Niespodzianka (takich jak ta to ja nie lubię)

Oto kolejny już raz w swoim pełnym nieoczekiwanych zwrotów akcji życiu zmierzyć mi się przyszło z egzaminem z filozofii. Personifikuję egzamin ten, a raczej jego ogólną ideę – gwoli uściślenia można by rzec , gdyż prześladuje mnie on z wytrwałością iście hiobową.

Pierwsze starcie z tym gentlemanem miałam w wieku młodzieńczym; wyszłam z niego zwycięsko. Wszystko udokumentowane, podpisane, zatwierdzone, przypieczętowane: 5,0. I chciałbyś, człowiecze, myśleć, że to już koniec, że nic takiego więcej cię nie spotka, ale niestety… Nadzieja matką głupich – mówią i poniekąd racje mają.
Przeszukawszy mieszkanie całe trzy razy, a potem piwnicę i strych po dwa razy, popadłam w otchłań rozpaczy czarnej i bezdennej, nie znalazłam bowiem mojego udokumentowanego, podpisanego, zatwierdzonego i przypieczętowanego 5,0.

W zamian odkurzyłam więc moją trzytomową i nieco zdezaktualizowaną Historię Filozofii i waham się, czy cokolwiek mi ona pomoże. Bo skoro zmysły nasze omylne są i złudne, to jak wierzyć mam, że to, co ja w niej przeczytać mogę, jest tam rzeczywiście napisane, ba!, jak wierzyć mam, że ta książka w ogóle istnieje. Wiem, że istnieje pojęcie książki w moim duchu rozumnym. Ale z tej wiedzy powstaje paradoks nie do przeskoczenia: jak bowiem mam czerpać wiedzę, wzbogacać ducha swojego, z czegoś co tylko w nim istnieje?

A może czekać należy na illuminację jakąś czy inne objawienie, które jako jedyne dać mi może wiedzę pełną i prawdziwą, bo pochodzącą ze źródła od zmysłów omylnych niezależnego. Cóż jednak począć, jeśli takie poznanie – jedynie słuszne i prawdziwe – nie istnieje wcale, a wszystko zależne jest od nie tylko już zmysłów niegodnych zaufania, a również od zsubiektywizowanego punktu widzenia.

Balansujemy wtedy na bardzo cienkiej granicy, za którą relatywizm mroczny i nieprzebyty ma swoje rubieże. A jak już raz tę granicę przekroczysz, biada ci, biada. Zwątpienie i niedowierzanie, brak zaufania do zmysłów własnych i osądów schwyci cię i już nie opuści póki śmierć Was nie rozłączy. Wszystkie opoki życia twego, fundamenty, na których budowałeś przyszłość staną się nagle chwiejne i niepewne. Nie znajdziesz w nich już tego oparcia, które niegdyś ci dawały.

Wystrzegając się tedy takiej ewentualności, zaakceptujesz empiryzm jako sposób zdobywania wiadomości o otaczającym cię świecie i co dalej? Na cóż przydatna wiedza w czystej postaci? Trzeba ją będzie przeanalizować, usystematyzować, połączyć w jakąś spójną całość. Potem zakomunikować światu owoce tej pracy, narażając się przy tym na kompromitację, śmieszność. I wszystko idzie w kanał.

W zaistniałej sytuacji z całego serca opowiadam się za teorią illuminacji, pełna nadziei i wiary, że dostąpię jej (illuminacji, nie wiary czy nadziei) przed szanowną komisją, kiedy czas przyjdzie, abym podzieliła się ze światem zewnętrznym już niestety nie moją teorią poznania, a jego przedmiotem.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Hm, egzamin z filozofii,

zdawałem na I roku studiów, chyba nawet 4,5 miałem, acz zasługiwałem na pińć, no:)
A miałem zdawać kiedyś jeszczo raz, ale zrezygnowałem i jakoś nie żałuję.
Acz pewnie kiedyś zacznę, no:)

pzdr

P.S. A ta 3-tomówka (wow, to brzmi jak trójpolówka) to pewnie autorstwa Tatarkiewicza, co?


P.P.S. Fajne motto po prawej,

ale w oryginale brzmi lepiej, no:)

“ein Teil von jener Kraft, die stets das Böse will und. stets das Gute schafft”

pzdr


Grzesiu,

zgadza się, Tatarkiewicz…
A co do mojego niemieckiego, to podobnie jest jak z filozofią – im wiecej się uczę, tym mniej wiem… (a nad niemieckim 12 lat strawiłam).
Muszę się jednak zgodzić, że wszystko w oryginale brzmi lepiej.

Pozdrawiam,


Subskrybuj zawartość