Nie tak dawno Jacek Jarecki opisując swoją historię o duchach zainspirował mnie do podjęcia tego tematu dziś w gronie znajomych przy smakowitych wschodnich nalewkach. A skoro już jestem na świeżo po dyskusji to opowiem o swoim doświadczeniu z nimi. Dla porządku tylko dodam, że jestem bardzo sceptycznie nastawiony do podobnych historii, a właściwie powinienem powiedzieć – byłem. Jeszcze za życia babci, która trafiła na obecny wschód Polski z najprawdziwszych kresów nasłuchałem sie wielu historii przypominających ballady Mickiewicza. I będąc dzieckiem we wszystkie te mrożące krew w żyłach historie wierzyłem. Gdy stałem się już nieco starszy i mądrzejszy z politowaniem wysłuchiwałem podobnych opowieści snutych przez przeróżnych ludzi począwszy od księży a skończywszy na kolegach ze studiów.
I może byłbym takim sceptykiem do dziś, gdyby nie pewna historia, która przytrafiła mi się około 3 lat temu. Pracowałem wówczas w pewnym ośrodku dla osób niepełnosprawnych, który mieścił się w drewnianej dwukondygnacyjnej willi z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Gdy rozpocząłem w nim pracę kilku znajomych pracujących tam już dużo dłużej opowiedziało mi jakby od niechcenia historię o duchu, który miał ową willę nawiedzać. Opowieści tych wysłuchiwałem z zainteresowaniem, ale w głębi duszy z uśmiechem i jednocześnie starałem się je racjonalizować.
A wszystko zaczęło się od naszego sąsiada, który mieszkał w podobnej willi obok. Któregoś razu opowiedział naszej szefowej historię willi, w której mieścił się nasz ośrodek. Okazało się, że wcześniej było tam przedszkole. Kilka razy paniom przedszkolankom zdarzyło się zostać dłużej po pracy i wybiec stamtąd w przerażeniu niemal z krzykiem. A stróż na noce miał zamykać się w kuchni. Podobno słychać było jęki i kroki na schodach. No ale z drugiej strony – pomyślałem sobie – jaką można mieć gwarancję, że owe panie albo ów pan w samotności, nie spożywali wyjątkowo mocnych trunków z serca przepięknej Puszczy Knyszyńskiej? To mnie absolutnie nie przekonało.
Drugą historię doświadczoną już osobiście opowiedział jeden z terapeutów ośrodka. Pewnego razu wracając z jakiejś imprezy szefowa spostrzegła, że na piętrze w
willi pali się światło w łazience. Oficjalna wersja była taka, że nie miała kluczy dlatego też zadzwoniła do owego nieszczęsnego terapeuty i z tej racji, że mieszkał najbliżej poprosiła go, by przyszedł i światło wyłączył. Cóż miał biedny począć, wszak to polecenie przełożonej. Około godziny 23 ubrał się i poszedł. Na miejscu okazało się, że światło rzeczywiście się paliło. Otworzył drzwi, wszedł na górę – jak opowiadał z duszą na ramieniu – zgasił światło, zszedł na dół, zamknął drzwi, włożył klucz do zamka i raz go przekręcił, gdy w pewnym momencie coś/ktoś chwycił/o klamkę, pociągnęło/ął w dół i zaczęło/ął ciągnąć do wewnątrz. W tym momencie nasz terapeuta pozostawił klucz w zamku i zaczął uciekać. Po przebiegnięciu kilkuset metrów zdał sobie sprawę, że strach strachem, ale w drzwiach został klucz, a w ośrodku komputery, pieniądze, sprzęt RTV. Musiał więc wrócić i dokończyć zamykanie drzwi. Gdy wrócił nić nadzwyczajnego już się nie wydarzyło.
Innym razem w jednym z pomieszczeń trzykrotnie pod rząd zapalało się światło, gdy terapeuci zamykali ośrodek i przerażeni musieli wracać i je gasić.
Jedna z terapeutek opowiadała też jak któregoś razu przyszła wieczorem, by skorzystać z komputera i wzięła ze sobą psa. Sama nie słyszała nic, ale jej pies zaczął się dziwnie zachowywać – ni stąd ni zowąd zaczynał stroszyć uszy i warczeć patrząc w stronę drzwi, choć w ośrodku nie było wówczas nikogo.
Jeszcze innym razem dwóch terapeutów, którzy również chcieli skorzystać wieczorem z pracowni komputerowej słyszało kroki na schodach i trzaśnięcie drzwiami owej pracowni, choć gdy się odwrócili drzwi były otwarte.
No ale – myślałem – nie ma historii o duchach, której nie można byłoby wyjaśnić.
Zapalające się światło – stara i wadliwa instalacja elektryczna.
Odskakująca klamka – stary mechanizm, stary zamek, po prostu odskoczyła, a strach ma duże oczy i mogło się najzwyczajniej koledze wydawać, że ktoś ją ciągnął.
