Płytka rana

Natchnienie na mnie przyszło, żeby zajrzeć do piwnicznej szafy Mamy, w której przechowywane są skarby mojego wieku cielęcego. Listy, szpargały, żadne tajemnice (?).
Tajemnice noszę przy sobie, na wszelki wypadek.

Naszło mnie to natchnienie i jak pomyślałam, tak zrobiłam.

Zeszłam do piwnicy.

Szafa nie tylko dokładnie i starannie zamknięta, ale jeszcze właz zastawiony płytkami terakotowymi, które pozostały po wymianie.
Nie będą płytki stać mi na drodze.
Oceniłam, że przenieść się nie da, albo się da tylko pojedyńczo, a ja jestem niecierpliwa z natury, więc zachciało mi się je przesunąć, w masie.
Jednego nie zauważyłam. W pierwszym rzędzie stały fragmenty płytek, o bardzo ostrych krawędziach…
Kiedy natchniona przystąpiłam do działania, jedna z urżniętych płytek z impetem i precyzją noża, przecięła nogę w okolicach kostki.

Stanęłam i patrzę. Podniosłam ranną nogę i widzę, że skalpel ciął głęboko. Nie krwawi strumieniem, ale krew się zbiera. Nic się nie dzieje, ale czuję, że muszę stamtąd szybko wyjść, bo będzie źle.

Wychodzę.

Jak dziecko do mamy, z błaganiem zrób coś .

Mama robi coś . Pozostali obecni mówią do mnie, pytają.

Nagle dzieje się to.
Nie wiem, co ze sobą zrobić. Ciemno, nic nie widzę. Drętwieją mi nogi i ręce. Żołądek szaleje. Głowa boli jakby chciała oderwać się od reszty. Podobno blednę.
Nie za specjalnie jest ze mną kontakt.
Nie wiem co robić, koniecznie chcę coś zrobić, tylko co? Pomysłów brak, sytuacja nabiera rumieńców.
Cały człowiek boli.
Odjeżdżam.

Ktoś mówi, że ranka to tylko banalna, że maleńka, że właściwie o co chodzi, czy tak reaguję zawsze? (to pytanie zadają osoby, które znają mnie najdłużej od życia płodowego, najkrócej od osiemnastu lat).
Oczyszczenie ranki, plasterek.
Odjeżdżam.

Galopada myśli, walka z organizmem. Trzepotanie.
Zamykam oczy.
Zakrywam twarz, trzęsącymi się dłońmi.
Już ja, zdystansowana do siebie wiem, że dostaję sygnał, którego nie rozumiem. Jeszcze nie rozumiem.

Dobrze, że Ktoś wymyślił matki, bo tylko one są w stanie zrozumieć, kiedy nawet nie rozumieją.

Pół godziny później mogłam już zacząć udawać, że jestem sobą.

Kiedy minęło, byłam zmęczona co najmniej tak, jakbym przerzuciła kilka ton, na przykład węgla.

Tylko płytka i rana. Atak podłogowego kafelka na moją fizyczność. Wygląda parszywie, ale to tylko szybka akcja nieuważności.
Okazało się, że siebie nie znam, nie słucham, spycham, bagatelizuję. Przemówiłam sama do siebie.

Dobrze.

Po wytrzepotanej głowie przetaczają się myśli.

Tylko płytka, fizyczna rana. Drobiazg. Nawet nie boli.

A jednak znak jest wyraźny, bardzo wyraźny. Nie dotarłam jeszcze do jego istoty.

Docieram.

Jak echo odbija się pytanie, co jesteśmy w stanie zrobić z niewidzialnymi ranami, które są tak samo, a czasem jeszcze mocniej?

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

deja-vu

Opisałaś coś, co przeżywałem trzy razy w życiu. Identycznie.

To jest najlepsza, najczystsza i najbardziej prawdziwa postać Twojego blogowania. Nie przejmuj się, że to ja napisałem. Każdy może być Tomkiem.


Hm,

“Jak echo odbija się pytanie, co jesteśmy w stanie zrobić z niewidzialnymi ranami, które są tak samo, a czasem jeszcze mocniej?”

Nic?

Nie wiem, znaczy.

Pozdrawiam nierannie a nocnie:)


Grzesiu

Nie, to nieprawda, że nic. Możemy zrobić cokolwiek. Dla siebie.

Ale trochę mnie oszukali, z tą maleńkością rany, na mojej nodze. :)

Od razu mi się wydało podejrzane, że jak się dowlokłam to och jej , a jak zobaczyli moją reakcję to już aaaa taaaam, drobiazg . :)

Może jest w tym jakaś bardziej ogólna prawda?

Może…


Subskrybuj zawartość