Widmo "wypędzonych"

Widmo „wypędzonych”

Można się spierać, czy jest to widmo, czy też prowokacja. Niezależnie jednak od oceny tego zjawiska, skutecznie zatruwa ono stosunki polsko – niemieckie. To zatruwanie, byłoby może nawet tylko nie godnym uwagi marginesem, gdyby nie historia. No właśnie, jedni ją lekceważą, gdyż to już nie te czasy, drudzy zaś mówią, że sytuacja w każdej chwili może się wymknąć z pod kontroli, co już zdarzało się w przeszłości z tragicznymi dla nas skutkami.

Bez wyjścia
Obecny rząd polski woli zapobiegać tej ostatniej możliwości i reaguje na każde wystąpienie publiczne tych środowisk domagających się zwrotu swoich majątków pozostawionych na polskich Ziemiach Zachodnich. Oliwy do ognia dolewa poparcie niemieckich polityków dla roszczeń swoich ziomków. Poparcie to ma na ogół cel czysto wyborczy, ale nigdy nic nie wiadomo, kiedy może nagle stać się programem politycznym. Na razie w RFN trwa tylko dyskusja, jak dobrać się do polskich majątków. Fakt, że jest to dyskusja dla nas mało przyjemna. Prowadzenie publicznego sporu w tej sprawie tylko ją zaostrza. Wydaje się to błędnym kołem. Nie reagować, to przyznawać rację. Reagować, to jeszcze bardziej mobilizować przeciwnika. Czy każde wyjście jest złe? Jest oczywiście jeszcze droga reparacji wojennych, która została dwa lata temu podjęta uchwałą Sejmu RP. Na co Niemcy odpowiadają, że Polacy chwytają się całkiem nie adekwatnych środków do skali problemu, z którym rząd niemiecki nie ma przecież nic wspólnego, wszak wszelkie roszczenia pod polskim adresem są prywatnej natury! I tak czego by się chwycić, to nie zamyka problemu, a nawet jak gdyby go jeszcze bardziej eksponuje. Dyskusja o tym kto, kogo wypędzał jest jednocześnie rozmową głuchych, gdyż żadne argumenty do strony niemieckiej nie docierają, z tego powodu, że oczekuje ona nie racji, a odszkodowań. To, że nie są to sumy kieszonkowe można się tylko domyślać, bo na razie nie zostały one jeszcze sprecyzowane, a są to zapewne miliardy dolarów.

W dwa ognie
Polska, która po 1989 roku doczekała się suwerenności brana jest teraz w dwa ognie. Rosja nie żywi do nas sympatii z tytułu naszej niezależności oraz rachunków jakie wystawiamy sowieckim zbrodniom w naszym kraju. Dodatkowo zaostrza te stosunki nasza polityka wschodnia wspierająca wszystkie antyrosyjskie wystąpienia. Tak było na Litwie, Łotwie i w Estonii, a ostatnio na Ukrainie, Białorusi i w Gruzji. Rurociąg naftowy przez Bałtyk omijający Polskę jest kolejnym tym razem wspólnym przedsięwzięciem rosyjsko – niemieckim. Politycznie sytuacja zaczyna przypominać rok 1939, jednak już bez możliwości militarnych. Na jak długo? W tym zakresie NATO daje nam gwarancje wojskowe. Polityczne daje natomiast Unia Europejska. O ile te pierwsze są raczej pewne, to te drugie bardzo wątpliwe. Na tym tle zabieganie o przychylność NATO i wysyłanie polskich wojsk, gdzie sojusz sobie tego zażyczy jest prostą konsekwencją naszej sytuacji politycznej. W przeciwnym wypadku utrata tego najważniejszego sojusznika mogła by nas kosztować niedawno odzyskaną niepodległość. Wiadomo, że nie jesteśmy mocarstwem i ani Niemcom, ani Rosji nie możemy dyktować warunków. Nasz sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, przy całej sympatii dla tego zaoceanicznego mocarstwa jest dla nas egzotyczny i w każdej chwili może być poświęcony na stole amerykańskich interesów. Co zatem robić? Jakie znaleźć wyjście z zaciskającej się niemiecko – rosyjskiej pętli?

