Z BÓLEM

Tagi:

 

Co jakiś czas zastanawiam się co sądzić, kiedy ludzie zajmujący się poważną polityką deklarują antykomunizm, i jednocześnie otaczają się współpracownikami byłych służb specjalnych albo prominentami PZPR-u. Różnie to można tłumaczyć. Że wierny postkomunista jest dobrym narzędziem i ostatecznie bilans wypada korzystnie. Że ludzie mają prawo do zmiany życia. Że są wykształceni, inteligentni, przygotowani do pracy w biurokracji i strukturach władzy, a ze względu na swoją przeszłość będą tyrać za dwóch. Wreszcie, że to uroczy kompani, którzy świetnie grillują i są duszą towarzystwa. W porządku, zakładając nawet roboczo, że “wierny komunista” to nie jest oksymoron, powiedzmy, że są jakieś pragmatyczne powody, żeby dalej korzystać z usług tych postaci.

Problem jednak nie odpada, bo rozdźwięk między werbalnymi deklaracjami antykomunisty i materializowaniem jego antykomunizmu w praktyce przybiera karykaturalne kształty. Po co w ważnym urzędzie w wolnej Polsce zatrudniać byłego aparatczyka; zatrudniać po dobroci jako gwaranta ciągłości władzy państwowej, kiedy nawet jego byli partyjni koledzy w chwilach szczerości mawiają, że beton to był wyjątkowy i świnia ponad przewidywalny standard. Do końca w partii, potem w drugim szeregu jako strażnik interesów w odrodzonych rządach postkomuny. Mam na myśli konkretnego człowieka, o którym niedawno się dowiedziałem, ale mniejsza o niego, problem wydaje się uniwersalny. Iluż mieliśmy Kryżych, Jasińskich, Święcickich, Karskich…

Mnie, prostemu referentowi, w głowie się to nie mieści. Patrzę i nie widzę lepszej opcji niż znowu zagłosować na werbalnego antykomunistę, ale krew się gotuje. Po co to? Przecież od 1990 r. urosło już nowe pokolenie. A tak przy okazji, inspirację tej notki wytropiłem w Kancelarii Prezydenta. Niestety, z bólem,

referent

Średnia ocena
(głosy: 9)

komentarze

Referencie,

To zabawne, ale jako zdekonspirowany leming podzielam Twój ból.

Mnie najbardziej zdumiewa fakt, że, niezależnie od opcji (PO/PIS) z taką łatwością sięga się po te sprawdzone zasoby.

Czy zarudnienie kogoś bez takiego życiorysu jest trudniejsze? Grozi kłopotami? A może nie ma alternatywy?

Paranoja.

I wielki, wielki wstyd.


Widzisz Referencie

czy tylko patrzysz? Zdumiewa mnie łatwość klasyfikowania ludzi, Pana nie?

Byłbym Panu niezmiernie wdzięczny, gdyby posługując się przykładem powyżej wymienionego, hm, przykładu, wyjaśnił w kilku słowach na czym polegał komunizm tego komunisty. Jakie szczególne cechy czyniły z niego komunistę, z czego się ta jego immanentna komunistyczność brała i jak się uzewnętrzniała.

(To nie jest zaczepka. To wstęźp do większej całości )

Tylko, proszę, niech mi pan nie pisze że należał do partii. Potrafię wytrząsnąć z rękawa trzy tuziny najbardziej zagorzałych antykomunistów, którzy też należeli swego czasu do tej jaczejki. Ponieważ ( w przeciwieństwie do większości zawodowych antykomunistów, którzy wyrośli z pieluch w okolicach 1989 roku) miałem okazję pożyć w tamtych czasach, mogę pana zapewnić, że do partii należeli wyłącznie antykomuniści. Widziałem też pochody pierwszomajowe z milionami uczestników (w skali kraju) – wszystko antykomuniści i w zasadzie ofiary systemu (jak można się było przekonać prywatnie, a potem nawet publicznie).

Pańska wiara, że bycie przedstawicielem młodego pokolenia czyni z człowieka kogoś innego niż jego rodzic, który w domu słuchał Wolnej Europy a na pochodzie niósł potret Lenina na patyku półgębkiem przy tym opowiadając dowcipy polityczne – ta wiara rozczula mnie.

Widzi Pan – ja jestem głęboko przekonany, że w rozmaitych systemach Ci sami ludzie wylądują w zupełnie podobnych miejscach. Ze konformista pozostanie konformistą, karierowicz karierowiczem a dysydent i krytykant dysydentem i krytykantem.
Ze ten kto (gdyby urodził się 30 lat wcześniej) robił by karierę w wydziale propagandy KC obecnie będzie próbował ją robić w IPN-ie lub Fundacji Sorosa. Z podobnym wynikiem i skutkiem.

Ze ówczesny (komunistyczny) łapówkarz i dzisiejszy (demokratyczny) łapówkarz świetnie by się ze sobą dogadali.

Ze nadajemy te tytuły komunistów (o zgrozo) z pewną dezynwolturą.

Zapewne zapyta Pan do czego zmierzam? Ano do tego Panie Referencie, żeśmy tak ogólnie (z Panem pewnie jest inaczej) nie dużo lepsi od tego radzieckiego morfinisty, który napisał sztukę teatralną pod tytułem Batumi. Jak Pan uważa, zasłużył na miano komunisty? Czy też nie? I (jeśli nie) – jaka jest ewentualnie różnica pomiędzy morfinistą i opisanym przez Pana przypadkiem?

Pisze Pan że niezła świnia i beton. Nie wiem, nie będę dyskutował. Nauczyłem się ufać Pańskiemu osądowi. Pewnie ma Pan rację. Było by jednak ładnie gdyby z tego właśnie powodu go odstrzelić. A nie dlatego że był tzw. komunistą. Cokolwiek to znaczy.

Ukłony
t.


Panie Referencie,

widzę, że snuje się tu rozważania, na poziomie cokolwiek abstrakcyjnym.
Dlatego podrzucam mały konkret, by oprzeć rozmowę o realia.
Uwzględniające tradycję, wychowanie oraz własną, niezależną już, drogę i wybory życiowe.
Oraz ich konsekwencje.

Mam małe wątpliwości, czy dobrze robię?:)
Ale cóż, żeby było ciekawiej dwie historie.

We wrześniu 1947 roku, w Ostrowcu Świętokrzyskim w domu pani Piwnikowej, zjawił się sam płk. Roman Romkowski (Specjalnie dla MAWa, pan Telemach niech nie czyta.:) Do roku 44 Natan Grinszpan), który oficerskim słowem honoru gwarantował, że żołnierzy “Ponurego”, jeśli tylko skorzystają z amnestii, nic złego nie spotka.
Prosił, by gospodyni swym autorytetem, wpłynęła na ukrywających się podkomendnych męża. Dla ich własnego dobra.

Oficerskie słowo honoru, rzecz święta, więc pełna dobrej woli pani Piwnikowa wpłynęła jak potrafiła.

Tym, którzy zaufali jej apelowi życie (często już bardzo krótkie) zgotowało gorzką niespodziankę.

A opowieści o pani majorowej, błądzącej w koszuli nocnej po okolicznych polach, żywe są wśród tamtejszej ludności do dziś.
Jak mawiają; postradała zmysły.

W tym samym czasie, sędzia Najwyższego Sądu Wojskowego ppłk. Roman Kryże, skazywał na śmierć żołnierzy i działaczy niepodległościowych; w tym rtm.W.Pileckiego

Mija lat 50.

Gdy ślimaczący się latami proces w sprawie FOZZ – matki wszystkich afer, zmierza już do finału, sędzia przewodnicząca, gwiazda sądownictwa, czysta jak łza pani sędzina B.Piwnikówna- bratanica mjr. Ponurego, przyjmuje, z rąk pana prezydenta A.Kwaśniewskiego, nominację na funkcję Ministra Sprawiedliwości, w rządzie premiera pana L.Millera,
Na krótko.

Taka sytuacja powoduje, iż postępowanie należy rozpocząć od nowa.
A to równa się, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, przedawnieniem zarzutów.

Sprawę przejmuje doświadczony sędzia Andrzej Kryże. Znany ze swej bezkompromisowości, sprawności, pracowitości i biegłości.

Niestety, kryształowo czysty on nie jest.

Tego doświadczenia i biegłości nabrał za komuny. I jeszcze do tego wszystkiego
nie dość, że syn Romana, to jeszcze mający na sumieniu skazanie obecnego marszałka sejmu wraz ministrem aktualnego rządu, na karę aresztu za zorganizowanie w 1979 roku obchodów 11 listopada.

Dla pełnej sprawiedliwości dodajmy, że w opinii adw. Stanisława Szczuki
współpracownika KORu i obrońcy oskarżonych, wydany wyrok był, jak na ówczesne warunki, łagodny a postępowanie sądowe przeprowadzone było bez zarzutu.

I cóż się okazuje?
Ten komunistyczny sędzia ze zbrodniczej rodziny i niechlubnej przeszłości doprowadza jednak sprawę do wyroku. Niebywałe.
Cud prawdziwy.

Jak obrazuje ten przykład, niezwykle trudno jest o jednoznaczny i kategoryczny osąd.

Pozdrawiam wszystkich Panów serdecznie

Ps.
Samą, czystą przynależność partyjną pominąłem, jako drugorzędną. Zgadzając się w tej kwestii z panem Telemachem. Na co mi przyszło?:)


-->Telemach

telemach

czy tylko patrzysz? Zdumiewa mnie łatwość klasyfikowania ludzi, Pana nie?
Byłbym Panu niezmiernie wdzięczny, gdyby posługując się przykładem powyżej wymienionego, hm, przykładu, wyjaśnił w kilku słowach na czym polegał komunizm tego komunisty. Jakie szczególne cechy czyniły z niego komunistę, z czego się ta jego immanentna komunistyczność brała i jak się uzewnętrzniała.
(To nie jest zaczepka. To wstęźp do większej całości )

Nie napisałem jego nazwiska, bo to nie jest najwazniejsze, a jestem też pewny, że przynajmniej jedna z osób, która tu pisze/kiedyś pisała miała okazję zapoznać się z metodami jego pracy dodatkowej, o charakterze administracyjnym, na pewnej warszawskiej wyższej uczelni. W każdym razie polski komunista, “ten” polski komunista, to członek struktur partyjnych (od pewnego momentu dosyć wysokiego szczebla), aktywnie utrwalający władzę ludową w latach 70-tych i 80-tych, korzystający z możliwych przywilejów systemu, potem ważna postać pilnująca interesów gospodarczych i politycznych postkomunistów, typowa szara eminencja, która rozprowadzała kasę i wpływy podnoszącej głowę “jaczejki” (za Panem). Zawsze na stanowisku dzięki poparciu, z klucza, do zadań specjalnych, zaufany człowiek tych samych ludzi od 40 lat.

Tylko, proszę, niech mi pan nie pisze że należał do partii. Potrafię wytrząsnąć z rękawa trzy tuziny najbardziej zagorzałych antykomunistów, którzy też należeli swego czasu do tej jaczejki. Ponieważ ( w przeciwieństwie do większości zawodowych antykomunistów, którzy wyrośli z pieluch w okolicach 1989 roku) miałem okazję pożyć w tamtych czasach, mogę pana zapewnić, że do partii należeli wyłącznie antykomuniści. Widziałem też pochody pierwszomajowe z milionami uczestników (w skali kraju) – wszystko antykomuniści i w zasadzie ofiary systemu (jak można się było przekonać prywatnie, a potem nawet publicznie).

Powinienem to napisać już wcześniej, bo w gruncie rzeczy nie wiem, czego Pan ode mnie oczekuje. Czy mamy powtarzać argumenty, które już padły i zdaje się dobrze sformułowały protokół rozbieżności? Wobec powyższego fragmentu jestem też trochę bezradny. Tak mówią ludzie, którzy de facto zacierają granice między PRL i obecnym państwem, sugerując że PRL był etapem w historii Polski jak poprzednie; dziś to rzecz dla historyków ustroju. To z kolei pociąga za sobą wykluczenie osądu i jasnego postawienia granicy, co było “dobre” a co “złe”. W 1990 r. coś się jednak zmieniło, z jakiegoś powodu ktoś uznał ten rok za ważny (inna sprawa, czy z perspektywy czasu zasadnie).

Odrzucam Pański sposób myślenia. Tak jak odrzucam teorię o “antykomunistach”, którą Pan tu promuje. Proszę Pana, w tym kraju żyli i żyją ludzie, którzy opierali się Sowietom i sowietyzacji; byli wrogami komuny we wszystkich jej “ludzkich”, czy “nieludzkich” obliczach. Ten sprzeciw często miał przy tym charakter intelektualny. Bez zapośredniczenia więzienia, czy łagru. Na to wszystko nakładała się praktyka dnia codziennego i świadomość sowieckiej kolonizacji, ale zdarzało się, że był to tylko dodatek, egzemplifikacja, potwierdzenie, a nie zawsze pierwotna przyczyna niezgody. Dlatego też ci ludzie dziś ponuro się śmieją, kiedy słyszą, że bycie opozycjonistą, to np. tyle co bycie rewizjonistą. Rewizjonizm nie jest żadną zasługą, czy powodem do dumy, przecież w tym samym czasie działacze niepodległościowi siedzieli w więzieniach albo byli spychani na margines życia społecznego. Piję oczywiście do Kołakowskiego i dzisiejszych pieśni nad jego słynnym rewizjonizmem. Zapomnieliśmy, że w tym samym czasie ubecja ścigała za słuchanie radia, żołnierze AK żyli w nędzy, a więzienia były pełne antykomunistów (ale tych innych, niż wspomniani przez Pana; bardzo często siedzieli w więzieniach jako kryminaliści, nie mogli pisać w tym czasie książek). Inne światy, niestety piszemy o innej rzeczywistości.

Zgodzę się też, że po 1990 r. środowiska niepodległościowe były starannie zagłuszane, nie miały forum wypowiedzi, wyśmiewano i wyszydzano ich rolę. oficjalna wersja historii III RP przyjmuje, że bezkrwawa rewolucja dokonała się rękoma grupy kilku wspaniałych bohaterów, którzy przewodzili Solidarności i pokonali/oszukali reżim (jednak reżim). Ale można też przyjąć inną perspektywę. Rewolucja dokonała się rękoma tysięcy bezimiennych bohaterów, którzy ryzykowali coś więcej niż zakaz pisania w celi (np.: pracę, pracę żony, szlaban na pracę naukową, brak środków do życia), o których się dziś nie chce pamiętać, którym chodziło o nieco inną Polskę, niż ta zaprojektowana przez “dzieci komunistycznych funkcjonariuszy”. Wśród nich byli oczywiście partyjni, a jakże. I bardzo dobrze, że byli. I dlatego dekomunizacja ich nie powinna obejmować. Jeśli kiedyś zostanie ona jeszcze przeprowadzona, powinna objąć aparat partyjny i “zasłużonych” działaczy na rzecz nowego lepszego świata. Ci, co zostawili szajkę, również powinni być traktowani inaczej (oczywiście nie chodzi mi o to, że zostawili ją w 1989 r., chodzi raczej o Hodyszów). Jestem zwolennikiem takiej dekomunizacji, bez względu na ograniczenia czasowe, to znaczy do momentu, kiedy ostatni ubek albo inny zasłużony krajowy komunista (utrwalacz władzy ludowej) będzie pełnił jakąś funkcję publiczną.

Zgodzę się natomiast że owi krajowi prominenci mogli być dobrymi mężami, kochającymi ojcami, mogli płakać na pogrzebach i pomagać potrzebującym. To jest jednak w tym kontekście bez znaczenia. Idea lustracji i dekomunizacji wykracza poza wymiar indywidualny. Dyskusja na ten temat też się odbyła, więc chyba nie ma sensu powtarzać.

Pańska wiara, że bycie przedstawicielem młodego pokolenia czyni z człowieka kogoś innego niż jego rodzic, który w domu słuchał Wolnej Europy a na pochodzie niósł potret Lenina na patyku półgębkiem przy tym opowiadając dowcipy polityczne – ta wiara rozczula mnie.

Widzę, że tropi Pan dziadka w Wehrmachcie. Nie wiem też z czego ma wynikać przypisywana mi wiara, która Pana “rozczula”. Z faktu, że chcę, aby funkcje publiczne sprawowali ludzie uczciwi, spoza postkomuszych układów (niezależnie od wieku)? Jeśli natomiast chce mi Pan powiedzieć, że następuje replikacja postaw konformistycznych rodem z PRL-u, to informuję Pana, że wiem. Zawdzięczamy to między innymi zaniechaniu dekomunizacji i lustracji na uniwersytetach, które przetrwały w stanie nienaruszonym i wychowują jak wychowywały. Młoda kadra akademicka, to w dużym stopniu klony swych miszczów. Wracam do poprzedniego punktu.

Widzi Pan – ja jestem głęboko przekonany, że w rozmaitych systemach Ci sami ludzie wylądują w zupełnie podobnych miejscach. Ze konformista pozostanie konformistą, karierowicz karierowiczem a dysydent i krytykant dysydentem i krytykantem.
Ze ten kto (gdyby urodził się 30 lat wcześniej) robił by karierę w wydziale propagandy KC obecnie będzie próbował ją robić w IPN-ie lub Fundacji Sorosa. Z podobnym wynikiem i skutkiem.
Ze ówczesny (komunistyczny) łapówkarz i dzisiejszy (demokratyczny) łapówkarz świetnie by się ze sobą dogadali.

Zdanie o tym, że wydział propagandy KC jest porównywalny z IPN uważam za haniebne. Niech pan to wykaże.

Ze nadajemy te tytuły komunistów (o zgrozo) z pewną dezynwolturą.

Kto konkretnie “nadaje z dezynwolturą”. Fajnie jest mieć dobre zdanie o sobie, o swoim życiu, o przeszłości. Wówczas jesteśmy skłonni posunąć się nawet do relatywizowania istoty PRL-u. Odpowiadam równie generalnie jak Pan “twierdzi”.

Zapewne zapyta Pan do czego zmierzam? Ano do tego Panie Referencie, żeśmy tak ogólnie (z Panem pewnie jest inaczej) nie dużo lepsi od tego radzieckiego morfinisty, który napisał sztukę teatralną pod tytułem Batumi. Jak Pan uważa, zasłużył na miano komunisty? Czy też nie? I (jeśli nie) – jaka jest ewentualnie różnica pomiędzy morfinistą i opisanym przez Pana przypadkiem?

Do czego Pan zmierza? Proszę napisać wprost, a nie za pomocą alegorii.

Pisze Pan że niezła świnia i beton. Nie wiem, nie będę dyskutował. Nauczyłem się ufać Pańskiemu osądowi. Pewnie ma Pan rację. Było by jednak ładnie gdyby z tego właśnie powodu go odstrzelić. A nie dlatego że był tzw. komunistą. Cokolwiek to znaczy.

Świnią i betonem był jako komunista. Na tym zrobił karierę, zarobił pieniądze, z tego żył.

Ukłony,


Pan Telemach

stanął w obronie dużej (bardzo dużej?) grupy ludzi noszących na patyku portret Lenina na pochodach, ale za to na co dzień itd. itd…

Nie chcę mówić w imieniu Pana Referenta, ale mnie nie uwierają późniejsze losy tych ludzi z pochodów. Moje zdumienie i sprzeciw budzą dzisiejsze błyskotliwe kariery autentycznych beneficjentów poprzedniego systemu i to niezależnie od tego czy nazwę ich komunistami, czy nie.

Nie mam żadnych krwiożerczych instynktów, dziwię się, że proste “państwu już dziękujemy” tak trudno przechodzi nowym ekipom przez gardło.

Znany utwór “A na drzewach zamiast liści będą wisieć....” śpiewałem zawsze z uciechą traktując go jednak zgodnie z przeznaczeniem jako piosenkę ku pokrzepieniu serc.


Yasso, przeczytałem jednak. Podany przykład

sprawia, że robi się na zmianę zimno i gorąco.. Ilustruje jednak dobrze moje rozterki. Trudne, cholernie trudne jest to wyznaczanie granic w oparciu o (obecnie wygodne bo dające złudzenie powszechnego zrozumienia) szyldy i etykiety. Skrwysyn pozostaje skurwysynem, nawet jeśli używamy w celu uproszczenia argumentacji określenia komunista. Albo pomimo że. Mnie niepokoi chodzenie na skróty.

Mocny głos w dyskusji. Ukłon.
t.
P.S. Na co mi przyszło!


Szanowny Referencie

niech Pan ze mnie nie robi kogoś kim nie jestem. Mnie nie chodzi ani o zacieranie ani o usprawiedliwianie ani też o uzasadnianie, że “wszyscy jesteśmy umoczeni w PRLu” i dlatego dyskusja o przeszłości nie ma sensu. .

Wznowienie dyskusji o lustracji też mnie nie interesuje.

Mnie chodzi o niebezpieczeństwo wynikające z używania krótkich, dosadnych sądów natury kategorycznej. Nie odzwierciedlają one (w moim odczuciu) złożonej struktury przeszłej rzeczywistości lecz jedynie obraz świata jakim chcielibyśmy aby on był. Takiego z jasnymi i prostymi jak drut podziałami. Ze sukrwysyństwem (wszędzie i zawsze opatrujemy napisem: komunista) i przyzwoitymi Polakami wszędzie i zawsze cierpiącymi pod komunistycznym jarzmem (opatrujemy napisem: My i rodzina oraz znajomi jak również liczne przykłady znane z opowiadań). Mnie jawi się ten przeszły świat jednak trochę inaczej (i obecny zresztą też). Bardziej pomieszany i zakręcony.

Chociaż przyznam – tak jak Pan podchodzi do sprawy jest prościej, skuteczniej i wygodniej. Ja nie widzę najmniejszej różnicy pomiędzy deklaratywnym antykomunizmem 30-letniego dyspozycyjnego karierowicza z IPN-u i jego (z uwzględnieniem zmiany dekoracji) i tzw. zaangażowaniem jego odpowiednika sprzed lat trzydziestu. Co nie oznacza że do pracowników IPNu mam stosunek negatywny, a do samej instytucji odczuwam odrazę. Nie mam i nie odczuwam.

Sugeruje Pan, że porównywanie IPN-u z Wydziałem Propagandy KC jest haniebne? Pewnie by może i było gdybym takiego dokonał. Oboje jednak wiemy, że porównywałem postawy, charakter i mentalność pewnego typu ludzi. Nie stawiałem znaku równości pomiędzy obiema instytucjami. Nadużył pan. Co mnie dziwi. Po kiego grzyba?

A tak na marginesie: porównywanie nigdy nie jest haniebne. Zrównywanie jest.
Mogę porównywać Stalina ze św. Franciszkiem z Asyżu. Jeśli uczynię to rzetelnie – to oboje wiemy jaki będzie wynik.

Łatwo Panu przychodzi to wykreślanie granicy pomiędzy łajdactwem i przyzwoitością. Zazdroszczę tego Panu. Ja mam z tym cholerne trudności. Chociaż się staram.

A z tym rozczulaniem się to jest tak. Choć oboje (jak sądzę) chcemy aby funkcje sprawowali ludzie uczciwi i spoza (jakichkolwiek, również postkomuszych) układów, to w przeciwieństwie do Pana nie sądzę aby gwarancją takich awansów było branie ludzi “nieskalanych, bo młodych”. Sugeruje to bowiem, że system miał charakter choroby zakaćnej – trądu lub dżumy. Dla mnie miał on raczej charakter raka. Każdy (nieomal) w określonych oloicznościach może dostać. Bez względu na wiek.

Ukłony i pozdrowienia
t.


-->Yassa

“Sądzi Kryże, będą krzyże”. To wówczas wymyślono to piękne podsumowanie. Chodzi oczywiście o starszego Kryże.

A młodszy? Panie Yasso, warto dodać, że młodszy ciągnął sprawę FOZZ-u za wszelką cenę, ale przecież skończył tylko “formalnie”. Dał pokazówkę, przy świadomości (bo przecież wiedział), że większość jego orzeczenia i tak się nie ostanie, bo chodził na skróty (zgoda, że gdyby nie poszedł, to nic by nie było). Sprytem wykazał się L. Miller, który zamordował sprawę za pomocą Piwnik, słusznie Pan prawi.


Merlot, Merlot

“stanął w obronie dużej (bardzo dużej?) grupy ludzi noszących na patyku portret Lenina na pochodach, ale za to na co dzień itd. itd…”

A gdzie Ty się przyjacielu tego umnie doszukałeś?
Nie stanął. Stwierdził, że byli. I że Ci, którzy ich teraz entuzjastycznie i masowo potępiają, w podobnych warunkach też by byli. A to jest różnica.

A piosenki nigdy nie lubiłem. Szyderstwo historii polegałoby na tym, że listę komunistów do powieszenia układali by najprawdopodobniej funkcjonariusze starego systemu. A jego beneficjenci definiowali by kto komunistą był a kto nie.

Jak patrzę na kapitalistyczną karierę Urbanów z cygarem w zębach to mam nawet graniczące z pewnością przeświadczenie.
Co nie znaczy że Urban mi się podoba. Aby nie było znów nieporozumienń.

Pozdrowienia
t.


Panie Referencie,

jak bardzo bym się starał, trudno mi się z Panem nie zgodzić.:)

Poruszył Pan ciekawy temat, mam nadzieję, że spotka się on z szerszym odzewem i
wówczas z wielką przyjemnością skonkluduję swoją myśl(której z przyczyn taktycznych nie skończyłem).:)

Na razie praca czeka, pozdrawiam i lecę


-->Telemach

telemach

Mnie chodzi o niebezpieczeństwo wynikające z używania krótkich, dosadnych sądów natury kategorycznej. Nie odzwierciedlają one (w moim odczuciu) złożonej struktury przeszłej rzeczywistości lecz jedynie obraz świata jakim chcielibyśmy aby on był. Takiego z jasnymi i prostymi jak drut podziałami. Ze sukrwysyństwem (wszędzie i zawsze opatrujemy napisem: komunista) i przyzwoitymi Polakami wszędzie i zawsze cierpiącymi pod komunistycznym jarzmem (opatrujemy napisem: My i rodzina oraz znajomi jak również liczne przykłady znane z opowiadań). Mnie jawi się ten przeszły świat jednak trochę inaczej (i obecny zresztą też). Bardziej pomieszany i zakręcony.”

Chodzi Panu o sąd kategoryczny w rodzaju: “ten kto (gdyby urodził się 30 lat wcześniej) robił by karierę w wydziale propagandy KC obecnie będzie próbował ją robić w IPN-ie”. Rozumiem, w IPNie pracują ludzie pokroju propagandystów PRL-u. Chyba że źle rozumiem.

Mnie też świat jawi się jako “pomieszamy i zakręcony”. Co nie znaczy, że nie mogę nazywać zjawisk po imieniu. W poprzednim komentarzu dosyć szczegółowo wyjaśniałem kogo mam na myśli. Komunizm w Polsce powojennej jest zjawiskiem realnym; istniała partia komunistyczna, sojusz z Sowietami i funkcjonariusze partii komunistycznej. A że nie był ten komunizm tak czysty jak w podręcznikach ojców założycieli, że rewizjoniści się oburzali odchodzeniem od idei, cóż... Pan też przykłada jakąś definicję do pojęcia “komunizm”, nie wiem dlaczego Pańska ma być bardziej trafna od mojej.

Chociaż przyznam – tak jak Pan podchodzi do sprawy jest prościej, skuteczniej i wygodniej. Ja nie widzę najmniejszej różnicy pomiędzy deklaratywnym antykomunizmem 30-letniego dyspozycyjnego karierowicza z IPN-u i jego (z uwzględnieniem zmiany dekoracji) i tzw. zaangażowaniem jego odpowiednika sprzed lat trzydziestu. Co nie oznacza że do pracowników IPNu mam stosunek negatywny, a do samej instytucji odczuwam odrazę. Nie mam i nie odczuwam.

.

Tu już jest niestety sporo złośliwości pod moim adresem. Kto wie, czy to Pan nie stara się podejść prościej (wygodniej) czyniąc nic nie znaczące dystynkcje, z powołaniem na ludzką różnorodność i “okoliczności sprawy”. Czyni Pan uwagi, które nie sposób skomentować, a na tym poziomie ogólności nie wypada się nie zgodzić. To jest ślepa uliczka; przynajmniej jeśli chodzi o moje możliwości kontynuowania tematu.

Sugeruje Pan, że porównywanie IPN-u z Wydziałem Propagandy KC jest haniebne? Pewnie by może i było gdybym takiego dokonał. Oboje jednak wiemy, że porównywałem postawy, charakter i mentalność pewnego typu ludzi. Nie stawiałem znaku równości pomiędzy obiema instytucjami. Nadużył pan. Co mnie dziwi. Po kiego grzyba?

Nadużyłem? Przecież Pan właśnie to powtórzył. IPN skupia ludzi o mentalności, postawie i charakterze propagandzistów PRL. Ja mam radykalnie pozytywny stosunek do tej instytucji.

A tak na marginesie: porównywanie nigdy nie jest haniebne. Zrównywanie jest. Mogę porównywać Stalina ze św. Franciszkiem z Asyżu. Jeśli uczynię to rzetelnie – to oboje wiemy jaki będzie wynik.

Niech Pan nie obraża mojej i swojej inteligencji. A jak Pana porównanie nie jest trafne? Haniebność nie wynika z rodzaju zastosowanego środka retorycznego, ale z efektu który Pan osiągnął, albo do którego Pan zmierza. To są zupełnie inne kryteria.

Łatwo Panu przychodzi to wykreślanie granicy pomiędzy łajdactwem i przyzwoitością. Zazdroszczę tego Panu. Ja mam z tym cholerne trudności. Chociaż się staram.

Niepotrzebna złośliwość, myślę że Pan mi jednak nie “zazdrości” w typowym znaczeniu tego pojęcia, przyjętym na gruncie języka polskiego. Nie przychodzi mi też łatwo kreślenie tej granicy. Podaję przyjęte przeze mnie kryteria, żeby nie być arbitralnym. Niech Pan podważa te kryteria.

A z tym rozczulaniem się to jest tak. Choć oboje (jak sądzę) chcemy aby funkcje sprawowali ludzie uczciwi i spoza (jakichkolwiek, również postkomuszych) układów, to w przeciwieństwie do Pana nie sądzę aby gwarancją takich awansów było branie ludzi “nieskalanych, bo młodych”. Sugeruje to bowiem, że system miał charakter choroby zakaćnej – trądu lub dżumy. Dla mnie miał on raczej charakter raka. Każdy (nieomal) w określonych oloicznościach może dostać. Bez względu na wiek.

Nie wiem jaką chorobę miał system. On sam w sobie, według mnie, był chorobą.

Nigdzie nie powiedziałem, że gwarancją jest branie nieskalanych, bo młodych. Nie generalizowałem. Chciałem pokazać, ze w przeciwieństwie do początku lat 90-tych, dziś jest większy wybór, jeśli chodzi o tworzenie kadr administracyjnych wolnego państwa.

Ukłony.


Szczerze

Przyglądam się ze szczerym zainteresowaniem i dużą, choć nie bezkrytyczną akceptacją, rozmowie, która jest ROZMOWĄ.

Pozdrawiam i życzę powodzenia


Z BÓLEM

Czy mozna oczekiwac od beneficjentow systemu komunistycznego osadzenia wlasnych ojcow, tworcow totalitarnego rezimu?
Czynnikiem lagodzacym jest fakt, ze usmiechali sie dosc niewyraznie na pochodach majowych?


Referencie

Są jeszcze więzy rodzinne, koleżeńskie i lokalne, które potem tuptają do Warszawy za jakimś wyniesieńcem. Są gwarancje ustne, że poza tym że był, prawda w partii, człowiek to uczciwy i godny szacunku.
No i jest starannie wypracowane przyzwolenie społeczne a głosy takie jak Twój gdy trafiają do publicznego dyskursu, przedstawiane są jako oszołomskie i w ogóle.

Nie bez znaczenia jest też gęba jaką wypracowały sobie solidarnościowe elity.
Brak spójności właśnie. Przywołany przez Ciebie dysonans pomiędzy antykomunistycznymi deklaracjami a praktyką otaczania się ludźmi reżimu. W tamie wystarczyła pierwsza, maleńka dziura. Tego się palcem nie zatka, a precedens jest i można się powoływać zawsze na to, że nasz partyjniak wobec ich partyjniaka. Itd.

