re: Pelikanowi rybkę a małpie banana i będzie git!


 

Sergiusz napisał ciekawy tekst. Bardzo do mnie trafia ten sposób myślenia; trudno ocenić, a pewnie w istocie nikt z nas nie potrafi ocenić, ile jeszcze mamy czasu (zbiorowo), żeby coś pożytecznego wymyślić, zaproponować, zaprojektować, podpowiedzieć... a może nawet zrobić. Sam kombinowałem i dalej — pomijając momenty zwątpienia — kombinuję mniej więcej tak:

a) najpierw trzeba politycznie “odstrzelić” komunistów i neokomunistów.Tych pierwszych za pomocą zakazów prawnych, w podzięce za pracę wykonaną w ubiegłym wieku (szczegóły do dogadania, od razu uspokoję byłych partyjnych i ich kochające rodziny, że — nie!, szeregowych członków nie!; raczej tych nieszergowych…), nad drugimi pracowałbym przez codzienne przypominanie o ich ideologicznych protagonistach i skutkach wyznawania ich wiary — dla dobra nas wszystkich trzeba ograniczać ich udział w życiu publicznym.

b) Potem zostają aideowe kliki i karierowicze; ludzie z materiału znanego od wieków, którzy chcą na demokracji przede wszystkim zarobić, uczynić z naiwności ludzi i ich podatków dobrze prosperujące prywatne przedsiębiorstwo. To można tylko ograniczać, uczyć się jak ich rozpoznawać i mieć świadomość manipulacji. Nie jest to łatwe, o czym świadczą ostatnie wybory, kiedy postawiliśmy na “miłość”, tę samą jak za czasów “narodowych funduszy inwestycyjnych” (NFI); niby to są te same chłopaki, ale czy ktoś pamiętał?

c) Trzeba szukać ludzi do pracy państwowej. To nie jest powszechne dobro — rzetelny referent i dobrze zorganizowany urząd, pracujący dla ludzi i — rzucam dla rechoczących — dla kraju. Dziś nie ma instytucji, która pomagałaby na uczciwych zasadach selekcję takich obywateli. Krajowa Szkoła Administracji Publicznej to raczej kuźnia pyszałkowatych biurokratów — sądzę po znajomych. Nadzieja, że odpowiedni ludzie do administrowania i zarządzania sferą pozapolityczną — czyli tymi obszarami, dzięki którym państwo funkcjonuje na poziomie zadań dnia codziennego — jakoś się znajdą, jest przejawem… nieodpowiedzialności. Może się znajdą, może nie znajdą. Co, jeśli nie?

d) Politycy, czy jak pisze Sergiusz: “mężowie stanu”, chyba nie istnieją. Zresztą nie wiem, nikogo takiego nie spotkałem. W tych kręgach, gdzie jakiś mąż stanu — ewentualnie — powinien był się pojawić, i być może kiedyś się pojawi, miałem przyjemność z ludźmi nierozumiejącymi słowa pisanego, chorobliwymi karierowiczami, cichymi pracusiami — dzięki nim w ogóle cośkolwiek działało, fanatykami rzetelności i pracy u podstaw — działającymi najczęściej w pojedynkę, ludźmi poważnymi i niepoważnymi, złodziejami pomysłów, nierzetelnymi intelektualnie blagierami, solidnie wykształconymi estetami bez odporności na chamstwo itd. itp. Nie wiem skąd wziąć męża stanu albo jak zasiać... mówię to bez satysfakcji (jak ma w zwyczaju zastrzegać po każdej aferze Donald Tusk). Może dałoby coś, gdyby każdy robił, co do niego należy, będąc na swoim miejscu? Tylko, zdaje się, jest to jeszcze trudniejsze niż znalezienie męża stanu…

Zakładając, że w ogóle jest taka wartość, jak dobre rządzenie państwem, i że powinniśmy dokładać starań, żeby mu — państwu i nam samym — pomóc…

Żadna z rządzących po 1989 r. partii — z różnych powodów — nie stawiała sobie celów takich, jak wypisane powyżej. Może to tylko blogerzy amatorzy czują takie potrzeby?

Poza tym lecę; referentowa zabiera mi internet, a ja nie mam jak zwykle argumentów.

Średnia ocena
(głosy: 4)

komentarze

Hm, ja się zastanawiam czy tych mężów stanu

trzeba szukać.

Bo oni się trafiają pewnie raz na kilkanaście/kilkadziesiąt lat (a i tu każdy ma spreczne opinie, kto na to miano zasługuje)

Może by wystarczyli ci zwykli profesjonaliści?

I to w każdej dziedzinie, więc i w polityce.

W ogóle chyba dobrze by było, by do polityki szli ci (i wybierano tych), którzy odnieśli już jakiś sukces w swojej dziedzinie.

No bo mam wrażenie, że u nas dużo jest takich wiecznych zawodowych polityków, którzy nic poza tym nie umieją niż tym politykiem być.

Przepraszam za niezborny komentarz:) w sumie.

Pozdrowienia.


-->Grześ

Mam wrażenie, że mężów stanu, z małymi wyjątkami, nazywamy już post factum. Przy czym, żeby nie było, bardzo bym chciał, żeby ktoś taki z głową na karku i myślami w kraju nam się trafił. Byłoby dobrze.

Przepraszam, muszę lecieć, postaram się zajrzeć później (jeśli będę miał skądś sieć i referentowa pozwoli ;).

referent

——————————
r e f e r a t | Pátio 35


grzes

< Hm, ja się zastanawiam czy tych mężów stanu

trzeba szukać.>

a po co szukać, wszak mamy, jedni mówia, że Lech Kaczyński wedle pisowców to mąż stanu a dla fanów Donka, to on i to w dodatku obdarzony geniuszem od Boga.

a to co najwyzej meżowie swoich żon, jeden jak wieść niesie i jak się mówi na mieście i w kuluarach to tę żonę onegdaj tęgo bił, jak był na bani czy tam na jakiejś Maryśce.

kto z łodych i mądrych zechce włażić w to bagno? a poza tym kto ich tam dopuści, ci starzy koryciarze? nie ma szans.

pozdro Palikot to dopiero mąż i to kilku żon!


Panie Referencie,

widzę konkretne podejście do tematu.
Jestem pod wrażeniem!
To właśnie lubię – czemu dałem też wyraz przed chwilą.

Pozdrawiam!


Subskrybuj zawartość