Po co są media? (3)

Czwarta władza jaką sprawują media w polskim systemie społecznym, gospodarczym, politycznym i każdym innym ma się doskonale. To świetne samopoczucie wynika przede wszystkim z kolosalnych pieniędzy i wpływów zainwestowanych w przekazywanie pożądanych informacji. Rynek informacji medialnych, jak każdy inny regulowany jest przepisami, ustawami, zasadami i pojęciami którymi posługuje się on w celu osiągnięcia największych efektów. Po to aby je osiągać trzeba najpierw zainwestować w redakcje, lokale, drukarnie, reklamę i w kolportaż. Wszystko to są sumy, na które stać tylko małą grupę najbardziej wpływowych ludzi w państwie. I to jest pierwsze sito informacyjne, prawdopodobnie najważniejsze. Ci, którzy spełniają te kryteria docierają ze swoją informacją do każdego domu, nie mówiąc już nawet o tym, że znaczącą część swojej produkcji rozdają za darmo. Za masową informacją idą pisma, programy i audycje tzw. ambitne, o wysokim poziomie kultury, wiedzy i refleksji, z których korzysta wąska grupa zainteresowanych mająca marginalny wpływ na rzeczywistość. Ta część mediów utrzymywana z różnego rodzaju dotacji, sponsorów i okazyjnych reklam po prostu wegetuje. Wszystkie te uwagi dotyczą zarówno drukowanej prasy codziennej, tygodniowej, a nawet miesięczników i kwartalników. To samo odnosi się do wszystkich programów Radia i Telewizji, a nawet portali internetowych.

W mętnej wodzie
Obowiązujące prawo prasowe jest jednym z najstarszych reliktów PRL funkcjonujących w nowej rzeczywistości RP. Wiadomo, że w czasie kiedy było ono uchwalane w 1984 roku pod wodzą i władzą KC PZPR miało ono służyć jej interesom, jej celom i jej metodom sprawowania władzy, której media były ważną częścią składową. Po 1989 roku ustawa ta została bardzo pobieżnie znowelizowana przede wszystkim w zakresie likwidacji cenzury, która wobec rynkowych wymagań, była już całkowicie niepotrzebna. Pozostałe cele były również przydatne w nowych czasach, nowym partiom, nowym władzom. Dowód na to niezbity zachował się w postaci art. 2 tejże ustawy, który mówi: „Organy państwowe zgodnie z Konstytucją Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej….” i nic nikomu nie przeszkadza, że poprzedzający artykuł stanowi: „Prasa, zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej….” Po prostu prawo to charakteryzuje dwuwładza i dwutorowość, którą najlepiej ujął były Prezydent RP: „jestem za, a nawet przeciw”. Takie postawienie sprawy jakoś nie przeszkadza, tak skrupulatnemu w innych sprawach Trybunałowi Konstytucyjnemu, sądom i politykom. W takich układach i zapisach każdy może osiągnąć to, co zapragnie, byle tylko miał odpowiednią siłę przebicia politycznego, finansowego i każdego innego. Prawo prasowe jest tak skonstruowane, że każdego można oskarżyć za cokolwiek i każdego można usprawiedliwić i zwolnić z odpowiedzialności za oczywiste przestępstwa prasowe. Co tam prawo, takie siakie, czy owakie, jeżeli ktoś możnym, silnym i zasobnym nadepnie na odcisk to nic się nie liczy, trąbi się na cały świat rzeczy zmyślone, prawdopodobne i nieprawdopodobne, byle zniszczyć niewygodnego nadawcę. Nikt tego nie kontroluje, nikt się tym nie zajmuje, a jeśli już, to jakoś tak cicho, nieśmiało i w marginalnych mediach. Od wielu lat dziennikarze, publicyści i wydawcy proszą, proponują i nalegają o uchwalenie nowego prawa prasowego, na co pada odpowiedź, że Sejm RP nie ma czasu, aby w starym prawie wykreślić jego zależność od Konstytucji PRL, a co mówić dopiero o nowym prawie. To wręcz niemożliwe. Odnoszę wrażenie, że ta niemożliwość jest tyko na pokaz, a tak naprawdę to prawo prasowe z czasów PRL jest bardzo wygodne dla grubych ryb naszej polityki i gospodarki, które na ogół uwielbiają pływać w mętnej wodzie.