Nowe pokolenie jest im przydatne do noszenia teczek i robienia kawusi. I to nie tylko problem ex. komuchów. Jako młodzieńcy nabijaliśmy się z komuszych reżimów, jako rządów gerontokracji. Ci chińscy i radzieccy przywódcy.
Teraz mniej mi śmieszno widząc jak nasze “pokolenie68” dopiero się ostro zabiera do rządzenia.

Wspólny blog I & J


Jednakowoż

...podnosi mnie na duchu obecność telemacha jako, prawda, gościa TXT.

Wspólny blog I & J


pierwszy cytat : “Widzi

pierwszy cytat :
“Widzi Pan – ja jestem głęboko przekonany, że w rozmaitych systemach Ci sami ludzie wylądują w zupełnie podobnych miejscach. Ze konformista pozostanie konformistą, karierowicz karierowiczem a dysydent i krytykant dysydentem i krytykantem.
Ze ten kto (gdyby urodził się 30 lat wcześniej) robił by karierę w wydziale propagandy KC obecnie będzie próbował ją robić w IPN-ie lub Fundacji Sorosa. Z podobnym wynikiem i skutkiem”

drugi cytat :
“Sugeruje Pan, że porównywanie IPN-u z Wydziałem Propagandy KC jest haniebne? Pewnie by może i było gdybym takiego dokonał. Oboje jednak wiemy, że porównywałem postawy, charakter i mentalność pewnego typu ludzi. Nie stawiałem znaku równości pomiędzy obiema instytucjami. Nadużył pan. Co mnie dziwi. Po kiego grzyba?”

A tak na marginesie: porównywanie nigdy nie jest haniebne. Zrównywanie jest.
Mogę porównywać Stalina ze św. Franciszkiem z Asyżu. Jeśli uczynię to rzetelnie – to oboje wiemy jaki będzie wynik.

No i dalej pan twierdzi telemachu że Pan nie porównał czy wręcz zrównał ??, że przytoczę jeszcze raz “ Ci sami ludzie wylądują w zupełnie podobnych miejscach”


Panie Referencie

“Chodzi Panu o sąd kategoryczny w rodzaju: “ten kto (gdyby urodził się 30 lat wcześniej) robił by karierę w wydziale propagandy KC obecnie będzie próbował ją robić w IPN-ie”. Rozumiem, w IPNie pracują ludzie pokroju propagandystów PRL-u. Chyba że źle rozumiem.”

Niezupełnie. W IPNie pracje trochę moich znajomych. Raczej przyzwoici ludzie.
Natomiast będę się upierał, że karierowicz, szuja i człowiek dysposzycyjny będzie próbował obecnie robić karierę w IPNie. A nie dajmy na to w młodzieżówce SLD. Chciaż lepiej by nam pasowało aby robił.

Tak, że jeśli Pan pragnie zasugerować, że ja twierdzę, że ludzie pokroju propagandystów PRL-u pracują w IPNie – to ja Panu odpowiem, że pewnie, między innymi, niestety tak. Ku mojemu ubolewaniu. Ludzie tego pokroju nie mają ani własnego światopoglądu ani religii.Oni tworzą je na potrzebę chwili. Niektórzy nawet wierzą (do następnej wolty) że są to ich własne poglądy. Jawi mi się to jako nieuniknione. I nie napełnia satysfakcją, lecz smutkiem.

Jeśli odniósł Pan wrażenie że jestem złośliwy – przepraszam. Pewne chwyty retoryczne wchodzą w krew i pojawiają się odruchowo w momencie gdy napotykam inne chwyty retoryczne. Nie było moim zamiarem ani Pana urazić, ani ośmieszyć. Ton wynika chyba z bezradności. Odbieram Pana publicystykę jako majstersztyk językowej logiki, wie Pan o tym. Nigdy nie ukrywałem. Tym bardziej czyni mnie to bezradnym, gdy nagle dostrzegam, że idzie pan przez środek trawnika, na skróty. Przecieram oczy i pytam się czy dobrze widzę.

Pana radykalnie pozytywny stosunek do IPNu akceptuję. Ale nie podzielam. Jest dla mnie taką samą instytucją jak każda inna. Podlegającą tym samym mechanizmom, tak samo narażoną na niebezpieczeństwo instrumentalizacji, jak również moralnej i politycznej korupcji. A ludzie w niej pracujący nie zasługują automatycznie na aurolę i rozgrzeszenie a priori. Zasługują, aby uważnie patrzeć im na ręce. Jak ludzie w każdej innej instytucji.

Pszczoły proszę Pana polecą do słodkiego. Osy też. Niezależnie od tego co napiszemy na słoiku i gdzie oraz z jakimi intencjami go postawimy. Sugerowania, że jest inaczej n potrafię pogodzić z logiką.

Co do reszty – spróbuję później. Pracowity dzień mnie czeka.
Niech mnie Pan nie demonizuje. Myślę, że więcej nas w gruncie rzeczy łączy niż dzieli.
Pozdrawiam
t.

P.S. Wszystkich bez wyjątku przepraszam za literówki i ewentualne ortograficzne. Piszę w biegu i w drodze.


Jotesz - dziękuję. Naturalnie że obaj.

Warto poprawić. Zawsze warto.
Ukłon
t.


Panie Yasso

Z niecierpliwością czekam na Pana konkluzję. Mam wrażenie że Pan Telemach nie widzi różnicy między systemem demokratycznym a totalitarnym.

‘Widzi Pan – ja jestem głęboko przekonany, że w rozmaitych systemach Ci sami ludzie wylądują w zupełnie podobnych miejscach. Ze konformista pozostanie konformistą, karierowicz karierowiczem a dysydent i krytykant dysydentem i krytykantem.
Ze ten kto (gdyby urodził się 30 lat wcześniej) robił by karierę w wydziale propagandy KC obecnie będzie próbował ją robić w IPN-ie lub Fundacji Sorosa. Z podobnym wynikiem i skutkiem.

Przyznam że z przyjemnością przeczytałabym dowód tego twierdzenia.
A Pan?


Pani Agawo,

no nie, zmusza mnie Pani, mimo weekendu…:)
Ale słowo się rzekło, więc spróbuję króciutko skonkludować:

Wszyscy opisujemy tu stan faktyczny i zdajemy się być z tym stanem oswojeni. Bo jak tu nie akceptować rzeczywistości?

Nie bierzmy jednak pod uwagę, że tę rzeczywistość społecznej świadomości ktoś ukształtował dla własnych celów.

Skutkiem ubocznym łagodnej transformacji było zaburzenie ładu moralnego. Wyrazistego rozróżnienie dobra od zła. Wprowadzenie jako kanonu do przestrzeni publicznej relatywizmu moralnego.
Grunt był podatny, bowiem większość z nas była, w jakimś tam stopniu, unurzana w systemie.
A elity, bez ustanku ten współudział nam wmawiały.
Czego świetnym przykładem słowa ks. abp.Józef Życińskiego, który w artykule w “Tygodniku Powszechnym” przekonywał, iż każdy kto kupował bilet PKP finansował, w jakiejś tam części, aparat przymusu.