Ignorować „wypędzonych”
Jak mawiał Józef Piłsudzki na dwóch stołkach naraz długo siedzieć nie można. Proponuję trochę konsekwencji i umiaru, żeby nie powiedzieć sprytu politycznego. Na Niemcy jesteśmy skazani w wyniku przystąpienia do UE. Publiczne z nimi awantury o „wypędzonych” im akurat szkodzą najmniej, a może nawet pomagają w zdobyciu głosów wyborczych. Sadzę, że pierwszym warunkiem ze strony polskiej powinno być zaniechanie oficjalnych, rządowych reakcji na prowokacje Eriki Steinbach, Rudiego Pawelki i tym podobnych popłuczyn politycznych. Po prostu powinniśmy się szanować, a nie wdawać się w spór polityczny z ludźmi pokroju Renaty Beger po stronie niemieckiej. Jeszcze raz powtarzam chodzi tu o stanowiska konstytucyjnych władz państwa. Prasa i wszelkie media niech się spierają, niech piszą, co chcą, wszak są wolne, rząd nich się jednak trzyma od tego z daleka, a jeżeli już reaguje to bardzo powściągliwie i na dużym stopniu ogólności.

Poufne rozmowy
Im bardziej władze polskie będą publicznie ignorować występy „wypędzonych”, tym bardziej muszą one zintensyfikować poufne rozmowy w tej sprawie ze stroną niemiecką. Jest to podstawowy wymóg dyplomatyczny, że o sprawach, które stają się przedmiotem publicznej dyskusji politycy już nie rozmawiają, gdyż stanowiska zostały już ustalone i nie ma o czym rozmawiać. Stąd biorą się nasze kłopoty z „wypędzonymi”, których jak na ironię dziś jest już znacznie więcej niż kiedyś było ich na obecnych polskich Ziemiach Zachodnich. Jestem przekonany, ze Niemcy dążąc do dominacji w Europie, mają znacznie większe i poważniejsze cele niż wspieranie swoich niezrównoważonych ziomków przeciw Polsce. Uzyskanie przez Niemcy poparcia ze strony Polski w konkretnych wynegocjowanych sprawach natychmiast wyciszy „wypędzonych” i zmarginalizuje ich znaczenie na scenie politycznej RFN. Czy to poparcie musi być ze szkodą dla polskiej racji stanu? Czy musimy dla tego interesu godzić się na nowy „korytarz”? Oczywiście, że nie. Dziś każdy z krajów europejskich stara się zająć jak najlepszą pozycję wśród swoich konkurentów. Polskie poparcie w tej sprawie wielu postulatów niemieckich może być obopólnie korzystne. Jest jasne, że porozumienia takie wymagają poufnych, często żmudnych i długich rokowań.

Pozytywne efekty
Przykładem może być w tym wypadku Francja, która publicznie nigdy nie zgłasza żadnych zastrzeżeń do polityki niemieckiej, jednak należy się domyślać, że w zamian na pewno ma jakieś z tego określone korzyści. Niemcom na pewno będzie zależeć na zgodnej współpracy z Polską, bo wyniosą z tego same korzyści. To, że ze strony polskiej nie może być to polityka prowadzona „na kolanach”, jak przez wszystkie poprzednie rządy jest to oczywiste, bo wasali nikt nie szanuje. Nie może być ona też tego przeciwieństwem w formie otwartego konfliktu, jak ma to obecnie miejsce. Poprawa naszych stosunków z RFN zaowocuje natychmiast bardziej wyważonymi pod naszym adresem opiniami w Rosji. Sam fakt poufnych rozmów z Niemcami wywoła też w Rosji dyskusję nad złagodzeniem ich stanowiska w stosunku do Polski, gdyż nikt nie lubi być w Europie izolowany. Dotyczy to też Rosji. Również w USA polska polityka ma szansę na umocnienie swojej pozycji. Jasno w tej sprawie wypowiedział się jeden z amerykańskich ambasadorów w Warszawie mówiąc, że USA muszą utrzymywać lepsze stosunki z RFN niż z Polską, gdyż Niemcy są wielokrotnie silniejszym państwem pod względem gospodarczym.

