Dziś będzie poważnie. Dziś, w odróżnieniu od tego, co zazwyczaj czynię, nie będę głosił prawdy. Taka odmiana. Takie refleksje. Refleksje, można powiedzieć, niestety świąteczne. Czemu niestety? Bo smutne, ludzkie, mało kocie. Takie inne. Ale nie zanudzajmy potencjalnych czytelników przydługim wstępem. Chciałem tylko zaznaczyć, że nie ma sensu doszukiwać się w tym tekście jakiejkolwiek satyry. Po prostu jej tu nie ma.
Otóż referendum Drodzy Państwo. Jak wiemy, referendum jest formą demokracji bezpośredniej. Bezpośredniej, czyli, jak sama nazwa wskazuje, „bez pośredników”. Nasz głos ma wpływ na ostateczny kształt decyzji. Bezpośrednie są też wybory, jednak parlament sam w sobie jest demokracją „pośrednią” czyli przedstawicielską. My mamy wpływ li tylko na wybór, który w założeniu dokonujemy na cztery lata. Później zaś wpływu już nie mamy. Czyli demokracja po części jest wirtualna. Mandat posła jest wolny, niczym nieskrępowany, konstytucyjnie zakazane są jakiekolwiek instrukcje wyborcze. Program wyborczy, w świetle tego, jest tylko i wyłącznie obietnicą, która w żadnym wypadku nie może wiązać polityka. Takie rozwiązanie jest poniekąd słuszne, lecz budzi wiele kontrowersji. Otóż wybór musi być powodowany jakimiś przesłankami. Przesłankami, w demokracji, powinny być obietnice do realizacji których będzie dążył polityk. Jak pogodzić brak wiążących instrukcji z programem? Honor? Godność? Wydawałoby się proste, lecz tak nie jest. Z jednej strony polityk ma dbać o swoich wyborców, realizować obietnice, z drugiej zaś ma dbać o dobro Rzeczpospolitej. Czasem są to wykluczające się rzeczy. Bo dobro Rzeczpospolitej jest dobrem ogółu, nie zaś pewnej grupy wyborców.
Nie da się jednoznacznie rozstrzygnąć, czy polityk może być niezależny w świetle dokonywania wyborów. Nie to jest jednak celem. Wróćmy do referendum. Otóż jak zapewne wiecie Drogie Czytelniczki oraz Drodzy Czytelnicy, nasi politycy, od lewa do prawa, stwierdzili, że nie ma sensu pytać się wyborców o Traktat Konstytucyjny w UE. Argumenty były durne – że nie będzie frekwencji, że nikt nie przeczyta etc. Przepraszam za słowo „durne”, nie przystoi to w rzeczowej analizie, jednak nic innego nie przychodzi mi do głowy. Durne, przewidywalne. Wybrańcy narodu, politycy, doszli do wniosku, że nie jest możliwe by ogarnąć ów traktat. Od tego w końcu mamy polityków. Przypomnijmy tylko:
1) Premier i Minister Spraw Zagranicznych traktat podpisali po zapoznaniu się z ekspertyzami. Treści nie znają.
2) Premier nie czytał treści traktatu.
3) Nasi wybrańcy narodu nie potrafili powiedzieć czym jest OECD i na co właściwie pozwoliliśmy Rosji. I to nie tylko rządzący ale również opozycja. Nikt, włączając w to prawie ministra spraw zagranicznych Pawła Zalewskiego nie wiedział o co chodzi.
Nasi wybrańcy narodu przyjęli założenie, że nie ma sensu pytać o opinię własnego społeczeństwa. Uznali, że jako wybrańcy dostali mandat także na decydowanie o czymś, o czym pojęcia nie mają. I na tym powinniśmy skończyć. Ale nie możemy.
Nie chcę wyrażać swojej opinii na temat owego traktatu. Nie jest to czas i miejsce. Nie czas i miejsce też na dyskusje nad przyszłością Europy. Jednak jako społeczeństwo, niezależnie od poglądów, nie możemy się godzić z pozbawianiem nas wolności. Brodski mówił: „wolność jest wtedy, gdy zapominamy pisowni nazwiska tyrana a ślina w ustach smakuje słodziej niż chałwy Persji”; prawdą też jest to, że człowiek wolności sam nie może się zrzec. A wolność do decydowania o otoczeniu w którym człowiek żyje, jest wolnością przyrodzoną. Nie żadne tolerancje czy inne konstrukty myślowe, tylko właśnie wolność. Wolność do powiedzenia „ta władza mi się nie podoba”, wolność do powiedzenia „zgadzam się” albo „nie zgadzam się”. Nasza wolność to nasze prawo do decydowania. Nasza wolność to nasze prawo do funkcjonowania w społeczeństwie, które sami kreujemy.
Politycy chcąc przepchnąć coś, co jest niczym innym jak Konstytucją w nowej formie, rezygnują z referendów. Dlaczego w Polsce również zdecydowano się na ten absurdalny krok? Wiadomo, że w referendum bezapelacyjnie Konstytucja by przeszła. Otóż ponoć chodzi o frekwencję (pojawiły się też głosy, że to za dużo kosztuje… ręce opadają – wolność jest bezcenna tak jak i formy jej realizowania. Nawet gdyby wybory i referenda miały być co miesiąc, nie możnaby ich odmówić ze względu na tak absurdalny argument). Chodzi o frekwencję czyli tak naprawdę chodzi o poszanowanie demokracji. To nie są wybory gdzie człowiek nie wie na kogo głosować. Tutaj ma prosty wybór. TAK lub NIE.
Obowiązkiem polityków jest umożliwienie w tak kluczowej sprawie podjęcia decyzji przez obywateli. Jeśli tego nie czynią, nie zdają egzaminu z demokracji. I nie zdali. Tak świątecznie to wyszło. Nie obchodzi mnie jaki byłby wynik. Obchodzi mi o odebranie nam prawa do wolności wyrażenia swoich poglądów. Tym smutnym aspektem kończę.
Pozdrawiam,
Kot
komentarze
Panie Kocie
Bo ktoś kto zostaje politykiem przestaje być człowiekiem.
Naruszę tu mir Świąt ale nasuwa mi się trochę dziwaczne porównanie.
Otóż polityk staje się namaszczonym kapłanem. Jakiego obrządku?
Ano Kościoła Głupoty.
Przypominają jakichś szamanów od Papuasów albo fanatycznych, arabskich durniów tańczących z kałaszami na ulicach. Taki papuaski obrządek, jaki obserwujemy w studiach tivi albo w Sejmie. Te namaszczone gesty, język zełgany i i niby inteligentny, te kariery od debila do Leppera.
Wszystko to przypomina tańce łowców głów przy ognisko. Ot kolejna ekipa ludożerców wyrusza na łowy. To my jesteśmy zwierzyną.
Igła – Kozak wolny
Igła -- 25.12.2007 - 19:13Szanowny Iglo
W jednym nie mnuasz racji. Oto przyrównując polityków do papuaskich szamanów popelniasz nadużycie. Ci papuascy szamani, jak i wszyscy inni szamani uprawiają rytualy opierające sie na wielusetletnie lub wielotysięcznej nawet tradycji. Kto wie, czy nie wywodzi sie ona z czasów, gdy światem rządzil ogień i jego bogowie.
Politycy natomiast to klasa wydrwigroszów poslugujacy sie zamiast tradycją manipulacją wynikla z milości do pieniądza i wladzy za wszelka cenę. Powstali z naszej krwi i byc może glupoty, w która zamienilo sie dążenie do wolności.
Teraz steruja oni hodowlą tlustych, bezwladnych osobników mamionych bajeczkami o demokracji czy innych ideach. A potem żerują na nich, w sytuacjach krytycznych poslugując się klamliwymi argumentami czy niekiedy silą.
Ludzkośc wydaje sie doszla do kresu swych doświadczeń w kwestii systemu. Technologia wyprzedzila juz dawno postęp intelektualny. Bronimy sie jeszcze twierdząc, że wszystko co się dzieje – dzieje sie dla dobra spoleczeństwa, narodu, ludzkości.
I nadal kręcimy się – tyle że coraz szybciej – w zaklętym wirze tych samych problemów, wydarzeń, porażek upajając się okazjonalnymi rauszami zwycięstw nie wiadomo kogo i nad kim. Wiem – to my czyli dobro wygrywamy w końcu z nimi, czyli ze zlem. I w oby armiach do boju zagrzewają żolnierzy kaplani modlący się do jakiegoś boga. Niekiedy tego samego.
Niedobre pytania zadaleś Szanowny Kocie w nieodpowiednim do tego czasie. Niepotrzebnie zaczeliśmy się zastanawiac na odpowiedzia na nie, Panie Iglo.
Pozdrawiam Was smutno
Lorenzo -- 25.12.2007 - 21:18Mając
do wyboru.
Dobro i głupotę, stawiam ( w tym totku ) na tę drugą.
Pozostaje tylko jeszcze odp. na pytanie – kto jest głupi, my czy oni?
Igła – Kozak wolny
Igła -- 25.12.2007 - 21:29Drogi Iglo
I oni i – niestety – my. Dinozaury żyly na tym swiecie kilkadziesiąt tysięcy lat, a może trochę więcej. Byly gatunki slabsze i mocniejsze, ale żaden z nich nie dążyl do zdominowania i wyniszczenia pozostalych, bo szlag by je trafil zdecydowanie szybciej. Tak byl skonstruowany wtedy lańcuch pokarmowy. I chyba tak jest skonstruowany nadal.
Dopiero interwencja z kosmosu zniszczyla ich populacje. My – jako gatunek – w ciągu kilku tysięcy lat narozrabialismy jak nikt dotąd i chyba nikt po nas tak nie narozrabia.
Nas ta interwencja z kosmosu nie zniszczy, bo sami to wczesniej zrobimy, i to o wiele szybciej. Nas ta interwencja może ewentualnie uratować. Tylko kogo obchodzi taki gatunek, który ma w genach zainstalowana samodestrukcję?
Bo jesli będziemy lansować demokrację, to ma ona już w swej konstrukcji zawarty gen zniszczenia – faktyczną nietolerancję. Bo “rację” wyborczą będzie miala zawsze większość. I jej śmietanka – politycy. Po jakimś czasie uciskana mniejszość zamieni się w większość i w sposób mniej lub bardziej rewolucyjny zdobędzie wladzę. I tak dalej, i tak dalej.
Inne systemy juz się przeżyly, choć nie wiadomo, czy na pewno. Najsympatyczniejszym wydaje się rada mądrych siadująca pod świętym dębem. Z niej jednak po pewnym czasie znowu wyloni się jakis wladyka, potem książę, potem król. Po ich obaleniu pojawią sie republiki, potem znowu dyktatury, i po kolejnej rewolucji – znowu republiki budowane na bazie demokracji.
Tylko puszcze już gdzieś zniknęly. Dębów świętych też już prawie nie ma. A my dalej pędzimy, “rozwijając się”, i wymachujemy sztandarami, na których wypisano slowo “postęp”.
I kto tu jest glupi, drogi Iglo?
Lorenzo -- 25.12.2007 - 21:59