Wtórował mu, swymi filipikami antylustracyjnymi Andrzej Szczypiorski.
Pełniący obowiązki autorytetu moralnego, długoletni współpracownik UB i SB.
Oklaskiwany entuzjastycznie przez naszą śmietankę intelektualną.

Przykłady można mnożyć.

Opinie odmienne zaś, rugowane były z życia publicznego stygmatem oszołomstwa, moralizatorstwa i zwierzęcego rewanżyzmu.

Rozumiem akceptujących stan rzeczy, bowiem patrzą na sprawę ze swojej własnej, jednostkowej, czysto ludzkiej perspektywy.

Jednak świadomość społeczna rządzi się trochę innymi prawami niż świadomość jednostki.
Nie jest to proste, sumaryczne złożenie świadomości każdego z nas z osobna.

Wolfke miał prawo lubić gestapowca Trammera, bo znał jego rodzinę, wiedział że był on idealistą i była wojna.
Mógł nawet tę swoją osobistą sympatię przełożyć na całą jego formację. Przecież składa się ona z takich samych Trammerów.
Ale tylko w kameralnym zaciszu swej prywatności.

Bo w przestrzeni wspólnej, istniała pewna bariera psychologiczna, która nie pozwoliła tej sympatii wyrażać publicznie. Nie pozwoliła nieustannie infekować tkanki społecznej. Taka busola moralna, nieodzowna dla ładu społecznego.

Przekroczenie tej bariery groziło ostracyzmem.
Tak było w Niemczech i krajach im satelickich, po drugiej wojnie światowej.

U nas, z wiadomych względów, nie dość, że mechanizm taki się nie ukształtował, to nawet przeciwnie, prominentni działacze ancien regime’u wygrywają wybory i są powszechnie fetowani.
Legitymizując się tym samym, jako pełnoprawni uczestnicy życia politycznego.
Nie czują żadnej winy i nie ponoszą żadnych konsekwencji, nawet symbolicznych, swych półwiecznych rządów, zniewolenia, upadku cywilizacyjnego etc. etc.

Zupełnie schizofreniczne jest, gdy środowiska za ten stan rzeczy odpowiedzialne. Sprzeciwiające się, jak to ironicznie nazywają, czarno białemu i zero jedynkowemu postrzeganiu świata, usilnie promujące aparatczyków partyjnych, z lubością wyciągają przeciwnikom politycznym jakiegoś czerwonego, jeśli tylko go znajdą.
Przypadek sędziego Kryże to dla mnie przypadek użytecznego narzędzia.
Tyle akceptowalny ile jednostkowy.

Jak długo ten stan rzeczy będzie się utrzymywał, tak długo będziemy piękniejącym z dnia na dzień, społeczeństwem postkomunistycznym.

Miało być krótko, a wyszło jak zawsze.:)

Dziękuje za zainteresowanie i pozdrawiam serdecznie


Pani Agawo,

a mi się wydaje, że telemach daje do zrozumienia, że są ludzie o takiej konstrukcji, że dla kariery dawniej gotowi byli do służalczości komunistom, choć wcale ich wewnętrznie nie popierali. Dziś ten typ człowieka wędruje do PO lub PiS (nigdy nie wiadomo, czy coś się nie odwyrtnie) i tam odgaduje, co rządzący lub aspirujący do rządzenia chcieliby, by robił, działał, wygłaszał, obnażał.

Nie widzę w tym zrównywania ustrojów totalitarnego z demokratycznym, tylko mechanizmów, którymi się kierują ludzie – gotowy materiał na wiernych i przymilnych aparatczyków…


Panie Joteszu

Slużalczość w systemie totalitarnym jest warunkiem koniecznym i wystarczającym do zrobienia kariery.
W systemie demokratycznym absolutnie nie. Determinującym czynnikiem są kompetencje a nie motywacje jednostkowe. Dlatego porównanie Telemacha uważam za nieadekwatne.


SOBOTNI SEANS FILMOWY


Panie Yasso

Errata do biografi jest znakomitą ilustracją Pańskich słów

‘U nas, z wiadomych względów, nie dość, że mechanizm taki się nie ukształtował, to nawet przeciwnie, prominentni działacze ancien regime’u wygrywają wybory i są powszechnie fetowani.
Legitymizując się tym samym, jako pełnoprawni uczestnicy życia politycznego.
*Nie czują żadnej winy i nie ponoszą żadnych konsekwencji, nawet symbolicznych, swych półwiecznych rządów, zniewolenia, upadku cywilizacyjnego etc. etc. *’

A ja wracam jeszcze do twierdzenia Pana Telemacha. Jest ono interesujące i przyznam niebezpieczne.

Czy to geny detrminują postawy, motywacje i charaktery czy też uwarunkowania spoleczne ?
Genetycze sklonności do przestępstw i niewątpliwie patologicznych postaw społecznych próbowano zidentyfikować w przedszkolach francuskich.
Badania wyszukane proponując.
Brzdąc 4 letni defilował by z odpowiednim wpisem w szkolnym dzienniczku uwaga potencjalny dewiant.
Nie przeszło.


Pani Agawo,

“Determinującym czynnikiem są kompetencje “ – proszę podać trzy nazwiska jakichś ważnych ministrów lub prezesów największych koncernów, spełniających Pani definicję! Ja czekam na tych rządzących fachowców już dwie dekady. Może Balcerowicz?

Pozdrawiam z nadzieją


Pani Agawo droga,

zabawne, bo film dedykowałem Pani, według mnie doskonale korespondował z Pani słowami( tymi bezpośrednio nad nim).

Nie wydaje mi się, by Ławrentij Beria czy Heidrich Himmler byli jakimiś specjalnie genetycznie predysponowanymi psychopatycznymi mordercami.
Więcej, przekonany jestem, że gdyby nie systemy w których przyszło im robić kariery, to jeden byłby znanym nafciarzem w Baku, o ile wcześniej by się nie zapił na śmierć, a drugi szacownym profesorem biotechnologii w jakimś instytucie naukowym w Bawarii.

Charakterologia i ludzkie motywacje determinujące ich wybory są sprawą absolutnie nieistotną w tym wypadku.
Są unikiem przed nazwaniem rzeczy ważnych po imieniu.