Klasyczna droga
Zdaję sobie sprawę z tego, że łatwo jest głośno, otwarcie i publicznie bronić swoich oczywistych i słusznych racji. Tylko trzeba się wtedy zapytać po co jest dyplomacja, polityka itp., kiedy mamy rację i domagamy się jej uznania. Z tą racją, którą niewątpliwie mamy jest trochę tak, jak z wydzieleniem specjalnej kwatery na cmentarzu dla kierowców, którzy mieli pierwszeństwo przejazdu. Czy są to wymagania trudne do zrealizowania? Warto się zastanowić i rozstrzygnąć, czy upierać się publicznie przy niewątpliwie słusznych racjach, bez możliwości ich zrealizowania, czy też ignorować niegodnych nas przeciwników, a podjąć tajne rozmowy z niemieckimi politykami, którzy są naszymi naturalnymi partnerami i w zamian uzyskać ignorowanie wrogich nam środowisk też przez stronę niemiecką. Wydaje się, że jest to klasyczna droga do pozbycia się powiększającego się stale widma „wypędzonych”.

Adam Maksymowicz

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Szanowny Panie Adamie

Z ust mi Pan wyjąl te argumenty oraz propozycje rozwiązania problemu.

Pozdrawiam serdecznie


Dlaczego sojusz z USA

ma być egzotyczny?
Oczywiści, że Jankesi mogą nas sprzedać ale zanim to zrobią, o ile wogóle, to można ten sojusz wykorzystać. Tarcza i modernizacja WP to przykład.
Igła


Egzotyczny sojusz

Oczywiście, że Igła ma rację, sojusz jak kazdy inny jest po to aby korzystać z niego dla własnego kraju. Nie mniej nie oznacza to wcale, że sojusz z USA nie jest egzotyczny. Stara zasada dyplomacji i poltyki, do dziś aktualna mówi, że przyjaciół trzeba szkać blisko, a wrogów daleko. Mimo nowoczesnych środków komunikacji elektronicznej i wszelkiej innej USA jest za oceanem (My Bony is ocean), a naszych sasiadów możemy odwiedzać tuz za miedzą o kazdej porze dnia i nocy. Tarcza to jeszcze nie wszystko. USA przywykło wykorzystywać nas niemiłosiernie, ze względu na konieczność własnie takiego sojuszu, który ma rekompensowac nam porozumienie najpierw polsko – niemieckie, a potem polsko – rosyjskie. Po tych dwóch sojuszach dopiero sojusz z USA stanie się naturalnym i partnerskim, a nie tak jak obecnie na zasadzie klienta, którego nie trzeba wcale szanować (patrz wizy).


Niby jak

można mieć przyjaciół blisko?
Proszę o przykład.
Dotychczas państwa rosły dzięki zaborowi sąsiadów, tak było i z Rzeczpospolitą.

Teraz dzięki handlowi i przewadze technologicznej.
I dzięki technologi Jankesi mogą prowadzić politykę globalną i roztaczać parasol wszędzie.
Inną sprawą jest, ze każą sobie za to płacić, więc trzeba się targować.
Wizy to mały pikuś jest.
Igła


Francja i Niemcy, Anglia i Francja, Hiszpania i Portugalia, itd.

To przykład współpracy, o czym piszę w tekście dobrosąsiedzkiej, która na pewno jest obciążona przeszłoscią ale nic tych rzeczy nie przedostaje się do publicznej wiadomości. Podobnie Anglia i Francja, to kraje ze sobą ściśle współpracujace. Przez wiele dziesiątków lat, a może i stuleci mieliśmy bardzo dobre stodunki z Czechami i Węgrami bez żadnych podbojów i agresji, więc jak się chce (po obu stronach) to można i z sąsiadami korzystnie się dogadać. Oczywiście, że wizy są niegodne nawet wspominania, ale jako gest są wielce znaczące o tym z kim mamy przyjemność.
Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość