Habent sua fata libelli... Książki miewają własne losy... (autorstwa Macieja Kozłowskiego)

Habent sua fata libelli… Książki miewają własne losy…

autor: Maciej Kozłowski

tekst: bez zmian

Książka Jana Tomasza Grossa zatytułowana “Fear”, czyli “Strach”, od miesiąca jest bodaj najobszerniej omawianą i recenzowaną pracą naukową na amerykańskim rynku wydawniczym.

Od pierwszej recenzji noblisty Elie Wiesela, która ukazała się w “Washington Post” 25 czerwca, a więc zanim praca Grossa trafiła na księgarskie półki, po najnowsze obszerne omówienie Davida Margolicka w “New York Timesie” – było tych omówień i streszczeń co najmniej kilkanaście.

Sukces? Dla książki Grossa niewątpliwie. Czy jednak także i dla innych ważnych spraw, takich jak historyczna prawda czy polsko-żydowskie porozumienie? Tu zastrzeżeń jest znacznie więcej.

W swej książce autor pisze w jednym miejscu, że wszędzie tam, gdzie pojawiają się stereotypy, konieczna jest ogromna ostrożność. Obawiam się, że ogromny oddźwięk, jaki praca Grossa wywołała, bierze się stąd właśnie, że trafia bezbłędnie w szeroko rozpowszechniony stereotyp. I niestety ten stereotyp umacnia.

Przed dwudziestu laty Roman Zimand, wybitny polski intelektualista żydowskiego pochodzenia, napisał: “Weźmy dwa zdania: ‘W czasie okupacji hitlerowskiej Polacy wydawali Żydów w ręce gestapo’ oraz ‘Żydzi zajmowali wysokie stanowiska w kierownictwie partii komunistycznej i Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego’. Otóż ilość Żydów, którzy zdanie pierwsze rozumieją jako obciążające wszystkich Polaków, oraz ilość Polaków rozumiejąca zdanie drugie jako obciążające wszystkich Żydów, jest niebezpiecznie wielka”. Zimand piętnuje taki sposób myślenia jako urągający regułom poprawnego myślenia. Jednak grzechem głównym, który takie myślenie obciąża, jest łatwość popadania w uogólniające stereotypy.

Intelektualną historię ostatnich kilkudziesięciu lat można by bez ryzyka większego błędu opisać jako uporczywą walkę z różnego rodzaju uogólnieniami kategoryzującymi en bloc takie czy inne grupy ludzi. Nazwana “polityczną poprawnością” i czasami ośmieszana, gdy jej najbardziej zagorzali szermierze doprowadzali rzecz całą do absurdu, zaowocowała jednak zjawiskami nad wyraz pozytywnymi. Dziś nikt w Stanach Zjednoczonych nie ośmieliłby się wypowiedzieć zdania, że “Murzyni są leniwi” bądź “kobiety są mniej inteligentne od mężczyzn”. A przecież niewiele ponad pół wieku temu wypowiadanie takich zdań było nieomal normą. Przeszliśmy zatem wielką drogę i na pewno była to droga w dobrym kierunku. Niestety, jak to w marszu wielkich mas ludzkich bywa, nie wszędzie marsz odbywa się z równą prędkością. Stereotypy na temat jednych grup czy wspólnot są niedopuszczalne, w przypadku innych kryteria są znacznie bardziej elastyczne. Jak choćby w przypadku Polaków.

Można by się z tego cieszyć, gdyż świadczy to dowodnie, że Polacy nie są jako grupa etniczna w USA dyskryminowani, a stereotypy pozytywne (pracowici, uczciwi, lojalni) przeważają nad negatywnymi. Gdy jednak tylko pojawia się zbiorowe oskarżenie Polaków o antysemityzm, wszelka poprawność polityczna idzie w kąt. Jestem przekonany, że żaden z autorów tak licznych recenzji z książki Grossa nie ośmieliłby się używać takiego języka i takiego sposobu pisania w stosunku do innych narodów czy grup etnicznych.

Na ile sam autor “Strachu” taki sposób podejścia umożliwił czy wręcz ułatwił? Oczywiście żaden autor nie może odpowiadać za to, co na marginesie jego książki będzie pisane czy mówione. Jednak w przypadku Jana Tomasza Grossa rzecz jest bardziej skomplikowana. Tematem książki jest powojenny antysemityzm w Polsce. Ściślej w latach 1945-1947. I gdyby autor, przedstawiany jako historyk, ograniczył się tylko do przedstawienia tego bolesnego, ale niewątpliwie prawdziwego fenomenu, trudno by mu było cokolwiek zarzucić, a już zwłaszcza to, jakie konkluzje z przedstawionych przezeń faktów wyciągają inni. Gross jednak nie jest, bądź nie jest wyłącznie, historykiem, lecz przede wszystkim socjologiem, i to socjologiem obdarzonym pasją publicysty. Nie ogranicza się zatem do przedstawienia faktów, lecz na ich podstawie buduje własną społeczną teorię mającą wyjaśnić prezentowane zjawisko. I tutaj zaczynają się schody.

Najogólniej teoria Grossa, podchwycona zresztą i dodatkowo poprzez skrótowe przedstawienie wzmocniona przez wszystkich bez mała recenzentów, brzmi następująco:

Fenomen powojennego antysemityzmu w Polsce to bezpośredni rezultat poczucia winy i tytułowego “strachu” Polaków wobec Żydów z powodu zbrodni i nieprawości, jakich dopuszczali się podczas pięciu lat okupacji niemieckiej w Polsce. Aby tę tezę zilustrować, przytacza fenomen zbrodni w Jedwabnem, a także odnotowywane podczas niemieckiej okupacji w Polsce wypowiedzi pochwalające dokonującą się zbrodnię holocaustu.

I tutaj kryje się intelektualna manipulacja. Autor przedstawia, i to w sposób nad wyraz drastyczny, postawy haniebne; prawda, postawy takie występowały, i to – niestety – wcale nierzadko. Jeśli jednak chce się wyciągać generalizujące wnioski, konieczne jest przedstawienie całej palety postaw. Tymczasem autor starannie pomija wszystko to, co jego tezie mogłoby przeczyć. I nie chodzi tu o żadne licytowanie się, przebijanie postaw jednych innymi. Gdyby nawet 90 procent Polaków z narażeniem życia solidarnie pomagało skazanym na zagładę Żydom, nie byłoby to żadnym usprawiedliwieniem dla sprawców zbrodni w Jedwabnem i okolicach. Jeśli jednak chce się budować uogólniające społeczne teorie, zestawiać trzeba wszystkie fakty. Gdy pisze się, że byli Polacy, którzy przyglądali się zagładzie warszawskiego getta z obojętnością czy wręcz z radością, nie można pominąć faktu, że w tym samym czasie inni Polacy oddawali życie, by walczącym Żydom przyjść z pomocą.

Wyobraźmy sobie hipotetycznie sytuację następującą. Jakiś historyk i socjolog w jednej osobie postanawia zająć się fenomenem rasizmu w Ameryce. Sięgając w przeszłość, ilustruje swą tezę, zestawiając najbardziej drastyczne przykłady rasistowskich zbrodni, jakie miały miejsce w południowych stanach USA. Zapomina przy tym jednak zaznaczyć, że przedstawione przezeń odrażające przypadki, a także społeczna wobec nich aprobata – to zjawisko zlokalizowane na stosunkowo niewielkim obszarze głębokiego Południa i uogólnia te zachowania na ogół amerykańskiego społeczeństwa. Czy taka praca zyskałaby aprobatę recenzentów i czy mogłaby być traktowana jako rzetelne dzieło naukowe?

Gross traktuje zbrodnię w Jedwabnem jako uogólniający przykład postaw Polaków wobec Żydów podczas wojny. Pisze, że antyżydowskie akty miały miejsce przez długi czas na dużym obszarze kraju.

Tymczasem to, co wydarzyło się w Jedwabnem, Radziłowie i paru innych miejscowościach Podlasia, był to w skali całej Polski fenomen unikalny. Dotyczył bardzo małego obszaru, niewiele ponad 100 km kwadratowych, i był wynikiem szczególnego splotu okoliczności: zastąpienia jednej okupacji – sowieckiej przez następną – niemiecką. Co nie oznacza bynajmniej, że podczas wojny nie było w Polsce postaw antysemickich. Jednak nigdzie, poza tym niewielkim obszarem, nie prowadziły one do masowych fizycznych wystąpień przeciw polskim współobywatelem – Żydom. Polski rząd na wygnaniu, polskie państwo podziemne, na ile tylko było w stanie, starało się zagładzie przeciwstawić. Gross obficie cytuje raporty dokumentujące antysemickie postawy. Pomija wszystkie, jakże liczne apele, odezwy, praktyczne działania władz polskich, które takie postawy piętnowały. Powołana przez polski rząd, finansowana z publicznych funduszy Rada Pomocy Żydom “Żegota”, absolutny fenomen w całej Europie, doczekała się u Grossa kilku wzmianek. U autorów recenzji trudno się jej nawet doszukać.

I powtarzam raz jeszcze: nie chodzi tu o jakąkolwiek licytację. O rozgrzeszanie zbrodni poprzez przeciwstawianie im czynów szlachetnych. Za zbrodnie zawsze odpowiadają tylko zbrodniarze, nie zbiorowość. Czyjkolwiek czyn szlachetny nikogo nie rozgrzesza. Jeśli jednak używa się wielkich kwantyfikatorów i mówi o “Polakach”, nie wolno malując paletę zachowań używać jednej tylko farby – czarnej.

Wówczas bowiem ktoś taki jak David Margolick czuje się usprawiedliwiony, by pisać, że rasistowska – co sam przyznaje – uwaga byłego premiera Izraela Izaaka Shamira, że “Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki” nie jest całkowicie bezzasadna.

I jeszcze jeden zabieg Grossa, który przez wszystkich recenzentów ze wspomnianym tu Margolickiem na czele jest szczególnie podkreślany. Gdy pisze on o tych Polakach, którzy z narażeniem życia ratowali Żydów, a były ich tysiące, a nawet – jak starałem się to w innym miejscu udowodnić – dziesiątki tysięcy, to jedyne, co ma on na ich temat do powiedzenia, to to, że zarówno w czasie wojny, jak i po wojnie bali się oni przyznawać do tego, czego dokonali.

Owszem, były i takie przypadki. Zostało to opisane. Jednak równie wiele, o ile nie znacznie więcej, było przypadków, gdy całe wsie wiedziały o ukrywających się Żydach i solidarnie wspierały ukrywających. Po wojnie zaś nie można się było przyznawać nie tylko do ukrywania Żydów, ale także do walki z Niemcami, jeśli – jak przytłaczająca większość Polaków – walkę tę prowadziło się w formacjach potępianych przez nową komunistyczną władzę. Władysław Bartoszewski, więzień Auschwitz, działacz Rady Pomocy Żydom, którego nazwisko ani raz w książce Grossa nie pada, nie mógł o swych wojennych dokonaniach opowiedzieć nie dlatego, że bał się “Polaków”, tylko dlatego, że dziewięć powojennych lat spędził w komunistycznym więzieniu. Po wyjściu z więzienia rozpoczął pracę nad fundamentalnym dziełem “Ten jest z ojczyzny mojej”, dokumentującym pomoc, jaką Polacy świadczyli Żydom. O ile wiem, nikt z tysięcy wymienionych w tej pracy ludzi nie miał nic przeciw tej publikacji.

Zasadniczym tematem książki Grossa jest antysemityzm powojenny. Co oczywiste, najwięcej miejsca w książce Grossa, a także w jej omówieniach, zajmuje zbrodnia w Kielcach. I znów zbrodnia ta bywa uogólniana jako przykład wydarzeń masowych, a także przedstawiana, jako “największy pogrom w czasach pokoju w całej Europie XX wieku”. Tutaj jednak znów musiałbym się spierać. Nie po to, by pogrom kielecki relatywizować czy usprawiedliwiać. Zbrodnia pozostaje zbrodnią. A ta była szczególnie odrażająca. Spierałbym się tylko o określenie “czasy pokoju”. Czy Polska roku 1946, okupowana przez obcą, wrogą armię, która dokonywała masowych aresztowań i deportacji, gdzie wciąż działała partyzantka i gdzie co dzień ginęli ludzie, żyła rzeczywiście w pokoju?

