RSS - Czyli Doda+Vat, polemika której nie przeczytacie w Dzienniku..

z txtem E.Mistewicza w Magazynie Dziennika

Niestety nowa Redakcja zajęta jest sobą, czyli rozpędzaniem starej Redakcji.
————————————————————————————————————————————————————-

RSS, czyli Doda plus VAT

W czasach słusznie minionych, kiedy wychodziła tylko jedna gazeta – „Trybuna Ludu” każda konferencja prasowa władz zaczynała się pytaniem jej redaktora naczelnego, przypadkiem wybranego przez prowadzącego konferencję.

Dlaczego o tym wspominam? Ano, dlatego, że efektem 20 lat niepodległości oraz rozpanoszenia się tak zwanej wolności słowa jest dzisiejszy, dwubiegunowy podział świata, na anty-Pis i Pis. Reszta powoli staje się milczeniem lub w najlepszym przypadku godną litości egzotyką. Byłaby to jedyna zmiana wobec jawnej i jednorodnej przemocy medialnej fundowanej nam w czasach słusznie minionych?

Otwierając gazetę opiniotwórczą czy używając pilota, wystarczy poznać tytuł i nazwisko redaktora dopuszczającego nas do stołu swoich przemyśleń. Reszty czytać, oglądać czy słuchać nie warto. Każdemu nieco uważniejszemu użytkownikowi mediów w Polsce wystarczą tak skromne dane by domyślić się, co napiszą czy powiedzą nasze gwiazdy dziennikarstwa: Wildstein, Stasiński, Kurski, Żakowski, Terlikowski, Wanat et consortes. Wystarczy tytuł oraz autor i już wiadomo, jaka będzie puenta, pod jaką tezę zostaną dobrane fakty, aby na przykład Ziemkiewicz obraził swoich czytelników a nie tylko przeciwników. Bo rzecz w tym, że Polska przeistoczyła się w…

Polskę medialnego kibolstwa

Ten podtytuł oddaje to, co widzimy w kiosku, w telewizji, słuchamy w radio. Nie ma już dziennikarzy. Są medialni kibole używający słów jak bejsbolowych kijów oraz ich starannie dobrane załogi towarzyszące im w medialnym okładaniu się nawzajem obelgami, wyzwiskami i dętymi argumentami. Wszędzie. w telewizji, radio i prasie.

Niczego nowego nie napisał więc Eryk Mistewicz w swoim artykule „Milion dolarów za chwile uwagi” zamieszczonym w zeszłotygodniowym „Magazynie Dziennika”
Prawdziwą znajduję tezę Mistewicza, że za dostęp do informacji trzeba płacić natomiast nie mogę zaakceptować, jako wystarczające, rozwiązania zaproponowane przez Autora.

Tak, jak od zawsze dostęp do informacji był płatny, tak pozostało i teraz. Tak było w PRL-u. Była informacja dla wybranych, czyli uczestników władzy partyjnej i administracyjnej pod postacią Biuletynu Informacyjnego PAP. Dla ogółu Trybuna Ludu. Dla prowincji, jej odnogi regionalne a dla inteligencji pracującej (miast i wsi) – Życie Warszawy ( z ograniczonym nakładem ). Wszystko z całym asortymentem manipulacji, cedzenia informacji jedynie słusznych oraz ich właściwej interpretacji. Teraz zamieniło się tylko tyle, że każda „załoga” medialnie manipulującego ogółu ma swoje tytuły, radio i TV. Na skrzydłach tak urządzonego rynku idei sytuują się medialno – towarzysko – środowiskowe sekty w postaci wyznawców red.Michnika z jego Gazetą Wyborczą oraz o.Rydzyka z Radiem Maryja. Pomiędzy nimi mieszczą się pomniejsze załogi-ofiary jak np. wyznawcy Gazety Polskiej, Rzepy, TVN i kogo tam jeszcze.

Odbiorcy zadym wywoływanych przez wspomniane „załogi” i towarzyszący im kibole są płatnikami, bo kupują podsunięty im przekaz i ogląd otaczającego ich świata. Podzielili miedzy siebie rynek odbiorców. Tyle, że te spostrzeżenie nie wyczerpuje tematu.
Otóż oligarchiczny podział rynku medialnego dotyczy także wspomnianych już czołowych dziennikarzy. Ci toczą wojenki już nie tylko o odbiorcę. Wojna pierwotna rozgrywa się na poziomie dostępu do nadajników.

