Na kanwie historii Pana Lorenzo. Wiedziałam, że cosik podobnego mi się przytrafiło tylko nie mogłam sobie przypomnieć, ale mnie oświeciło dziękować bogom wszelakim.
Kiedyś, samodzielność ogłosiwszy zaabonowałam sobie konto bankowe, a co za tym idzie kartę do takiej maszyny diabelskiej dostałam. Normalna rzecz w końcu. Pewnego pięknego, słonecznego dnia poszłam do tej maszyny by groszem sypnęła a traf chciał, że w moim oddziale banku rzecz cała się działa.
Po wykonaniu operacji zorientowałam się, że cholerstwo karty mi nie oddało. Użalając się nad własną niezawisłością i niezależnością, i że TAKIE rzeczy mnie akurat zdarzać się muszą, powlokłam swe ciało do okienka i wyłuszczam głosem drżącem co i jak.
Pani mnie uspokajała i już, już miała uruchamiać telefon specjalny, by kartę moją wydostać (najwyżej w ciągu 48 godzin), gdy zobaczyła że mam pieniądze w ręku. Żywa gotówka. I ona się mnie na to pyta jak to możliwe. To ja popatrzyłam na nią jakby była jeszcze durniejsza ode mnie i mówię, że to przecież bankomat, i że on po to jest by pieniądze ludności wypłacać, i że to miło z jego strony, bo choć w końcu kartę pożarł to bez kolacji mnie nie zostawił. No to ona swoje, że to niemożliwe tylko tym razem uzasadniła, że niemozliwe z powodu niemożności wydostania pieniędzy bez wyjęcia karty.
Struchlałam. Uśmiech dziwaczny błąkać się zaczął po twarzy kobiety lecz opanowała się i prosi uprzejmie bym łaskawie sprawdziła, czy nie mam jednak tej karty. Otworzyłam potrfel i była. Cud! Wcześniej jej nie było przecież...
Wyłącznie brakowi awanturniczej natury zawdzięczam nikłe i tak poczucie, że wyszłam z jakąś tam twarzą z tej sytuacji.
No i przynajmniej słów obelżywych nie rzucałam na boki jak, nie przymierzając Pan Yayco.
Teraz się oddalę świat ratować przy pomocy sieci wszechświatowej, a Panowie mogą się ze mnie ponatrząsać.
A przypomniało mi się
Na kanwie historii Pana Lorenzo. Wiedziałam, że cosik podobnego mi się przytrafiło tylko nie mogłam sobie przypomnieć, ale mnie oświeciło dziękować bogom wszelakim.
Kiedyś, samodzielność ogłosiwszy zaabonowałam sobie konto bankowe, a co za tym idzie kartę do takiej maszyny diabelskiej dostałam. Normalna rzecz w końcu. Pewnego pięknego, słonecznego dnia poszłam do tej maszyny by groszem sypnęła a traf chciał, że w moim oddziale banku rzecz cała się działa.
Po wykonaniu operacji zorientowałam się, że cholerstwo karty mi nie oddało. Użalając się nad własną niezawisłością i niezależnością, i że TAKIE rzeczy mnie akurat zdarzać się muszą, powlokłam swe ciało do okienka i wyłuszczam głosem drżącem co i jak.
Pani mnie uspokajała i już, już miała uruchamiać telefon specjalny, by kartę moją wydostać (najwyżej w ciągu 48 godzin), gdy zobaczyła że mam pieniądze w ręku. Żywa gotówka. I ona się mnie na to pyta jak to możliwe. To ja popatrzyłam na nią jakby była jeszcze durniejsza ode mnie i mówię, że to przecież bankomat, i że on po to jest by pieniądze ludności wypłacać, i że to miło z jego strony, bo choć w końcu kartę pożarł to bez kolacji mnie nie zostawił. No to ona swoje, że to niemożliwe tylko tym razem uzasadniła, że niemozliwe z powodu niemożności wydostania pieniędzy bez wyjęcia karty.
Struchlałam. Uśmiech dziwaczny błąkać się zaczął po twarzy kobiety lecz opanowała się i prosi uprzejmie bym łaskawie sprawdziła, czy nie mam jednak tej karty. Otworzyłam potrfel i była. Cud! Wcześniej jej nie było przecież...
Wyłącznie brakowi awanturniczej natury zawdzięczam nikłe i tak poczucie, że wyszłam z jakąś tam twarzą z tej sytuacji.
No i przynajmniej słów obelżywych nie rzucałam na boki jak, nie przymierzając Pan Yayco.
Teraz się oddalę świat ratować przy pomocy sieci wszechświatowej, a Panowie mogą się ze mnie ponatrząsać.
Gretchen -- 04.02.2008 - 20:58