Jeśli jednak sporządza się na podstawie jakiegoś najbardziej nawet dramatycznego faktu nie tylko akt oskarżenia przeciw całemu narodowi, ale wydaje także publiczny wyrok, trzeba wziąć pod uwagę okoliczności łagodzące.

Faktem pozostaje – i Gross obficie to dokumentuje – że w powojennej Polsce, która była wielkim cmentarzyskiem zgładzonych w holocauście Żydów, odrodziły się, i to w wyjątkowo brutalnej formie, postawy i zachowania antysemickie, nie były to jednak postawy jedyne. Dla wielu, dla bardzo wielu Polaków stosunek dużej części społeczeństwa polskiego wobec ocalałych z zagłady Żydów był powodem do wstydu. I prowokował do sprzeciwu. Jan Tomasz Gross, w przeciwieństwie do recenzentów, zauważa te postawy. Poświęca im nawet cały rozdział zatytułowany “Oślepieni przez społeczny dystans”. W rozdziale tym pisze o reakcjach na pogrom kielecki w kręgach intelektualnych. Osobiście mam tylko pretensję, że milczeniem pominął głosy środowisk katolickich związanych z krakowskim “Tygodnikiem Powszechnym”. I właśnie te postawy, które Gross dość lekceważąco zbywa jako głos oderwanych od społeczeństwa elit, w ostatecznym rachunku okazały się najważniejsze.

To w tych środowiskach narodzi się później sprzeciw wobec rozpętanej przez komunistyczne władze antysemickiej nagonki w 1968 roku. To w tych środowiskach, gdy cenzura już nieco zelżała, przetoczyła się jakże ważna dyskusja o postawach Polaków w czasie wojny, rozpoczęta głośnym tekstem Jana Błońskiego “Biedni Polacy patrzą na getto”. I wreszcie, gdy Polska najpierw na krótko po solidarnościowym zrywie w 1980 roku, a potem na trwałe po roku 1989 roku odzyskała wolność, te same środowiska – czy ściślej ludzie wychowani w kręgu wartości, które te środowiska promowały – byli zdolni do krytycznego spojrzenia na własną historię i jednoznacznego potępienia wszelkich postaw czy zachowań antysemickich. Wolna Polska odrodziła się jako kraj, w którym antysemityzm jest jednoznacznie i zdecydowanie potępiany.

I tutaj znów odwołać się trzeba do przykładu amerykańskiego. To nie zwolennicy Ku-Klux-Klanu, lecz intelektualne elity Ameryki wygrały wielką bitwę o rasowe równouprawnienie. I choć nikt nie może z czystym sumieniem powiedzieć, że w USA nie ma rasistów, nikt uczciwy nie określi Ameryki jako kraju rasistowskiego.

Podobnie jest w Polsce. Są w niej antysemici i są, niestety, wciąż w zbyt wielkiej liczbie. Ale określenie Polski jako kraju antysemickiego, jak czyni to David Margolick, to oszczerstwo.
Pisząc o zbrodni kieleckiej sprzed 60 lat, nie dodaje, że dziś przy ulicy Planty, gdzie zbrodnia ta się dokonała, stoi okazały pomnik upamiętniający jej ofiary. Że w czasie jego odsłonięcia prezydent Polski skierował słowa jednoznacznego potępienia nie tylko wobec sprawców tamtych zbrodni, ale wobec wszystkich, którzy nadal żywią antysemickie uprzedzenia. Podobnie przed pięciu laty wystąpił poprzedni prezydent w Jedwabnem. Nie są to bowiem w dzisiejszej Polsce symbole ani przemilczane, ani zapomniane.

Margolick pisze o chuligańskiej zaczepce wobec naczelnego rabina Polski Michaela Schudricha. Zapomina jednak dodać, że następnego dnia rabin został przyjęty przez prezydenta Rzeczypospolitej, który zapewnił go, że tego rodzaju zachowania będą z całą surowością ścigane. Nie były to puste słowa. Sprawca od kilku tygodni znajduje się w areszcie i czeka go sąd.