Stąd nieustająca karuzela programów publicystycznych, zdobywanych, odbijanych i traconych przez tych samych bojówkarzy – dziennikarzy u poszczególnych wydawców. Są też nagrody przyznawane przez środowiskowe bojówki swoim dzielnym żołnierzom. Popatrzmy z uwagą na rozkoszny duet Kitel & Marszałek. Na panią Paradowską, wypomadowanego Lisa i jego męczeńską żonę , faryzejskiego Żakowskiego czy niebywałego (…). z TVN-24-Kuźniara.
Albo nadwornego komentatora polityki zagranicznej TVN – posła Zaleskiego ( kto jest w tym przypadku ogonem a kto psem? ).
Dla mnie, to mniej lub bardziej udolni wykonawcy propagandowych zleceń, kreowani, co zabawne, na niezależnych komentatorów, czy jak w pierwszym przypadku asów dziennikarstwa śledczego.

Wildstein tu, jutro tam…

Eryk Misiewicz udaje, że tego nie widzi, przywołując efekt kuli śniegowej, spychając problem w kierunku jakości informacji, dyskretnie nie wartościując źródeł. Tymczasem jest to kwestia, właśnie, wartości oraz wiarygodności, ponieważ przekaz kształtują ciągle ci sami, faryzeusze rynku medialnego.
Ale ja potrafię wartościować. Za pomocą języka kibiców piłkarskich – kiboli nazwę to – ustawką czyli z góry umówioną bitką.
Otóż bojówkarze – dziennikarze (i biorący udział w tej grze-ustawce, politycy) naszych mediów świetnie sobie radzą w tak zorganizowanym świecie. Na tym mechanizmie poznali się też niespełnieni politycy (patrz – Rokita z idącym w dziesiątki tysięcy wynagrodzeniem i odprawą liczoną w setki tysięcy złotych za felieton będący tylko jego własną fanaberią). Obowiązuje zasada karuzeli. Wyrzucony przez jednego wydawcę dziennikarz-bojówkarz natychmiast pojawia się gdzie indziej a za nim wędrują jego kumple oraz wyznawcy.
Właśnie w ten sposób kręci się kula śniegowa pana Mistewicza, która w swoim pędzie zabiera ze sobą mniej uważnych albo niezbyt obeznanych z rzeczywistością odbiorców. Jedynie dzięki przypadkowi lub zbiegowi okoliczności, tacy odbiorcy mają szansę przekonać się, że ich guru-dziennikarz jest tylko interesownym manipulantem.
Patrz słynna czwórka komentatorów piątkowych w radiu TOK FM albo niezależny (ha,ha,ha) Wildstein ze swoją słynną listą agentów (jednakowo ujawniającą sprawców, jak ich ofiary), jednocześnie inkasujący wielosettysięczną odprawę od TVP, za co?
No właśnie, za co?
Za zdjęcie z ekranu serialu Czterej Pancerni i Pies? A w zamian co?
M jak miłość?
Czy tak?

Dziennikarstwo wraca do korzeni?

Ale jakich, i gdzie, że podchwytliwie spytam Eryka Mistewicza?
Aktywna, z którą wielu wiązało nadzieję, od kilku lat, blogosfera podzieliła się, wypisz wymaluj, wedle wyżej opisanej metody na kibolskie załogi wyznawców jedynie słusznej linii. Często jest zorganizowana wokół ludzi-interesów w sposób widoczny sponsorowanych. Nie wiem czy fakt, że większość publikujących w niej ludzi robi to za darmo i zgodnie ze swymi żywymi przekonaniami stanowi dostateczny atut? Czy naiwność jest wartością dodaną?
W blogosferze pojawiły się nawet załogi przyznające certyfikat przynależności narodowościowej. Decydujące, kto jest, a kto przestał być Polakiem, patriotą. Przypisujące sobie certyfikaty na dobro i zło. Postęp i zaścianek. Moher i europejskość. Bez rozróżnienia, bez argumentów. Wieszające sobie na blogu niemiecką flagę z podpisem – jestem przyjacielem Niemiec. Albo z nami albo wróg!
Do tego dochodzi ciągnące się za tymi załogami kibolstwo potocznie zwane oneciarzami (od Onet.pl) lub psychiatrykiem (od Salon24), zaśmiecające swoim bełkotem każdą sensowną wypowiedź i zniechęcającą autorów dobrych, społecznie pożytecznych wpisów chamstwem, głupotą czy agresją.
Ci ostatni atakują głównie autorów, którzy uwierzyli w tzw. dziennikarstwo obywatelskie.
Tak, pojawili się tacy w necie – historycy, prawnicy, geologowie, nauczyciele etc.., etc.
Najpierw jako komentatorzy a potem jako autorzy własnych wpisów.
Napotkali na dwie bariery.