Zwłaszcza w kontekście słów rtm. W. Pileckiego skierowanych do żony, na ostatnim ich widzeniu, w ubeckim areszcie:
“Oświęcim, w porównaniu z tym co się tutaj dzieje, to była dziecinna zabawa”

Pozdrawiam serdecznie


-->Telemach

W IPNie pracje trochę moich znajomych. Raczej przyzwoici ludzie.
Natomiast będę się upierał, że karierowicz, szuja i człowiek dysposzycyjny będzie próbował obecnie robić karierę w IPNie. A nie dajmy na to w młodzieżówce SLD. Chciaż lepiej by nam pasowało aby robił.

Panie Telemachu, wydaje mi się, że lepiej będzie jeśli skończymy rozmowę na temat IPN-u. Pana przekonanie, że dziś karierowicze trafiają do IPN, a nie np. do młodzieżówki SLD, traktuję jako akt wiary. Wyraz ideologicznego przekonania, światopoglądu skontektualizowanego do oceny pracy IPN-u. Sam myślę o tej instytucji zupełnie inaczej. Podobnie jak Pan mam też wielu znajomych w IPN. I tych z czasów Kieresa, którzy wylecieli, i tych z czasów Kieresa, którzy zostali “pod rządami” Kurtyki, i tych nowych – zatrudnionych przez Kurtykę. IPN to złożona struktura. Prokuratorzy, archiwiści, naukowcy, wydawcy… Cieszę się, że przywraca pamięć o ostatnim półwieczu w sposób, który nie ma już na celu sowietyzacji narodu.

Tak, że jeśli Pan pragnie zasugerować, że ja twierdzę, że ludzie pokroju propagandystów PRL-u pracują w IPNie – to ja Panu odpowiem, że pewnie, między innymi, niestety tak. Ku mojemu ubolewaniu. Ludzie tego pokroju nie mają ani własnego światopoglądu ani religii.Oni tworzą je na potrzebę chwili. Niektórzy nawet wierzą (do następnej wolty) że są to ich własne poglądy. Jawi mi się to jako nieuniknione. I nie napełnia satysfakcją, lecz smutkiem.

Czasem tak, czasem nie. Pewnie podobnie jak w młodzieżówce SLD i wielu innych miejscach. Słowem: niepolemiczne; gołosłowne. Wyraz wiary.

Tym bardziej czyni mnie to bezradnym, gdy nagle dostrzegam, że idzie pan przez środek trawnika, na skróty. Przecieram oczy i pytam się czy dobrze widzę.

Przykro mi. Chętnie bym się też dowiedział, który element tekstu jest “nielogiczny” i “gdzie poszedłem na skróty”. Zwłaszcza po tej naszej wymianie zdań pod kreską.

Pana radykalnie pozytywny stosunek do IPNu akceptuję. Ale nie podzielam. Jest dla mnie taką samą instytucją jak każda inna. Podlegającą tym samym mechanizmom, tak samo narażoną na niebezpieczeństwo instrumentalizacji, jak również moralnej i politycznej korupcji. A ludzie w niej pracujący nie zasługują automatycznie na aurolę i rozgrzeszenie a priori. Zasługują, aby uważnie patrzeć im na ręce. Jak ludzie w każdej innej instytucji.

Co do zasady zgoda.

Pozdrawiam,
referent


Panie Joteszu

Jeśli chodzi o Polskę to przyznam, że nie potrafię.
Ale we Francji, chociażby absolwenci ENA, Szkoły Administracji.
Wystarczy zobaczyć długą listę sławnych absolwentów: kilku prezydentów Francji, dyplomaci, pisarze, historycy, szefowie firm, partii politycznych, banków, organizacji międzynarodowych.
Wystarczy zobaczyć długą listę sławnych absolwentów.

http://fr.wikipedia.org/wiki/%C3%89cole_nationale_d%27administration_(France)


Panie Referencie,

kiedyś, nawet zastanawiałem się: co tak naprawdę powoduje wśród znacznej części inteligencji, alergiczną niechęć do IPN?

I wyszło mi, że ten IPN to dla niej, barbarzyńca w ogrodzie, strącający z piedestałów jej bogów.
Np. Andrzeja Szczypiorskiego, błyskotliwego intelektualistę, wielkiego pisarza i postępowego Europejczyka.
A w zamian umieszczający na opustoszałym cokole, Witolda Pileckiego, kierującego się obrzydliwie anachronicznym; Bóg, Honor i Ojczyzna.

I jeszcze jedna uwaga.

Znaczna część inteligencji zdaje się nie dostrzegać doniosłości zmiany systemu totalitarnego na demokratyczny.
Np. stosując paralele absolutnie nie przystające:)

Wygląda na to, że dla niej, to była jedynie zmiana rządu.
Nieco tylko odmienna od standardu obowiązującego w podręcznikowych demokracjach.:)
To też są koszta łagodnej transformacji.:)

Pozdrawiam serdecznie


Joteszu,

to, że dwadzieścia lat czekasz, to tylko, jeszcze jeden dowód na moją tezę.
Jesteśmy krajem postkomunistycznym, ze wszystkimi konsekwencjami z tego tytułu płynącymi.:)

Pozdsrawiam


Yasso,

Rotmistrz Pilecki na cokole IPNu nie zastąpi żywych autorytetów. Takich, które zapewnią Rotmistrzowi należną mu pamięć i szacunek bez względu na materiał cokołu, ale i będą umieli przekonać Jotesza i sporą część społeczeństwa, że miano autorytetu im się należy. Terlikowski (wybór dość przypadkowy) tego nie załatwi.

Maryla tym bardziej.

Pryncypialność jest piękną cechą. Dopóki się jej nie sprowadzi ad absurdum.


Merlocie,

skąd brać te żywe autorytety?
Nasze dotychczasowe okazały się na tyle jeszcze żywe, że nie mogły się pohamować i plotły androny ponad ludzką miarę, więc się zużyły.:)
A ludziom autorytety należą się jak “p…p…psu m…micha” – copyright by upadły autorytet.

Choć obawiam się, że autorytet promujący Boga, Honor i Ojczyznę, nigdy nie dostąpi zaszczytu bycia autorytetem Jotesza.:)
Zresztą nic dziwnego, bo w zdrowym społeczeństwie nie ma jednego autorytetu uznawanego przez wszystkich.

W szczególności w takim jak nasze.
Co nie znaczy, że nasze jest zdrowe.
To znaczy tylko, że nasze jest tak ostro spolaryzowane, że polityką jest już wszystko.
Nawet, jak pokazało ostatnio głosowanie w Parlamencie Europejskim, rotmistrz Pilecki.

A jak wiadomo, wszystko jest polityką w rezimach totalitarnych i siłą rzeczy, post-totalitarnych także.

Czy ja się aby nie powtarzam?:)

Pozdrawiam serdecznie


-->Mad Dog

Żegnam po raz kolejny.


Subskrybuj zawartość