I tak sobie to wszystko wytłumaczyłem i pewnie żyłbym w przekonaniu, jaki to ja jestem mądry, gdyby nie historia, której sam doświadczyłem.
A było to tak. Zostaliśmy pewnego razu dłużej po pracy – w sumie 6 osób. Zamknęliśmy ośrodek na siedem spustów, poszliśmy na górę, zasiedliśmy do dyskusji, gdy w pewnym momencie 4 z 6 osób jednocześnie usłyszały dźwięk otwieranych drzwi na dole i kroki wchodzącej osoby. Nie trwało to długo, zbiegliśmy na dół, tylko po to, by się przekonać, że drzwi tak jak były, tak nadal są zamknięte, a na dole i górze poza nami nikogo nie ma.
A tego już w żaden sposób nie potrafię sobie wyjaśnić. Może ktoś z Was drodzy Czytelnicy podejmie się tej sztuki, hm?
Dodam jeszcze tylko kilka słów o historii owej willi. Otóż miała ona być własnością fabrykanta żydowskiego pochodzenia, który w czasie drugiej wojny światowej, gdy przyjechali po niego Niemcy, by zabrać go na rozstrzelanie czy do getta popełnił samobójstwo wieszając się w jednym z pomieszczeń na górze.
komentarze
Wenhrinie
hmm…ja tam zbyt sceptyczna co do duchów nie jestem, bo już kilkakrotnie mi się zdarzyło doświadczyć dość dziwnych zjawisk, których tu nie będę opowiadać, bo może kiedyś popełnię o tym notkę, a co do owego fabrykanta, no cóż, może czegoś szuka, co gdzieś ukrył, a może chcę, by ktoś pomodlił się o jego duszę?
Pozdrawiam serdecznie.
Alga -- 06.01.2008 - 00:43Algo
Napisz koniecznie notkę! Powiem szczerze, że po tych wszystkich historiach myśleliśmy, że może warto sprowadzić księdza albo rabina – wszak to Żyd był, ale jakoś tak obawialiśmy się, że nasi przełożeni pomyślą, że z nami jest coś nie tak ;-)
Pozdrawiam serdecznie
wenhrin -- 06.01.2008 - 00:53Wenhrinie
Napewno napiszę, a pewnie trzeba było dla spokoju duszy, tego człowieka i nie przejmować się co ktoś o was pomyśli.
Pozdrawiam serdecznie.:D
Alga -- 06.01.2008 - 01:09wenhrinie
cholera , teraz się boję!
Sir H. -- 06.01.2008 - 01:14wenhrim
takie rzeczy się zdarzają i nie jest to żadna bujda. Mój kolega Franciszkanin – moge podać kontakt, zajmował się czymś podobnym w diecezji chyba sandomierskiej – był etatowym Ojcem Egzorcystą.
Takie sprawy – “straszenie”, ale “agresywne straszenie” ma związek często z popełnionym w tym miejscu złem. Więc procedura polega najpierw na znalezieniu przyczyny -> poznanie historii tego miejsca, potem to już wybór Ojca Duchownego co i jak dalej.. .
Nie wiem jak w tym przypadku, może to być kwestia samobójstwa a może coś jeszcze innego.
Jako ciekawostkę mogę Wam napisać, że zdarza się, że “straszy” w miejscach gdzie były “ekscesy seksualne”: domy publiczne, i tego typu “imprezy”.. .
A stara teologia mówi: “gdzie grzeszyłeś tam pokutujesz….”. I coś w tym jest.
Pozdrawiam.
p.s.
poldek34 -- 06.01.2008 - 01:17Alga, napisz – to ważne sprawy.
Algo
Dla jasności powinienem wspomnieć, że był to ośrodek dla osób psychicznie chorych. A gdy pracownicy takiego ośrodka opowiadają o duchach to są mało wiarygodni ;) Niestety ta stygmatyzacja ludzi chorych psychicznie rozciąga się tez na osoby pracujące z tymi ludźmi. Stąd nasze obawy ;)
Pozdrawiam serdecznie
wenhrin -- 06.01.2008 - 01:18Sir Hamiltonie
Dreszcze mnie przeszywały, gdy pisałem ten post. Byle szmer a wyobraźnia już płata figle!
Pozdrawiam!
wenhrin -- 06.01.2008 - 01:19poldku34
Zdarzają się na pewno. Kiedyś jeszcze opiszę swoją historię z pewnego rajdu harcerskiego i dzisiejszą historię jednego z kolegów, ale to innym razem. Za dużo byłoby tego jak na jeden wpis ;-)
Pozdrawiam!
wenhrin -- 06.01.2008 - 01:22kumpel ksiądz
zna wiele takich historii
Jak ksiądz weźmie za mszę i nie odprawi jej, to po śmierci wskazuje księgę z intencjami – to jest owo straszenie – w istocie prośba o uregulowanie rachunków…
inny ksiądz mui odprawić zapomniane intencje i ksiądz-duch pójdzie sobie
Sir H. -- 06.01.2008 - 01:25