Jedną jest doktryna Ziemkiewicza – Nie schodzę pod kreskę! W takim rozumieniu, że pożal się Boże, każdy, nawet najgłupszy kabotyn-dziennikarz nie wchodzi w dyskurs z komentatorami dokonującymi wpisów w jego netowym blogu. Nie tylko ze zwykłymi durniami, ale także z innymi polemistami, nawet jeżeli dysponują oni wiedzą i argumentacją przerastającą kabotyna-dziennikarza, autora wpisu.

Drugą przeszkodą stały się wymogi środowiskowe. Otóż jeżeli znawca tematu, np. prawnik czy historyk pisze pod swoim nazwiskiem, naraża się na oskarżenie, że darmowo dzieli się swoją wiedzą. Jeżeli wyraża we wpisie swoje opinie lub sympatie polityczne, tym gorzej dla niego (patrz jedynie słuszny podział świata na Pis i anty-Pis) czyli ostracyzm. Jeżeli, natomiast pisze pod nickiem, to tym gorzej. Jest zdrajcą, który niegodnie się ukrywa i działa podstępnie wbrew interesom swojej korporacji.
Dochodzi też trzeci argument. Otóż, jeżeli ktoś czerpie dochody, żyje ze swojej wiedzy, to w imię czego miałby się dzielić nią z ogółem, za darmo? W ten sposób nie tylko ucina się dyskurs publiczny, ale wręcz nie pozwala się go wywołać. Bo ten ma istnieć tylko i wyłącznie np. w należącej do koncernów prasie, publikującej płatnych dziennikarzy – bojówkarzy oraz działa na zasadach ustawki.
Tak zamyka się koło.

Narzędzia..

Tak, tak panie Eryku, pan masz gotowe rozwiązania wyżej opisanych problemów medialnych. Tak, Panie Eryku, pan masz nawet swój język opisu zjawiska. Te agendy, narracje. Tyle, że ja też go mam. Tylko inny.
Niestety ten pański język, ta narracja nie rozwiązuje nijak problemu zaśmiecenia umysłu przeciętnego Kowalskiego. Co więcej sprowadzając go do jednozdaniowego hasła, degeneruje go do poziomu panienki-reporterki z TVN24. Czyli do badziewia.
Pan polecasz Twittera?
Przyjrzyjmy się Twitterowi.
Pan piszesz dobieramy ludzi, dostarczycieli informacji (w Twitterze), co do których mamy zaufanie. Przyjmijmy (dodam) nawet mniejsze niż większe (zaufanie). Błąd.
Wśród moich followers – wybrańców większość stanowią ludzie mediów lub polityki. Piszący pod własnym nazwiskiem lub nickiem.
I co?
Ano – nic.
Te same podziały, gorzej, ta sama, płytka głupota.
Ta sama głupota, którą to metodą, media prowokują/ustawiają głupotę polityków i odwrotnie. Tak ręka rękę myje.

Jakaś pożal się Boże posłanka tygodniami wysyła informacje, jaka jest pogoda nad morzem, kiedy spaceruje po molo albo jak sprytnie dostrzegła żubra w Gdyni. Inny europoseł dzieli się z nami opisami swoich stosunków z bratem oraz 140 znakowymi relacjami z wycieczki do USA. Minister Nowak, tak, ten od Tuska, zabawia się w dyżurnego psychoterapeutę Polaków. Spychając z siebie nieudolność MSZ.
Czy to jest ta elita, za kilkadziesiąt tys. zł złotych miesięcznie, płatnych przez podatników, mająca dostarczyć nam informacje z pierwszej ręki, którą pan polecasz?
Co?
Żałosne, prawda?
Bo pan wiesz o kim napisałem.
Bo pan, to sam, widzisz.

