Pasztet

Jak mnie co najdzie, to musi być.
Choćby nie wiem co.

A jesienią to, albo pasztet, albo bigos?

Wczoraj wracając z roboty wpadłem do supermarkietu i me wzięło właśnie.
Na pasztet.

No i zacząłem latać pomiędzy regałami.
Bo mam swój przepis na pasztet.

Jego zaletą jest brak proporcji.

Robię z tego co akurat mam lub znajdę.
Jedno jest ważne, jak mama & babcia tłomaczyły, ma być mazisty.
No i wedle mnie dobrze przyprawiony, lekko pikantny.

Co znalazłem?

Korpus z gęsi, wielki.
I niech mi kto tu obrzydzenia nie zgłasza. Pełen okrawków mięsa i to co najważniejsze skóry, tłuszczu i kleików na kostkach. Biorę.
Do tego skrzydło z kaczki. Niedrogo.
Acha…. będzie pasztet ptasi.

No ale pasztet, tak jak bigos ma mieć dużo składników. I żeby nie było, to nie muszą być drogie produkty.

Ostatnio doskonały pasztet jadłem w Europejskim, naprawdę polecam, i wcale nie dlatego, że to nie ja płaciłem, tylko dobry kolega. Tak mi się przypomniało, bo razem w dupę na giełdzie zbieraliśmy i zarabialiśmy a teraz chyba znowu coś dobrego zrobimy?. Zuzamen.

Dopadłem kawał wątroby wołowej, serce wieprzowe ( w podrobach sama dobroć się mieści ), skrzydło z indyka, podgardle wieprzowe i porządny kawał łopatki ze skórą. Tak, tak drogie panie, tłuste ma być a skóra mazistość buduje.
No i kawałek pręgi wołowej, coby różnorodność była. I bez zwracania uwagi na stosunki.
Wagowe.
I wszystko z kostkami, hyc do gara.
Bo kostki śpik mają, czyli moc.
Z żelaza idącą.

I to się parkotać zaczęło.
I co jeszcze z lodówki wygarnąłem?
Acha, żołądki kurzęcie, szyja z indyka, na których żur warzyłem.
Do gara z nimi.
Niech się toto duśda na małym gazie.

Obierając jarzyny, TOK FM se słuchałem. Czyli Majora i Azraela.
Strasznie mądrze gadali, aż się przestraszyłem ale mi przeszło.
Czym od Żakowskiego & Lisa & Lizuta, królewiąt tej stacji się różnili?
Chyba tym, że ich do kąta zepchnęli.
Lekko i z łaski do głosu dopuszczając i wpół zdania przerywając.

Na jarzynach i przyprawach się skupiłem, boć na plewach pasztetu zrobić się nie da.
Por, porządny plaster selera i marchwi, trochę pietruszki, kilka ząbków czosnku.

Pan tu jarzyny skrobiesz a rynek gore, donosił Blokser dramatycznie.
Doprawdy?
Poczekamy, zobaczymy. Fakt jest nerwowo. No ale czy ja jestem Magia, coby się na rzeczywistość obrażać?
Toć ja weteran, wszystkie giełdowe bańki & dołki przeżyłem.

Ale wracajmy.

Już tam wszystko w garnku było, dusząc się, kiedy przypomniałem sobie, że jajek nie ma.
A bez nich ani rusz.
No tośmy z Ciapkiem chyżo pobiegli.
Wszak pogoda piękna, to i przyjemność była.
Nawet w naszym wieku, nieco już schyłkowym.

Tak na pół godziny przed końcem duśdania mięsa, poszły do gara ziela angielskie, listki bobkowe, pieprzu słuszna garść, sól morska, grzyby suszone, jedna cała gałka muszkatołowa.
Teściowa mnie używać gałki nauczyła, zawsze powtarzając – widziały gały co brały.
Przegoniłem ten obraz sprzed oczu i rozmażywszy się, pomyślałem, że jak już TXT w słoninkę obrośnie, to wartałoby mięsa w winie udusić?
Echh…

No i tym razem rodzynki dorzuciłem coby na bogato było i kilkanaście jagód polskiego, kwaśnego winogrona.
Nie miałem owoców spod nalewki, wiśni szczególnie, te zmiksowane, dodane do pasztetu doskonały jemu aromat dodają.
Potem odcedziłem farsz od rosołu, jak już mięso rozpadać się zaczynało.

Wszystko stygło. Ciapek i Szarik prężyli grzbiety. Ja goniłem towarzycho – precz.

No i żem do odcedzonego wywaru suche chleby i bułki powrzucał, coby go wypiły.

No i się zaczęło.
Bo pasztet, to kupa brudnych garów jest, misek, brytfanek, łyżek i szpachelek.

