Są książki, które – czytane kiedyś za szczenięcych lat – tkwią w człowieku przez dziesięciolecia. Tak było w moim przypadku ze “Znaczy Kapitanem” Karola Olgierda Borchardta. Kto czytał to wie, że książka należy do górnych półek naszej beletrystyki.
Ta półbiograficzna powieść to nie tylko historia autora. To rzecz o Mamercie Stankiewiczu, kapitanie szkolnego żaglowca “Lwów”, na który w 1925 roku trafił świeżo upieczony kadet Szkoły Morskiej w Tczewie, Borchardt.
Historii Borchardta smaku nadaje prawdziwy, książkowy romantyzm, jakim kierował się przy wyborze życiowej drogi. Wychowany w Wilnie dzieciak zafascynował się książką “Duch Puszczy” o Indianinie Tenandze. Ale urzekła go dopiero ilustracja z tej książki – rufa oddalającego się statku. I Borchardt wsiąkł, wiedział, że chce zostać już tylko marynarzem. Dostał się do szkoły morskiej i rozpoczął praktyki na “Lwowie”.
Kapitanem “Lwowa” był właśnie Mamert Stankiewicz. Adept carskiej marynarki – Polska, gdy się szkolił, nie istniała jak twór państwowy. Po odzyskaniu przez nasz kraj niepodległości był jednym z tych, którzy naszą marynarkę budowali od podstaw. Kiedyś czytałem o nim w innym źródle – okazuje się, że Stankiewiczów było chyba ze czterech braci, każdy związał się z morzem. I tylko jeden przeżył II wojnę światową...
Stankiewicza nazywano “Znaczy Kapitan”, gdyż miał szczególną manierę wysławiania się. Mówił wolno, jakby cedził zdania przez zaciśnięte zęby, a każde zdanie poprzedzał słowem “znaczy”. Gdy autor książki (niezwykle silny, jak na swój wiek) został wyznaczony do pracy przy kabestanie (dla niewtajemniczonych: rodzaj wciągarki do podnoszenia rei na żaglowcach, coś jakby słup ze sterczącymi na boki drążkami – tzw. handszpakami), tak nim zakręcił, że połamał handszaki, do Stankiewicza poleciał pierwszy oficer i z furią się wydzierał “caaały statek połaami!” – ten milcząco przetrzymał wybuch Pierwszego i krótko skwitował: “Znaczy… Za silny”.
Książka to wędrówka po morskich szlakach “Lwowa” i późniejszego “Daru Pomorza”. Czyta się ją jednych tchem, jest doskonałą lekcją polskiej marynistyki. Poznajemy początki Marynarki Handlowej II RP, pierwsze nasze statki, ludzi morza, o których dziś mało kto pamięta. A szkoda, bo ich historie to historie nas wszystkich, jako Polaków.
Mamert Stankiewicz, kawaler Virtuti Militari, zginął, jak na kapitana przystało. W listopadzie 1939 roku dowodzony przez niego transatlantyk “Piłsudski” (pełniący już wówczas służbę wojenną) zatonął u wybrzeży Anglii wpadając na niemiecką minę. Stankiewicz zszedł z pokładu ostatni – jednak, mimo wyłowienia go przez jednostki ratunkowe, zmarł wskutek odniesionych ran.
Piszę ten post, gdyż niedawno ukazało się wznowienie “Znaczy Kapitana” (Oficyna Wydawnicza “Miniatura”). Aż się łezka w oku zakręciła ;) Kupiłem, a jakże – książka stoi teraz obok swej poprzedniczki – sczytanego do białości wydania z 1960 roku.
Polecam gorąco wszystkim. Nie tylko “Znaczy Kapitana”, ale również ciąg dalszy przygód Borchardta: “Krążownik spod Samosierry”.
Ahoj ;)
komentarze
McS
wsadziłeś mnie do wehikułu czasu.
Za młodych lat Herkules z mojej załogi Gravesa reprezentował na nocnym stoliku literaturę światową, a Znaczy Kapitan – ojczystą. Obie były wyczytywane non-stop. Później dołączył do nich pamiętnik-spowiedź Waltera Bonattiego Moje Góry.
A Kapitan? Znaczy, tak wyglądał:
Dobrze, że wstąpiłeś do tej księgarni…
merlot -- 18.07.2008 - 16:08Hm, a
ja nigdy nie słyszałem ani o książce ani o autorze.
Może kiedyś nadrobię braki.
Pozdrówka.
grześ -- 18.07.2008 - 21:10Lektura
każdego chłopaka jeszcze w latach 60/70tych.
Igła -- 19.07.2008 - 10:13Razem z “Wielkimi dniami małej floty” Pertka, Tomkami, ech..
Bo z morzem nie ma żartów,
Z morzem nie ma jaj!
Zachowaj więc powagę,
Na pokładzie czy wśród fal.
I’d rather be a free man in my grave
Docent Stopczyk -- 19.07.2008 - 10:18Than living as a puppet or a slave