O czym piszą inni? Przeważnie o niczym, po prostu komunikując nam swoje złote myśli, nie wchodząc w żadne relacje, nie odpowiadając na pytania, nie polemizując.
Doktryna Ziemkiewicza w całej pełni, że pod kreską – czarny lud?
Toż to elita z elitą ma (tam) gadać.

Pan piszesz, że jeżeli ktoś nie potrafi ze 140 znaków stworzyć i zainteresować odbiorców swoją narracją/opowiadaniem – ten nie istnieje, no to ja się pana spytam!!
A kto istnieje z pańskiego Twittera?
Może posłanka pomaska a może dziennikarka pazurkiem?
Żenujące przykłady osób publicznie istniejących.
Żenujące, bo zdaje się wzięły dosłownie pańskie słowa, za dobrą monetę.

RSS – Doda + VAT?

Czy RSS, jako cedzak, jako kolejne narzędzie do odsiewania informacji-śmieci od pożytecznych ma zastąpić poprzednie? Pan je polecasz!!
Śmiem wątpić. Jedynym narzędziem, owszem płatnym, jest rozum własny.

Na przykład opinię o tym, że min. Klich jest ignorantem w MON, można było wysnuć sobie z kilku niszowych źródeł dostępnych od zawsze.
Dla obecnych, medialnych Dod&kiboli, temat powstał znienacka i ograniczył się do tego, czy Klich zdymisjonuje Skrzypczaka, czy też odwrotnie? I nic więcej.
Ci sprawniej udający inteligentów dziennikarze bredzili coś o mieszaniu się wojska do polityki, wykazując (i tym potwierdzając) swoją głupotę. To jest przykład gorący, bo ostatni.

Z innych, starszych. Gdzie jest medialna załoga, bombardująca nas na początku roku argumentami o konieczności natychmiastowego wprowadzenia euro zamiast złotówki, i wyzywająca polemistów od ciemnogrodu?
Odpowiem, ci bojówkarze-znawcy nadal mają się świetnie w Gazecie Wyborczej, TOK FM, Polityce, TVN24.

Bo jak wyżej opisałem przestrzeń publiczna została już zagospodarowana przez osoby, którym kiedyś odmawiano publicznej akceptacji.
Są to osoby, w większości, niewiarygodne, zmanipulowane, głupie, interesowne-jednocześnie usiłujące manipulować innymi.
Tak, jak i towarzyszący im dyżurni – socjologowie, policjanci, amerykaniści, watykaniści, feministki, katolicy, biskupi. Niesiołowscy naszych czasów na sutych prebendach. Karmazyni.
Kilkadziesiąt, tych samych nazwisk w karuzeli zaczerpniętej z tego samego notesu.

Komu wierzyć, żeby nie zostać medialną Dodą?
Sobie, proszę pana.
Sobie.

IGłA & współpraca Jacka Jareckiego

PS- Zwyczajem TXT zamieszczam/dodam koment/puentę muzyczną.

Średnia ocena
(głosy: 5)

komentarze

Panie Igło,

mocny i dobry tekst.
Ozywiście mógłbym się czepnąć, że troche pan powtarza te same argumenty co zwykle, że zbyt czarnowidzi niekiedy itd

Ale ja się zadziwię za to na tekstem pana Mistewicza (o dziwo, też artykuł jego przeczytałem, nawet mnie się spodobał całkiem)
Otóż Eryk Mistewicz pisze tak:

“Kto nie potrafi opowiedzieć o swoim produkcie, o swojej polityce, o swoim mieście czy kraju w 30-sekundowej narracji, w 140 znakach Twittera, tak aby informacja ta owładnęła ludźmi, ten nie nadaje się dziś ani na polityka, ani na marketingowca. Ten zginie w nawałnicy eksabajtów informacji współczesnego świata.”

Dla mnie ta pointa tekstu Mistewicz ajest kuriozalna totalnie.
Bo w 140 znakach nie można zawrzeć (prawie) nic.
Ni żadnej informacji.
Zachęcić fakt do przeczytania czegoś można, ale jak to cos będzie słabe, to cco dalej?
Ale owładnąć kims z pomocą Twittera?
Ja sobie podczytuje tego Twittera całego i to dla mnie taka sieczka trochę jest.