Wreszcie sprawa szczególnie przykra. Ogromne zainteresowanie, zwłaszcza wśród młodzieży, kulturą żydowską, naszą wspólną historią David Margolick określa obraźliwie jako “nekronostalgię”. Czy takiego samego określenia użyłby wobec zainteresowania kulturą i dziejami rdzennych mieszkańców Ameryki?

To zainteresowanie to absolutny fenomen w całej Europie. Fenomen znaczący. To dzięki temu zainteresowaniu właśnie rosną, zwłaszcza wśród młodych ludzi, szeregi tych, którzy nie tylko biernie potępiają antysemityzm i wszelkie postawy ksenofobii czy nietolerancji. To w środowisku bywalców krakowskiego Festiwalu Kultury Żydowskiej, a także wielu innych podobnych imprez, jak Festiwal Czterech Kultur w Łodzi, Dni Żydowskie na Uniwersytecie Warszawskim i wiele, wiele innych, zrodziły się takie inicjatywy, jak fundacja Forum Dialogu między Narodami, organizacja Nigdy Więcej, fundacja Otwarta Rzeczpospolita. I właśnie te środowiska i te postawy stanowią nie tylko model, ale i wzorzec zachowań i postaw w dzisiejszej Polsce. I jestem głęboko przekonany, że właśnie te postawy i ten model zwycięży. Niestety, w niełatwej często walce o serca i umysły Polaków takie teksty, jakie ukazały się na marginesie książki Jana Tomasza Grossa, nie pomagają.

Tekst ukazał się w nowojorskim ”Nowym Dzienniku”, nr 9744 z 29-30 lipca 2006 r.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Miskocie - znakomity przykład...

...jak można spokojnie zrecenzować zjawisko delikatne, kontrowersyjne, budzące skrajne oceny. Myślę że zamieściłeś je nie tylko po to, by nam coś dało…


Drogi Miskocie

A jakie były reakcje na ten tekst?

Pozdrawiam


No właśnie...

...sam jestem ciekaw, bo dopiero jutro książkę nabędę, ale kiedy zmogę – to nie wiem, bo rzecz gruba i średnio rozrywkowa…


@ JOTESZ

Alez oczywiście – zamieszczając ten tekst kierowałem się również swoim zawstydzeniem faktem, że nie potrafię tak rzeczowo i spokojnie, a jednocześnie stanowczo i bezkompromisowo opisać swoich odczuć dot. debaty nad “Strachem”.

Jednak nie zmienia to faktu, że ten recenzująco-polemiczny tekst M. Kozłowskiego został napisany po wydaniu książki w USA w 2006 roku, A NIE TERAZ, w czasie tej burzy wokół Grossa. Pozwala to z dystansu przyjrzeć się “Strachowi” i jednak, pomimo wszystko, znaleźć WSPÓLNE podłoże krytyki książki Grossa.

W każdym razie – dedykuję to wszystkim zdziwionym dzisiejszą emocjonalną krytyką “Strachu” – zastanówcie się proszę, jak to możliwe, że zarzuty obecne, gorące, czasem przesadzone pokrywają się z zarzutami, które postawił w swoim tekście publicysta mający dużo większy dystans do polskiej rzeczywistości (z NY) od nas, tu mieszkających?

Ja osobiście nie mam pretensji do Grossa – i zapewne większość jego krytyków również! – o to, że pokazuje przykłądy czystego SKURWYSYŃSTWA wśród Polaków w czasie i PO wojnie. Przecież nikt zdrowy na umyśle nie będzie bronił tezy, że ówcześni Polacy byli aniołami/ofiarami!!!

Tu chodzi o cynicznie jednostronne i uogólniające przedstawianie Polaków i wpisywanie ich w model czystego, genetycznego antysemity.

Pzdr.


@ LORENZO

Nie mam, szczerze mówiąc, pojęcia – tekst dość przypadkowo znalazłem w sieci i mając nadzieję, że może inni też będą chcieli go przeczytać – zamieściłem go w TXT i w S24.

Pzdr.


Subskrybuj zawartość