Po obraniu z kostek – mielenie. I dodałem w trakcie onego mielenia ziół prowansalskich, majeranku, oregano, tymianku, pieprzu i soli.
Do smaku.
I jeszcze jedną gałkę starłem na tarce.

I jak już się wszystko przemieliło ze trzy razy zapomniałem dodać, żem wątróbkę z cebulą zesmażył na smalcu i tez zmielił to do gara razem trafiło.
I jedno jajco, drugie, trzecie i białka z czwartego i piątego.
Bo żółtka z tych dwóch to do tatara poszły. W naszej, kozackiej rodzinie dzieci surowe mięso od malenkości nauczone są jeść.
Tatar dla Kozaka to pierwsza zakuska jest i niech tak pozostanie, choćby dla zdrowotności.
I jedzą.

No i w tę masę noże miksera się zagłębiły mieszając oraz mój palec co i raz, to dla popróbowania.
Sól, pieprz i zioła doszły.

Brytfanki już natłuszczone ino bułki tartej nie znalazłem.
Ot, żona szafki wyczyściła ze skarbów odkładanych, bo mole się wyroiły.

No tom blachy ziołami posypał.

I to co lubię, na dno pierwsze pecyny masy kładąc, to małe pieczarki utknąłem, soląc je i topiąc w farszu.
Upieką się w całości i smak swój oddadzą i a swoistego, pasztetowego nabiorą.
A do głębszej rynienki mały kubeczek jogurtu dolałem, wchłonięty zostanie, białe smugi zostawiwszy.

No i jeszcze wierzch umaczaną w wodzie łyżką wygładziłem.
Zielem obficie posypałem i do pieca poszłooo…

Jak w sam raz kipieć zaczął, bańki wierzchem puszczając, kiedy nasi druga bramkę Pepikom wrzucili.

Zapach zwycięstwa po domu już się niósł.

A ja sem pomyślał, że jutro znowu jakiś Niesiołowski z jakimś Kurskim wyzywać się w radiu będą.
O poranku.
I żaden się nie zająknie, że Geremek im obu gównianą konstytucję pozostawił w spadku.
Cepom. I ich watahom.

Tylko co mnie to obchodzi?
Ja se swój pasztet będę pojadał.
Z chrzanem.
Na zdrowie.
I matołków słuchać nie będę.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Igła

no proszę, same składniki notki z osobna – niedogotowane leciuchno

w pasztecie – jak znalazł :)

a co Ci z tym gadaniem?

ImHo major lepeiej (bardziej centrowo) gada niż pisze

skąd się to bierze?

papier wszystko przyjmie a …

no właśnie

pozdrawiam z poczuciem deja vu sprzed lat

prezes,traktor,redaktor


Maksie

Przecież to nie o to chodzi aby rywalizować z jakimś Lizutem na jego warunkach i w jego stacji.
To nie ten smak.


Panie Igło

Moje reakcje w czasie lektury są ostatecznym dowodem mojej hipokryzji.

Krzywiłam się niemiłosiernie na te składniki. Już nawet nie będę cytować... Brrrr…

Ale jak Pan już przez to przebrnął, czy też raczej ja przez to przebrnęłam, to zaczął do mnie dochodzić smakowity aromat…

Bardzo lubię pasztet, jak ktoś sam zrobi. Nie taki sklepowy tylko taki jak Pan opisał.

Szczyt hipokryzji: zapomnieć o składnikach, smakować całość.

Taki wniosek.

O.


Szanowna Gretchen

Wszystkie nowoczesne kobitki tak mają.
Więc kudy ta hipokryzja?


Panie Igło

Pan mnie nie prowokuje.

Ja źle znoszę generalizowanie mnie w jakąś grupę. Ja jestem za dostrzeganiem mojej niepowtarzalności i wyjątkowości.

:)

Dobry ten pasztet wyszedł?


Jutro nie, bo

wszyscy mecz będą przeżywać.

Jatki dopiero od poniedziałku.

Plus tego jest taki, że “Hellboy” w Polsacie w poniedziałek.

Aha, kulinarnie miało być.

To masz, klops jest dobry.

Human Bazooka


Hm, widzę, że

Igła w starej dobrej formie.
Swietny tekst, a pasztet pewnie świetny równie.
Chętnie bym się wprosił nań, znaczy lubię, dawniej nie lubiłem, ale od pewnego czasu lubię, a już taki robiony przez profesjonalistę pycha być musi.

A Major, Maxie, pisać umie, a że często przegina?
To przecież prowokacja często jest.


grześ

napisałem tylko że lepiej mówi :)

prezes,traktor,redaktor


No, no

Panie Igła takiego drugiego pasztetu to niczym igły w stogu siana długo by szukać :-)

ps.mam wrażenie,że czuję ten zapach (od klawiatury powiało?),smakowicie opisana
batalia kulinarna.


Subskrybuj zawartość