Na pewno nie jest to jakiś przełomowy wynalazek, przynajmniej nie dla mnie.
A 30-sekudnowa narracja?
To takie migawki?
Migawki-głupawki.
Raczej męczą i otepiają, póxniej mało co zostaje wpamięci po obejrzeniu takich migawek 30-sekundowych oglądać czy 140-znakowych informacji.

Pozdrówka dla pana i dla Pana Mistewicza.


Grzesiu

W 1988 roku wraz z kolegą Rewersem wymyśliliśmy dla żartu “kulturę puszeczki”
Takie “Powiększenie” w wersji 7 minut 33 sekundy, albo zamiast “Siedmiu samurajów” – “Dwóch w raju” – i wchodzi 4minuty i 12 sekund.

Przy szaszkach wydumaliśmy masę takich smaczków. Szachów nie wspominam po próżnicy.
Andrzej kupił wówczas zegar szachowy. Jak graliśmy bez zegara to ogrywał mnie w stosunku 9 -1.
Jak zaczęliśmy grac blitze, waliłem łobuza 10-0. Stąd idea, ze głupi mądrego zawsze ogra na tak zwanego “chybcika”

Teraz się to rozpełza… :) Pozdro
Wspólny blog I & J


Panie Grzesiu

Prawo Kopernika to po pierwsze.
Po drugie, wiem, ze niezły ten txt, dlatego pozostanie niszowym.
Głupki nawet nie zorientują się, że to o nich, mądrzejsi przemilczą.


Panie Igło, ale z drugiej strony, co złego w niszowości jest?

Ja wolę niszowe miejsce, w którym kilka świetnych tekstów się codziennie ukazuje (jak TXT od zawsze i teraz tyż) niz miejsce gdzie z bełkotu i badziewia trza wyławiać jakieś wartościowe rzeczy.

Oczywiście nie ma co wpadać w jakąś fałszywą elitarność:), ale dobrz epojęta niszowość nie jest niczym złym.


Bo panie Gr..

Kiedy warto, żeby było niszowe, to warto..
Niekiedy, nie warto..


Panie Igło!

Pamiętam pana z antypałkarskich wystąpień na blogu FYM-a, więc z przyjemnością odnajduję Pana na tekstowisku (a przy okazji parę innych znanych osób).

Polemika z E. Mistewiczem na tyle mnie zaciekawiła, że założyłem sobie komentatorskie konto… na razie na ten jeden komentarz.

Do rzeczy jednak. Pisze Pan (i Grześ też) o absurdzie tych 140 twitterowych znaków. Wzięta dosłownie, ta granica jest faktycznie idiotyczna, jednakże prawdą jest, że publika kieruje się właśnie krótkimi przekazami. Większość “dyskusji” na forach Onetu czy Gazety to są własnie takie krótkie, często skandalicznie kibolskie teksty. Już się zetknąłem z odpowiedzią na jakiś mój dłuższy tekst, że na czytanie takich wypracowań nie ma czasu. W normalnym rozumieniu oczywiście trudno nazwać taką rąbankę “narracją”, jednak w sensie, jaki nadaje temu słowu Mistewicz, ma on rację. Takie właśnie proste jak konstrukcja cepa przekazy budują podziały, które później wykorzystują politycy. I mamy to co mamy, czyli np. obecny dziwny podział pis/antypis.

Z całym szacunkiem, jajogłowych w rodzaju Pana przeciętny wyborca nie czyta, a to właśnie przeciętny wyborca decyduje o wyniku wyborów.

Co do tego, że tworzą się fankluby poszczególnych ugrupowań, to jest to naturalne zjawisko. Może Pan ubolewać nad tym, że słabo owi fani korzystają z własnego rozumu (ingorują np. fakty niekorzystne dla ich klubu). Ale i tak korzystają bardziej niż wspomniany wyżej przeciętny wyborca.

Pozdrawiam


@Panie Jazzek'u

Nie mam nic przeciw Twiterowi i 140 znakom.
Tyle, że głupotę można palnąć i na 20-tu.

Ja tylko stwerdzam, że na Twiiterze trwa festiwal lansującej się głupoty&durniów.
E.Mistewicz, że to elita tam ze soba rozmawia.

W tym widze różnicę i z tym polemizuję.


No...

