[muzyka] Trent Reznor: “The Girl With The Dragon Tatoo”.

Kilka słów na początek, żeby wyjaśnić moje podejście do pana Reznora. Tak, przyznaję, jestem Trentoholikiem. Jego twórczość traktuję jako coś unikatowego, ponadczasowego, czy się to komuś podoba czy nie. Trent jest bogiem i kropka.

Tyle od maniaka, czas na nieco więcej obiektywizmu, o który staram się nawet w takich przypadkach. Jeśli chodzi o sam pomysł Finchera dotyczący nakręcenia „The Girl With The Dragon Tattoo”, to uważam go za poroniony. Na pewno twórcę „Seven” i „Fight Club” stać na coś lepszego.

Wiem, że wspomniany film, przetłumaczony w sposób haniebny na polski jako „Podziemny Krąg” to ekranizacja książki (tak na marginesie, uwielbianego przeze mnie Palahniuka), jednak dzieła Larssona zostały w świetny sposób przeniesione na ekran przez jego rodaków i tutaj wersja amerykańska moim zdaniem nic nie wniesie.

No cóż, nieważne, oczywiście Amerykanie i tak to kupią i za kilka lat powiedzą, że to Szwedzi skopiowali ich film. Inna sprawa, dlaczego film obrazujący część pierwszą trylogii otrzymał tytuł drugiego tomu, pozostanie chyba tajemnicą (zapewne „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” nie jest odpowiednio poprawne politycznie w JuEsEj).

Dobra, chcieli, mają, sami to zobaczymy za niecały miesiąc u nas w kinach.

Przejdę się, owszem, na ten film, jednak podobnie jak w przypadku „The Social Network” skupię się na tym, co nie dotyczy aspektów wizualnych – na podkładzie dźwiękowym. W „Filmie o Fejsbuku” sprawił, że paznokciami niemal wbiłem się w fotel, i tu będzie zapewne tak samo – znowu odkryję kolejne warstwy, nuty, smaczki, które umykają w warunkach domowych.

Tak jak sceptycznie odnosiłem się do pomysłu Finchera, tak samo nie przekonywało mnie to, że Reznor ponownie wesprze film muzycznie. No bo co jeszcze można wymyślić w tak, wydawałoby się, ograniczonej działalności jak soundtrack? Jest w historii kina kilka ciekawych przypadków, gdy ścieżek dźwiękowych można słuchać w oderwaniu od obrazu („Requiem For A Dream”, „Fight Club”, „Where The Wild Things Are”), ale sądziłem że Trent swoją cegiełkę w tym temacie dołożył już przy poprzednim, nagrodzonym Oscarem, dziele, i nie jest w stanie tego przeskoczyć.

Na początku wyciekały informacje, że tym razem chce spółkować z orkiestrą, odejść od swojej tradycyjnej zabawy elektroniką. Nie doszło do tego, nie wiem dlaczego, ale po kilku przesłuchaniach muzyki do „The Girl With The Dragon Tattoo”, nie obchodzi mnie to – bo aktualnie zajmuję się szukaniem na podłodze moich zębów, szczęki, resztek tego, co ze mnie zostało. Takiego spustoszenia Trent Reznor nie spowodował we mnie jeszcze nigdy. Wszystko co robił było świetne, wybitne, doskonałe, ale tym razem przeszedł sam siebie w akcie destrukcji.

Cały tekst tutaj: http://maddogowo.pl/?p=2954

Średnia ocena
(głosy: 4)

komentarze

zapewne nie kupię tej płyty

ale z ciekawości posłucham. wczesne NIN nawet lubiłem posłuchać, ale potem to już zupełnie nie moja bajka.


Subskrybuj zawartość