Głową w mur
Wiadomo, że „głową muru nie przebijesz”, a na dodatek od tego boli głowa. Nie mniej sam upór niektórych środowisk dziennikarskich w tej sprawie zasługuje na uwagę. Dotyczy to przede wszystkim Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (SDP). Chlubne chwile SDP, to udział w przemianach październikowych 1956 roku oraz w walce o demokratyzację państwa w latach 1980 – 1981. Nic więc dziwnego, że w stanie wojennym organizacja ta została rozwiązana, a jej wcale nie mały majątek został przekazany Stowarzyszeniu Dziennikarzy PRL, a obecnie RP, która lepiej wiedziała kto wygra, a mniej przejmowała się mało praktycznymi ideałami. Kombatancki charakter SDP przypomina różne stowarzyszenia pokrzywdzonych w stanie wojennym, którymi nikt się nie przejmuje. Można nawet zauważyć, że utrzymywanie z nimi jakichś kontaktów, porozumień, a już nie daj Boże uwzględnianie ich postulatów, uważane jest zarówno przez lewicę, jak i prawicę za ekstremalne, kompromitujące i nie nadające się do rozważania w gronie nowych pojęć dotyczących „tolerancji”, „poprawności politycznej”, „wybaczania” i „europejskich standardów”. Jak wynika z dyskusji przeprowadzonej w Centrum Prasowym FOKSAL w Warszawie, to opracowywany jest już 17 projekt prawa prasowego! Nie można narzekać, że nic się nie robi. Te 17 projektów ktoś musiał opracować, uzasadnić, nie mówiąc już o tym, że wszystko to nie dzieje się całkiem za darmo. Ta „nadprodukcja” projektów nowego prawa prasowego wskazuje, że chyba chodzi o to, aby „króliczka nie złapać” i wobec niedoskonałych propozycji, ano nic innego nie można zrobić, jak tylko pozostawić stare prawo prasowe w spokoju. I o to tu chyba chodzi.

Nowe prawo prasowe
Ostatnio prezentowana wersja tego prawa ma być syntezą rozwiązań francuskich i germańskich. Wszak jesteśmy w Europie, a te kraje nadają ton wszystkim procesom integracyjnym. Niezależnie jednak od integracji trzeba zauważyć, że Polska ma też swoją kulturę, tradycję i swój pogląd na media, który wypracowany został w czasie przynajmniej ostatnich dwustu lat. Czy nie warto, zatem skorzystać z własnych doświadczeń? Jeżeli jednak brać obce wzory, to czy nie warto sięgnąć do doświadczeń krajów anglosaskich bliższych nam kulturowo i cywilizacyjnie? Osobiście jestem za tym ostatnim rozwiązaniem. Dlatego uważam, że polskie prawo prasowe winno być krótkie zawierać przepisy regulujące porządek w świecie mediów. Gwarancje dla tytułów, kary dla kłamstw, obelg i tzw. mijania się z prawdą. Ochronę oryginalnych tekstów, poszanowania godności autorów i Czytelników. To w skrócie winno wystarczyć. Wszelkie zakazy jak np. krytykowania wyroków sądowych, definicje dziennikarza, określanie kwalifikacji zawodowych poprzez dyplom uznanej uczelni uważam za całkowicie zbędne. Przedstawione tu założenia wynikają z poszanowania umiejętności posługiwania się „sztuką słowa mówionego i pisanego”. Sztuka ta jest związana z zamiłowaniem i talentem autora, czego żadna najwyższa nawet uczelnia nie może nikogo nauczyć. Ze „sztuką słowa” jest trochę jak z poezją, malarstwem, czy też literaturą. Czy może być licencjonowany poeta, pisarz, czy malarz? Czy sławny Nikifor miał jakieś licencje? Podobnie jest i z dziennikarzami. Każdy może pisać, co uzna za stosowne. Tylko, czy każdego autora będą czytać tłumy ludzi żądnych ciekawej wiedzy, interesującego spojrzenia i lekkiego pióra. Tego nie da im żadne prawo, żadne zagraniczne naśladownictwo i żadne ograniczenie. Postuluję zatem aby nowe prawo prasowe spełniało przynajmniej elementarne wymagania medyczne: „po pierwsze nie szkodzić”.

Ukryta dyktatura
Formalne ograniczenie dostępu do publikowania w mediach swoich uwag, propozycji, analiz i rozważań przy pomocy nowego prawa prasowego będzie źle służyć polskiej demokracji i prędzej, czy później skończy się powszechnym wołaniem, że „media kłamią”. Każde ograniczenie wolności słowa służy dyktaturze. To, że tym razem może być to tylko bardziej ukryta dyktatura demokratyczna jest mało pocieszające. Wszak demokracja nie jest absolutem i też ma swoje wady oraz niedoskonałości, o których warto wiedzieć, które warto eliminować z życia publicznego. Jak mawiał o dziennikarzach wielki polski prakseolog i filozof Tadeusz Kotarbiński w cytowanej w poprzednim odcinku fraszce, doradzać może każdy, dziennikarz i publicysta bez żadnych ograniczeń i nich tak to już zostanie. Niech giętki język wyrazi wszystkie te postulaty w krótkiej, zwięzłej i zrozumiałej formie nowego prawa prasowego, które ma służyć ludziom, a nie żadnym koteriom oraz jawnym i ukrytym dyktaturom.

PRL i IIIRP
Jak wynika z zasad funkcjonowania mediów, ich zależności i poziomu niewiele się one zmieniły od czasów PRL. Owszem są inne tytuły, portale strony internetowe, formatki, winiety, a nawet inni właściciele i autorzy tekstów, a treść jakby ta sama. No może nie całkiem, dziś pisze co innego, w inny sposób i dla całkiem innych czytelników, lecz jednak nie chodzi tu o dosłowną treść lecz o metodę podawania informacji, wśród których ta ma największe powodzenie, która jest najmniej istotna. Krótko mówiąc obecne media podobnie jak za tamtych czasów swoich czytelników traktują jak najoględniej mówiąc pozbawionych rozumu. To, że kontynuacja tego stanu została formalnie podkreślona w obowiązującym aktualnie prawie jest nie tyle skandalem, ile ustawowym potwierdzeniem korzeni i ciągłości z tym wszystkim czym były media w czasach PRL.
Adam Maksymowicz

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Adamie

bardzo ciekawie. Pozwolę sobie później tu jeszcze zajrzeć. Może coś od siebie dodam
Miłego dnia :)


Panie Marku,

Zapraszam


Panie Adamie,

ten Art. 2 jest znakomity. Przecież na jego podstawie (jako że Konstytucji PRL już nie ma) można byłoby wywodzić, że “organy państwowe” są zwolnione ze “stwarzania prasie warunków niezbędnych do wykonywania jej funkcji i zadań”, czytaj: Państwo nasze może czuć się zwolnione z dbania o wolność słowa! Albo jeszcze gorzej, biorąc to dosłownie należy uznać, że organy państwowe powinny poniewierać wolność słowa jak za czasów PRL i to z ustawowego nakazu. Co na to Krajowa Rada od radia, fonii i telewizji? Albo dowolne, podobnie niepotrzebne ciało? Kapitalne :)


Panowie

na spotkaniu w Domu Dziennikarza z jednym z prawników, którzy WTEDY tworzyli Prawo prasowe, ten – bez jednego nawet zająknięcia wychwalał, w niebogłosy, Adama Michnika(nie znam człowieka?), zapewniał że to najlepsze prawo.
To prawo jest tak kulawe jak kulawą jest Konstytucja

Kwiecień jest pozwalam sobie troszkę popleść :)
Uprzejmie Panów pozdrawiam


Kulawe prawo

Wyrozumiałość dla “kulawego prawa” jest jakby teoretyczna. Proszę jednak o zwrócenie uwagi, ze na podstawie tego “kulawego” prawa sąd wydaje wyroki. Nie są to na szczęście w sensie dosłownym wyroki śmierci, ale w sensie medialnym akurat takimi moga być. Kto za to odpowiada, a no nikt, bo wici, rozumici, tak to jakoś nam się ten PRL pomieszał z tą RP i nikt tego tak na serio nawet nie chce rozplatać, no wici, rozumici, tak to już musi być. No bo wici, rozumici my z tego mamy korzyści, kraj ma korzyści, Europa i świat ma korzyści, więć tak naprawdę, po co to zmieniać, niech tak może zostanie już na zawsze.


Panie Adamie!

Jak zwykle ciekawy tekst. Mam tylko pewną uwagę. Kraje anglosaskie nie są nam bliższe kulturowo. Smiem twierdzić, że Wielka Brytania leży bliżej Stanów Zjednoczonych Ameryki, niż Europy. Ponadto, systemy: amerykański i brytyjski różnią się, a oba oddalają się od wzorca XIX wiecznej ameryki, gdzie była pełna wolność słowa.

Zgadzam się, że nie urzędnik powinien decydować, kto może pisać, a kto nie. Niemniej resztę proponuję wymyślić (lub ściągnąć od kogoś dobrego), a nie ślepo naśladować czyjekolwiek wzorce.

pozdrawiam


Panie Jerzy

Dziekuję za uwagi. Jestem tego samego zdania, może niewyraźnie to napisałem.
Pozdrawiam serdecznie


Subskrybuj zawartość