To powiem, że to jeden z ciekawszych wpisów na temat mediów jakie ostatnio czytałem. Do tego zawiera wiele prawdy…

I już chyba odpuszczę sobie pisanie postu, w którym chciałem zauważyć, że brak obiektywizmu w mediach jest w znacznym stopniu wynikiem instynktu stadnego… Ech…

Faktycznie – Mistewicz popełnia błąd. Twitter nie jest żadnym przełomowym narzędziem, a jedynie nadmuchanym balonikiem, z którego z łatwością można wypuścić powietrze. Gdy słyszę o elitach na Twitterze to mnie się scyzoryk w kieszeni otwiera. Nawet na T. przeczytałem to już chyba dwukrotnie z ust… samych twitterowiczów. Cóż... Skoro to elity, to chyba znacznie zdegenerowane, skoro jeszcze nic nie osiągnęły, a już chciałyby laury zbierać. Pogratulować wysokiej samooceny.

Polski Twitter to proste narzędzie służące do wymiany informacji, luźnych opinii, trochę blog. Sam traktuję je jako zwykłe uzupełnienie dla domowego bloga, bom leniwy i nie zawsze chce mnie się pisać. To tylko ciekawostka służąca do urozmaicenia strony internetowej. Jeszcze nie spotkałem się na nim z jakąś informacją, która by wstrząsnęła Polską.

A jaka to będzie informacja – zawarta w 140 znakach? To będzie prosty komunikat, który często będzie przedstawiał zafałszowany obraz sytuacji. Oglądacz programów informacyjnych często odczuć może zresztą takie zafałszowanie, czytając te przeklęte paski na dole ekranu, które pewnie nie jednego już do szewskiej pasji doprowadziły. Bo i jak się nie wściec na redaktorków, gdy człowiek widzi jak facet na ekranie mówi jedno, a na pasku przeczytać można, że powiedział coś innego? Twitter to niezbyt bezpieczne narzędzie jeżeli chodzi o rozpowszechnianie informacji, bowiem nie mam pewności, czy jakieś puszczone info w fazie początkowej, będzie brzmieć tak samo przetworzone przez kilkunastu, czy kilkuset twittowców. To nie jest przełomowy wynalazek.

Na moje Mistewicz wstrzelił się w Twittera i tak go promuje, bowiem trafił na okres, gdy jeszcze nikt się nim w Polsce specjalnie nie zajmował i może uchodzić za speca od niego. Próbował początkowo flirtować z blogosferą, zachwalał, kreślił jej różne wizje i lepiej by było, by na niej poprzestał, zamiast koncentrować się głównie na Twitterze. Z pewnością ma on świadomość, że nikt tak nie śledzi informacji na swój temat, jak blogerzy, którzy łakną każdego nowego słowa na swój temat. Zresztą... Wielu dziennikarzy już chyba wie, że nic tak nie wyrabia nazwiska i nie świadczy o “prestiżu”, jak częste komentarze w Internecie. Dziennikarze chcą, by ich teksty były czytane i komentowane, a najczęściej dzieje się to dziś jednak w internecie.

Hm… Przepraszam. Za bardzo się rozpisałem. Na tym kończę.

Pozdrawiam.


Paprotniku, ooo, to jest to:)

że ja na to nie wpadłem, genialne porównanie z paskami w TVN 24 czy w innej telewizji informacyjnej.
Paski te to często pokaz ignorancji dużo większy niż to co dziennikarze gadają.

W zupełności się też zgodzę, że 140 znaków to tylko komunikat, a taki komunikat bez wsparcia żadnych innych informacji to może być zafałszowany lub strasznie uproszczony obrazek.

Oczywiście Twitter jest czyms tam ciekawym ale bardziej w warstwie komunikacji niż informacji.
To nie to samo.


Drogi Igło!

Rewelacyjny tekst. Tekstu, z którym Pan polemizuje nie czytałem, niemniej to co Pan pisze przemawia do mnie. Nie wszystkie szczegółowe poglądy podzielam, ale może to wynikać z mojej nieznajomości twitera, a co za tym idzie, totalnego lekceważenia tematu.

Co do tych 140 znaków, to być może chodzi o podobne zjawisko jak w przypadku kontaktu bezpośredniego. W ciągu pierwszych 15 ÷ 30 sekund wywiera się wrażenie, które decyduje o sukcesie lub porażce. Tyle, że ograniczenie kontaktu do tych 15 ÷ 30 sekund gwarantuje klęskę.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość