estetycznie jak na dzisiejsze wydelikacone czasy – to wszystko było jednak z głową ułożone. Weźmy te miasta ucieczki, które, niczym nietykalne ambasady Bożej Łaskawości, w liczbie kilku były dostępne, o ile zabójca zdołał się do jednej z nich przedostać, umykając przed pogonią dyszącej żądzą sprawiedliwej zemsty rodziny. A nawet miał ci on szansę na amnestię i powrót do świata poza rzeczoną ambasadą – o ile tylko bieżący Arcykapłan nie był zbyt młody, by przeżyć uciekiniera. Naprawdę, bardzo rzeczowo i tak jakoś mądrze to było pomyślane. Bardzo lubię sobie czasem poczytać ten cały Stary Testament! Jeśli ktoś nie czytał w oryginale, zawsze może przeczytać streszczenie. Warto!


Panie Jerzy,

W karze śmierci, tak po mojemu, nie chodzi ani o karę, ani o zemstę. Obie są raczej bez sensu, bo co to za kara (w pewnym sensie) pod znieczuleniem odejść w teoretyczny niebyt, i na co komu zemsta, skoro ofiarom to życia nie przywróci, i tak dalej. Kara śmierci ma sens głównie taki, że skutecznie eliminuje zagrożenie ze strony mordercy/zwyrodnialca, jakie jego dalsze pałętanie się po tej planecie stanowi dla innych tutejszych mieszkańców. Jak choćby w tym przypadku. Sprawiedliwa zemsta – czy jak to zwać, ma jednak jakieś znaczenie. Natomiast certolenie się z oczywistymi zbrodniarzami i wysyłanie ich po odbyciu części kary na rekonwalescencję u klarysek jest jakąś obrzydliwą perwersją etyczną. Czasem bezceremonialne osadzenie na palu wydaje się jedynym dobrym wyjściem z sytuacji.


Panie Sergiuszu!

Właśnie dlatego uważam termin „kara śmierci”, za absurdalny. Natomiast we wskazanym przez Pana przypadku eliminacja ze społeczeństwa gościa wydaje się jedynym rozsądnym wyjściem. Zastanawiam się nad sensownością banicji. Postępować tak jak Eskimosi. Wsadzać gościa w kajak, wysyłać na Bałtyk i jak go jakiś kraj przyjmie, to niech tam morduje. Jak zdechnie na wodzie, to jego sprawa. A jak wróci do Rzeczpospolitej, to każdy go może w majestacie prawa zariezat’.
Tyle, że nie nazywałbym eliminacji „karą”, tylko samoobroną społeczeństwa.

Pozdrawiam z Panem Jassą nie zgadzając się.


Panie Referencie,

gwoli ścisłości; do czasu, gdy w sobotę udałem się w dzicz, by powakacyjnie pozamykać okiennice i pozakręcać wodę, energia mnie rozsadzała.
A, że tradycyjnie popadłem tam w męskie towarzystwo prokuratorów z Warszawy*, to dzisiaj. po dwóch dniach szampańskiej zabawy, stan mojej energii jest na poziomie stanu Wisły w Wyszogrodzie.:))

Pozdrawiam serdecznie

*Prokuratorzy z Warszawy – figura retoryczna stworzona na użytek miejscowej ludności.
Nie dość, że działa znacznie skuteczniej niż tabliczka: „Całodobowy monitoring. Ochrona; Syzyf – Spółka z o.o.”, to i szarga dobre imię tej grupy zawodowej.
Czyli w pełni łączy przyjemne z pożytecznym.:))


Sergiuszu,

jeśli Grześ jeszcze się modli, to rzeczywiście świetnie się złożyło, że się odezwałem. Niech ma dowód! Zwłaszcza, że Kazik może go potwierdzić;
…słowo, na które czekałem
padło z Twoich ust w końcu…
Mądrze świat został stworzony
dzięki za to Ci Ojcze!

Poza tym uważam, że formuła miast-azyli jeszcze się nie wyczerpała.
Teraz jej funkcje sprawują, w dużo szerszym zakresie i bez tej całej nikomu niepotrzebnej procedury weryfikacyjnej, wybrane partie polityczne…:))

Pozdrawiam


Ależ cała przyjemność po mojej stronie Drogi Panie Jerzy...

Załączam pozdrowienia


Subskrybuj zawartość